16.

Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa.

Jane Austen „Duma i uprzedzenie"

Aidanowi zabrało długą chwilę, nim doszedł do jako tako normalnego stanu. Nie był zadowolony z obrotu spraw, bo kompletnie nie wypełnił założonych sobie celów na dzisiejsze przedpołudnie. W kieszeni surduta leżała przygotowana koperta. To właśnie ją Scarlett miała podrzucić do gabinetu ojca.

Krótka, ale intensywna wymiana zdań z Charliem.

Nieoczekiwana ucieczka Scarlett, której za nic nie potrafił rozgryźć.

I ten jej przeklęty obojczyk.

Przez cały czas nie mógł oderwać od niego oczu. Czy wiedziała jaką miał obsesję na ich punkcie? Czy dlatego wybrała akurat tę suknię z tym potwornie głębokim dekoltem? I czy właśnie dlatego postanowiła zostawić ten pojedynczy pukiel włosów, który tak pieszczotliwie trącał delikatną kość?

Zauważył, że jego spodnie stały się w kroku znacznie ciaśniejsze, niż przed chwilą. Wczorajsza noc w ramionach Amber nie przyniosła mu nawet grama ukojenia. Żadna kobieta nie była przecież w stanie ujarzmić tego chorobliwego pożądania, które odczuwał wobec kobiety, której nie mógł mieć.

Zacisnął pięści i ruszył w kierunku barku z alkoholem. Nie żałował sobie brandy i kiedy jej cierpki smak spoczął na jego języku, udało mu się opanować drżenie. Poprawił sobie spodnie w kroku i drgnął, gdy ktoś odchrząknął.

– Czy ty robisz sobie dobrze w saloniku mojej matki, pijąc brandy mojego ojca?

Irving przewrócił oczami i po raz ostatni przesunął przyrodzenie.

– Rozmowa ze Scarlett tak na ciebie wpłynęła? – Charlie kontynuował niezrażony poirytowanym spojrzeniem Aidana. – Nie zaprzeczę, miałem wszakże pewne podejrzenia, że walisz sobie konia, myśląc o mojej siostrze, ale za nic nie chciałem tego widzieć.

– Shefield – warknął Irving. – Nie jestem w nastroju.

– Żadna nowość. Ty nigdy nie jesteś w nastroju.

– Czego chcesz? Powtórzyć, że wpakujesz mi kulkę między oczy, jeśli skrzywdzę Scarlett?

Charlie znudzony opadł na poduszki. Rozpiął fular i odsłonił bladą szyję.

– Po prostu nie wiem, czy mogę ci ufać.

Aidan oparł się biodrem o barek.

– I słusznie, ja sam sobie nie dowierzam.

– Niecałe trzy tygodnie temu wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nie masz najmniejszego zamiaru pokazywać się przy Scarlett. Dobitnie przypomniałeś mi, dlaczego jesteś lepszy od całej mojej rodziny. Zapomniałeś już?

Irving zacisnął usta. Trzykrotnie przeczesał włosy.

– Mówiłem dużo rzeczy.

– Wcale nie. W istocie jesteś dość małomówny. Zarzekałeś się, że nie splamisz swojego idealnego nazwiska skandalem Scarlett, prawda?

Aidan przeciągle westchnął.

– Jestem niestały w uczuciach, więc przyznaję, że coś takiego mogło mi się wymsknąć – zadrwił.

Charlie spojrzał na niego z mordem w oczach. Z pozoru wydawał się znużony, zwłaszcza, kiedy w tak niedbałej pozie leżał rozwalony na sofie, ale w istocie był gotów do natychmiastowej groźnej reakcji. Jedno nieostrożne słowo Irvinga, a strzeli mu w pysk i obaj wezmą się za bary, siejąc spustoszenie w idealnie utrzymanym saloniku baronowej.

– Przestań pierdolić – wymamrotał Charlie. – Co ty knujesz? Bo nie wierzę, że nagle ci się odwidziało.

– Co jest złego w złożeniu wizyty dawnej przyjaciółce?

– Och, zupełnie nic – prychnął Charlie. – Ale sprawa ma się już inaczej, kiedy dzień wcześniej próbowało się uwieść tę przyjaciółkę. A jeszcze wcześniej zarzekało się, że nie chce się z nią mieć nic wspólnego. Czy to w jakiś sposób zmienia postać rzeczy? – ironizował. – Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale jeśli nie masz wobec niej poważnych zamiarów, to daj jej spokój. Nie mąć jej w głowie.

– Dlaczego to mnie oskarżasz o nieczyste zamiary? A może to ona nie jest tak niewinna jak myślisz? – syknął.

– Uważaj, Irving. Wiem, że masz mnie za naiwnego głupca. Chryste, sam się za takiego mam, zwłaszcza w porównaniu do ciebie, ale jeśli rzecz tyczy się bezpieczeństwa mojej rodziny, potrafię stanąć na rzęsach, by odkryć, co planujesz. Wiem, że masz niedokończone sprawy ze Scarlett, ale na miłość boską, przestań ją dręczyć.

Aidan poczuł, że na policzki występują mu krwiste rumieńce.

– Dręczyć? – warknął, zbliżając się do Charliego, który zamrugał zdezorientowany. – Ja ją dręczę? To ona jest zmorą mojego życia! Moim koszmarem! – wrzasnął. Nie mów mi więc nic o dręczeniu, bo gówno o tym wiesz!

Charlie czuł niemal niemożliwą do zdławienia ochotę, by podnieść się z sofy. Nie mógł znieść tego, że Irving tak nad nim góruje, ale wiedział, że jeśli się podniesie, da mu tym samym odczuć, że się go boi, a do tego absolutnie nie mógł dopuścić. Nie drgnął więc już na milimetr, choć nagły atak furii przyjaciela, wytrącił go z równowagi.

Wcześniej, zanim pozwolił Aidanowi złożyć wizytę Scarlett, w jego głowie zaczął tworzyć się nowy plan. Doskonale wiedział, jaki skutek chce osiągnąć, ale im intensywniej o tym myślał, tym większych wątpliwości nabierał. Chciał połączyć siostrę i Aidana, tyle że Irving był całkowicie narwany!

Ogień i szaleńcza furia w jego zwykle lodowatych oczach, świadczyły tylko o jednym: Aidan zdecydowanie nie był wyleczony z obsesji. Był do tego wściekły i zdecydowanie coś knuł. Niech Bóg ma w opiece Scarlett.

***

Aidan wyszedł z rezydencji Shefieldów wściekły na samego siebie. Rzadko pozwalał, by puszczały mu nerwy, więc postrzegał swój stan jak osobistą porażkę. Skupił się na liczeniu kroków i doskonale ignorował przechodzące obok niego osoby.

Nie witał się z nikim, nikomu nie oddawał ukłonu, tylko parł do przodu. Dobrze, że rano udał się na konną przejażdżkę i przyszedł tu piechotą. I tak nie miałby gdzie zostawić konia, albo powozu.

Banda nieopierzonych kurczaków okupowała przecież cały podjazd. Charlie to skończony idiota. Aidan domyślał się, że przyjaciel opłacił większość z tych mężczyzn. Niektórych kojarzył z najpodlejszych klubów. Wielu z nich oddawało się też sodomskim zwyczajom i w ogóle nie zwracało uwagi na kobiety.

Być może chciał dobrze, ale nie wszyscy byli tak naiwni jak Scarlett. Doświadczone matrony domyśliłby się wybiegu Charliego, a każdy dżentelmen mający chociaż kapkę oleju w głowie, wiedziałby, że nowi zalotnicy Scarlett to opłacone londyńskie szuje.

Mimo wszystko, mimo całej swojej wiedzy, przypomniał sobie gwałtowną reakcję własnego ciała na widok Kelly'ego śliniącego się do Scarlett. Ilu z nich dotykało jej gładkiej skóry? Ilu z nich wyobrażało sobie jak zdziera z niej suknię i ładuje swoje spocone cielsko na jej nieskażone ciało?

Aidan miał ochotę coś złamać. Od dawna nie odczuwał tak silnego pragnienia, by zrobić komuś krzywdę. Albo kogoś zerżnąć. Pomyślał o Amber i skręcił w stronę jej domu. Czy go wpuści? Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, czy pozwoli mu wejść i zatopić się w jej wnętrzu? Dotychczas zawsze mu wybaczała. Kochała go, a on to wykorzystywał. Nie miał skrupułów. Dbał o własne zadowolenie, zresztą, czy nie za to jej płacił? Kupił jej dom. Obdarowywał biżuterią, klejnotami i sukniami. Wyciągnął jej rodzinę z rynsztoka i uratował życie, gdy zabierał ją z Francji. Powinna być mu wdzięczna i oddana. Powinna pracować na to, co jej dał.

Zacisnął szczękę i przyśpieszył. Im szybciej wyrzuci Scarlett z myśli, tym lepiej dla niego. W głębokim zamyśleniu minął podrzędny szynkwas. W ustach mu zaschło. Tak, skoczy jeszcze na jedną rundkę. Miał przecież czas.

Pchnął zniszczone drzwi, które głośno zaskrzypiały. Pomimo wczesnej pory, w środku było tłoczno i gwarnie. Spodziewał się tu pijaczków, ale ku swemu zaskoczeniu rozpoznał kilku mężczyzn z towarzystwa. Zerknął na szyld nad barem. Faktycznie, mgliście kojarzył nazwę, więc z pewnością wcześniej o niej słyszał. Wkrótce pojął dlaczego: podawano tu absynt najpodlejszej jakości. Przyzwyczajeni do najwytrawniejszych trunków, dżentelmeni często łaknęli zanurzyć się w brudzie, smrodzie i ohydzie. Nic więc dziwnego, że czasami wspominano o tym przybytku.

Wziął całą butelkę i przysiadł w kącie szynkwasu. Służące uwijały się, ocierając o gości. Każdy dodatkowy pens był tu na wagę złota. A jeśli pijaczek mógł zajrzeć w głęboki dekolt, był znacznie bardziej hojny.

Kiedy tak pił obrzydliwy absynt, usłyszał czyjś znajomy głos. Brightdale. W zgarbionym mężczyźnie siedzącym naprzeciwko wicehrabiego, bez trudu rozpoznał jednorękiego pułkownika Jarsena.

– Shefield całkowicie zwariował – mówił głośno Brightdale. – Czy on nie ma wstydu odgrywać takich cyrków? Tylko jeszcze bardziej upokarza swoją kaleką siostrzyczkę. Bo zobacz sam – nachylił się do pułkownika – tylu gości przed ich rezydencją, to jakieś kuriozum. Szkoda tylko, że to nie zwiedzie nikogo, kto się liczy w towarzystwie, to po pierwsze, a po drugie młody Shefield prędzej zbankrutuje, niż znajdzie jej męża.

– Może chodzi też o jej pewność siebie – mruknął niechętnie Jarsen. Najwyraźniej nie miał ochoty plotkować o Shefieldach. Aidan skupił się na wypowiadanych słowach, by nie uronić żadnego z nich.

– Tej ma aż nadto, możesz mi wierzyć – prychnął Brightdale. – Uważała się za mądrzejszą ode mnie, wyobrażasz to sobie? Głupia pizda! – Trzasnął ręką w blat klekoczącego stolika. Aidan zmrużył oczy.

Z jakiegoś powodu Scarlett stanowiła dla Brightdale'a kompleks. Może dlatego tak sobie z niej zakpił, zostawiając ją na pastwę losu. Ale Irving wiedział, że to nie był jedyny powód. Ojciec Scarlett był dla niego politycznym zagrożeniem. Spierali się w wielu ważnych kwestiach i być może w ten sposób chciał go dodatkowo upokorzyć. Aidan prędzej czy później to rozgryzie.

– Niektórzy lubią bystre panny – powiedział pułkownik.

– Bystre może i tak, ale kalekie karykatury? – Krótka pauza. – Wyobrażasz sobie mieć ją w łóżku?

Pułkownik najwyraźniej był zdegustowany kierunkiem, w jakim toczyła się rozmowa.

– Nie obrażaj damy, Brightdale. To porządna dziewczyna.

Brightdale zarechotał.

– Porządna? Żałuj, że nie tańczyłeś z nią walca! – Pociągnął łyk ze szklanki za alkoholem. – Czasami miałem wrażenie, że wykorzystuje swoje kalectwo, żeby ocierać się o mężczyznę. To, jak się na tobie pokłada jest nieprzyzwoite. Przyznaję, że i mnie stanął. Mnie! Rozumiesz, więc jak bardzo musiała się starać, żebym ją zerżnął.

Aidan zacisnął palce na butelce z absyntem. Miał ochotę cisnąć nią w Brightdale'a, ale z największym wysiłkiem się opanował.

– Dosyć tego – uciął z niesmakiem pułkownik. – Lubię plotkować o damach, nie będę zaprzeczał, ale to, co mówisz jest obrzydliwe. To nie jest wdówka, ani znudzona mężatka, tylko nieszczęśliwa młoda dama, która przeszła w życiu więcej, niż ty. Znam jej brata, Brightdale i nie mogę dłużej słuchać w jaki sposób wyrażasz się o jego siostrze.

Brightdale zaklął. Aidan skrył się w cieniu, kiedy Jarsen opuszczał szynkwas.

– Muszę się odlać – wymamrotał do siebie Brightdale i z trudem podniósł się z krzesła.

Aidan bezgłośnie za nim ruszył. Wbijał nienawistne spojrzenie w plecy wicehrabiego, który skierował kroki w stronę bocznego wyjścia na odgrodzone podwórko.

Wymknął się za nim i po cichu zamknął drzwi. Przyglądał się jak Brightdale rozpina guziki bryczesów i wyciąga poszarzałą kuśkę, nierównym strumieniem opryskując ścianę.

Wyciągnął z kieszonki surduta cygaro i zapalił zapałkę.

Brightdale pogwizdując, był nieświadomy jego obecności. Irving oderwał się od drzwi, o które się opierał, uprzednio upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. Podszedł do wicehrabiego, który wytrząsał ostatnie kropelki moczu, złapał za bark i pociągnął za sobą. Zdezorientowany Brightdale zachwiał się i zrobił kilka pośpiesznych kroków w tył.

– Irving – wymamrotał zdziwiony. – To znowu ty.

– Dokładnie, to znowu ja, a ty ponownie obrażasz lady Shefield – wycedził.

Brightdale spanikowany potoczył przerażonym wzrokiem po opustoszałym podwórzu. W tym momencie znikąd nie mógł spodziewać się pomocy.

– Znalazła sobie pieska obronnego? – prychnął, dodając sobie animuszu fałszywą pewnością siebie.

Aidan powoli rozpiął spinki do mankietów, zdjął surdut i odłożył go na rozbitą skrzynkę po butelkach. Oszczędnymi ruchami podciągnął rękawy koszuli, trzymając między zębami cygaro. Zaciągnął się i wypuścił powietrze z płuc. Brightdale cofnął się i sukcesywnie zbliżał do drzwi.

– Jej dobre imię zawsze leżało mi na sercu – przyznał Aidan obojętnym tonem.

Zaszedł wicehrabiemu drogę i pchnął go na ścianę. To była łatwizna. Brightdale nawet nie stawiał oporu. Aidan wziął zamach i grzmotnął go pięścią w policzek. Po chwili poprawił z drugiej strony. Dopiero wtedy wicehrabia uniósł ręce w obronnym, proszącym geście.

– Zwariowałeś! – wrzasnął. Aidan w odpowiedzi rozciągnął usta w parodii uśmiechu.

Złapał wicehrabiego za ciasno związany fular i przyciągnął go do siebie tak blisko, że czuł zapach alkoholu w jego oddechu, a potem rąbnął go w nerki. Brightdale podskoczył, a nagły ból wycisnął łzy z jego oczu.

Aidan potrafił bić w taki sposób, by sam nie tracąc dużo sił, sprawić przeciwnikowi maksymalny ból. Poprawił uderzenie z drugiej strony, trzykrotnie waląc go prawą nerkę. Wicehrabia upadł na kolana, jęcząc i wypluwając nadmiar krwawej śliny. Irving stanął nad nim w rozkroku i powolnym ruchem nachylił się ku niemu, wyciągając mu koszulę ze spodni. Odkrył blady, miękki brzuch. Po raz ostatni zaciągnął się cygarem i nie spuszczając wzroku ze spoconej twarzy wicehrabiego przyłożył żarzący się koniuszek cygara do wcięcia w talii.

Brightdale krzyknął rozpaczliwie, ale wtedy zatkał mu dłonią wilgotne usta. Nie odrywał cygara od ciała wicehrabiego. Znajomy smród palonej tkanki wypełnił jego nozdrza. Ale tego mu było za mało. Szarpał się z bryczesami wicehrabiego, który zaczął w panice zarzucać biodrami, próbując się go pozbyć.

– Mam przypalić ci kutasa, Brightdale? – odezwał się spokojnie. – Wtedy na pewno już nie stanie ci podczas walca.

W końcu dojrzał kawałek skóry w pachwinie.

Brightdale już otwarcie płakał. Twarz miał czerwoną i zasmarkaną. Żałosny kawałek sflaczałego penisa wielkości dziecięcego kciuka, budził w Aidanie odrazę. Odsunął go czubkiem wyglancowanego na błysk buta i z potworną powolnością przesunął cygaro na cienką skórę tuż obok lewego jądra.

Brightdale wrzeszczał. Gdy Aidan był w takim stanie nic do niego nie docierało. Nie znał umiaru, nie potrafił i nie chciał przestać. A potem zawsze kiedy kończył, wyglądał nienagannie, jakby dopiero co skończył przygotowania do ważnego wydarzenia. W tym samym czasie obiekt jego szaleńczej zemsty, bądź kary krwawił jak zarzynane prosię i jak zarzynane prosię wrzeszczał.

Z całej siły przycisnął cygaro, aż żarzący się koniuszek zgasł. Brightdale opadł na plecy zemdlały, tocząc zwierzęcym wzrokiem po podwórzu. Już w ogóle nie walczył.

Oni nigdy nie walczyli. To było tak, jakby w spojrzeniu Aidana było coś hipnotyzującego. Jakby obezwładniał wzrokiem swoją ofiarę, a ta truchlała w strachliwym oczekiwaniu.

Brightdale jęczał, kiedy Irving powoli wkładał na siebie surdut.

– Jesteś chory! – parsknął płaczliwie wicehrabia, nie spuszczając z Aidana przerażonego spojrzenia.

O tak, chory z miłości, oszalały. To właśnie chciał mu powiedzieć, ale milczał. Powinien czuć ulgę, ale wcale jej nie czuł. Miał wrażenie, że zrobił za mało. Nie był zadowolony, nie mógł znaleźć spokoju. Patrząc na pokiereszowanego i płaczącego Brightdale'a nie czuł ulgi. Czuł jedynie złość i rozczarowanie, że go nie zabił, że on wciąż oddycha.

– O wszystkim rozpowiem – zagroził mu wicehrabia. – Nie ujdzie ci to na sucho.

Aidan roześmiał się.

– Mam wierzyć, że opowiesz w towarzystwie, że przypaliłem ci twojego małego fiutka? Proszę bardzo, możesz o tym opowiedzieć samemu królowi Jerzemu. Zwisa mi to, ty pierdolona kupo łajna.

Na odchodne jeszcze kopnął go na pożegnanie i zniknął we wnętrzu zadymionego szynkwasu. Jak zwykle nie znalazł ukojenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top