Sieć
Detektyw wszedł do pokoju, lecz kobieta zignorowała go i nadal przewracała beznamiętnie papiery.
— Czy może mi pani odpowiedzieć, gdzie była do tej pory? — zaatakował, nim drzwi zdążyły się zatrzasnąć, wcześniej popchnięte lekko stopą. Mimowolnie dotknął lewej kieszeni spodni. Gdy tylko przez szorstki materiał wyczuł opuszkami palców kanciasty przedmiot, jego ciało przeszył krótki jak błyskawica, wyraźny, choć niematerialny, prąd. Zacisnął usta, w oczach pojawiły się dziwne błyski, a twarz nabrała jakiegoś niemal ponurego, zaciętego wyrazu.
— Już mówiłam, to nie pana interes. — Nieśpiesznie podniosła wzrok znad kartki, napotykając natarczywe spojrzenie.
— Czyżby? — Podszedł i wyjął z jej dłoni policyjną fotografię przedstawiającą młodą dziewczynę, która zawisła dramatycznie tuż przed czarnymi oczami. — To niech pani opowie o tej kobiecie ze zdjęcia?
— Niestety i w tym nie mogę panu pomóc. — Wciąż przeszywała twarz mężczyzny, ignorując całą resztę. — Nie znałam jej.
— Nie znasz jej, co za bzdura. — John zaczął wymachiwać fotką, co kobietę bardzo rozbawiło. — Przyjrzyj się dobrze, aż tak bardzo się nie zmieniłaś.
— Dlaczego uważa pan — ostatnie słowo rzekła głośniej, choć nadal jej głos był spokojny — że to ja? — Ręka mężczyzny zatrzymała się w powietrzu. — Przecież ona nie żyje, popełniła samobójstwo.
— Nie żyje, kolejne kłamstwo. Jak łatwo wychodzą one z pani ust. — Zebrał pozostałe dokumenty i stuknął nimi o stół, aby wyrównać. — Wie pani, co ja sądzę?
— Nie wiem, ale na pewno będzie to fascynująca teoria. — Położyła łokcie na stole i oparła brodę na splecionych palcach, uśmiechając się szeroko.
— Nie mam żadnych wątpliwości, że to pani jest na tych zdjęciach.
— Radziłabym zachować ostrożność, łatwo jest stracić szacunek fałszywymi oskarżeniami. — Zatrzepotała znacząco gęstymi rzęsami. John wziął głęboki wdech i jeszcze raz kolejny. Schował papiery do teczki i odłożył blisko kobiety.
— Dwa lata temu zginęła dziewczyna, która bardzo cię przypominała — wymawiał powoli słowa, specjalnie akcentując ostatnie, jak wcześniej uczyniła to ona. — Identyfikacja ofiary była praktycznie niemożliwa. Miała zmasakrowaną twarz. — Zaczął badać jej rysy z nadzieją, że dojrzy bodaj nikły cień strachu, lecz one pozostały "martwe", jak u woskowej figury, której lico zastygło już na wieki. — Jedynie na podstawie dokumentów, jakie znaleźli przy niej, wystawiono akt zgonu. W takich okolicznościach łatwo skraść tożsamość, by zacząć nowe życie w mieście, gdzie nikt cię nie zna.
— Powinieneś pisać kryminały, marnujesz się w policji. — Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięczny chichot.
— Jeszcze nie skończyłem. — Walnął otwartą dłonią w blat stołu, jednak kobieta nadal patrzyła z rozbawieniem hardo na niego. — W tym właśnie czasie pojawiłaś się jak spod ziemi w Gotham. Nikt nie wie, skąd przyjechałaś i dlaczego. Dość dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż?
— Nie wiem, czy taki dziwny. Ludzie lubią zmieniać miejsca zamieszkania. — Stuknęła dwa razy koniuszkiem palca wskazującego płatek nosa. — Nie możesz mnie winić, że zapragnęłam tego w tym czasie, kiedy ona się zabiła.
— Ciągle mówisz o samobójstwie, a jeśli to było morderstwo? — Uśmiechnął się złowrogo. — Nie jest tak trudno wepchnąć człowieka pod szybko jadący pociąg.
— Czyżbyś sugerował, że twoi koledzy spaprali robotę? — Sarkazm w jej głosie wypalił czerwony ślad na policzkach mężczyzny, jednak kobieta jeszcze nie skończyła zadawania ciosów. — A może mieli gdzieś, co tak naprawdę się przytrafiło biednej sierocie?
— Sierocie? W aktach nie ma o tym wzmianki... — Jego wzrok wbił się triumfalnie w nią, sycąc się jej zdumieniem. — Sam osobiście o to zadbałem.
— Myli się pan, nie zabiłam jej. Nawet jej nie znałam — warknęła, kładąc dłoń na zielonej teczce, lecz gwałtownie ją zabrała, jakby parzyła. — I nie ja jestem na tych zdjęciach. Podobieństwo o niczym jeszcze nie świadczy. — Wstała, przewracając krzesło. — Nie słyszał pan teorii, że każdy z nas gdzieś na świecie ma swojego sobowtóra. A może byłyśmy spokrewnione? Mój ojciec był niezłym sukinsynem i sypiał z byle kim. Pewnie nie jednej zrobił bachora.
— Przestań pieprzyć te farmazony. Dobrze wiem, kim jesteś i co zrobiłaś. Po co dalej brniesz w te kłamstwa? — jego wykrzyczane słowa zadudniły w małym pomieszczeniu.
— Czyżby? — syknęła. Wyminęła policjanta, kierując się w stronę drzwi, lecz nie zdążyła do nich dotrzeć, bo John zatrzymał ją, łapiąc mocno za nadgarstek. Odwróciła się gwałtownie, obdarzając go zimnym, jak syberyjska zima, spojrzeniem.
— Dlaczego nie chcesz nam pomóc? — zapytał proszącym głosem. — Czemu nie powiesz nam po prostu prawdy?
— Czyli teraz kolej na dobrego glinę — prychnęła, taksując go z pogardą. — A czyją prawdę chcesz usłyszeć?
— Nie rozumiem? — Wyrwała jednym zdecydowanym ruchem swoją rękę z jego silnego uścisku.
— Twoją czy moją? — Jej wzrok skierował się w stronę lustra. — A może ich?
— Prawda jest tylko jedna.
— Mylisz się, "Prawdę piszą zwycięzcy, a reszta jest milczeniem! "— wypluła mu to w twarz, odwracając się do niego plecami. — Często powtarzał mi to jeden z wujków. — Detektyw przybliżył się do niej, poczuła na szyi ciepły oddech, który podrażnił jej wszystkie napięte do granic możliwości zmysły.
— On jest niebezpieczny — wyszeptał, tak że tylko ona go usłyszała. — Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.
— A może wiem... — odwzajemniła się tym samym, lecz zaraz dodała głośniej. — Nie wiem, o kim pan mówi, detektywie. — Podeszła do drzwi i złapała za klamkę, lecz wtem łypnęła przez ramię na Johna. — Czy jestem o coś oskarżona? Jeśli tak, to nic nie powiem bez adwokata.
— Oczywiście, że nie. Jednak nie skończyłem pani przesłuchiwać. Jest jeszcze kilka innych kwestii...
— Ale ja skończyłam — przerwała mu i otworzyła energicznie drzwi, które z hukiem walnęły o ścianę — więc jeśli nie jestem zatrzymana, żegnam — rzuciła mu przez zaciśnięte zęby i wyszła.
John przez chwilę patrzył w miejsce, gdzie dopiero co znikła kobieta. W końcu podszedł do lustra i oparł czoło o chłodną taflę.
— Mam nadzieję, że dobrze robimy.
◘
Kobieta niezatrzymywana przez nikogo szybko opuściła komisariat. Kiedy wychodziła przez oszklone drzwi, nagle ktoś z impetem wpadł na nią i straciła równowagę. Lecz nim wylądowała na ziemi, złapały ją silne ręce.
— Bardzo przepraszam. — Wybawca postawił ją do pionu, jednak nadal ściskał delikatnie wąską talię. — Nie zauważyłem pani.
— Nic się nie stało. — Uśmiechnęła się grzecznie, próbując uwolnić się z objęć mężczyzny.
— Może w ramach przeprosin pozwoli pani zaprosić się na kawę. — Obrzuciła go zdziwionym wzrokiem. Był bardzo przystojny. Męskie rysy świetnie uwydatniały precyzyjnie wystylizowane włosy, ktoś znał się na swojej robocie. Na pierwszy rzut oka było widać, że ma kasę. Na miarę szyty garnitur dyskretnie podkreślał umięśnione ciało.
— Nie wydaje mi się.
— Proszę się zgodzić. — Piwne oczy zaczęły przewiercać ją niemą prośbą. — Zrobi mi tym pani ogromną przyjemność. Przestanę się czuć winny, że o mało przeze mnie nie potłukła pani zgrabnego tyłeczka. — Zawadiacki uśmiech tylko dodał uroku jego właścicielowi. — Jestem...
— Wiem, kim pan jest, panie Wayne — odpowiedziała opryskliwie.
— Więc tym bardziej nie możesz mi odmówić. Więc chodźmy. — Zanim zdążyła zaprotestować, ujął ją za ramię i zaczął prowadzić do najbliższej kawiarenki.
Sama przed sobą musiała przyznać, że mężczyzna zrobił na niej duże wrażenie. Ta jego pewność siebie i arogancja. Spędziła z nim miłe popołudnie, dzięki czemu na chwilę zapomniała o wydarzeniach z rana. Po spacerze w parku odwiózł ją do domu.
— No to jesteśmy umówieni. Jutro o 19 przyjadę po ciebie.
— Słucham? — Nagle głos Bruce'a przywrócił ją do rzeczywistości. Tak bardzo podziwiała samochód, że przestała go słuchać. Nigdy nie jechała autem za milion dolców. Fotele wyłożone miękką, czarną skórą. Deska rozdzielcza została naszpikowana elektryką, która w dużej części pozostawała dla niej zagadką. Wszystko na niej migało, ostrzegając przed ewentualnymi zagrożeniami. Z fascynacją patrzyła w ekran, który pokazywał, co się dzieje za samochodem. — O czym my rozmawiamy?
— O kolacji. — Nawet jego śmiech brzmiał seksownie. — Oj nieładnie, chyba nie jestem, aż taki nudny.
— Dlaczego sądzisz, że chcę iść z tobą na kolację?! — Zaczęła się z nim droczyć.
— Bo chcesz — jego pewność siebie wabiła kobietę — więc po co udawać?
— Dobra, niech ci będzie. — Skarciła siebie w myślach za to, co teraz robi. — Jutro o 19, tak? — Uśmiechnęła się z nadzieją, że wygląda kokieteryjnie.
— Świetna pamięć. — Mrugnął do niej, coś przycisnął i drzwi same się otworzyły.
— To do jutra. — Roześmiała się wysiadając. Szła powoli falując biodrami, walcząc sama ze sobą by się nie odwrócić.
Bruce zadziornym uśmieszkiem odprowadził ją wzrokiem, który zniknął momentalnie, gdy tylko rozmyła się jej sylwetka za brudną szybą. Nacisnął ponownie guzik, drzwi cicho się zamknęły. Odpalił silnik i odjechał z piskiem opon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top