ROZDZIAŁ 14.


Na początek jeszcze chciałam przeprosić, że rozdziały ostatnio pojawiają się w kratkę, ale nie mogę usiąść do pisania. To opowiadanie zaczęło mi się dłużyć, nie mogę wyjść z dołka nudy, mam nadzieję, że Wy jej nie odczuwacie, czytając, ale właśnie tego się obawiam, więc frajda z pisania gdzieś uciekła.

Chciałam Wam też życzyć powodzenia w tym roku szkolnym, dobrych ocen i dobrych nerwów ;). Przede mną klasa maturalna, zobaczymy, czy uda mi się skończyć to opowiadanie przed maturą.

Miłego czytania!



Na samym środku stał Castiel, nieruchomy jak skała i przytrzymywał na koszulę nikogo innego, jak Jachila. Podczas gdy Cassa porównałam do skały, on przypominał fale morskie, uderzające o nią bez skutku.

Zaśmiałam się na ten widok.

— Oczywiście — rzuciłam sarkastycznie. — Oczywiście, że w końcu musiałeś tu wrócić, jak cholerny nawrót zapalenia tchawicy!

Nie, nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Ale zapalenie tchawicy to prawdziwy koszmar, który pewnego razu zatrzymał mnie w jakimś małym miasteczku na dobre trzy miesiące.

Jachil zamarł w uścisku Castiela i popatrzył na mnie wielkimi, błękitnymi oczami.

— Ty... — syknął.

Przyjaciel rzucił go na ziemię jak worek kartofli, ale wciąż nad nim stał.

— Miałeś trzymać się z daleka — syknął.

Uniosłam brwi.

— Popatrz na niego — żachnęłam się. — Przecież on ledwie myśli. Nie za dużo od niego wymagasz?

Popatrzył na mnie dziwnie.

— Rozumiem, że miał to być sarkastyczny komentarz na temat moich zamiarów oraz nieudolnego okłamywania Deana. Nie tylko ja chcę coś ukryć przed nim, prawda?

Założyłam ręce na piersi. Że akurat teraz musiał wbić mi szpilę. Nie to, że mi się nie należało za okłamie go w sprawie mojego pochodzenia, a potem sprawy Castiela...

— Czaję — bąknęłam. — Lepiej trzymać go blisko. — Usilnie starałam się nie patrzeć na anioły.

Tymczasem Jachil chwiejnie wstał na nogi i zrobił kilka kroków, by odsunąć się od Cassa.

Otworzył usta, oszołomiony, ale tylko zlustrował mnie wzrokiem i je zamknął. Potem spojrzał w bok, jęknął, przespacerował się kawałek, znów na mnie popatrzył, przystanął. W końcu wziął naprawdę głęboki wdech.

— Ja... — wykrztusił zachrypniętym, jakby od emocji głosem. O dziwo, kontynuował. — Coś jest znowu nie tak. Przez chwilę, chwilę było dobrze... a potem znowu... a potem inaczej... nie wiem, jak... umieram! — wymamrotał (oprócz ostatniego słowa, które wywrzeszczał żałośnie — serce chciało mi się wyrwać z piersi ze strachu).

Niespodziewanie wbiegł na Castiela i szarpnął za poły trencza.

— Pomóż mi, ja umieram... to jej wina — syknął, patrząc na mnie tak, że tylko czekałam, aż oczy przybiorą czarną barwę. Jednak pozostawały pięknie niebieskie. Właściwie utożsamiałam go ze Smigolem z „Władcy Pierścieni". Z tym, że ja ukradłam mu inny skarb, zrobiłam to właściwie nie z własnej winy i nie miałam pojęcia, czy mogłabym mu go zwrócić.

Castiel spojrzał na mnie z wyraźnie niezadowoloną miną. Nie mogłam jednak zbliżyć się do nich i odciągnąć od niego szaleńca, bo prawdopodobnie wyssałabym resztki jego łaski, o ile jakieś jeszcze pozostały. Bezwiednie zaczęłam bawić się swoim mieczem.

— Nie umierasz — powiedziałam uspokajająco.

Cass odepchnął od siebie wariata, tym razem jednak delikatniej. Ten stanął, patrząc na mnie bezradnie.

— Coś ty zrobił z całą swoją łaską? — spytał go przyjaciel.

— Nie wiem, przepadła! — odparł zdruzgotany.

— Cała? — zdębiałam.

Kiwnął głową ze smutkiem.

Zrobiło mi się go żal. Pewnie sama bym ześwirowała, gdybym nagle zaczęła czuć wszystko to, co ludzie. To chyba gorsze od dojrzewania i buzujących hormonów. W końcu latami uczymy się panować nad emocjami, rozpoznawać je. Strach, niepokój, złość, ciekawość, litość, radość... kiedy skumulować je razem dawały właśnie taką bombę.

Bomba Jachila wybuchła.

A potem pozostał wstyd. Niepotrzebnie się nad nim znęcałam. Naprawdę potrzebował pomocy.

Ale nie zamierzałam się do niego zbliżać. Strach, który zasiał we mnie jeszcze po drugiej stronie tego zasranego medalu, nadal krążył w moich żyłach. Ostrożność przede wszystkim.

Castiel kazał mu usiąść i ani drgnąć, po czym ruszył w moją stronę.

— Marta, musimy coś z nim zrobić.

Co chwila zerkał przez ramię, chyba obawiając się jakiegoś niespodziewanego ruchu ze strony bezradnego anioła.

Oparłam się barkiem o drzewo, w zamyśleniu przygryzając wargę. Obłąkany ex-anioł stanowił poważny problem, bo nasi niewtajemniczeni przyjaciele nie mogli się o nim dowiedzieć, a znowu my nie mogliśmy go zostawić na pastwę losu, czy raczej na pastwę ludzkiej natury.

— Nie możesz znaleźć mu jakichś kolejnych aniołów do karmienia?

— O ile nie zamierzasz zwrócić na nas uwagi zastępów anielskich, to nie. Poza tym, wygląda na to, że łaska nie utrzymuje się w nim długo. Ty byłaś tylko katalizatorem.

— I przyczyną — dodałam. — To ma chyba coś wspólnego z tym, dlaczego mnie tu ściągnęli. I wciąż szukają. Teraz mu już przynajmniej nie grożę — skwitowałam z goryczą.

Kiwał głową, zgadzając się z moim słowami.

— Może... — myślałam głośno — może mógłbyś go nauczyć panować nad emocjami. W końcu znasz już trochę na ludziach, a na aniołach tym bardziej!

— Nadal stanowicie dla mnie dużą zagadkę — odmruknął. — Nie jestem pewny na ile to mu pomoże. Przebywam wśród ludzi od bardzo dawna, przywiązałem się do Winchesterów, zaś Jachil służył w Niebie i nie zna was wcale. Sądzę...

— O, nie! — przerwałam mu, zerkając na obiekt naszej rozmowy. Siedział obok jakiegoś ciała i patrzył na nie nieobecnym wzrokiem. Ciarki mnie przeszły. — Nie zamierzam go niańczyć ani uczyć bycia człowiekiem! Nie po tym, jak go tak wyśmiałam! Wiesz, co on musi do mnie teraz czuć? Prędzej mnie udusi, niż da sobie pomóc!

Cass naciskał dalej:

— Mówiłem ci, że to dobry anioł. Jest bezradny, ale nigdy nie był taki jak inni. Wspierał mnie, nawet gdy robiłem coś, czego nie rozumiał. Wiem, że zachowuje się jak chory psychicznie, ale jest bardzo rozsądny i cię nie skrzywdzi. Kiedy nauczysz go panować na emocjami, sama się przekonasz. Musimy mu pomóc, Marto.

Ach, ci szlachetni bohaterowie seriali. Uniosłam ręce, zrezygnowana i zgodziłam się na jego warunki. Potem moje myśli skierowały się na tory, które bardziej mnie w tej chwili interesowały. Budowałam plan naprędce.

— Dobrze, Cass, pomogę mu, ale chyba teraz powinieneś powiedzieć Deanowi i Benny'emu, że jesteśmy bezpieczni — zawyrokowałam w końcu. — Jeszcze zaczną się martwić i tu wrócą. Powiedz im, że idziemy za nimi, ale wracanie się nie ma sensu. Jakoś ich przekonaj albo teleportuj do Portalu, cokolwiek, byle nie postanowili na nas czekać. Ja z naszym nowonarodzonym człowiekiem pójdziemy za nimi. Zamierzam się wydostać z tego miejsca jak najszybciej i żadne chore anioły mi w tym nie przeszkodzą.

Anioł przytaknął.

— I faktycznie — dodałam, gdy ten zabierał się do zniknięcia — nie chcę martwić Deana ani moimi, ani twoimi tajemnicami. Chyba znów musisz... minąć się z prawdą. — To brzmiało tragicznie, jednak nie mogłam już tego cofnąć. — Kiedy się wszystko uspokoi, porozmawiamy o tym.

Kiwnął głową, po czym rozpłynął się w powietrzu.

Tymczasem Jachil wpatrywał się w miejsce, gdzie przed sekundą znajdował się skrzydlaty.

Pamiętam jego wygląd z naszego ostatniego „spotkania" i już wtedy wydawał mi się on niechlujny. Teraz nie odróżniłabym go od innych stworów. Może nie był pokryty krwią, ale błoto zlepiało mu włosy, osiadło na twarzy i niemal każdym fragmencie skóry. Widziałam cień zarostu. Przypominał po prostu menela balującego kilka dni z rzędu poza domem. I przy całym tym brudzie, o ironio, jego oczy zdawały się jeszcze bardziej niebieskie.

— A więc — zagadnęłam — musimy ruszać. Nie masz już ani trochę łaski? Nic a nic?

Spodziewałam się oporu, jednak anioł... były anioł bez narzekań podniósł się z uwalanej krwią ziemi.

— Tak. Chyba jestem już bezsilny i bezużyteczny.

Słysząc to, zrównałam z nim krok i wskazałam mu kierunek. Razem weszliśmy między drzewa. Jego oczy faktycznie przestały świecić. Na ten widok zrobiło mi się smutno.

— Ja — zaczęłam, zanim sobie uświadomiłam, że to robię — ja... przepraszam. Nie chciałam tego robić, nie wiem, jak to się dzieje i gdybym mogła, to bym to odkręciła.

Zgarbił się tylko, a ja speszyłam.

— Może chociaż mogłabym ci pomóc jakoś inaczej? — zaproponowałam po chwili marszu. Po całym szaleńczym przedstawieniu zapadł w taką apatię, iż zaczęło mnie to martwić.

— A chcesz? Sądziłem, że nienawidzisz aniołów? I mnie..

Najpierw uśmiechnął się kąśliwie, jednak potem się zamyślił. Wydawał się przytomny umysłowo. Nie zraziłam się jego komentarzem, właściwie zasługiwałam na niego.

— Właściwie tak, możesz mi pomóc — powiedział niespodziewanie. — Wiem, że to, co się ze mną dzieje to uczucia. — Przez sekundę chciałam wtrącić, że nagle zaczął używać pełnych zdań, ale tylko zacisnęłam usta. Istotnie, anioł jakby się uspokoił, wyciszył. Nawet dało się z nim normalnie rozmawiać. — Nie rozumiem, co jest czym, a każde wydaje się inne i takie... obezwładniające — wydusił, kręcąc głową. — Powiedz mi, jak to zatrzymać.

— Nie da się — szepnęłam. Z jego gardła dobył się jęk rozpaczy, który przerwałam: — Ale to nie znaczy, że to koniec. Myślisz, że jak ludzie żyją? Tego się nie włącza ani wyłącza. Musisz umieć to kontrolować.

— Jak? — jęknął. — Przecież niektóre sprawiają, że... że nie umiem myśleć!

Jedyne, co przychodziło mi teraz do głowy, to treningi z Łatą. Decyzję podjęłam, jak zwykle, pod wpływem chwili. I nawet nie liczyłam na to, że mi się powiedzie, ale od czegoś trzeba było zacząć. Jak najszybciej, inaczej kto wie, jak mógłby skończyć Jachil.

— Stój — rozkazałam stanowczo, sama się zatrzymując.

Znów mnie posłuchał. Na jego gładkim jak pupcia niemowlaka czole pojawiła się zmarszczka, oznaczająca albo zdziwienie, albo nieufność. Musiał być już naprawdę zdesperowany, sarknęłam w myślach.

— Teraz oddychaj.

Prychnął.

— Przecież cały czas oddycham, jak każde zwierzę lądowe.

Przekręciłam oczami.

— Po prostu powtarzaj po mnie.

Zaczęłam brać głębokie wdechy, chwilę przytrzymywałam powietrze w płucach, po czym je wypuszczałam. Co prawda posłuchał, ale po nie więcej niż pół minucie znów się wściekł.

— Nie wiem, jak mi ma to pomóc! Ja... to taki gorąc od środka, w żołądku!

— Dobrze! — krzyknęłam, aż podskoczył, a ja zreflektowałam się nagle. Zapomniałam, że jestem w Czyśćcu? Idiotka. — Przepraszam. Wiesz, co czujesz. To złość albo rozdrażnienie — strzelałam, ale musiałam nadać mu jakiś kierunek. Po jakimś czasie sam powinien być w stanie odróżniać emocje i je definiować. — Zatrzymaj ten... gorąc czy jakoś tak i zrób kilka powolnych wdechów... nie marudź, tylko to zrób... dobrze...

Nie widziałam, żeby przyniosło to jakieś skutki. Musiał być czymś rozproszony. Zacisnęłam wargi. Podeszłam do niego bardzo blisko, położyłam dłonie na policzkach i skierowałam jego twarz na moją.

— Tu. Myśl o moim oddechu, odepchnij resztę.

Zaczął kręcić głową, ale przytrzymałam ją w miejscu.

— Myśl tylko o oddechu. Patrz na mnie — naciskałam.

Napiął wszystkie mięśnie pod moim dotykiem, starając się skupić. Przez kilka sekund byłam pewna, że to działa.

A potem stęknął i stanowczo mnie od siebie odsunął.

— Nie! Nie wiem, co to ma znaczyć, co to za ziemskie praktyki! Potrzebuję łaski, potrzebuję swoich skrzydeł i muszę znów być sobą!

Zrobiłam krok w tył, zirytowana.

— A ty mi w tym pomożesz! — niemal ryknął. Znów się wściekł?

— A jak nie, to co? — palnęłam, zakładając ręce na piersi.

— Uwierz lub nie, ale nie tylko ciebie szuka Niebo — syknął. — Jak tylko dowiedzą się, gdzie jestem, powiem im, co planujecie. Chociaż pewnie już na was czekają.

Nagle coś mnie tchnęło.

— Dlaczego nie jesteś z nimi? Dlaczego od początku się za mną wałęsasz, już od Nowego Jorku? Nie wyrzucili cię, prawda? Ty sam się odłączyłeś, specjalnie mnie szukałeś!

Zamilkł. Oczywiście teraz, kiedy najbardziej chciałam, żeby coś powiedział. Czy to chodziło o mnie? Coś go do mnie przyciągało? Brzmiało to niedorzecznie oraz arogancko, ale nie potrafiłam inaczej odpowiedzieć. Uświadomiłam sobie jednak, że na pewno nie powie mi tego, co chcę usłyszeć, bo dzięki temu nie zrobię mu krzywdy. Nie tylko ja mu nie ufałam. A on wcale nie był tak bezsilny na jakiego wyglądał.

W głowie mnożyły się opcje, tymczasem pokiwałam głową z rezygnacją. Nie zamierzałam wyciągać od niego siłą, o co chodziło. Niedługo mieliśmy dojść do Portalu, a stamtąd zamierzałam udać się do Winchesterów, by odesłali mnie do domu.

Wtedy też wyjawię Deanowi prawdę, dzięki czemu nie będzie między nami niezręcznie ani dziwnie dłużej, niż mogłoby być. Plan niemal idealny — więc czekałam tylko na moment, aż wszystko pójdzie z dymem.

Puściłam Jachila przodem, wyraźnie pokazując, jak mało mu ufam i podążyliśmy w kierunku szczęścia.

>>>

Cisza nie trwała długo.

Jachil szedł ze spuszczoną głową, zapewne pogrążając się w rozmyślaniach o własnych emocjach. Co jakiś czas zerkał na mnie z przodu. Za każdym razem wydawał się zdziwiony, że mnie widzi. Odwracałam wzrok, nie bardzo wiedząc, jak na to reagować. Czułam się niepewnie — jakby szedł tam wróg, prowadzący mnie na śmierć. Właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Problem w tym, że prawdopodobnie lepiej wiedział, gdzie znajdowało się to „wyjście ewakuacyjne". Poza tym samotne przemierzanie Czyśćca było próbą samobójczą.

Castiel znalazł nas niedługo potem. Pojawił się kawałek przed nami i czekał na nas w swojej zwyczajowej nieruchomej pozie. Jachil drgnął, zobaczywszy go, po czym przyśpieszył.

— Dostałem bardzo szczegółowe instrukcje od Deana, które mam ci przekazać, Marto — przywitał nas. Uniosłam brew, wyobrażając sobie, co to mogło by być. — Powiedział „będę czekał, aż nie przywleczesz swojej anty-magicznej dupy do naszej kryjówki. Nie myśl, że ten twój plan dojdzie do skutku". Ja również zostałem... pouczony.

— Zapewne w niezbyt pięknych słowach.

— Nie potrafiłem go przekonać do zmiany zdania.

Kopnęłam bezradnie drzewo.

— Rozumiem. Dean to Dean. Nie wyszedł stąd bez ciebie, nie wyjdzie stąd beze mnie. Szczerze, zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. — Mój wzrok padł na ex-anioła. — Najpierw musimy coś zrobić z tobą.

— Przedostanę go do Portalu — zaproponował Cass — zanim dojdziemy do kryjówki Deana i Benny'ego.

Kiwnęłam głową.

— Dobry plan. Przynajmniej mamy wszystko ustalone.

— Ja niczego nie ustalałem — burknął Jachil.

— Byłe anioły i ryby głosu nie mają — rzuciłam, usilnie na niego nie patrząc.

To przez te oczy. Mógłby nimi wysysać dusze.

— Ruszajmy — zadecydował Castiel. — Nie możemy tak tutaj stać.

Oczywiście nie mogłam kłócić się z tym argumentem. Ruch to życie, stanie w miejscu to śmierć — każdy nowo przybyły bardzo szybko łapał tę lekcję.

Starałam się usilnie nie myśleć o tym, co zrobię, kiedy już przedostaniemy się przez Portal. Zresztą ten cel wydawał się nieosiągalny i nierealny jak sen. Jednak zakładając, że się stąd wydostaniemy, moja tajemnica wyjdzie na jaw. Nie chciałam, żeby Dean patrzył na mnie inaczej. Na razie traktował mnie jak przyjaciółkę, a przynajmniej sojusznika, lecz to mogłoby ulec zmianie, gdyby uświadomił sobie, iż... cóż... znałam niemal każdy moment jego życia z ostatnich siedmiu lat i czerpałam przyjemność z patrzenia, jak ginie, zmartwychwstaje, pokonuje różne przeciwności oraz podrywa dziewczyny w klubach. Sama zaczęłabym się czuć ze sobą niezręcznie.

Tak więc z jednej strony perspektywa wydostania się z Czyśćca stanowiła dla mnie jedyne źródło nadziei, z drugiej — prowadziła mnie prosto do punktu wyjścia, czyli samotności, z której do tej pory byłam całkowicie zadowolona.

Kątem oka dostrzegłam ruch. Czarna plama mignęła na krawędzi świadomości. Natychmiast zwiększyłam czujność, ściskając mocniej ostrze. To pewnie jeden z wiekowych szaleńców lub młodzik. Różne stworzenia omijały nas szerokim łukiem, odkąd nasza grupa się powiększyła. Podejrzewaliśmy, że to zwiadowcy, ale okazało się, że spora część zwyczajnie nas unika, tak jak ja i Benny na początku, próbuje przemknąć niezauważenie, gdy nasze ścieżki się krzyżują.

Pozostała nie docierała do czekających na nich grup.

Tuż po nastaniu nocy dotarliśmy w pobliże miejsca, gdzie czekali na nas chłopaki. Castiel dotknął mojego ramienia.

— Rozbili się minutę marszu stąd — szepnął.

Widziałam zaledwie zarys drzew. W tym miejscu było od nich gęsto, praktycznie musiałam się przez nie przeciskać.

— Jasne. Lećcie już — mruknęłam.

Ruszyłam przed siebie. Starałam się grać spokojną i opanowaną, chociaż w środku cała drżałam. Nienawidziłam przebywania w samotności, ale radziłam sobie z tym. Nigdy jednak nie „spacerowałam" w tym miejscu w nocy. Kompletnie sama.

Czekała mnie długa minuta.

Wyciągałam ręce, szukając drzew przed sobą. Nagle zmysł dotyku jakby mi się wyostrzył i wyraźniej niż zwykle czułam szorstkość kory.

Każdego dnia odkrywałam na nowo, jak bardzo potrafiłam się spinać. Dzisiaj poziom stresu osiągnął apogeum, chyba bardziej się nie dało. Słyszałam wyraźnie każde chrupnięcie gałązki.

Usłyszałam przed sobą jakieś kroki. Pomyślałam, że to musi być Dean, on nigdy nie potrafił być cicho, jednak powstrzymywałam się od uczucia ulgi. Równie dobrze mogłam zejść z trasy i napotkać jakiegoś potwora.

— Dean? — szepnęłam.

Rozległ się śmiech. Ponury, pełen złośliwości chichot. Zamarłam.

— Kto tam jest? — syknęłam. Jednocześnie zaczęłam się cofać, po swoich krokach. Nie wiem, jak miałabym tu walczyć — nie dość, że w ciemności nie widziałam przeciwnika, nie dałabym rady walczyć z nim między tak gęsto rosnącymi drzewami.

Serce waliło mi jak dzwon.

— Nareszcie zostawili cię samą — usłyszałam. Niski, męski głos, w którym słyszałam nutki rozbawienia. Pewnie potrafił mnie zobaczyć i widział strach, malujący się w moich oczach.

Czy uda mi się uciec, jeśli teraz rzucę się do przodu?

Uznałam, że warto zaryzykować. Ryzyko to jedyne, co mi w tej chwili pozostało oprócz rozpaczliwej walki.

Tak więc odepchnęłam się od drzewa. Wyciągnęłam przed siebie dłonie, lokalizując kolejne pnie, omijając je. Jakimś cudem nie natrafiałam na wystające korzenie.

Jeszcze sekunda, a dotrę do obozu, a tam pomogą mi Benny z Deanem. Sekundy...

Wpadłam na coś twardego, ale ciepłego.

Wróg zacisnął ręce wokół moich ramion. Zaczęłam się szarpać, jednak trzymał mnie mocno i nie pozwalał na żaden manewr. Nie udałoby mi się wyrwać.

— Nareszcie — mruknął drugi głos, gdzieś za mną.

— Ha! — Ten, z którego ramion próbowałam się uwolnić, nic nie robił sobie z moich starań. — Mówiłem ci, że pierwsi ją złapiemy.

— Tak, tak. — Tamten wydawał się znudzony, jakby ten temat wypłynął już między nimi wiele razy. — Czyli wychodzi na to, że jednak ci wiszę za tę umowę.

Porywacz zakneblował mnie i zarzucił sobie na ramię. Trzęsłam się, kopałam, plułam... nie to, żeby to ostatnie miało mi pomóc.

— Ciekawe, czy mi ją oddasz — zaśmiał się.

Drugi mu zawtórował.

— No dawno nie widziałem tak zdesperowanej żony. Kusząca dusza, czarna jak smoła.

Dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy uświadomiłam sobie znaczenie tych słów.

— Nie podniecaj się, jest moja!

Drugi odparł mu z rozbawieniem:

— Jak to mówią — nie ufaj demonom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top