21.
Gdzie kończy się rozwaga (...)?
Jane Austen „Duma i uprzedzenie"
Kolejne dni przywróciły Scarlett utraconą na rzecz Irvinga równowagę. Nabrała wprawy w wymykaniu się na spotkania z markizą. Wkrótce zaczęły wspólnie spacerować po Hyde Parku i chodzić na lody do Ghuntera. Odzyskała przynajmniej namiastkę spokoju. W dodatku jej sytuacja uległa diametralnej poprawie, gdy Hellvish zaczął składać jej wizyty. Na samą myśl o nim czuła w piersi przyjemne łaskotanie.
Ale cóż, to nie było do końca tak, że książę zabiegał o jej względy. Był po prostu uprzedzająco miły i pomocny. Często spotykali się podczas spacerów Scarlett z markizą. Wtedy zawsze służył jej ramieniem, komplementował ją i bez końca zanudzał swoimi politycznymi przekonaniami. Markiza nie szczędziła mu przy tym ostrych komentarzy, ale każdorazowo odpowiadał na nie z ujmującą grzecznością.
Aidan natomiast wyjechał z Londynu. Po dwóch tygodniach przestała wypatrywać go na przyjęciach i innych spotkaniach towarzyskich. Po miesiącu prawie w ogóle o nim nie myślała i z ulgą witała poranki, bo świadczyły o tym, że z pewnością wizytę złoży jej Hellvish.
Dopiero po rozmowie z Catherine dotarło do niej, że książę przestał zalecać się do panny Laveterr, a całą swoją uwagę skupił na niej. Schlebiało jej to. Miała na oku hrabiego, a być może udało jej się omotać księcia. Przecież to znacznie lepsza partia, prawda? Tylko markiza jej to obrzydzała.
– Nie ufam mu.
– Jest wprawnym politykiem – bagatelizowała. – To oczywiste, że wśród inteligentnych ludzi nie wzbudza zaufania.
– Nic więc dziwnego, że ty ufasz mu bezgranicznie – sarknęła matrona, postukując laseczką.
Zerwał się ciepły wiatr i był to całkiem udany poranek.
– Mylisz się, markizo – powiedziała poważnie Scarlett. – W żadnym razie mu nie ufam. Wiem jednak, że lada moment, a poprosi mojego ojca o zgodę na konkury.
– Nie kocha cię – nie ustępowała markiza.
– To oczywiste – przyznała. – Nie bez powodu wciąż wypytuje mnie o ojca, a na kolacjach rozmawia głównie z nim. Ma do niego polityczny interes i zdaje się, że dojdzie miedzy nimi do porozumienia, kiedy założy mi obrączkę na palec. Potrzebuję wsparcia barona, żeby przepchnąć jakąś wielce znaczącą ustawę.
Markiza złapała ją za nadgarstek.
– Przemyśl to. Masz jeszcze wybór, Scarlett.
– Jaki? – warknęła, zabierając rękę. – Irvinga? A gdzież on jest? Prawie mnie rozdziewiczył i zniknął. Jeśli myśli markiza, że jeszcze wierzę w powodzenie tej głupiej naiwnej akcji, to grubo się pani myli, milady. Nie zamierzam na niego czekać, gdy tu mam widoki na cudowną przyszłość. Wyobraża to sobie, pani? Ja, wzgardzona kaleka, księżną Hellvish? Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego życia – powiedziała z mocą, wkładając w wypowiedź pewność i przekonanie, których w zasadzie nie czuła.
– Żebyś tylko tego nie żałowała, moje dziecko – burknęła markiza.
– Na razie nie ma czego żałować. Jeszcze się o mnie oficjalnie nie stara.
Scarlett podniosła się z ławeczki.
– Czas już na mnie. Charlie zaprosił mnie na dzisiejszy wieczór do ogrodów Vauxhall. Muszę się przygotować.
Markiza lekceważąco machnęła dłonią. W jej głowie pojawiła się myśl, której nie potrafiła w sobie zdławić.
– Idź już. Tylko uważaj na siebie, niemądra panno – dodała, gdy Scarlett zniknęła jej z oczu.
***
Aidan chwycił w łokciu Amber. Wyglądała zachwycająco w szkarłatnej sukni z niemożliwie głęboko wyciętym dekoltem. Uwielbiał w niej francuski pociąg do ignorowania wszelkich zasad. Uwielbiał też ten ciemny pieprzyk niemal przy brodawce, który w tej sukni był doskonale widoczny. Za każdym razem, gdy na niego patrzył, miał ochotę zaciągnąć ją między cieniste żywopłoty i posuwać aż nadejdzie świt.
Od miesiąca nie opuszczał jej na krok. Całe dnie spędzali w jej domu, albo wyjeżdżali na krótkie wycieczki na wieś. Chadzali na przyjęcia do mniej poważanych lordów i dam, którzy nie patrzyli krzywo, gdy przyprowadzał ze sobą swoją metresę. Oglądali przedstawienia w Covent Garden i zajadali się ostrygami, a potem rżnął ją aż zapominał kim jest.
Zaprowadził ją do stolika z przekąskami. Dzisiaj w ogrodach Vauxhall prezentowano nową instalację świetlną. Przewidziano także pokaz fajerwerków. Amber bardzo chciała to zobaczyć i Aidan nie zważając na to, że może spotkać tu znajomych ze sfery, zabrał ją i z uśmiechem na ustach przyglądał się jej zafascynowanej twarzy. Chłonęła wszystko z dziecięcą radością. Była już w Vauxhall, ale nie wtedy, gdy wstęp mieli tylko arystokraci. Irving sporo się nagimnastykował, żeby ją tu wprowadzić.
Na szczęście jego pozycja była tak wysoka i stablina, że mało kto nie składał mu uszanowania. Amber oczywiście przedstawiał jako swoją kuzynkę. Matrony w to uwierzyły, bo który dżentelmen miałby czelność przyprowadzać tu francuską kurewkę, prawda? Niektórzy mężczyźni unosili tylko w górę brwi, gdy zaglądali w jej głęboki dekolt. Zdania były więc podzielone.
Przysiedli na wyściełanej ławce, a lokaje podawali im alkohol i przekąski. Na podwyższeniu grała wynajęta królewska orkiestra. Zresztą mówiono, że pokaz zaszczyci królewska para i Amber z zainteresowaniem przypatrywała się przechadzającym się damom, upatrując w każdej z nich królowej.
Gdy orkiestra miała zagrać kadryla, Aidan już prosił Amber do tańca, ale wtedy jego lokaj zastąpił mu drogę. Nie spodziewał się go tu zobaczyć. Nie wyglądał zbyt dobrze, jakby przez pół Londynu pędził na koniu. Irving wyraził zaniepokojenie.
– Hrabio – wydyszał lokaj – polecono mi niezwłocznie dostarczyć do pana ten list.
Aidan wziął kartkę z dłoni służącego i zostawił go z Amber. Rozpoznał pieczęć i rozdarł jej lak. Przebiegł wzrokiem treść wiadomości i poczuł ukłucie w sercu.
Jeśli pewna dama jest droga hrabiowskiemu sercu, albo przynajmniej w jego charakterze leży ratowanie dam z opresji, radzę, by hrabia łaskawie zainteresował się losami pewnej przyszłej pary. Nie ma czasu do stracenia. Dzisiejszego popołudnia doszło do zawarcia pewnych ustaleń między baronem a księciem. Nie zapadły jednak ostateczne decyzje, jako, że panna będąca przedmiotem tejże umowy nie została o tym poinformowana, masz więc panie jeszcze czas, by zapobiec jej wprowadzeniu w życie.
P.S. Zdaje się, że jest hrabia aktualnie we właściwym miejscu o właściwej porze.
Aidan ponownie przeczytał list, złożył go dokładnie i schował do kieszeni surduta. Ruszył prosto przed siebie, uważnie przeczesując wzrokiem zgromadzonych ludzi.
***
Scarlett promieniała.
Charlie siedział na fotelu i patrzył na nią przechylając głowę.
– To tylko pokaz fajerwerków.
– Dla ciebie może tak, ale dla mnie to ważne wydarzenie. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę.
Scarlett uwielbiała ogrody Vauxhall. Była tam zaledwie dwa razy i tylko w ciągu dnia, gdzie podziwiała cudowne aranżacje roślinne i zachwycała się pięknymi instalacjami świetlnymi. Jednak dopiero nocą, gdy uruchamiano lampy, ogrody nabierały zupełnie innego charakteru. Słyszała jak opowiadały o nich rozchichotane panny.
Była wdzięczna bratu, że zaproponował jej to wyjście, a jeszcze wdzięczniejsza atakowi migreny, któremu uległa matka i nie mogła im towarzyszyć. Zawsze dobrze było choć na chwilę wyrwać się z domu. Czasami nużyły ją nawet odwiedziny Hellvisha, który podobno składał wizyty jej, ale wielokrotnie zamykał się z jej ojcem w gabinecie. Kiedyś udało jej się podsłuchać o czym tak dyskutowali. Przedmiotem ich dyskusji była jakaś ustawa, lecz kiedy jej ojciec się sprzeciwiał, Hellvish mówił z naciskiem, że obaj są w tej sytuacji i że lepiej, by to nie wyszło na jaw.
Intrygowało ją to, to oczywiste, ale stwierdziła, że miała wystarczająco dużo własnych problemów, by zajmować się w dodatku ojcowskimi. Jeśli książę miał jakieś interesy z jej ojcem, to ich sprawa. Ona nie zamierzała tego roztrząsać. Szepnęła wprawdzie kilka słów Charliemu, że podejrzewa Hellvisha o szantażowanie ich ojca, ale Charlie zbył to śmiechem, a Scarlett z przekąsem pomyślała, że mężczyźni, których ma na oku, czerpią chorobliwą przyjemność w zastraszaniu jej ojca.
Niestety to wprawiało ją w nerwowy nastrój. Nie była głupia. Im więcej czasu mijało od dnia, w którym podłożyła ojcu kopertę, był w coraz podlejszym nastroju. Pochłonięty ponurymi myślami, mniej zwracał na nią uwagę. Przez cały czas mamrotał coś pod nosem i kazał matce spisać inwentarz klejnotów.
A skoro ojciec sprawdzał, ile ruchomego majątku posiadają, Scarlett zrozumiała, że sprawa jest poważna. Już więcej nie pomoże Irvingowi. Zresztą on sam w żaden sposób nie wywiązał się ze swoich obietnic. Całkowicie ją ignorował. Ona podrzuciła te przeklęte papiery, ale on nie zadał sobie żadnego, nawet najmniejszego trudu, by pomóc jej znaleźć męża. To było nie fair i zamierzała mu to wszystko wygarnąć, o ile oczywiście będzie na tyle łaskaw, by jeszcze kiedykolwiek pokazać się jej na oczy, choć bardziej prawdopodobne było, że prędzej ewakuuje się z samej Anglii, o ile już tego nie zrobił. Dobrze, że mimo wszystko udało jej się przekonać do siebie Hellvisha.
– Tak bardzo się cieszę, że mnie zabierzesz! – powiedziała do brata, próbując zapomnieć o niemiłych myślach. – Cały dzień zastanawiałam się jak to będzie.
– Cóż, przeprawimy się łódką na drugi brzeg i udamy do wynajętej loży, by podziwiać fajerwerki, potem zjemy kolację i wrócimy do domu. Mam nadzieję, że nie złapie nas deszcz. Kolano mnie nie boli, a to niechybny znak, że wszystko będzie dobrze.
– Kolano? – zapytała zdziwiona.
– Dostałem bagnetem pod Waterloo – skwitował tonem niezachęcającym do zadawania dalszych pytań.
W rzeczywistości dźgnęła go wzgardzona kochanka, gdy nakryła go w łóżku z jej własnym mężem. Tego jednak Charlie nie zamierzał opowiadać Scarlett.
– Czyli wojna jednak na coś się przydała – stwierdziła pogodnie. – Możesz skutecznie przewidywać, czy będą deszcze.
Charlie skrzywił usta w nieszczerym uśmiechu. Zastanawiał się, czy noga Scarlett dokucza jej tak jak jemu własne kolano. Stwierdził jednak, że siostra cierpi o wiele większe katusze. Nawet teraz kuśtykała.
– Deszczu może nie będzie, ale za to ubierz się ciepło, bo wiatr nie będzie nas rozpieszczał. Bella już wieszała na mnie psy, że ostatnio pozwoliłem ci wyjść w cienkiej sukni.
Ostatnio... Scarlett poczuła, że się rumieni. Jej ostatnie wyjście z bratem skończyło się na pocałunku z Aidanem. Wolała do tego nie wracać.
– No właśnie – powiedziała pokojówka, która właśnie weszła do środka z kożuszkiem z ciepłej wełny.
– To jest za grube. Ugotuję się w tym!
– Podziękuje mi panienka o północy.
Scarlett wywróciła oczami.
Dopili do końca herbatę i pożegnali się z matką, która rzuciła ostatnie kąśliwe uwagi na temat wyglądu Scarlett i wsiedli do powozu Charliego.
Gdy dotarli do ogrodów, Scarlett była tak podekscytowana, że nie zwracała uwagi na pogodę. Być może rzeczywiście wieczór nie należał do najcieplejszych, ale ją przepełniało gorąco. Zostawiła więc kożuszek.
Trzymała się blisko Charliego i jego znajomych, którzy zasypywali ją zabawnymi historyjkami. Odkąd Hellvish się nią zainteresował zyskała powszechną uwagę, spływało znacznie więcej zaproszeń, a jej karnet przestał świecić pustkami. Rozglądała się w poszukiwaniu księcia, który wszakże zapowiedział, że się nie pojawi, ale plany zawsze mogły ulec zmianie.
Nie zamierzała jednak podporządkowywać dobrej zabawy pod nieobecność księcia. Jednym uchem przysłuchiwała się rozmowie Charliego z lady Monroe, kiedy zauważyła lady Catherine. Szepnęła do Charliego, że chce zobaczyć się z przyjaciółką i ruszyła w stronę żywopłotów.
Podkasała spódnicę i z trudem omijała stłoczonych ludzi. W tle słyszała muzykę kadryla i głos mistrza ceremonii, który nakłaniał do tańców. Atmosfera była znacznie swobodniejsza, niż na zwykłych balach, choć wyczuwało się tu gorączkowe oczekiwanie, w końcu plotkowano o obecności pary królewskiej. Scarlett jednak o wiele bardziej ekscytowała się pokazem fajerwerków. Miło byłoby zobaczyć ten spektakl u boku kogoś kochanego, więc gnała za Catherine, która wkrótce zniknęła jej w plątaninie żywopłotów.
Im głębiej Scarlett wchodziła w labirynt, tym ciszej się robiło. Co jakiś czas napotykała na splecione w uściskach pary. Kiedyś speszona odwracałaby wzrok, ale teraz nie mogła oderwać od nich oczu. Poczuła pulsujące podekscytowanie w podbrzuszu. Wyobraziła sobie Hellvisha, który obłapiałby ją w ten sposób i w głowie jej zawirowało. Być może kiedyś, gdy...
– Cholera – zaklęła, gdy boleśnie nastąpiła na ostrą gałązkę.
Na niebie rozbłysła feeria barw. Zachwycona Scarlett otworzyła usta i zakryła uszy, gdy huk sztucznych ogni naparł na nią ze wszystkich stron. Rozległy się oklaski i okrzyki zachwytu. Oczarowana wpatrywała się w nocne niebo, nie mogąc wyjść z podziwu.
Jakże to wszystko piękne, myślała. Szkoda tylko, że nie udało jej się znaleźć Catherine. Ale potem uświadomiła sobie, że przyjaciółka z pewnością miała schadzkę z kochankiem i tylko by jej przeszkodziła.
Co jakiś czas niebo przecinały kolejne wybuchy. Rozległ się dźwięk muzyki, a łuna ognia okalała twarz Scarlett. Zmrużyła oczy, przyciskając dłoń do serca.
Drgnęła, gdy kątem oka ujrzała czającą się w mroku sylwetkę.
– Kto tu jest? – warknęła zlękniona.
– To ja.
Irving.
Cofnęła się o krok. Wpadła na żywopłot.
– Scarlett musisz mnie wysłuchać.
– Niczego nie muszę. – Potrząsnęła głową. – Idź stad, zanim ktoś nas zobaczy.
– Nie wychodź za niego – powiedział nieoczekiwanie, robiąc kilka kroków w jej kierunku.
Scarlett spojrzała na niego z przestrachem. Stał bardzo blisko niej. Tak blisko, że doskonale widziała jego twarz. Cienie, krzywizny, czerwień ust. Jego rzęsy wyglądały jak rozlany tusz na kartce papieru.
– Jak śmiesz? – warknęła, podchodząc do niego jeszcze bliżej. – Jak śmiesz?
– Śmiem co? – odparł ze złością.
– Jak śmiesz znikać bez słowa po tym, co... – Potrząsnęła głową. – Znikać, a teraz nastawać na mnie w takim miejscu i czegokolwiek mi zabraniać? Nie masz wstydu.
– Oczywiście, że nie. Wstydu i sumienia nie mam. Powoduje mną wszakże wrodzone zepsucie i przekonanie, że wszystko mi wolno. Między innymi mówienie ci kogo nie powinnaś poślubić.
Scarlett uśmiechnęła się ostro.
– Zostaw mnie w spokoju – rozkazała mu.
– Nie wychodź za niego – powtórzył z naciskiem. – Nie waż się za niego wychodzić.
– Dlaczego? Dlaczego nie mam za niego wychodzić?
– Wiesz dlaczego.
– Nie, nie wiem. Nie wiem, dlaczego mam za niego nie wychodzić. Bo tak ci się podoba?
Cisza była odpowiedzią.
– Nie chcę, żebyś za niego wychodziła – szepnął.
Milczała, nabierając płytkich oddechów. A on stał wyprostowany jak struna, z arogancko uniesionymi brwiami.
– Jesteś podły – dodała. – Przestań mącić mi w głowie.
Zbliżył się. Wyciągnął dłoń w jej stronę i odgarnął z twarzy kosmyk włosów, poruszany przez chłodny wiatr.
– Jeśli ci się oświadczy, nie zgadzaj się na to. Mówię poważnie.
Zagryzła wnętrze policzka.
– Może bym się nie zgodziła, gdybyś tak nagle nie zniknął z Londynu.
– Cóż, z technicznego punktu widzenia prawie nie opuszczałem miasta.
– Wiesz o co chodzi. Nie było cię przez długie tygodnie. A teraz daj mi spokój.
Próbowała go wyminąć, ale złapał ją za łokieć. Wyzywająco uniosła brodę w górę. W jego oczach odbijał się blask ogni, nadając jego wiecznie lodowatym tęczówkom, ciepłego wyrazu.
– To nie musi być akurat on.
– Dlaczego? Podaj mi choć jeden racjonalny argument, dlaczego mam nie wychodzić za Hellvisha, który swoją drogą, jeszcze mi się nie oświadczył! – wrzasnęła.
Przyciągnął ją do siebie i nachylił się nad nią, jakby wąchał jej włosy. Poczuła na czole muśnięcie jego gorących warg.
– Argument? – szepnął. – Chcesz argumentu? Otrzymasz go, ale nie twierdzę, że jest racjonalny. Kierowałbym się raczej ku temu, że jest niemożliwie nierozsądny.
Nim zdążyła zareagować przyciągnął ją do siebie. Jego oddech musnął jej powieki, policzki i nos, a potem poczuła go na drżących wargach. Smakował szampanem i truskawkami. Zacisnęła palce na rękawach jego surduta. Jego dłonie: prawa na jej łopatce, lewa na jej karku i kciuk gładzący jej szyję tuż pod linią włosów, sprawiły, że niewiele ją obchodziło.
Niewiele obchodziło ją też, że jego ręka z łopatki przesunęła się w dół ku jej plecom i pośladkom, a potem jeszcze niżej. Podciągnął jej spódnicę. Kciukiem zahaczył o podwiązkę i dotknął gorącymi palcami nagiego kawałka skóry tuż pod reformami. Jęknęła mu w usta, czując, że u spojenia ud pojawia się wilgoć. Przycisnęła się do niego, gdy unosił jej nogę, łapiąc w kolanie. Cofnęli się na żywopłot. Zaklął, gdy igiełki wbiły się w jego plecy, a ona oparła na nim ciężar ciała, oplatając go w biodrze nogą.
Oderwał usta od jej warg i ucałował brodę, a potem szyję. Mnóstwo uwagi poświęcił obojczykom i rozpiął kilka guzików stanika sukni. Zimny wiatr sprawił, że jej sutki się wyprężyły, wystając spoza cieniutkiej, francuskiej koronki. Aidan pochylił ciemną głowę, krucze loki opadły miękką falą na wzgórki jej piersi, a gorące, wilgotne wargi zamknęły się wokół jednego sutka, a potem drugiego, sprawiając, że z obu gardeł wyrwało się dyszenie.
Scarlett odchyliła się do tyłu. Aidan podtrzymywał ją w zgięciu łokcia, gdy podsuwała mu do pieszczot nabrzmiałe i spragnione piersi. Chciała zerwać z siebie z suknię, obnażyć się przed nim, poczuć jego skórę na własnej. Przesunąć palcem po wytatuowanym zdaniu. Chciała wgryźć się w jego pachnącą mydłem szyję i chciała poczuć jego język między udami. Pulsowanie nabrało rozpędu. Policzki jej poczerwieniały, oddech stał się krótki i urywany, a Aidan nie przestawał ssać jej piersi. Po chwili poczuła jego palce u spojenia ud. Odnalazł lukę w pantalonach i musnął nadgarstkiem wewnętrzną stronę jej nogi.
– Scarlett – jęknął i opadł przed nią na kolana. Byłaby upadła, ale mocno ją trzymał. – Chciałbym cię pocałować. Pozwól mi proszę.
Wiedziała o jaki pocałunek mu chodzi. Czytała o tym i sądziła, że wie czego się spodziewać, ale nic nie mogło jej przygotować na wrażenie nierealności, gdy podnosił jej suknię i przysuwał ciemną głowę do jej podbrzusza. Jego oddech palił ją żywym ogniem. Wilgoć spłynęła po jej nodze i choć powinna czuć się upokorzona, to zachwyt w jego błyszczących oczach i rozchylone, nabrzmiałe wargi sprawiły, że stała się pewna siebie, tak pewna siebie jak nigdy dotąd.
Gdy jego oddech musnął jej wilgotną kobiecość, a palce zacisnęły się na jej pośladkach i gdy poczuła ten pierwszy, ten oszałamiający, uderzający do głowy jak szampan dotyk języka, krzyknęła urywanie z wrażenia.
– Aidan, kochanie. – Usłyszała kobiecy głos z francuskim akcentem. – Jesteś tu?
Scarlett drgnęła przestraszona i odsunęła się od Irvinga, który wciąż przed nią klęczał, trzymając w rękach jej suknię. Spojrzał w bok, prosto w miejsce, z którego docierał nieznany głos.
Scarlett oniemiała z wrażenia. Stała przed nią najpiękniejsza kobieta jaką w życiu widziała. Przypominała jej nimfę wodną, rudowłosą nimfę w szkarłatnej sukni. Z lekceważącym uśmiechem, wachlowała twarz i przypatrywała im się z zaciekawieniem.
– Przedstawisz nas sobie? – zapytała, podchodząc do czerwonej ze wstydu Scarlett.
Dygnęła przed nią.
– Aidan? – rzuciła, intymnie uderzając go w skroń koniuszkiem wachlarza.
Dopiero wtedy podniósł się z kolan. Otarł wargi.
– Scarlett, to jest Amber.
– Amber? – wydyszała z siebie, popatrując, to na jedno, to na drugie.
– Och – odezwała się zjawiskowa piękność – jestem jego przyjaciółką. Jak to się mówi u was? – Udała, że się nad czymś zastanawia. – Jego kochanką, metresą, faworytą, kokotą. Możesz też nazywać mnie jego dziwką, choć łączą nas nie tylko pieniądze. Bliżej mi do jego najdroższej przyjaciółki, prawda kochanie?
– Amber, przestań – zwrócił się do niej lodowatym tonem, trzykrotnie przeczesując włosy smukłymi palcami.
Scarlett ten ruch przypomniał jak poruszał nimi, gdy grał na skrzypcach i pianinie. Uniosła brwi i pośpiesznie zaczęła zapinać guziczki, na powrót ukrywając pod suknią piersi.
– Pomogę pani – zaoferowała się Amber. Z wprawą zaczęła poprawiać fałdy jej sukni. Scarlett stała jak skamieniła, przyglądając się tej przedziwnej kobiecie, która z jednej strony wyraźnie jej nienawidziła, a z drugiej zachowywała się jak gdyby nigdy nic.
– Amber, powtarzam. – Głos Aidana nabierał żelaznych nut. Złapał kobietę za nadgarstek i odciągnął ją od Scarlett.
Patrzyli na siebie, rozmawiając samymi oczami. Scarlett poczuła się jak intruz. Amber wzięła go pod ramię, a on nie protestował.
– Jak mogłeś? – wydusiła z siebie Scarlett, zagryzając wargi do krwi.
Zerknął na nią. Ze znużeniem potrząsnął głową.
– Przeraża mnie twoja rozwiązłość – dodała. –Przyprowadziłeś tu swoją metresę, a potem... To obrzydliwe nawet jak na ciebie.
Gdy go obrażała, przyjął wyszukaną niedbałą pozę. Słuchał jej z żywym zainteresowaniem. Amber miała równie zaintrygowany wyraz twarzy.
– Moja rozwiązłość? A co powiesz o sobie? Jedną nogą stoisz na ślubnym kobiercu, a jednak pozwalasz mi robić sobie takie rzeczy.
– Nie chciałam tego robić. Najwyraźniej byłam po prostu uprzejma – skwitowała chłodno.
Parsknął śmiechem.
– Idź już, Scarlett. Idź i wracaj do Charliego.
Kiedy przechodziła obok nich, Amber złapała ją za nadgarstek. Szarpnęła się, ale mocno ją trzymała.
– Jeśli chcesz poczuć ulgę po tym, co robił ci Aidan, a co wam przerwałam, połóż się dzisiaj wcześniej do łóżka i pocieraj się między nogami. Możesz też sobie wyobrażać, że to on cię dotyka. Zaufaj mi, dziecinko, satysfakcja gwarantowana.
– Nie dotykaj mnie – syknęła z oburzeniem Scarlett.
Gdy wchodziła na ścieżkę słyszała jak Aidan ciska pod adresem kochanki szereg przekleństw.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top