Domek z kart
W ciemnej czeluści budynku, który wzbudził niepokój swoją fasadą u niejednego zabłąkanego przechodnia, jaki nieopatrznie zawędrował w ten zapomniany przez Boga zaułek, wyłoniła się młoda kobieta odziana tylko w czarną sukienkę. Rozejrzała się zdezorientowana, po chwili marszcząc zabawnie nosek. W końcu ruszyła boso po brudnej ulicy, śledzona bacznie przez zaciekawione źrenice, które dostrzegły niebezpieczeństwo szybciej niż ona. Wiedział, że powinien od razu jej pomóc, lecz zamiast tego czekał. Napalony mięśniak był coraz bardziej nachalny, lecz gdy złapał ją za rękę, dłonie białolicego zacisnęły się wściekle. Czemu zaprzeczył szeroki uśmiech wciąż przyklejony do smukłej twarzy. Zrobił się jeszcze większy, kiedy kobieta szarpiąca się z napastnikiem iście z furią godną dzikiej kotki zrozumiała, że nie ma żadnych szans. Pomimo to nadal nie wzywała pomocy. Niespodziewanie mężczyzna upadł ciągnąć ją za sobą. Wszystkie mięśnie Jokera napięły się, przeczuwając, kogo zobaczy, zanim przed leżącą parą wylądował z wprawą zmyślnego wojownika Batman. Z ust wyrwało się mu przekleństwo godne zapijaczonego oprycha, a nie geniusza zbrodni.
— Jak zwykle pojawia się nieproszony — mruknął niezadowolony pod nosem, obserwując swojego wroga uwalniającego kobietę, pomimo że wyciągnął do niej pomocną dłoń, ona z rozmysłem ją zignorowała i podniosła się sama. — Dobra dziewczynka.
Jednak ta chwila triumfu była przedwczesna, gdyż pomimo widocznego ociągania z jej strony poszła z nim. Czując, że tę bitwę przegrał, wezbrało w nim przeogromne pragnienie krwi i dobrze wiedział, czyją chce posmakować. Niespodziewanie niepokojącą ciszę rozerwał złowrogi śmiech.
— No cóż, to może być intrygujący początek kolejnej gry. Przekonajmy się, gdzie ona cię zaprowadzi.
Rozpłynął się w cieniu ulicznych lamp, jednak po chwili tej nocy ponownie pozorny spokój zakłócił nieludzki wrzask, który oczywiście pozostał niezauważony. Typowe w tym miejscu. Znowu jakiś frajer wszedł w drogę komuś, komu nie powinien, a życie toczy się dalej.
— Jesteśmy gotowi. — Głęboki niczym bezdenna studnia głos ściągnął Jokera do rzeczywistości.
Zerknął tęsknym spojrzeniem na odziane w biel palce, jakby spodziewał się zobaczyć je poplamione czerwienią. Momentalnie z jego ust wyrwał się cichy jęk zawodu.
Joker skierował swoją uwagę ku mężczyźnie ubranego w nienagannie zapięty, wyprasowany fartuch. Był wyższy od niego, lecz garbił się w sposób typowy dla człowieka, który większość czasu spędza pochylony nad biurkiem. Popielate, nijakie włosy idealnie pasowały do anemicznej twarzy, jej bladość zawstydziłaby nawet śmierć. Wąskie usta wykrzywione na wzór uśmiechu były tak samo pełne służalczości, jak cała fizjonomia ich właściciela. Jednak zielonowłosy wiedział, że to tylko pozory. Mężczyzna był równie niebezpieczny, jak jego oczy. Jasnoszare tęczówki wzbudzały niepokój u rozmówcy. Była w nich jakaś hipnotyzująca siła, emanowały nienaturalnym blaskiem. Człowiek, który dał się złapać w pułapkę jego spojrzenia, miał wrażenie, że przewiercają go aż do dna duszy, wyrywając z najciemniejszych zakamarków dawno pogrzebane mroczne sekrety. I teraz właśnie przeszywały głębię zieleni oczu Jokera.
— Czekamy tylko na Pana — oznajmij na pozór niewinnie, lecz mężczyzna wyczuł ukryty przytyk.
— Zaraz będę — warknął, piorunując go wzrokiem, wiedząc dobrze, czego ten obślizły gad nie miał odwagi oznajmić na głos.
Mężczyzna w milczeniu przytaknął i wyszedł, pozostawiając zielonowłosego ze swoimi myślami, których miał niemało. Niestety sam był świadomy, że ostatnio zaniedbał całe przedsięwzięcie, a przecież nie mógł pozwolić sobie nawet na najmniejszy błąd, jeszcze zostało tyle do zrobienia przed wielkim finałem.
Dzień triumfu okazał się zgubny również dla niego, jego myśli zatruła Ona, która przesłoniła mu cel. Do tamtej chwili żadnemu człowiekowi to się nie udało, byli jedynie marionetkami w jego dłoniach. Powinien był ją zabić już pierwszego dnia, ale coś go powstrzymało. Nie potrafił tego zrozumieć. Starał się skupić się na swoim dziele, wmawiając sobie, że jedynie przez szok tak irracjonalnie się zachowała.
Jednak oszukiwał sam siebie. Zaczął studiować ją niczym niezmordowany student. Uważał, że jak obnaży kobietę, wszystko wróci na właściwy tor. Jednak nic się nie zmieniło, było jeszcze gorzej. Ona stała się jego narkotykiem; nałogiem, który coraz ciaśniej go oplatał.
Stał się jej cieniem. Znał każdy ruch. Widział jak wychodzi z tym młokosem od Westa. Wiedział, kim on jest. Musiał, jeśli chciał swoje dzieło doprowadzić do końca. Przed komisariatem czekał cierpliwie na nią. Nie przejmował się, że coś im powie. A jeśli nawet by go zdradziła, to tak dowiedziałby się o tym.
I znowu spotkała go niespodzianka, która mogła wiele zmienić. Już wcześniej zwrócił uwagę na przybicie Bruce'a Wayne'a. Lecz wzbudził w nim czujność dopiero, gdy opuścił budynek. Zamiast od razu udać się do samochodu, zaczął krążyć przy wyjściu podobny do drapieżnego ptaka, który czekał cierpliwie na swą ofiarę. Nagle mężczyzna odwrócił się gwałtownie, niby przypadkiem wpadając na nią. Coś było nie tak, lecz dopiero zaniepokoił się poważnie, gdy po krótkiej wymianie słów pozwoliła się brunetowi zaprowadzić do pobliskiej kawiarni. Nie potrafił zrozumieć, co się właściwie stało? Tym bardziej nie spodobało się mu jej zachowanie, kiedy miliarder odwiózł czarnowłosą do domu. Każdy zauważyłby, że kokietuje go. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, miał nadzieję, że nieoczekiwana nowa znajomość kobiety skończy się na jednej kawie. Niestety mylił się. Następnego dnia sportowe auto playboya ponownie zaparkowało przed jej mieszkaniem. Po chwili pojawiła się w drzwiach. Wyglądała zjawiskowo. Niespokojne myśli siały spustoszenie w jego głowie.
Czyżbym się mylił co do niej? Niemożliwe, żeby była taka jak ci wszyscy ślepcy. Tamtego dnia zobaczyłem jej prawdziwą duszę. Więc czemu?
Joker zerknął ostatni raz na migoczący obraz i opuścił pomieszczenie z mocnym postanowieniem, że załatwi definitywnie ten problem.
◘
Wayne tak jak obiecał, przyjechał po nią punkt dziewiętnasta.
Była już gotowa. Specjalnie na tę okazję włożyła sukienkę, którą kiedyś kupiła za namową Mary. Szykując się na spotkanie, uświadomiła sobie, że wszystko kojarzyło się jej z przyjaciółką, każda nawet najdrobniejsza rzecz, którą posiadała. Ogarnęły ją wątpliwości, czy postępuje właściwie, gdy zrozumiała, jak ona wpłynęła na jej życie. Ile zmieniło się owego deszczowego dnia, kiedy pierwszy raz zobaczyła jej dobroduszny uśmiech. Mimo to szybko je stłumiła, usprawiedliwiając się, że kapryśny los zdecydował za nią.
Poprawiła krwistoczerwony materiał, który ciasno spowijał ciało, odkrywając dyskretnie jego walory. Przez chwilę przyglądała się butom, by w końcu włożyć stopę w czarne, niebotycznie wysokie szpilki, dzięki nim zyskując kilka dodatkowych centymetrów. Ostatni raz zerknęła w lustro, zadowolona z efektu uśmiechnęła się do swojego odbicia.
Kierowca, gdy tylko ją zauważył, wyskoczył i otworzył przed nią drzwi auta.
— Wyglądasz niesamowicie. — Zaczerwieniła się, widząc, jak ją pożera wzrokiem. Czuła się dziwnie. Nie potrafiła zrozumieć, co się z nią dzieje.
— Dziękuję. To gdzie jedziemy? — Wsiadła ostrożnie, uważając, by zdradliwy materiał nie podszedł zbyt wysoko.
— To niespodzianka. — Uśmiechnął się tajemniczo.
— Nie lubię niespodzianek. — Zachichotała, zadając kłam wypowiedzianym słowom.
— Ta ci się spodoba. — Silnik cicho zamruczał i samochód ruszył powoli.
Miał rację. Zabrał ją do najlepszej restauracji w mieście. Nawet w snach nie miałaby odwagi marzyć, że kiedyś zje w niej chociażby lunch. Wspaniale się bawiła.
Bruce, wbrew jej obawom, okazał się interesującym rozmówcą, a nie zapatrzonym w siebie macho. Niewielka cząstka w niej żałowała, że ten sen będzie musiał się skończyć. Około północy odwiózł ją do domu.
— Koniecznie musimy to powtórzyć. — Bruce odpiął pas i pochylił się ku niej. — Jesteś niesamowitą kobietą.
— Nie — stwierdziła stanowczo, odsuwając się gwałtownie od niego. Zaraz poczuła ból w barku, gdy uderzyła nim o drzwi, zaś mężczyzna musnął ustami chłodne powietrze.
— Dlaczego? — zapytał zdziwiony, cofając się nieznacznie, by móc swobodnie otaksować twarz czarnowłosej. Zagryzła nerwowo wargi, przyprawiając bruneta o dreszcz. — Zrobiłem coś nie tak?
— Nie. — Odetchnęła głęboko kilka razy. — Jesteś czarującym mężczyzną i spędziłam dzięki tobie cudowny wieczór, który na pewno zapamiętam. — Bruce otworzył usta, lecz szybko je zamknął, gdy zgromiła go spojrzeniem. — Obydwoje wiemy, czego tak naprawdę chcesz ode mnie. Jednak ja ci nie mogę tego dać.
— Źle mnie oceniasz — odparł szybko. — Nie miałem zamiaru zaciągnąć ciebie do łóżka. Choć na pewno nie wyrzuciłbym z niego takiej boskiej istoty. — Pozwolił sobie na swój popisowy uśmiech, który już niejedną zbałamucił.
— Nie o tym mówię.
Przymknęła powieki, lecz po chwili otworzyła je, wbijając ponownie bezwzględne spojrzenie w jego twarz. Gdy dotarło do niego, że żarty się skończyły, zmysły bruneta instynktownie się wyostrzyły, do tego stopnia, iż usłyszał równomierne bicie jej serca.
— Nie jestem jedną z tych głupich lasek, z którymi zazwyczaj masz do czynienia. Od samego początku wiedziałam, że próbujesz mnie uwieść, świadoma czemu. Ten gówniarz, który uważa się za gliniarza, zawiódł, więc wyciągnęliście silniejsze działo — słowa z jej ust wylatywały zawrotną prędkością, a każde uderzało celnie. — Rozumiem, że komisarz był twoim przyjacielem. I osobiście mam gdzieś, do czego się posuniecie, aby dorwać człowieka terroryzującego to miasto, nie licząc się z konsekwencjami swoich czynów. Bo co was obchodzą maluczcy, których poświęcicie po drodze. Ale ja nie będę jedną z ofiar tej wojny. Nikomu nie dam się zniszczyć. Ani tobie, ani im, ani jemu... — zamilkła nagle zmieszana. Po chwili ponownie zaczęła mówić przez zaciśnięte zęby. — Czemu uparliście się na to, że coś wiem? Przecież jestem nikim, więc co mogę mieć wspólnego z nim? Ja nic nie wiem — powiedziała powoli, przeciągając każdą sylabę.
Bruce przez całą przemowę nie odrywał wzroku od jej twarzy. Miała rację, nie uwierzył ani w jedno słowo.
— Na pewno znasz jego plany. Wszystkie zdarzenia po zamachach nie mogą być tylko splotem okoliczności. Joker przyczynił się do śmierci wielu osób i jeszcze nie skończył. Musimy go powstrzymać za wszelką cenę. I masz rację, nieważne ile po drodze będzie trupów. W tym przypadku cel uświęca środki.
— Ciekawe, czy po wszystkim będziesz dobrze sypiał? — Uśmiechnęła się złośliwie. — Dlaczego sądzisz, że chcę go powstrzymać?!
— Bo nie jesteś taka jak on — wykrztusił z trudem z nikłą nadzieję, że da wiarę jego słowom, choć on sam w to nie wierzył.
— Mocne słowa, możesz się mylić!
— Ava, chcesz mieć nas wszystkich na sumieniu? — ostatnia słowa wyszeptał, jednak dobrze je usłyszała.
— Ava? Śmieszne, że nadal nazywasz mnie tak, choć dobrze wiesz, że nie jestem nią.
— A kim jesteś? — nadal mówił cicho, łagodnie.
— Tego jeszcze nie wiem. — Otworzyła drzwi. Jednak nim wyszła z samochodu, pocałowała go w usta, zostawiając czerwony ślad niczym krew. — Każdy uczyni, co uważa za słuszne. Dobranoc.
Odeszła nie odwracając się ani razu. Bruce chciał ją zatrzymać, sprawić by zmieniła zdanie, ale cała jego elokwencja uleciała i została tylko pustka w głowie. Po chwili odjechał, nadal bijąc się ze swoimi myślami, czy aby nie powinien pójść za nią? Jednak czuł, że to nic nie zmieni. Pozostała mu tylko nadzieja, że ruszy ją sumienie i pomoże im.
◘
Niemrawo zmierzała do swojej sypialni, znacząc każdy krok częścią garderoby. Gdy w końcu stanęła w progu, była zupełnie naga. Od razu poczuła ten słodkawy zapach, kojarzący się z nim. Tym razem nie krył się w mroku. Trwał bez ruchu wprost przed nią otoczony wątłą aurą światła, którego źródło znajdowało się tuż za jego plecami, tylko dodając upiorności całej scenie. Dawniej krzyczałaby przerażona, wspierana przez wyobraźnię, próbując okryć swoje obnażone wdzięki. Jednak dziś, uśmiechając się zadziornie, dumnie wypięła pierś. Czuła się jak bohaterka książki, godna Ireny Adler kuszącej Sherlocka Holmesa.
— Witam. Dzisiaj to mam powodzenie — mówiła powoli i wyraźnie uważając, aby nie wyczuł obaw, które w tej chwili nią targały. — Dzięki jakiemu niezwykłemu zdarzeniu zawdzięczam twoją wizytę? — Liczyła, że jej głos zabrzmiał, jakby była znudzona.
— Nie domyślasz się? — szepnął. Po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz strachu.
— Mam kilka pomysłów. — Zwilżyła koniuszkiem języka figlarnie górną wargę, świadoma, że gorliwie śledzi każdy jej ruch, choć w tym półmroku nie mogła dostrzec jego twarzy. — Kolejne bardziej absurdalne od poprzedniego.
— Tak? — Joker przyłożył lewą dłoń do oka, robiąc z niej okular i udając, że ustawia ostrość, przechylił zabawnie głową na wzór zaciekawionego ptaszka.
— Albo przyszedłeś mnie zabić — odpowiedziała wyzywająco, nie dając się mu zapędzić w kozi róg — albo sprawdzić wytrzymałość mojego łóżka. — Zbliżyła się, wyciągnęła rękę i delikatnie ujęła jego dłoń, odciągnęła ją energicznie od twarzy. Przerywany, nieco piskliwy śmiech wypełnił cały pokój. Czuła, że właśnie wygrała pierwszą potyczkę, których zapewne jeszcze tego wieczora będzie wiele.
— Jaka szczera i bezczelna. Do twarzy ci z tym. — Cmoknął głośno dłoń kobiety, która nadal słabo ściskała jego. — Jeśli i jedno i drugie?
— No to mamy problem. — Puściła go i wytarła mokrą rękę o klapę fioletowej marynarki. — Nie jesteś w moim typie. — Dostrzegła od razu niebezpieczny błysk w jego zielonych tęczówkach. Dobrze wiedziała, o kim w tej chwili pomyślał. Kolejny punkt dla niej. — A życia tak łatwo nie sprzedam. Powinieneś być dumny z siebie, bo to dzięki tobie.
— Pewnie ten miliarderek jest... — warknął.
— Może, a co jesteś zazdrosny?
— O niego — syknął. — Nie ma o kogo. On nigdy nie da ci tego, co naprawdę potrzebujesz.
Nie wytrzymała i dźwięczny śmiech uderzył w Jokera, eksplodując w mózgu. Przez długą chwilę stał ogłupiały, lecz w końcu wyszczerzył białe zęby, grożąc palcem.
— Oj, niegrzeczna z ciebie dziewczynka. A jaki kłamczuszek.
— Ja kłamię?! — Położyła palce na piersi, otwierając usta w udawanym szoku. — Bałabym się ciebie okłamywać. — Kolejny raz po pokoju zadudnił szalony rechot.
— Jesteś niesamowita, o mało nie dałem się złapać, brawo. — Zaczął klaskać. — Nigdy nie zapominaj, znam cię lepiej niż ty sama. Słyszę twoje myśli i zauważam każdy gest. — Zniżył głos prawie do szeptu i przymrużył oczy w wąskie szparki, zza których groźnie celował w nią.
Czarnowłosa cofnęła się krok do tyłu.
— Zostawiłeś mnie... — W jej głosie usłyszał zarzut, a w oczach dostrzegł bardzo głęboko ukrywany smutek.
— Jesteś tego pewna? — Uciekła wzrokiem przed jego szyderczym spojrzeniem. — Widzisz, mam rację. Kłamczucha z ciebie. Znowu siebie oszukujesz.
— Jasne — prychnęła. Nagle poczuła się obnażona. Znowu przegrała. — Czego ty ode mnie jeszcze chcesz? Niewystarczająco zabawiłeś się moim życiem?
Podeszła do szafy i wyciągnęła pierwszą lepszą rzecz, która wpadła jej w ręce. Okazała się to być szara tunika, idealnie pasowała do uczuć, które teraz zaciskały pętlę. Nałożyła ją szybko, czując ulgę, że nie jest już naga przed nim. Odwróciła się powoli do Jokera. W tej chwili nienawidziła go całym sercem, tego jak potrafił ją wynieść na piedestał, by w jednej sekundzie rozbić na małe kawałeczki. Przez parę sekund przyglądał się kobiecie. W końcu podszedł tak blisko, że poczuła ciepły oddech na swojej skórze.
— Ciebie.
— Mnie? — Nie mogła uwierzyć, ale jego spojrzenie powiedziało jej więcej niż słowo, które wyszło z ust. — Dlaczego sądzisz, że pójdę z tobą?
— Hihaha, więc chcesz nadal bawić się w kotka i myszkę. Niech ci będzie... Pragniesz, abym ciebie uratował. Właśnie dlatego.
— A jeśli zwodzisz się? — wyszeptała.
Chciała jeszcze coś dodać, ale głos ugrzązł w gardle. Milczała, wpatrując się intensywnie w twarz Jokera, który również nie odzywał się, znając pytanie, jakie ją trapiło. Napawał się tą chwilą niczym nektarem bogów. Ostatecznie wyciągnął zapraszająco łaskawie rękę. Zawahała się, ale nie było już odwrotu, musiała podjąć decyzję.
[P.S.: Ta część będzie miała dwa różne zakończenia.
Sami zdecydujcie, co powinna zrobić Panna Znikąd]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top