ROZDZIAŁ 13.


Gdybym się nie uchyliła, krwawiąca na czarno głowa Lewiatana uderzyłaby mnie prosto w twarz. Na szczęście w porę rzuciłam się na ziemię. Sekundę później usłyszałam po prawej syk. Natychmiast przekręciłam się na bok. Dostrzegłszy nad sobą kobietę z twarzą potwora, przeturlałam się do tyłu. Miejsce, gdzie ułamek sekundy wcześniej znajdowało się moje serce, zastąpił jęzor.

Przeklęty anioł, pomyślałam, zrywając się na nogi.

Moje ostrze przecięło powietrze zaledwie centymetry od jej paszczy, jednak zrobiła unik. Wykorzystałam pęd, obracając się do niej plecami i kopiąc ją zniszczonym adidasem w brzuch.

Padła na ziemię. Z nieokreślonym wrzaskiem niby Tarzan wskoczyłam na nią, siadając na niej okrakiem. Ta jednak już czekała — złapała mnie za nadgarstek, zanim zdążyłam uciąć jej łeb. Odepchnęła mnie na ziemię, przygwożdżając do niej kolanami.

Cholerny Winchester, kontynuowałam wyliczankę. Drugi też, chociaż go tu nie ma!

Warknęłam z wściekłością, szarpiąc się w uścisku Lewiatana... Lewiatanki? Pochyliła się znów nade mną, machając wężowatym jęzorem tuż nad moim nosem. Próby wyrwania się z jej stalowego uścisku nie dawały żadnego efektu. Mimowolnie wbiłam głowę w ziemię, przechylając ją na bok i zamykając oczy.

A potem rozległ się świst. Ciało kobiety rozluźniło się. Kiedy spojrzałam w górę, jej bezgłowy korpus właśnie leciał w moją stronę. Przytrzymałam go nad sobą, zanim zdążył nabrać rozpędu i wbić mnie w ziemię, a potem odepchnęłam na bok.

Przeklęty Czyściec.

Przeklęte Supernatural z tymi swoimi dziwadłami.

I przeklęta ja, że jeszcze próbuję z tym walczyć.

Zobaczyłam nad sobą Deana. Wyciągnął rękę w moją stronę z twarzą nadal skupioną jak podczas walki. Przełykając dumę, przyjęłam pomoc. Podciągnąwszy mnie na nogi, łowca spytał:

— Wszystko w porządku?

Rozejrzałam się. Benny siłował się z jakimś wilkołakiem po prawo, a Castiel urządzał czystkę z lewej, eliminując potwory dotknięciem palca. My znajdowaliśmy się w epicentrum walki.

Stanęłam plecami do Deana, a on oparł się o nie swoimi.

— Bedzie — powiedziałam w końcu — kiedy już dojdziemy do Portalu.

Jakiś zmiennokształtny przemknął obok Benny'ego i rzucił się na mnie. Oparłam się mocno o Winchestera i cofnęłam go kopnięciem w krocze. Potem odcięłam mu głowę.

Kiedyś sam widok wprawiłby mnie w przerażenie. Za pierwszym razem, gdy Benny pokazał mi ciało goniącego mnie potwora, zwymiotowałam. Zanim spotkałam Deana, każda pozbawiona emocji twarz wzbudzała wyrzuty sumienia, kilka miesięcy później niejaką dumę... Tym razem nie czułam nic. Tylko obojętność.

— W takim tempie prędzej nas wykończą — rzucił Winchester głośno.

Starliśmy się z kolejnymi przeciwnikami.

— Fajnie, że motywujesz nas do walki, panie „damy im popalić znowu" — stęknęłam, szarpiąc się z czymś, co przypominało człowieka tylko w postawie. Zaczynałam już czuć zmęczenie w mięśniach. Po niemal roku w tym przedsionku Piekła stanowiło to ewenement, zwłaszcza gdy żyło się na uzdrowicielskiej wodzie.

Na chwilę oderwaliśmy się od siebie. Zauważyłam, jak Dean fachowo podciął nogi kolejnej brudnej istoty, a potem zamachnął się na nią jak drwal. Poleciała krew. Część osiadła na jego twarzy i zmieszała się z ranami, które wcześniej zadały mu inne potwory. Zetknęliśmy się spojrzeniami.

Sekundę później znów przylgnęliśmy do siebie plecami.

— Wiesz co? — powiedziałam. — Cass miał rację z tym niebezpieczeństwem. Teraz jest podwójne.

— Co? — Czułam i słyszałam, że łowca znów walczy. Odwróciłam się, żeby mu pomóc.

Wymierzyłam silny cios w głowę młodego wampira, ogłuszając go, a Dean sprawnie go „przyciął". Wokół nas zaczynał tworzyć się murek ciał. Przygotowałam się na kolejny atak.

Dopiero po dobrych trzydziestu sekundach zdałam sobie sprawę, że wokół panowała cisza. Cała nasza czwórka przez długie minuty stała w gotowości.

W końcu jednak odważyłam się głęboko odetchnąć i opuścić gardę, reszta podążyła za moim przykładem.

— Coś mówiłaś o podwójnym niebezpieczeństwie — powiedział Benny, podchodząc do nas.

Cass dołączył z drugiej strony. Wymieniliśmy krótko spojrzenia, dla nas znaczące, dla reszty niepozorne.

— Pomyślcie — powiedziałam, przeskakując wzrokiem między Deanem a Bennym. Obaj słuchali mnie w skupieniu. — Od roku polują na mnie anioły. Na Castiela polują Lewiatany... a kto wie, czy te skrzydlate małpy nie uparły się też na niego. — Założyłam ręce na piersi. — Odkąd jesteśmy we czwórkę, nasiliły się te ataki. Grupy stają się coraz liczniejsze i każdy chce nas dorwać, jakby za nasze głowy była nagroda. Mogę się też założyć, że czekają na nas przy Portalu.

— Przecież sobie radzimy — zaoponował Dean. — O co ci chodzi?

Zacisnęłam dłoń na mieczu.

— Na razie tak. Ledwie. Ile takich grup jeszcze wytrzymamy? A jeżeli staną się liczniejsze? Najgorsze jest to, że nie możemy oddalić się od strumyka i pójść tam inną trasą ani schować się na tyle długo, by je ominąć.

— Możemy... — zaczął Dean.

— Przyśpieszyć? — przerwałam zirytowana. — Jasne, dobiegniesz tam teraz? Benny, dobiegnie tam?

Wampir patrzył na mnie podejrzliwie.

— Wątpię — przyznał niechętnie.

— Do czego dążysz? — spytał Castiel.

Wbijałam wzrok w łowcę, któremu ewidentnie nie podobało się, że próbowałam dowodzić.

— Mam plan, ale... nie spodoba ci się, Dean.

— To znaczy? — Założył ręce na piersi. Jego zielone oczy znów przybrały ten żołnierski odcień w stylu „nie podskakuj, towarzyszu, bo gówno wiesz".

Musiałam wziąć głęboki wdech, żeby nabrać odwagi na powiedzenie Winchesterowi tego, co zamierzałam wykrztusić.

— Pomyślałam, że moglibyśmy się rozdzielić. Ja i Cass poszlibyśmy przodem, w końcu to na nas polują, i przyciągnąć ich uwagę...

— Nie ma mowy — przerwał mi Dean, kręcąc głową. — Trzymamy się razem, to nie pieprzone Scooby Doo.

Benny zacisnął usta z niezadowoleniem. Musiał być w kropce — jedynym jego celem było wydostać się z tego miejsca, ale przez przypadek narobił sobie przyjaciół i nie mógł ich zostawić z tyłu, nawet jeśli skróciłoby to jego czas tutaj. Westchnęłam.

— Z aniołem na ramieniu dam radę.

— Myślę — wtrącił Castiel — że stanie na twoich ramionach wydłużyłoby naszą wędrówkę oraz zwiększyłoby zagrożenie śmierci z rąk potworów. I... — dodał z lekkim wahaniem — nie widzę sensu w stawianiu na nich.

— Dziękuję za opinię, Cass. — Kiwnęłam mu głową, hamując lekki uśmiech. Potem znów skupiłam się na Deanie. Co do Castiela nie musiałam się bać, ale przekonanie Winchestera i Benny'ego wydawało się karkołomne. — Mówię wam, spotkamy się po drugiej stronie w czwórkę! Wy pójdziecie przodem, my zaraz za wami, jak tylko uporamy się z ogonem.

Dean i Benny popatrzyli na mnie i anioła, jakby wyrosły nam rogi.

— Co z innymi aniołami? — spytał Dean, coraz bardziej poirytowany. — Ledwo co przekonaliśmy Castiela, żeby do nas dołączył...

— I od miesiąca użeramy się z całym tym bagnem! — niemal wrzasnęłam. Uświadomiwszy to sobie, wzięłam głęboki oddech. — Nie chcę, żebyście przeze mnie ginęli, okej? We dwóch możecie się przyczaić, my odgonimy większość, a potem pobiegniemy prosto do Portalu. To proste!

— Długo to planowałaś? — Benny patrzył na mnie podejrzliwie.

Wzruszyłam ramionami.

— Odkąd zaczęły się te ataki.

— Czyli — obliczył szybko Dean — odkąd dołączył do nas Cass, czyli od prawie miesiąca i nic...

Nagle usłyszałam szelest i moja głowa, wraz z prawą ręką dzierżącą czyśćcowy miecz, skierowała się w prawo. Krzaki tam się ruszały.

— Tak á propos — rzucił Benny — chyba narobiliśmy hałasu. Macie ochotę na kolejną walkę?

— Wiejemy — wycedził Winchester przez zaciśnięte zęby. — Wszyscy.

Nasza ziemska trójka rzuciła się w stronę przeciwną do zagrożenia, łowca na czele — widocznie był pewien, że go posłuchamy. Byliśmy już dobre cztery metry dalej, kiedy odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam, że Castiel stał nadal w tym samym miejscu, z lekko przechyloną głową przypatrując się czemuś.

— Co jest? — mruknęłam.

Wampir odwrócił się. Zmarszczył brwi, widząc, że stanęłam. Machnęłam w jego stronę ręką, żeby się nie zatrzymywał. Z wahaniem, jednak skinął głową. Patrzyłam jak obaj odbiegają, skupieni na wycofaniu się stąd.

Tylko ja, wpadło mi nagle do głowy, chcąc nigdy nie patrząc wstecz, upewniałam się, że niczego tam nie zostawiłam.

Robiąc jak najmniej hałasu, wróciłam na pole naszej wcześniejszej walki. Stanęłam obok, niemal za Castielem i stuknęłam go mocno w ramię. Ten spojrzał na mnie, obróciwszy bez pośpiechu głowę. Tymczasem ja przystępowałam z nogi na nogę, pragnąc zwiewać.

— Co ty wyrabiasz? — wysyczałam.

On już odwrócił głowę.

— Zaraz wracam.

Rozpłynął się w powietrzu.

Uniosłam ręce, jakby pytając się ciał na ziemi, co ja chciałam osiągnąć. Po co w ogóle kłóciłam się z Deanem i Bennym — wystarczyło poczekać, aż aniołowi coś wpadnie do łba i podążać za nim.

Tak, odpowiedziałam sobie, a wtedy przeklęty Winchester szukałby jeszcze ciebie.

I po raz kolejny już, pewnie tysiąc któryś, westchnęłam przeciągle, uznając to za cichszy substytut bezsilnego krzyku.

Nie wiedziałam, co dalej zrobić. Castiel zniknął jak kamfora i mógł znajdować się dosłownie wszędzie. Moi dbający o swoje życie przyjaciele odbiegli, a nie widziałam sensu gonienia ich i zawiadamiania, że nasz cel poszukiwań znów nam przepadł. Zostawać tutaj także nie chciałam — polanka to dość otwarty teren, poza tym czułam się tu jak na cmentarzu, który wykopałam własnymi rękami.

W związku z tym zrobiłam najbardziej głupią rzecz. Wyobrażałam sobie przy tym, że jeżeli trafiłam do serialu na mojej rodzinnej Ziemi i oglądają mnie miliony ludzie z całego świata, to pewnie krzyczą „nie idź tam, głupia..." (plus regionalny określnik idiotki).

Ruszyłam w kierunku drgających wcześniej krzaków.

Żeby nie budzić w sobie wewnętrznej panikary, skupiłam się na wspominaniu ziemskich warunków. Często się w to bawiłam, gdy nużyła mnie cisza lub chciałam zagłuszyć nawracające sceny walki. Przy tym usilnie hamowałam podszepty sumienia. Zabijanie usprawiedliwiałam tym, że dla tych stworzeń (nigdy nie nazwałam ich ludźmi) nie pozostał żaden ratunek, a ja owszem, podążałam ku niemu.

Na szczęście istniała dość długa lista z rzeczami niedostępnymi w... czwartym świecie? Bo gdybym miała do wyboru Afrykę i Czyściec, wybrałabym to pierwsze.

Wiatr. Zacznijmy od tego, że trzęsienie się roślin nie mogło być spowodowane podmuchami powietrza, gdyż owe powietrze w tym miejscu stało. Tęskniłam za nadmorską bryzą, za niesionym zapachem świeżo koszonej trawy, za świeżością po deszczu czy chociażby za mydłem zapachowym.

Z drugiej strony za samym zmysłem zapachu nie tęskniłam. Wyobrażając sobie ten smród rozkładających się zwłok albo niemytego ciała...

Stop, powiedziałam sobie. Nie idź w stronę tych myśli.

Brakowało mi hałasu. Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że przecież ziemskie lasy są takie żywe. Zewsząd otacza człowieka szelest liści, odległe łoskoty wzbijających się do lotu ptaków, czasem komary... Po niemal roku życia w głuchej ciszy, nagłe dźwięki stanowiły dla mnie sygnał do ucieczki. Zwłaszcza od kiedy dołączył do nas Castiel, a ataki wzmogły się. Musieliśmy poruszać się jeszcze ciszej, niemal przemykać. Rozmawialiśmy mało, tylko w ważnych sprawach i unikaliśmy stawania twarzą w twarz z innymi mieszkańcami.

Potrząsnęłam głową, po czym zerknęłam za siebie, upewniając się, czy anioł nie powrócił. Znajdowałam się już spory kawałek od polanki, niedługo miała mi zniknąć z oczu. Jednak tutaj, w głębi lasu, nie dostrzegałam żadnych poszlak, które pokazałyby, kto nas podsłuchiwał. Byłam jedynie pewna, że uciekł.

Zatrzymałam się.

A jeżeli ten podglądacz powie aniołom, że się rozdzieliliśmy? Rozpatrując wszystkie najgorsze opcje, mógł nawet doprowadzić do zdwojonego ataku Lewiatanów, bądź (co wydawało się bardziej prawdopodobne) samych aniołów, pewnych że pokonają nas oddzielonych od siebie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Chciałam to wykonać po cichu, tymczasem, znając nasz plan, skrzydlaci mogli nawet porwać Deana i nas szantażować! Myśl ta od razu sprawiła, iż przestałam wierzyć w słuszność moich strategii. Zaczynałam powoli gubić się we własnych kłamstwach i stresie.

Byłam już daleko od polany, więc doszło mnie jedynie dalekie echo krzyku. Nie rozróżniałam w nim nawet głosu, ale bez zastanowienia rzuciłam się z powrotem. W pięć minut przekroczyłam barierę drzew i zatrzymałam się zdziwiona zaraz za nią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top