Ciemność

Usłyszała irytujący dźwięk, który bezczelnie ściągnął ją do świata realnego. Dopiero po kilku minutach zorientowała się, że ktoś zawzięcie dobija się do drzwi, lecz zignorowała go. Przykryła głowę poduszką, mocno ją przyciskając, pragnąc powrócić na łono błogiej ciemności. Miała nadzieję, że natręt w końcu odejdzie. Jednak był uparty. Wreszcie to ona skapitulowała i wygramoliła się z łóżka. Jej bose stopy niechętnie dotknęły podłogi, pozbawionej ciepła miękkiego dywanu, i zaprowadziły do źródła hałasu. Uchyliła minimalnie drzwi i zerknęła przez powstałą szczelinę. 

Bez zdziwienia rozpoznała młodego detektywa. Właściwie po wczorajszej rozmowie z dozorcą, oczekiwała go. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż ostatnio. Włosy miał w lekkim nieładzie, a jego piękne oczy szpeciły ciemne podkówki. Kilkudniowy zarost dodał mu parę lat.

— Dzień dobry, mogę wejść? — Nie czekając na odpowiedź, wsadził stopę między drzwi a framugę.

— Jasne, proszę, panie... — zawiesiła zgryźliwie głos, wpuszczając go do środka.

— Detektyw John Grayson. — Uśmiechnął się z zakłopotaniem, gdy zdał sobie sprawę, że nie przedstawił się przy poprzednim spotkaniu.

— Może kawy? Podobno parzę wyśmienitą.

— Nie, dziękuję. — Zlustrował kobietę, lecz jego wzrok szybko uciekł w bok, a twarz przybrała barwę dojrzałego pomidora. — Yhm, mogłaby się pani ubrać?

Zaczęła się śmiać, miała na sobie jedynie krótki szlafrok niewiele zakrywający. Dostała go od Mary Ann, która stwierdziła z typowym dla siebie urokiem, że przynajmniej w sypialni powinna kusić cudownymi nogami, jakimi obdarzył ją wszechmogący.

— Dobrze, jeśli to pana rozprasza. Ale najpierw nektar bogów. — Wstawiła wodę i zniknęła w sypialni. Po chwili wróciła ubrana w czarną koszulkę i jeansy. Podniosła czajnik, z którego wydobywały się kłęby pary, i wypełniła kubek do połowy. — Może jednak?

— Nie dziękuję. — Wzruszyła ramionami, jakby mówiła "jak tam chcesz" i otworzyła lodówkę. 

— Więc co pana do mnie sprowadza? — Wyciągnęła karton mleka.

— Nie przyszła pani na przesłuchanie. — Policjant obserwował oczarowany, z jaką gracją robiła te wszystkie prozaiczne czynności.

— Rozumiem, dlatego pofatygował się pan po mnie osobiście. Muszę być bardzo ważnym świadkiem. — Dolała do pełna i schowała mleko. — A może mnie podejrzewacie? — Pchnęła biodrem drzwiczki, które głośno się zamknęły. 

— Oczywiście, że nie. — Obdarzyła kpiącym spojrzeniem detektywa, zbliżając powoli kubek do ust. Przełknął ciężko ślinę, onieśmielony jej zachowaniem. Coś się w niej zmieniło, od razu to wyczuł, gdy tylko go wpuściła. — Tak jak wspominałem przy poprzednim spotkaniu, sprawdzamy wszystko jeszcze raz.

— Rozumiem. — Wypiła duszkiem gorącą kawę i włożyła puste naczynie do zlewu. — Więc chodźmy. — Podeszła do drzwi i nałożyła na siebie płaszcz, wsuwając zgrabne stopy w czółenka.

— Gdzie? — zapytał zbity z tropu.

— A gdzie zabiera się podejrzanych, na komisariat. — Otworzyła szeroko drzwi, a jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. — Przecież po to pan przyszedł. Czy się mylę, detektywie? 

— Nie. Pewnie, że po to — zająknął się. Wyglądał na zakłopotanego, co całkowicie rozbawiło kobietę. — Ale nie jest pani podejrzana.

Siedziała sama w pokoju przesłuchań. Gdy tylko przyjechali, mężczyzna ją tutaj zaprowadził i gdzieś zniknął. Czekała na niego już długo, co zaczęło ją irytować. Z nudów kolejny raz lustrowała pomieszczenie, tak jakby było co oglądać. Na pewno nie zaciekawiły jej szare ściany pozbawione okien, nie licząc lustra znajdującego się naprzeciw niej, które zajmowało połowę powierzchni. Tym bardziej nie było nic intrygującego w tanim stole oraz jeszcze gorszej jakości krzesłach. W prawym górnym rogu znajdowała się duża kamera – pomyślała z ironią, że pewnie nie stać ich na lepszy sprzęt – skierowana na drzwi, obejmująca miejsce dla świadka. Wreszcie wrócił, trzymając w dłoni zieloną teczkę, i usiadł, kładąc ją na stół wprost przed nią.

— Już się bałam, że zapomniał pan o mnie.

— Przepraszam. — Detektyw uciekł wzrokiem od bombardujących go czarnych jak noc oczu. — Musiałem coś sprawdzić i zajęło mi to więcej czasu, niż myślałem.

— Rozumiem, cieszę się, że znalazł pan dla mnie czas w tym natłoku zajęć — stwierdziła sarkastycznie. — Więc dlaczego mnie tutaj sprowadzono?

— Jeszcze raz przepraszam za niedogodności. — Nerwowo zaczął bawić się rogiem teczki. — Ale tak jak wspomniałem, w świetle ostatnich wydarzeń wszystkich ponownie przesłuchujemy.

— Jakich wydarzeń? 

— Mówię o tym, co stało się na pogrzebie szefa policji. — Na twarzy kobiety pojawiło się zdziwienie.

— Nie słyszała pani? — Policjant zaczął nachalnie przyglądać się jej, zapewne bojąc się przeoczyć najmniejszy gest. — Przecież we wszystkich mediach o tym mówią na okrągło.

— Dopiero co wróciłam... — zawiesiła na ułamek sekundy głos — i nie zdążyłam jeszcze nic zrobić, kiedy pan mnie naszedł. 

— Bardzo dziwne. A może mi pani powiedzieć, gdzie była? Pewnie w jakiejś dziczy, gdzie nie ma zasięgu.

— To akurat nie jest pana interes. I co to za ironia? — Założyła nogę na nogę, co nie umknęło policjantowi. — Nie ma po co doszukiwać się sensacji, po prostu przez ostatnie dni byłam nieosiągalna, każdy czasami ma ochotę uciec od ludzi. — Spojrzała mu hardo w oczy. — Założę się, że pan często miewa takie dni.

Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. Niespodziewanie ową niemą walkę przerwało wtargnięcie Westa.

— Dzień dobry pani. John, mogę cię poprosić na chwilę? 

— Przepraszam. Zaraz wracam. — Wstał z ociąganiem, chwytając za akta. 

— Zostaw ją. — Policjant zerknął zmieszany na szefa, który nieznacznie kiwnął ponaglająco głową i zniknął za drzwiami, mimo to posłuchał rozkazu.

— Nie ma problemu — burknęła przez zaciśnięte zęby. — Ja się nigdzie nie wybieram.

— Obiecuję, że tym razem nie potrwa to długo — rzucił rozdrażnionym tonem.

Kobieta, gdy została ponownie sama, siedziała przez chwilę, wpatrując się w jeden punkt. Lecz w końcu sięgnęła ręką przez stół, lekko wychylając się, patrząc z zadziornym uśmiechem prosto w weneckie lustro, po zieloną teczkę. Zaraz powróciła na swoje miejsce i bez pośpiechu zaczęła przewracać kartki.

Wszedł za Westem do pomieszczenia obok pokoju przesłuchań. Czekali tam na nich prokurator Dent z wysokim brunetem, którzy obserwowali z zainteresowaniem poczynania kobiety. Mężczyzna wydał mu się znajomy, jednak nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie go już widział.

— John, oczywiście prokuratora Denta pamiętasz. No i zapewne kojarzysz pana Wayne'a? — West wskazał ręką drugiego mężczyznę.

— Dzień dobry. Tak, oczywiście — John odpowiedział speszony. — Miło mi poznać, panie Wayne.

— Bruce. — Wyciągnął ku policjantowi zadbaną dłoń. — Mi również. — Uścisnął mocno rękę detektywa, nieznacznie ją potrząsając w sposób typowy dla ludzi, którzy mają nieograniczoną władzę nad innymi.

— Bruce bardzo się interesuje naszą sprawą. Zapewne wiesz, że był bliskim przyjacielem Gordona?

— Wiem... — chrząknął. — Jednak pan Wayne jest cywilem i nie rozumiem, w czym miałby nam pomóc. — Dent już chciał zganić podwładnego, gdy mężczyzna uciszył go ruchem ręki i zwrócił się bezpośrednio do niego.

— Panie detektywie, proszę mnie przez chwilę posłuchać. — Uśmiechnął się grzecznie, ale policjant dostrzegł ową drapieżną nutę, której brunet nawet nie próbował ukryć. — Nasz wspólny znajomy wczoraj pomógł tej kobiecie. 

Wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w stronę lustra. Właśnie pochyliła się do przodu, by sięgnąć po akta pozostawione przez Johna. Młody mężczyzna przełknął z trudem ślinę, gdy mimowolnie jego wzrok powędrował ku okrągłemu dekoltowi, który wspaniale spełnił zadanie. Natomiast Wayne nie spuszczał oczu z niebezpiecznego uśmiechu goszczącego na jej twarzy. 

— Błąkała się w dość osobliwym stroju po dzielnicy o wątpliwej reputacji. — Porzucając niechętnie dotychczasowy obiekt, obrzucił znaczącym spojrzeniem Johna. — Wydało mu się to bardzo podejrzane. Kiedy tylko mi o tym powiedział, zadzwoniłem w jego imieniu do Henriego.

— Dlatego poprosiłem Bruce'a, żeby przyjechał — stwierdził niewinnie komisarz — gdy tylko mnie poinformowano, że pojechałeś po nią.

— Ale nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego z...

— Nie uwierzą, że nie wydało Ci się podejrzane, nagłe pojawienie się jednej z ocalałych po jej dziwnym zaginięciu, już nie wspomnę, gdzie ją odnaleziono — przerwał Wayne, śląc ku młodzieńcowi karcący wzrok, jakby strofował rozwydrzonego dzieciaka. — I jeszcze jej niewiedza o wydarzeniach na pogrzebie Gordona. Czemu nie chce powiedzieć, gdzie była przez te kilka dni, no i oczywiście z kim? Trochę podejrzany zbieg okoliczności, nie sądzisz chłopcze?

— Ma pan rację — wybąkał niezrozumiale, mierząc złowrogim wzrokiem bruneta. Nie podobało się mu, w jaki sposób zwraca się do niego. — Rozumiem, że ma pan wpływy i pragnie znaleźć mordercę przyjaciela, ale nie mamy żadnych powodów podejrzewać ją o jakiekolwiek kontakty z Jokerem.

— Panie Grayson, chyba pan się zapomina. — Policjant usłyszał zmęczony głos prokuratora, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się wymianie zdań między dwoma mężczyznami.

— Harvey nic się nie stało, rozumiem go. — Uśmiechnął się szczerze i ponownie zwrócił się do szatyna. — Może faktycznie nie ma z nim żadnych kontaktów, ale co jeśli się mylisz? Chcesz mieć na sumieniu przyszłe ofiary tego szaleńca? Przecież czytałeś jej akta. — Na twarzy detektywa pojawił się wyraz zdumienia.

— Aż tak cię szokuje, że je czytałem? Nikt ich nie widział, przecież nie istnieją — odpowiedział Bruce z rozbrajającą szczerością, spoglądając ukradkiem na prokuratora.

— Uspokójcie się! — West uciszył ich głośniej, niż zamierzał. — Teraz mamy ważniejsze sprawy. Zostawmy jałowe rozważania, co jest etyczne a co nie.

— Panie Wayne, jednak uważam, że... — Młody policjant z niechęcią zignorował przełożonego.

— Bruce. John, mogę tak do ciebie mówić? — Znowu mu przerwał, co zaczęło go drażnić, do tego ten jego protekcjonalny głos. — Możesz w końcu przestać? Nie każę ci mnie lubić, lecz doceń pomoc, którą chcę zaoferować — mówił spokojnie i wyraźnie, wodząc wzrokiem po zebranych. — Ona jest naszym jedynym tropem. Wiem, że myślisz tak samo, inaczej byś się do niej nie przyczepił — zamilkł, jakby chciał dać czas mężczyznom na przetrawienie wypowiedzianych słów. — I tylko od nas zależy, od ciebie, czy uda nam się coś z niej wyciągnąć.

— John, czas ucieka. — Nieznośną ciszę przerwał słaby głos komisarza, w którym jego podwładny wyczuł desperację. — W każdej chwili może znowu zaatakować, przecież jasno dał nam to do zrozumienia. Bruce ma rację, ona na pewno wie więcej, niż nam mówi.

Chłopak spojrzał smutno w lustro. Kobieta przewracała powoli kartki. Uderzyła go obojętność na jej twarzy, jakby nie chodziło o nią. Nagle podniosła wzrok znad zdjęcia i uśmiechnęła się drapieżnie do niego. Choć wiedział, że ona go nie może widzieć, na ten widok zbladł.

— Okej, zagramy ostrzej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top