Rozdział 2 ✓


* Evan *

Dzwoniący budzik wyrwał mnie ze snu. Niechętnie otworzyłem oczy i wyłączyłem to ustrojstwo. Jakbym tylko mógł nie ruszałbym się dziś z łóżka jednak niestety życie wymaga ode mnie tego bym ruszył dupsko na dzisiejsze spotkanie. Wstałem, przeciągając się i wolnym krokiem ruszyłem do łazienki, która jest połączona z moją sypialnią. Wziąłem zimny prysznic, umyłem zęby i w samym ręczniku ruszyłem do swojej garderoby. Pokój choć do najmniejszych nie należał pękał w szwach od nadmiaru szaf i szafeczek z garniturami, koszulami i butami. Wybrałem pierwszy lepszy garnitur i białą koszule. Szybko się ubrałem, przeczesałem swoje włosy i ruszyłem do mojego biura po teczkę z dokumentami. Jako prezes firmy stać mnie było na apartament, w którym aktualnie przebywałem. Miał on tyle pokoi, łazienek i różnych dziwnych pomieszczeń, że sam mógłbym się tu zgubić. Zszedłem na dół do gabinetu, złapałem papiery i ruszyłem do kuchni, gdzie pani Susan kończyła przygotowywanie mi śniadania. Chinka przepysznie gotowała dzięki czemu miałem naprawdę jakąkolwiek energie do życia. Po zjedzonym śniadaniu podziękowałem i ruszyłem w stronę windy.

- Panie Evan! - Usłyszałem za sobą głos kobiety. - Pana kawa. Czarna z dwoma łyżeczkami cukru, bez mleka. - Uwielbiam tą kobietę. Odwróciłem się i zabrałem kawę.

- Dziękuje. - Odpowiedziałem grzecznie. Przy niej czuje się jak przy matce chociaż ona bardziej się od niej stara.

- Jakieś konkretne życzenia na obiad? - Zapytała prostując się. - Ma pan ochotę na coś szczególnego?

- Codziennie to samo pytanie. - Zaśmiałem się. - Wszystko co przygotujesz będzie pyszne, jak zawsze masz wolną rękę. - Skinęła głowa. Odwróciłem się i wsiadłem do windy. Zjechałem na sam dół do podziemnego parkingu wybrałem jedno ze swoich samochodów i zapakowałem się do środka. Wyjeżdżając z garażu pomachałem Stanfordowi. Ochroniarz odmachał mi uprzejmie krzycząc miłej pracy. Mężczyzna pracuje u mnie od sześciu lat jest byłym wojskowym i pomimo wieku nadal jest najlepszy w swoim fachu. Przynajmniej dla mnie. Po dojechaniu do firmy szybko zaparkowałem i wysiadłem z samochodu. Na recepcji było dziwnie cicho. Amanda siedziała na krześle wypełniając jakieś dokumenty dopiero, gdy podszedłem bliżej zwróciła na mnie uwagę.

- Dzień dobry, proszę pana. - Wstała poprawiając ołówkową spódnicę. - Wszystkie dokumenty zaniosłam już na górę i tak jak pan prosił przypominam o dzisiejszym spotkaniu z Milsonem o dwunastej w Madlen. - Madlen jest jedną z lepszych nowojorski restauracji. Ich dania z owocami morza są wyśmienite.

- Oczywiście Amando, dziękuje. - Blondynka uśmiechnęła się miło po czym wróciła do swojej pracy.

Czas leciał mi niesamowicie szybko, wypełnianie papierów niestety jest czasochłonne. Odchyliłem się na swoim fotelu i spojrzałem przez okno na panoramę miasta. Zamyśliłem się i dopiero po dłuższej chwili zauważyłem, która jest faktycznie godzina. Zerwałem się natychmiast i wybiegłem szybko z mojej firmy, którą odziedziczyłem po ojcu. Pośpiesznie wsiadłem do mojego samochodu. Na czerwonym świetle poczułem się śpiący a w oddali ujrzałem swoją ulubioną kawiarnie. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że zdążę jeszcze kupić kawę więc skierowałem się tam. Czerwone światło dłużyło się nie miłosiernie i prawdę mówiąc byłem już spóźniony jednak parkowałem już samochód. Wysiadłem z auta z prędkością światła i pokonałem drogę dzielącą mnie od drzwi. Szybko poprawiłem swój szyty na miarę garnitur. W momencie, gdy już przekraczałem próg wpadła na mnie dziewczyna wylewając swoją kawę na moją białą koszulę. No do jasnej cholery! Strasznie się wkurwiłem ponieważ, dla mnie i mojej firmy te spotkanie było bardzo ważne. Nie mogłem opanować swojej złości, wręcz kipiało ze mnie.

- Masz ty kurwa oczy? Jak chodzisz debilko? - Krzyknąłem, a oczy wszystkich zebranych powędrowały na naszą dwójkę.

- Bardzo przepraszam. Miałam problem z wieczkiem od kubka i nie zauważyłam jak pan wchodził. - Widziałam jak dziewczyna ze wstydu opuszcza głowę w dół. Jednak w tym momencie miałem to gdzieś.

- Nie interesuje mnie to. Jestem spóźniony na ważne spotkanie, a teraz już się chyba w ogóle na nim nie pojawię dzięki Tobie. - Burknąłem przez zaciśnięte zęby. - Jak można do cholery nie zauważyć idącego człowieka? - Dodałem jeszcze głośniej.

- Kim Ty do kurwy nędzy jesteś, że na mnie krzyczysz i mówisz do mnie na "ty"? - Spojrzałem na nią zdziwiony. Chyba każdy w tym mieście wie kim jestem.

- Ja jestem Evan Harrison, prezes korporacji Evan&James. - Wyprostowałem się i posłałem jej tak zwany „firmowy uśmiech". Dziewczyna była niezwykle zdziwiona moją odpowiedzią.

- Znam pana. - Zmieszała się. - Czytałam naprawdę wiele o Panu w gazetach. - Nawet zarumieniła. - Bardzo przepraszam za koszulę. Mogę ją panu odkupić lub zwrócić pieniądze za nią. - Westchnąłem co miałem zrobić?

- Nie ma sprawy. - Powiedziałem już spokojniej i poczułem wibracje z mojej marynarki. Wyjąłem mój telefon, który się rozdzwonił.

Gestem ręki pokazałem, że ktoś do mnie dzwoni i oddaliłem się kawałek od dziewczyny, dzwonił mój klient, z którym chyba już byłem umówiony.

-Harrison, słucham? - Ściszyłem lekko głos.

- James Milson z tej strony. Byliśmy umówieni, lecz Pan się jeszcze nie zjawił. Czekałem, ale miałem umówione następne spotkanie. Przykro mi.

-Przepraszam. Po drodze miałem nie miły wypadek, że tak powiem. - Spojrzałem na plamę po kawie na koszuli. Zacząłem się tłumaczyć jak dziecko, które zjadło ostatnie ciastko. Nie chce i nie mogę zaprzepaścić takiego klienta.

- Ależ nic nie szkodzi. - Miał chyba dobry humor. - Każdemu się zdarza, a więc przełóżmy nasze spotkanie na inny termin. Moja asystentka omówi wszystko z twoją sekretarką. Do usłyszenia.

- Dziękuję, do usłyszenia. - Jezu, jest dobrze. Nic nie przepadło. Byłem szczęśliwy naprawdę mi ulżyło. Dzięki temu telefonowi wszystkie negatywne emocje opuściły mnie momentalnie. Wróciłem do tej dziewczyny już w o wiele lepszym humorze. Właściwie nie wiem nawet jak ona ma na imię.

- Przepraszam, służbowy telefon. Wybacz, że na Ciebie tak naskoczyłem. Nic wielkiego się nie stało, zaraz pojadę do sklepu i kupie nową koszulę.

- Mogę jechać z tobą? Nie mam jakiś wielkich planów a chciałabym zapłacić. - Uśmiechnęła się słabo.

- Nie chce żebyś zrozumiała mnie źle. - Zacząłem obserwując jej minę. - Nie umiem kupować sobie ciuchów. Ty wybierzesz ale to ja zapłacę. Nie lubię jak kobieta płaci za mnie. - Znowu posłałem jej uśmiech tym razem jakiś taki bardziej szczery.

- Dobrze, przynajmniej jakoś Ci się odpłacę za tą szkodę. - Słodko się uśmiechnęła na co zwęziłem oczy. Po moich plecach przebiegły jakieś takie dziwne ciarki? Otworzyłem drzwi przepuszczając ją przodem.

- Mogę cię o coś zapytać?

- Jasne. - Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wsiedliśmy do samochodu i zanim odpaliłem zapytałem.

- Jak masz na imię?

- Lola - Podała mi rękę, którą uścisnąłem.

Jakieś pół godziny później byliśmy pod centrum handlowym. Specjalnie wszedłem do najdroższego sklepu z garniturami. Lola wybierała dla mnie koszule, ale gdy zobaczyła jej cenę wytrzeszczyła oczy, dla mnie było to normalne.

Gdy już się zdecydowała kupiłem ją nie patrząc na nic. Przy okazji wziąłem nowy garnitur, chyba pierwszy nie szyty na miarę. W galerii postanowiłem ją zaprosić jeszcze na mrożoną (dla odmiany) kawę. Spędziliśmy jeszcze z dwie godziny razem rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie wiem czemu chciałem ją poznać, tak samo z siebie to wyszło. Jednak chyba nigdy się tak dobrze nie bawiłem. Nie musiałem nikogo udawać byłem po prostu sobą. Tym samym facetem co przed przejęciem firmy. Dawno się tak nie czułem. Kto by pomyślał milioner w galerii handlowej z upapraną od kawy niegdyś białą koszulą. Niestety spojrzałem na zegarek i z wielką niechęcią musiałem już wracać do rzeczywistości. W łazience szybko się przebrałem a ubrudzoną koszulę wyrzuciłem od razu do kosza. Musiałem pojechać do firmy. Miałem jeszcze trochę roboty. Jednak żal mi było zostawiać tak fajną dziewczynę. Jeżeli zgodziłaby się żebym ją odwiózł będę wiedział gdzie mieszka. Wracając do samochodu zapytałem więc czy chciałaby, żebym zawiózł do domu czy gdzieś. Zgodziła się, więc wyjechałem z podziemnego parkinu.

- Lolo, gdzie mam Cię odwieźć?

- Na Trevol Street 45.

- Przecież to jest hotel. - Zdziwiłem się.

- Wiem, ale dopiero przyjechałam. Dzisiaj miałam wynająć jakąś kawalerkę i znaleźć pracę.

- Ostatnio kolega zwolnił moje mieszkanie, które mu bardziej wypożyczałem. Jeżeli masz problem ze znalezieniem czegoś możesz się tam zatrzymać jak długo będziesz chciała. - Powiedziałem to niby obojętnie.

-Nie wiem czy to dobry pomysł, nie znam cię. - Zmieszała się znowu.

- Takie zadość uczynienie. - Odwróciłem się w jej stronę, bo akurat staliśmy na światłach.

- Nie no jak, przecież to ja wylałam na ciebie kawę. - Zaśmiała się.

- Owszem. - Odpowiedziałem. - Ale ja na ciebie nakrzyczałem chociaż to był zwykły wypadek.

- Sama nie wiem. - Zagryzła w zamyśleniu dolna wargę i spojrzała na swoje splecione dłonie.

- Och przestań i po prostu się zgódź. To to drobiazg dla mnie. - Mrugnąłem do niej i ruszyłem, bo pojawiło się zielone światło.

- Nadal uważam, że to zły pomysł, ale nie mogę ciągle mieszkać w hotelu.

- W takim razie jedziemy teraz po twoje rzeczy tak?

- Chyba tak. - Uśmiechnęła się niepewnie. Nic nie odpowiedziałem ale byłem bardzo zadowolony z jej decyzji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top