ROZDZIAŁ 8.

Chociaż pojawienie się w Czyśćcu Deana Winchestera było dla mnie jak światełko w ciemnym, głuchym tunelu, to sprowadziło tutaj jeden niepożądany kłopot.

Lewiatany.

O ile z pomocą Benny'ego zdążyłam uporać się ze strachem przed wilkołakami, wampirami, zmiennokształtnymi czy innym dziadostwem po Eve, te dziwactwa przerażały mnie niesamowicie. Cóż, nie widywałam ich często, właściwie to spotkałam się z nimi raz, ale na ich widok zamierałam tak jak moi „informatorzy".

Dean wciąż powtarzał, że musi koniecznie znaleźć Castiela, który nie wiadomo z jakiego powodu postanowił zniknąć sprzed nosa łowcy i od tamtej pory go nie widział. Benny zdążył dowiedzieć się jedynie, iż anielskie patrole również próbują położyć na nim łapy, a on znajdywał doskonałe kryjówki.

Cała ta zabawa w kotka i myszkę zajmowała nam już trzy miesiące. Codziennie moi towarzysze odwracali wzrok, gdy dokładałam kolejną rankę. Pięły się w górę nóg coraz wyżej.

— Nie rozumiem, po co to robisz — zaoponował Dean.

— Sam próbowałem wybić jej to z głowy — dodał Benny, zgadzając się z nim.

Otarłam nóż o róg sukienki. I tak nadawała się tylko do wyrzucenia.

— Nie mogę się doczekać, aż się stąd wydostaniemy i zostawię waszą dwójkę daleko za sobą. Jeszcze jeden dzień narzekań, a jednego utopię, drugiego tu zostawię. Domyślcie się, którego. — Wstałam, zaś towarzysze odwrócili się do mnie w tym samym momencie.

Spojrzałam na nich obu, po raz kolejny dziwiąc się, jak szybko złapali wspólny kontakt. Raczej spodziewałam się napięcia, nieufności, czujnych spojrzeń — jakby nie patrzeć, na Ziemi znajdowaliby się po przeciwnych stronach barykady. Tymczasem pustka i cisza tego miejsca zbliżyła naszą trójkę. Rozumieliśmy się niemal bez słów, a chociaż Benny z początku starał się do nas nie przywiązywać, widziałam ciepło w jego oczach, jasno określające jego stosunek do naszej dwójki.

― Oczywiście — przytaknął mi Dean. — Ale bez Cassa nigdzie nie pójdziesz.

Akurat przechodziliśmy przez las w kierunku strumienia. Nie musieliśmy jeść ani martwić się o potrzeby fizjologiczne. Było tylko oszałamiające pragnienie, które zaspokajał strumień.

Uklęknęłam na kamienistym brzegu, odłożyłam na bok miecz i nabrałam wody w dłonie. Miała cudowny smak: świeży, odżywczy, w dodatku sycący na wiele godzin. Mogłabym ją butelkować i sprzedawać. Zarobiłabym miliony. Upiłam kilka łyków, zamykając oczy. Po chwili usłyszałam chlupot.

Od razu spięłam się gotowa do walki, moja mokra dłoń zacisnęła się na rękojeści. Uniosłam głowę, patrząc dookoła z groźną miną. Zdziwiłam się, widząc jak Winchester leży na dnie płytkiego strumyka, a spod wody wystaje mu tylko głowa.

― Co ty wyprawiasz? ― pisnęłam, z paniką rozglądając się po terenie. Benny patrzył na niego jak na wariata.

On za to patrzył na nas z pełnym nowej energii uśmiechem.

― Pranie. Wam też by się przydało.

Spojrzałam w dół na swoją czarną sukienkę i trampki. Dawno przestałam zwracać uwagę na to, jak bardzo się strzępiła, gdy przedzierałam się przez leśną gęstwinę ani jak bardzo zabłocona, zakrwawiona, zakurzona i przepocona była. O butach czy włosach nie chciałam wspominać.

— A więc to dzień, w którym Dean Winchester, łowca, naczynie słynnego archanioła Michaela oraz człowiek, który powstrzymał Apokalipsę, stracił wreszcie resztki rozumu — skwitował Benny sztucznie poważnym tonem. Pokręcił głową, po czym cofnął się głębiej w las. — Idę pilnować waszych pleców jako ten mądry, doświadczony krwiopijca.

Dean pocierał twarz dłońmi, zmazując część brudu. Patrzył z lekkim rozbawieniem na znikające między drzewami plecy wampira.

Rozejrzałam się uważnie po raz kolejny. Zawsze gdy to robiłam, czułam się niczym zając rozglądający się za lisem. Potem wzruszyłam ramionami. Cicho weszłam do wody, po czym położyłam się w strumieniu. Przepływająca z prądem woda delikatnie łaskotała moje ciało.

― I jak? ― spytał Winchester.

― Lepiej ― rzuciłam. ― Tylko że to może przyciągnąć... co ty wyprawiasz?

Wyciągnął swój sztylet i zaczął przycinać zarost, polegając na obiciu w wodzie.

― Na brodę nie wyrwę żadnej laski ― wymamrotał. ― Muszę wyglądać młodo.

― Laski tutaj są zbyt nadgorliwe, żeby się przejmować twoją brodą ― żachnęłam się.

Zerknął na mnie przelotnie.

― Może i racja. Ale nie wszystkie ― dodał zaczepnie.

Zaśmiałam się, zupełnie nieskrępowana.

― Tak, tak. Ja już znam twoją orientację.

Przerwał przycinanie brody w połowie.

― Co?

Po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechnęłam się szeroko.

― Destiel ― szepnęłam, po czym wygramoliłam się ze strumyka, ociekając wodą.

Faktycznie, kąpiel mi się przydała. Prawdopodobnie to właściwości tej wody przywróciły mi część energii.

― Co? ― powtórzył Dean, wciąż zastygły w bezruchu.

Odwróciłam się do niego, by rzucić kolejną kąśliwą uwagę, kiedy nagle mój wzrok zawędrował na drugą stronę strumienia i kilkanaście metrów w prawo.

Winchester po mojej minie od razu zorientował się, iż coś jest nie tak. Zerwał się ze sztyletem i mieczem w dłoniach, stanął do mnie plecami, szukając potencjalnego wroga.

― Widzisz to, co ja? ― pisnęłam.

Wyprostował się ze zdumienia.

Mężczyzna w płaszczu klęczał nad strumieniem, przemywając zmęczoną twarz.

Łowca bez słowa rzucił się na drugą stronę, chlupocząc wodą tak głośno, że się skrzywiłam. Jednocześnie przeczesywałam wzrokiem okolicę, wypatrując potworów. Skoro ja zdołałam wyostrzyć swój słuch, co dopiero wampiry czy wilkołaki. Natomiast Dean hałasował ile wlezie. Może uznał, iż anioł go ochroni?

Destiel, powiadam. Czysty Destiel.

Spokojnie ruszyłam za łowcą, który znajdował się w połowie drogi do skrzydlatego. Zerknął na mnie przez ramię z oczami jarzącymi się poczuciem ulgi oraz radością, a ja odpowiedziałam mu tylko ponurym przypomnieniem, by zachowywał się ciszej, jeśli nie chce zostać rozszarpany przez te wszystkie stworzenia, już raz zabite z jego ręki i zapewne chętne zemsty.

Mina lekko mu zrzedła, jakby właśnie sobie to uświadomił. Przestał jednak zachowywać się jak małe dziecko, co mnie niezmiernie ucieszyło.

Dotarliśmy na drugi brzeg i skierowaliśmy w prawo, w górę strumienia, gdzie stał Castiel. Gdy byliśmy już blisko, podniósł na nas wzrok.

Wstał powoli. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale napięte ramiona wyraźnie świadczyły o przemęczeniu.

Dean już otwierał usta, a ja przyszykowałam się do głośnego prychnięcia w odpowiedzi na jego suchy żart, gdy nagle anioł rozejrzał się z paniką w oczach. Zanim zdążyłam mrugnąć, zniknął. Ogarnęło mnie zdumienie.

― Kurwa mać! ― krzyknął Winchester z mieszanką wściekłości i rozczarowania.

Pacnęłam go w ramię.

― Cicho, baranie. ― Wzrok, który we mnie wbił, jasno świadczył o tym, że stracił nastrój do żartów. Ja zresztą też. ― Przepraszam. Co się właśnie stało?

― Ten sam numer, co ostatnio ― odpowiedział, spuszczając głowę. ― Właśnie to się stało, gdy się tu znaleźliśmy. I właśnie dlatego musimy go znaleźć, najlepiej czymś związać i wrzucić do tego cholernego portalu, zanim zrobi coś głupiego.

Zgodziłam się na szukanie anioła nawet bez tego argumentu, ale po tym zdarzeniu uświadomiłam sobie, jak duże niebezpieczeństwo groziło samotnemu skrzydlatemu w lesie.

Anioł w Czyśćcu. Co za ironia.

Położyłam rękę na ramieniu Deana.

― Nie martw się, znajdziemy go, nawet jeśli będzie protestował.

― A potem sprowadzimy do domu, nawet jeśli będziemy musieli zrobić to siłą.

Kącik ust wygiął mi się w chytrym uśmieszku.

― Dokładnie.

Westchnęłam.

― Wracajmy do Benny'ego. Zaraz zacznie panikować, że jego uber został odwołany.

Winchester jeszcze raz spojrzał na miejsce, w którym minutę temu stał Castiel.

— I błagam — dodałam — nie hałasuj jak słoń w składzie porcelany, bo zginiemy tu szybciej niż ty z rąk Tricstera.

Uniósł brew, słysząc to odwołanie.

― Bardzo zabawne. W każdym razie, może masz rację. Okej. ― Z tymi słowami na ustach minął mnie i ruszył w stronę naszego sojusznika. ― A jak już tam dojdziemy, wyjaśnisz mi, czym do cholery jest Destiel.

Jęknęłam w duchu. To się wpakowałam. Obym znalazła dobrą wymówkę na to, że znam żargon serialu, o którym on nie ma pojęcia.

Następnego dnia ruszyliśmy na poszukiwania Castiela od miejsca, w którym nam zwiał. Nie dzieliłam się z Deanem spostrzeżeniami, jednak z moich wyliczeń wynikało, iż anioł wcale nie chciał być odnaleziony. Tak czy siak, nie porzuciłby tu swojego przyjaciela, dlatego wolałam mu pomóc, niż zostawić samego.

Wampir również unikał tematu anioła. Po spędzonych tu latach nauczył się wiele cierpliwości, dostrzegałam to każdego dnia, który oddalał nas od ucieczki z Czyśćca.

— Marta! — Krzyk wampira przywrócił mnie do rzeczywistości.

Dean wbijał potwora w drzewo ramieniem oraz groźnym spojrzeniem, które nawet mnie potrafiło przyprawić o dreszcz niepokoju, zaś nasz przyjaciel stał za nim z założonymi na piersi rękami, w pozie sugerującej, kto tu jest przywódcą i kogo naprawdę należy się obawiać.

Nie mijało się to z prawdą. Ocalił nam życie, miał największe doświadczenie, a także górował nad nami siłą oraz wiekiem.

W tej chwili spojrzał na mnie, z nieco teatralnie okazywaną wyższością.

— Co?

— Uważaj na siebie. Anioły są w okolicy.

Kiwnęłam głową, ukrywając w sobie strach. Po niemal połowie roku spędzonym w tym zwierzęcym świecie, nauczyłam się po mistrzowsku skrywać uczucia.

Odwróciłam się na pięcie, unosząc w wyuczonym geście miecz i cicho przemierzałam teren wokół „pokoju przesłuchań". Polegało to na łażeniu w kółko po krzakach. Brzmiało nieskomplikowanie, a okazywało się czasami niezwykle stresujące. Niemal wystawiałam się na atak, balansowałam na krawędzi ukrycia i zainteresowania. Mogłam nazwać się chyba przynętą.

Zatrzymałam się w północnej części naszego małego okręgu, oparłam o drzewo, powoli przeczesując las, zatrzymując wzrok na kilkanaście sekund w jednym miejscu, po czym przenosząc na kolejny fragment. Znajdowaliśmy się w średnio zalesionej części Czyśćca — czyli rzadziej odwiedzanej. W teorii bezpieczniejszej, jednak paranoiczna czujność nie pozwalała nam na zaniechanie patroli.

Minęło dużo nudnego czasu i kilka stłumionych jęków naszego więźnia, więc zmieniłam miejsce, przemieszczając się w stronę zachodu. Wciąż wbijałam wzrok w ścianę drzew wokół.

Nagle usłyszałam niepokojący szelest gdzieś po lewej stronie. Spojrzałam tam, nie przerywając powolnego spaceru.

Wtedy wpadłam na coś twardego. Zachłysnęłam się powietrzem.

„Coś twardego" złapało mnie mocno za ramiona, obracając do siebie przodem, w sekundę wyrwało miecz z dłoni i odrzuciło daleko poza mój zasięg.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top