2. Bruce Wayne
Dobry sen nigdy nie był jego sprzymierzeńcem i mógł z łatwością wymienić dni, w którym królował on w jego życiu. Strach, samotność, niepewność... te uczucia były nieodłączną częścią jego losu, odkąd nakierował on go na tą zapomnianą i dość mroczną ścieżkę tego letniego dnia w Gotham. Po opuszczeniu miasta wędrował przez wiele krajów i krain pod fałszywymi tożsamościami ucząc się skutecznego wtapiania w tłum. Nikt nigdy nie rozpoznał w nim miliardera z USA. Wiele przydatnych lekcji nauczył się od miejscowych ludzi oraz od tych bardziej odludków, którzy ukrywali się w swych przybytkach nie chcąc jednoczyć się z światem, który ich odtrącił przez wzgląd na ich umiejętności. Nie był on już tym samym chłopcem, który wyjechał po cichu, by móc stać się silniejszym, by po powrocie chronić swoich bliskich. Ostatnio wiele myślał i był na prawdę rozdarty w swoich przekonaniach. Już dawno nie miał kontaktu z Alfredem czy Luciusem, którzy martwili się o niego o wiele bardziej niż go o tym zapewniali w listach, które z nimi wymieniał. Nie był już tym samym Brucem, które znało Gotham. Tylko czy było ono gotowe na niego?
Paryż, 18 grudnia 18:26
Od blisko pięciu miesięcy przebywał w tym mieście na prawdę czując, że jest tu już o wiele za długo. Już dawno zapewne zmieniłby lokalizację swojej nowej kryjówki, gdyby nie ona. Dalia Head była dla niego odskocznią od tego co było obecne w jego codziennym życiu. Gdy ją poznał, nie mógł zaprzeczyć, że zakręciła mu w głowie i znów poczuł się jak głupi małolat, mimo, że był już dorosłym mężczyzną. Dzięki tej ,,gotyckiej księżniczce", mógł na nowo poczuć jak mu się wtedy wydawało ogień miłości. Od początku był to gorący romans, którego nie traktowali na poważnie w stylu wspólnego życia w stylu ,,długo i szczęśliwie". Byli realistami i od razu postawili sobie sprawy jasno. Jako dwudziestopięcioletni Amerykanin wcielił się w postać Bruna, młodego filantropa, który szuka swojego szczęścia poza kontynentem i wylądował tak właśnie w ,,mieście miłości" jak pracownik klubu sportowego, gdzie nauczał sztuk walki. Wielokrotnie również udzielał darmowych lekcji ubogim dzieciom, chcąc, by mogły bronić siebie i swoich bliskich, gdyż nikt nie był w stanie inaczej im pomóc. Niewiele mógł tu więcej zrobić nie ujawniając swojego prawdziwego statusu, który mógł osiągnąć wydawało się wiele więcej. Jeszcze nie teraz. Jego brzęczący telefon uświadomił mu, że pogrążył się za bardzo w swoich rozmyślaniach.
,,Dziś, północ, tam, gdzie zawsze, stawka ta sama"
Nie musiał wiedzieć więcej. Od razu skasował wiadomość tekstową i skierował się w stronę swojego mieszkania. Dziś znowu czekała go walka i musiał się przygotować. Gdyby Alfred kiedykolwiek się dowiedział co robi w nocy... dosłownie przysiągłby, że nie obeszłoby się bez karcących kłótni dwadzieścia cztery na dobę. Jego ciało ozdabiały gojące się siniaki, które były w miejscach, łatwo zakrywanych ubraniami na tą i tak zimną porę roku, gdzie królował głównie długi rękaw. Ludzie, z którymi się ścierał, wiedzieli dobrze, gdzie uderzyć, by bolało jak najmocniej i ciosy były jak najbardziej skuteczne. Jednak, odkąd się tam pojawił, nie przegrał żadnej walki wciąż udoskonalając swoje techniki, łącząc wciąż swoją wiedzę. Pieniądze, które wygrywał przekazywał i tak najuboższym. Miał możliwość utrzymania się i bez tych nielegalnych banknotów. Najchętniej już dawno rozprawił się, by z tym całym procederem. Jednak nie mógł dać się łatwo rozpoznać i zamierzał zniszczyć to miejsce, gdy tylko postanowi opuścić Paryż. Tak działał w każdym miejscu, którym był do tej pory od tych niecałych dziesięciu lat. Przebierając się w swój strój do walki, nawet dał się zaskoczyć pukaniu do drzwi. Nie spodziewał się żadnych gości, więc tym bardziej postąpił bardzo głupio podchodząc i otwierając je natychmiast. Jednak sylwetka, którą zobaczył za drzwiami, całkowicie go zaskoczyła.
- Dalia? Co ty tu robisz?
Jego zdziwienie było tym bardziej ogromne, gdyż nigdy nie powiedział jej, gdzie dokładnie mieszka. Zawsze spotykali się na mieście bądź w jej progach, a on sam nie zapraszał jej do siebie. Nie chciał na prawdę, by ktokolwiek naruszał jego prywatną przestrzeń, która przy odpowiedniej inwigilacji, mogła powiedzieć, kim na prawdę był. Mimo, że wydawało się, że pomiędzy nimi układa się dobrze, nie był przekonany, do dzielenia się z Dalią swoją tajemnicą.
Zanim jednak zdążył odpowiednio zareagować, ona uciekła. Na prawdę, jego reakcje powinna być natychmiastowa a nie taka ... rozległa. Wybiegł za nią na ulicę, jednak zniknęła. Nie miał jednak czasu na zabawę z nią w kotka i myszka. Nie mógł odpuścić wieczornej walki, wiedząc, że wprowadzą wtedy kolejną niewinną osobę na jego miejsce a nie mógł pozwolić, by zwykły cywil cierpiał za jego błąd. Sprawa z kobietą będzie musiała poczekać do rana. Chodź nie mógł powiedzieć, że nie zaprzątała mu ona wcale głowy.
Następnego dnia...
Bruce wrócił nad ranem do mieszkania, rzucając się na wpół senny na łóżko. Od razu wziął do ręki swój telefon próbując ogarnąć problemy dnia wczorajszego, jednak nie było na niej żadnego powiadomienia od Dalii. Lekko zmartwiony wybrał jej numer wielokrotnie, który milczał jak zaklęty. Użył całej swojej silnej woli, by pójść do kuchni wziąć leki przeciwbólowe i wybić kubek kawy. Szybki prysznic pozwolił mu całkowicie się dobudzić i ogarnąć, by wyjść i wyglądać jak jedna postać z wielotysięcznego tłumu. Nie musiał łapać taksówki pozwalając sobie na dość długi spacer by oczyścić umysł po dość ciężkiej nocy. Leki odpowiednio działały i nie czuł na chwilę obecną stłuczenia ramienia, na które upadł wiele razy tej nocy, na szczęście nie było ono złamane. Kolejny raz próbował zadzwonić do Dali, jednak tym razem operator wyraźnie wskazywał, że dany abonament jest wyłączony. Całkowicie zaniepokojony porzucił wewnętrzny sposób zaczął biec. Na poważnie zaczął się martwić, że mogło coś jej się stać. Po blisko pół godzinie dotarł do jej mieszkania, jednak jej domofon nie odpowiadał. Nie mając wyjścia użył kluczy, które w tajemnicy przed nią sobie dorobił i wszedł do kamienicy. Nie musiał jednak otwierać nimi drzwi do lokum, gdyż były one... otwarte. Zachowując czujność lekko uchylił je, wchodząc ostrożnie do środka. Kobieta zawsze dbała o bezpieczeństwo i po tym co wiedział o niej z swojego własnego wywiadu, wiedział, że zachowuje ona zawsze środki bezpieczeństwa i niedopuszczalne by było, że osoba, której wiele razy grożono, od tak zostawia otwarte drzwi mieszkając sama. Przeszukał na szybko wszystkie pomieszczenia, jednak nie znalazł żadnych osób trzecich a zwłaszcza właścicielki. Teraz miał autentyczny powód do niepokoju. Mieszkanie było w wielkim nieładzie, zupełnie nie w stylu Dali i od razu to zauważył. Zawsze dbała o porządek i naprawdę w tym zakresie była pedantką. Wielokrotnie go za to skrzyczała, gdy zaburzał jej porządek, gdy u niej był. Nie mógł wtedy zaprzeczyć, że go to irytowało. Przeszukał teraz uważnie każde pomieszczenie w poszukiwaniu ewentualnych śladów tego co się mogło tu stać, jednak nic nie wskazywało na jakikolwiek udział osób trzecich. Zupełnie jakby to wszystko spowodowała osoba, która tu mieszkała. Oczywiście od razu rzucał się w oczy, brak wielu osobistych rzeczy kobiety, których ułożenie dość dobrze zapamiętał.
- Uciekła...
Tylko to przychodziło mu teraz na myśl. Jednak nie rozumiał czemu. W końcu pomiędzy nimi nic nie wydarzyło się takiego, by go tak nagle opuściła bez słowa wyjaśnienia. Jeszcze przedwczoraj byli razem w łóżku, które przed nim stało a dzisiaj... wyparowuje. Jego wzrok w końcu przykuło dziwne wybrzuszenie pod kapą na łożu. Odtrącając ją wiedział, że intuicja go nie myliła. Był to plik zapisanych kartek, które były zaadresowane do niego. Dość droga papeteria, która tak kochała, robiona na ręczne zamówienie z jej rodzinnych stron, więc nie było mowy, żeby ktokolwiek obcy podrzucił to. Zwłaszcza, że litery były zapisane staranną kaligrafią jej lewą dłonią. Nie znał osoby, która miała tak piękne pismo jak ona. Pojedyncze ślady łez ukazywały w jakich stanie zainteresowana kreśliła je na prędce.
,,Ukochany...
Gdy czytasz te słowa, mnie zapewne nie będzie już w mieście. Wydarzyło się coś... co zmieniło moje życie. Nie mogę ci więcej powiedzieć, gdyż to łamie mi serce. Być może kiedyś będziesz w stanie zrozumieć moją decyzję i wybaczysz mi, że tak nagle znikam z twojego życia. Jednak nie potrafię sobie z tym poradzić tak jakbym ja to zrobiła. Spakowałam swoje prywatne rzeczy i zapewne zostały już odebrane przez firmę, którą do tego wynajęłam, więc nie bądź zaskoczony bałaganem i niech nie przychodzą ci na myśl okropne scenariusze. Nie zostałam porwana, nikt mnie nie ściga ani nie grozi mi niebezpieczeństwo. Nic, co wymagałoby twojej interwencji obecnie w moje życie. Było nam bardzo dobrze. Byłeś pierwszym mężczyzną, którego pokochałam i któremu pozwoliłam się tak bardzo oddać. Mam nadzieję, że szybko o mnie zapomniesz i będziesz żył nadal swoim życiem.
Au revoir
Dalia"
Wiedział, że dzień ich rozstania prędzej czy później nadejdzie, jednak nie spodziewał się, że to się stanie tak nagle, tak szybko i w takich dość... specyficznych warunkach. Jego związek z Dalią, nigdy nie był zwyczajny, jak setki innych związków wokół nich, chodź za taki uchodzili. Może i się jej nie zwierzał, jednak ostatni miesiąc na prawdę minął mu na rozmyślaniu nad powrotem do domu. Do miejsca skąd pochodził. Namiętność pomiędzy nimi wygasała z dnia na dzień i czasami na prawdę się zastanawiał, czy nie oszukuje siebie i jej? Uczucia do Dali, były zupełnie czymś innym, co czuł kiedyś i nadal czuje do pewnej dość upartej kotki, którą ... porzucił. Teraz doskonale wiedział, jak to jest samemu zostać tak porzuconym tylko z kilkoma słowami na papierze. Nie mając innego wyboru wstał z łóżka i po zniszczeniu jej dowodu pożegnania, wyszedł z mieszkania, by nie prowokować zbędnych pytań sąsiadów. Pełen sprzecznych emocji wędrował po ulicach miasta biorąc wolne w swojej dotychczasowej dorywczej pracy. Musiał wszystko ułożyć w odpowiedniej kolejności, by wiedzieć jakie podjąć kolejne kroki. Skoro nie było już tej, która powstrzymywała go przed powrotem... to co stało mu teraz na drodze, by zaplanować swój przyjazd do swojej ,.małej ojczyzny"? W zasadzie nic, jednak nie było to takie proste jak się wydawało. Lada moment miała się skończyć odbudowa Wayne Tower i jak ustalił wcześniej z Alfredem, miał wrócić na to otwarcie. Wciąż przedłużający się remont dawał mu wymówkę, by odciągać w czasie decyzję o powrocie. Jednak w obecnej chwili to miasto, w którym był, wydawało się go dusić. Pod wpływem gniewu wrócił do siebie i zaczął się pakować. Paryż wydawał się mu za mały i jeśli nie teraz, to zapuści tu korzenie. Nie chciał się przyznać, że przez Dalię nie może już patrzeć na te ulice, którymi razem wielokrotnie chodzili. Spakowawszy pełną walizkę zdał klucze od swojego pokoju z najemcą, który był zawiedziony jego nagłą rezygnacją. Zanim jednak Bruce opuści to miasto jako Bruno, musi załatwić tu jeszcze jedną sprawę.
17 godzin później...
Stojąc w metrze z zniechęconym spojrzeniem wpatrywałsię w puste siedzenie przed sobą. Zmierzał właśnie na lotnisko, gdzie po bliskoośmiogodzinnym locie znajdzie się u celu swej wieloletniej podróży. Powrotu tamskąd ruszył.
Oczywiście zanim zmierzał w ogóle ku drodze opuszczenia miasta, pożegnał się z miejscem, w którym ,,pracował" i oddawał się dobroci charytatywnej dla ubogich dzieci. Byli zawiedzeni, że ich tak nagle opuszczał, ale wiedzieli, że to nastąpi i życzyli mu szczęścia w życiu. Oczywiste też było, że ,,ukrócił" proceder walk, które rozpracowywał od środka od dawna i oddał głównych winowajców a właściwie zostawił związanych francuskim służbom. Miał nadzieję, że nie odbuduje się ona tak szybko, lub w ogóle. Ale jak to się mówiło, nadzieja matką głupich. Obecnie wyglądając jak zwykły szary obywatel wysiadł na właściwej stacji kierując się w stronę lotniska, by zdążyć na odprawę przed jego wylotem do Gotham.
Gotham, 21 grudnia 9:34
Alfred Pennyworth jak zwykle zaczął poranek w rezydencji Wayne'ów od gruntownych porządków, które miały na celu utrzymania domostwa w stanie użyteczności jak za dawnych lat. Był to można tak nazwać jego mały rytuał, który pozwalał mu nie oszaleć w tym wielkim domu, który utrzymał na powrót swojego podopiecznego, gdy tylko ten będzie gotowy ze swojej światowej misji. Nie musiał mówić, że nie był wielkim fanem tego pomysłu, jednak nie mógł powstrzymywać młodego panicza przed decyzją, którą podjął. Tym razem Alfred musiał się poddać i uszanować zdanie ostatniego z Wayne'ów. Od bardzo dawna ani on, ani tym bardziej Lucius Fox, który obecnie w imieniu Bruca prowadził Wayne Enterprises jako Dyrektor Główny, niemieli od dawna od niego żadnych wieści. Jednocześnie było to zrozumiałe i jednocześnie niepokojące. Na prawdę starszy człowiek, chciał mieć potwierdzenie, że u już młodego mężczyzny wszystko dobrze i nie musiał nie przesypiać nocy, by martwić się o jego stan fizyczny, gdzie obecnie przebywał. Czasami na prawdę miał wrażenie, że przedwcześnie osiwiał przez wzgląd na chłopaka... Westchnął ciężko wspominając ostatni list, który przyszedł pieczątką z Szwecji, co oznaczało, że obecnie mógł być w dowolnym europejskim kraju. Nawet nie chciał wiedzieć, jakim cudem radzi sobie finansowo i co dokładnie rozumie pod różnymi pojęciami, które opisuje w swojej prozie. Lepsza czasami na prawdę jest niewiedza od postawienia wieści przed faktem dokonanym. Zwłaszcza utrzymania ciekawości ludzi przed tym, gdzie obecnie przebywał sławny Bruce Wayne. Na szczęście to co wydarzyło się w Gotham, było idealnym punktem zapalnym do możliwości wyjazdu bez większego usprawiedliwiania się i chęci ucieczki. Studia za granicą by odpocząć od zagrożeń tej aglomeracji, była snem wielu młodych. Jednak największym problemem w życiu Alfreda stała się Selina. Selina Kyle wydawała się być najbardziej pokrzywdzoną w tej sytuacji. Widział, jak próbuje powstrzymać łzy, gdy zaledwie kilka godzin po wyjeździe Bruca, przyszła się z nim skonfrontować. To nie była łatwa rozmowa i z ich obu ust padło wiele zbędnych słów, których żałowali teraz niezmiernie. Kociooka oficjalnie oznajmiła, że nie chce mieć już nic do czynienia z młodym dziedzicem i odeszła nie wracając. Od tamtego dnia minęło wiele lat i słuch o dziewczynie zdawał się zniknąć, gdy nagle powróciła w wielkim stylu. Może dla policji Gotham była nieuchwytna i wydawała się być nowa, jednak Alfred za długo przebywał w jej towarzystwie, by nie rozpoznać w niej pewnej młodej dziewczyny, która zawróciła w głowie jego chłopcowi lata temu. Można było rzec, że stała się naprawdę sławna jako ,,kocia złodziejka" zwana potocznie w szyfrach GCPD - ,,Catwoman". Staruszek mógł tylko patrzeć na to z przymrużeniem oka, nie chcąc wtrącać się w życie młodej kobiety i jej sposoby na życie. Był już na to zdecydowanie za stary. Nie zamierzał też wtrącać się w jej relację z Brucem, wierząc, że gdy ten wróci sam zdecyduje, czy będzie chciał walczyć o ich naprawienie, czy pójdzie naprzód zostawiając to jako nieszczęśliwą szczeniacką miłość. Mógł na prawdę tylko spekulować i obserwować rozwój sytuacji. Na tych dywagacjach zakończył odkurzanie z kurzu gabinet zmarłego panaThomasa, kiedy nagle delikatne dźwięki muzyki z gramofonu przerwał dzwonek dodrzwi. Było na tyle nietypowe, że nikt nie miał powodu by odwiedzać praktyczniepuste domostwo za miastem bez jego właściciela w nim. Odrzucił też możliwość,iż to może być Lucius. Gdyby to naprawdę byłby on, zapowiedziałby się odpowiedniowcześniej nie wpadając nigdy niezapowiedziany. Z lekką niepewnością podszedł do drzwi wejściowych nauczonych już przez przeszłość nadmiernej ostrożności, włączył przycisk domofonu chcąc najpierw wiedzieć, kogo gości za drzwiami wejściowymi, jednak nigdy nie spodziewał się tego co na chwilę nastąpi.
- Dzień dobry, czym mogę służyć panie...
- Alfred...
Mimo, że minęło tyle lat, poznałby ton tego głosu dosłownie wszędzie. Nie było możliwości pomyłki, jednak było to zbyt piękne by było prawdziwe. Odruchowo otworzył drzwi zbyt gwałtownie, by przed nim stanęła sylwetka już wydaje się dorosłego mężczyzny z wypakowaną torbą podróżną i dość znoszonym strojem.
- Panicz Bruce...
Już od dawna nie miał okazji wypowiadać tego imienia i zupełnie zardzewiało w jego ustach jego wymowa. Gdyby naprawdę myślał, że śni, to byłby gotowy uwierzyć, że stoi przed nim Thomas Wayne z jego młodości, co było delikatnie niepokojące, ale też niezwykłe jak działały geny w tej rodzinie. Zanim zdążył zareagować młody Wayne zrzucił na ziemię swój bagaż i dosłownie rzucił się na swojego starego przyjaciela i opiekuna obejmując go mocno, jakby bał się, że w każdej chwili może mu uciec.
- Tak dobrze cię znowu widzieć Al.
- Mogę powiedzieć, że z wzajemnością Bruce.
Staruszek odwzajemnił uścisk próbując cieszyć się tym momentem najbardziej jak tylko mógł. W końcu zaginiony syn Gotham wrócił do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top