ROZDZIAŁ 2.
Dwa dni przeleżałam w nowym pokoju, próbując uporać się ze skutkami zmiany strefy czasowej. Internet słusznie poradził mi, bym piła dużo wody oraz jadła lekkostrawne rzeczy. Na ratunek ruszył mi rachunek ojca, z którego mogłam korzystać do woli.
Tak więc spałam, oglądałam amerykańską telewizję, a przede wszystkim starałam się nie myśleć o zbliżającym się pogrzebie.
Rankiem po moim przyjeździe odebrałam e-maila od niejakiej Emilii Roadford. Po jego przeczytaniu miałam jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.
Cześć,
Jestem przyjaciółką twojego taty. Przykro mi z powodu tego, co się stało, będzie mi brakować jego poczucia humoru i zdystansowania do życia. Taki był z niego rozrywkowy gość! Dużo mi o Tobie opowiadał, więc bardzo chciałabym Cię poznać. Szkoda, że w takich okolicznościach.
Zajmuję się uroczystością pogrzebową, jego testamentem oraz stypą. Skontaktuj się ze mną, kiedy już będziesz w hotelu. Mam nadzieję, że Ci się spodoba: pozwoliłam go sobie opłacić z pieniędzy Twojego taty. Majątek nie ucierpi. Po tym, ile zer zobaczyłam na jego rachunku, aż mi się zakręciło w głowie! Nigdy nie chwalił się takimi sumami! Zresztą porozmawiamy o tym, jak już się zobaczymy. Zostawiam Ci wszystkie adresy i numery telefonów, jakie mogą się przydać.
Do zobaczenia,
Emilia Roadford
Podejrzewałam, że się pomyliła. Poczucie humoru? Rozrywkowy? Bogaty? Nie, to nie mógł być mój ojciec. A jednak adresy, które podała mi Emilia, pasowały do tych z wcześniejszych maili od domu pogrzebowego.
Wieczorem drugiego dnia zadzwonił mój telefon. Podniosłam głowę znad poduszki, jednocześnie wyciszając MTV i szybko poszukałam go wzrokiem. Leżał na blacie w aneksie kuchennym, gdzie zostawiłam go wcześniej, gdy przeglądałam terminarz i planowałam następny dzień. Teraz ostre dźwięki podniosły mnie na nogi. Rzuciłam się w stronę komórki, żeby tylko wyłączyć ten super głośny alarm (dzwonek Deana Winchestera) i przyłożyłam słuchawkę do ust.
― Tak? ― zapytałam.
― Hej! ― zakrzyknął radośnie Daniel. ― Jak tam Nowy Jork?
― Czy to sobie zdajesz sprawę z roamingu, dobry człowieku? ― sarknęłam.
― Są ważniejsze rzeczy niż kasa, słonko.
― Słonko? ― zdziwiłam się. ― Piłeś?
― Nie. Próbuję nowych rzeczy. Koniec o mnie! Opowiadaj.
Westchnęłam z rezygnacją.
― Nie ma wiele do opowiadania. Na zewnątrz jest tak głośno, że nie otwieram okien. Drzwi zresztą też ― nie wychodziłam z pokoju.
― No co ty? ― Zdumienie w jego głośnie zadziałało na moją wyobraźnię, idealnie odtwarzając mi jego minę. ― Jak możesz nie zwiedzać?!
Daniel chyba nie znał pojęcia „zmęczenie". Zdawałam sobie sprawę, iż gdyby to on znajdował się na moim miejscu, z całą pewnością zwiedziłby całe miasto już pierwszego dnia, bo „nie traci okazji", jak to kiedyś ujął. Jednak ja byłam na tyle zainteresowana Stanami, by oglądać jakieś atrakcje. Preferowałam ciche, spokojne miejsca, gdzie mogłam skupić się na swoich myślach, a nie na tym, kto mi depcze po stopach albo czy nikt mnie właśnie nie okrada.
― Możesz przegapić taką idealną okazję! ― No właśnie. O tym mówiłam.
― Daniel, jak mam się cieszyć wyjazdem, skoro zasponsorował go mój zmarły ojciec?
To go nieco ostudziło.
― Racja. ― Odchrząknął. ― Ale trzymasz się, tak?
Zamknęłam oczy.
― Tak.
― Kiedy... kiedy...
― Jutro. Nie wiem, jak to przeżyję.
― Marta, jesteś silna. Pamiętaj o tym, okej?
― Okej. Postaram się...
― Nie ― powiedział stanowczo. ― Ty masz być silna. Zrób to dla mnie. Dla Łaty. Bidulka tęskni. Poczekaj, dam ją do telefonu... ― Delikatny uśmiech wygiął kąciki moich ust. Naprawdę o mnie walczył. ― Hej, psinko, chodź tu. Chcesz pogadać z panią? Marta, powiedz coś.
― Łata? Malutka? Jesteś tam?
Łata była dorosłym owczarkiem niemieckim, ale dla mnie na zawsze pozostanie maleństwem.
Usłyszałam jej tęskne wycie za mną.
― Niedługo wrócę! ― obiecałam jej. Suka szczeknęła jakby ponaglająco. Zaśmiałam się. ― Podrap ją ode mnie za uchem, Daniel.
― Jasna sprawa ― odrzekł rozbawiony.
― Dzięki, że zadzwoniłeś ― szepnęłam po chwili ciszy. ― Jesteś najlepszy.
― No ba! ― zaśmiał się, a potem spoważniał. ― Trzymaj się tam, psiaro.
Prawie spoważniał. Nie byłam pewna, czy on tak potrafi.
Prychnęłam.
― Idę spać. Odezwę się za kilka dni. Nie dzwoń!
Później do końca życia będę mu oddawała należności za te rozmowy.
On także prychnął i się rozłączył.
Noc spędziłam, patrząc przez okno i wspominając.
Wzięłam łyk niesamowicie słodkiej, gorącej czekolady, jednocześnie obserwując pędzące ulicą poniżej samochody. Bilbordy wokół raziły po oczach, zachęcając do kupna jakiś nikomu niepotrzebnych bibelotów i tym podobnych śmieci. Nawet o tej porze życie pędziło przed siebie z niezwykłą szybkością. Klubowicze krążyli chodnikami, gdzieniegdzie wybuchały kłótnie, jednak dźwięk do mnie nie docierał dzięki wyciszającym szybom. Patrzyłam na nowojorski krajobraz jak na film bez głosu.
Tymczasem myślami cofałam się w czasie.
Moje najstarsze wspomnienie dotyczy huśtawki za domem, którą złożył mój ojciec.
Była wysoka i kolorowa, a ja nie mogłam się doczekać, aż ją przetestuję.
Tata stanął obok mnie, kładąc ręce na biodrach. Najjaśniejszy element wspomnienia stanowił jego szeroki, dumny uśmiech. Jeden z niewielu, jakie mogłam później oglądać. Łowiłam je, jak tylko potrafiłam, bo z nim zawsze wydawał mi się młodszy i bardziej niewinny.
― Widzisz, kochanie? Tata co nieco potrafi, nie? ― zawołał, podnosząc mnie na ręce i sadzając na huśtawce.
Wtedy zaśmiałam się radośnie.
Teraz jedynie lekko wygięłam kąciki ust. Samotna łza potoczyła się po policzku. Chyba go już nie kochałam. Jak można kochać człowieka, który zostawił cię samą?
Zaciągnęłam zasłony gwałtownym ruchem i odstawiłam kubek na stolik obok łóżka. Potem usiadłam na podłodze w całkowitej ciemności.
― Tato? ― Krzyki, które starałam się ukryć daleko w podświadomości, zwłaszcza przed nadejściem tego strasznego dnia, wypłynęły nagle na wierzch.
― To twoja wina!
― Twoja!
― Mogłaby przeżyć!
― Przeżyłaby, gdybyś ciebie tutaj nie było!
― Twoja wina!
Pisnęłam, zasłaniając uszy. Nie, nie, nie. Nie!
― Co ja poradzę na to, że się urodziłam? ― wyszeptałam do siebie. Po raz kolejny w ciągu tych dziesięciu lat. ― Nie prosiłam mamy, żeby mnie rodziła.
Stał w kuchni z butelką wina z ich ostatniej rocznicy i wylewał wszystko do zlewu. Stanęłam w progu, zmrożona.
Usłyszawszy mnie, odwrócił się. Jego włosy, niegdyś gęste, czarne, ostatnio niezwykle się przerzedziły, odsłaniając sporo czoła. Białka oczu wypełnione były czerwonymi żyłkami, a ich błękit jakby wyblakł. Stres odcisnął się również na jego twarzy, tworząc zmarszczki i niezdrowo wyszczuplając ją.
― Co ty robisz?
― Pozbywam się jej rzeczy, żebyś nie mogła ich więcej dotykać.
Zesztywniałam z przerażenia i bólu. Poczułam się, jakby wbił mi nóż w serce.
Nagle zaczęłam żałować, że zostałam w tym hotelu. Chociaż wiedziałam, że to Emilia go wynajęła, to jednak za rachunek płacił mój ojciec. Rozważałam, czy dowiedziała się, jaki był naprawdę. A może nie była jego przyjaciółką, a utrzymanką? Może kłamała na temat znajomości jego konta? I nadal nie wiedziałam, co ojciec robił w Nowym Jorku, jak zarobił całą tę fortunę.
Trzęsąc się, wstałam z zimnej podłogi i postanowiłam włączyć jakąś muzykę, żeby usnąć. Musiałam spróbować, prawda?
― O, lepiej wyglądasz dzisiaj! ― wykrzyknął taksówkarz, kiedy zajęłam miejsce z tyłu.
― Al? Nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy ― odparłam w miarę radośnie.
Uchylił swojej czapki z daszkiem i włączył silnik.
― Dokąd się wybieramy?
Kiedy wskazałam mu adres, spochmurniał.
― Czyli nie przyjechałaś tu rekreacyjnie?
Pokręciłam głową, nie patrząc na niego.
― Moje kondolencje. ― Poklepał się prawą ręką po piersi.
― Dziękuję.
Po źle przespanej nocy nie bardzo potrafiłam uwierzyć w szczerość jego słów. Zimne dreszcze co jakiś czas wędrowały w dół mojego kręgosłupa, a pod oczami czułam ciężar korektora, którego musiałam dzisiaj nałożyć zdecydowanie więcej, by zakryć głębokie, fioletowe sińce. Strach ściskał mi żołądek.
Miasto zapchane było korkami do tego stopnia, że Al zaczął jeździć bocznymi drogami. Na szczęście to przewidziałam i zadzwoniłam po taksówkę na tyle wcześnie, żeby na pewno się nie spóźnić.
Mimo tego, taksówkarz bez przerwy trzymał stopę na gazie, nawet na zakrętach. Trzymałam się usilnie siedzenia, starając się nie patrzeć w dół.
― Al! Możesz... ― Przełknęłam z powrotem śniadanie, które zjadłam jedynie z przymusu, a teraz zaczęłam tego żałować. ― Możesz się zatrzymać?
Kierowca rozejrzał się dookoła.
― To nie jest dobra okolica. Nie sądzę, żeby to był...
― Al! Zatrzymaj się, już!
― Klient nasz pan ― mruknął do siebie.
Zjechał taksówką na chodnik. Nie zastanawiałam się nad tym, w której części miasta się znajdowaliśmy. Najważniejsze było, że mogłam wypaść z auta i powstrzymać odruch wymiotny.
Oparłam się o jakiś zimny znak czołem, oddychając głęboko. Al nie wysiadł za mną. Nie dziwiłam się ― ta ulica praktycznie zionęła pustkami. No proszę ― a dwie przecznice dalej ludzie tłoczyli się jak stado owiec.
― Może już wrócisz do środka? ― zapytał zaniepokojony taksówkarz, uchylając szybę.
Ale w tym momencie ktoś trącił moje ramię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top