PROLOG

o. ❝Przykro mi, kochanie❝.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

CZERWIEŃ KRWI ZASŁANIAŁA JEJ NIEMAL WSZYSTKO CO WIDZIAŁA. Nigdy w życiu nie zdarzyło jej się krwawić tak obficie, ba, ona nawet nigdy nie złamała choćby palca.

Rudowłosa dziewczyna siedzi oparta o wannę w małej łazience. Jedna z jej kościstych dłoni zaciska się na delikatnie zaokrąglonym brzuchu, a druga zasłania usta, powstrzymując szloch i krzyk.

Niedawno dowiedziała się o śmierci swojego ukochanego. Gideon umarł w imię idei. W imię lepszego świata.

Lepszego świata dla ich dziecka.

— Kochanie, pozwól mi wejść, proszę. Madame Blaine chce cię przebadać.

Drobne ciało rudowłosej drży, a ona chwyta za swoje długie włosy i związuje je na czubku głowy. Nie podejmuje nawet próby wstania o własnych nogach, chwyta za różdżkę i jednym ruchem otwiera zamek w drzwiach.

Do pomieszczenia migiem wbiega Dorothy. Starsza kobieta nie daje po sobie poznać przerażenia, ignorując zakrwawione dłonie i ciało swojej wnuczki łapie ją za ramiona i stara się podnieść ją do góry.

— Już, kochanie. Wszystko będzie dobrze.

Fiona nawet nie wie, kiedy ramiona jej ojca unoszą ją w górę. Jej spojrzenie jest mętne, twarz blada, a cera ziemista.

Jedyne co odróżnia ją od nieboszczyka to łzy płynące nieustannie po jej szczupłej twarzy.

Wszyscy krążą po salonie niespokojnie w czasie gdy trwa badanie. Cały dom zdążył wstać na nogi od czasu pierwszego krzyku przerażenia, który wydała z siebie Fiona.

Dziewczyna nie wiedziała, ile czasu uzdrowicielka spogląda na nią bez słowa, ale definitywnie był to długi czas.

Za długi.

Jej dłonie masowały uspokajająco ciążowy brzuszek jakby miały uspokoić jej dziecko. Robiła to odruchowo.

— Jak się czujesz?

Pyta uzdrowicielka, lecz dziewczyna siedząca na kanapie w pokoju gościnnym, w którym odbywało się badanie, kręci głową.

— Co z moim dzieckiem?

Zapada cisza. Taka, jakiej Fiona przez swoje całe osiemnastoletnie życie jeszcze nie słyszała.

Cisza, która wydawała się krzyczeć w jej uszach.

Madame Blaine bierze głęboki oddech i siada obok rudowłosej. Kładzie swoją dłoń na jej ramieniu, pocierając je delikatnie.

— Przykro mi, kochanie.

Słowa kobiety wpierw nie docierają do mózgu młodej Fauntleroy. Jej spojrzenie dalej wygląda na pytające. Tak, jakby nie zrozumiała.

Wtem pierwsza łza od jakiegoś czasu opada na jej policzek. Wraz z nią kolejne, a szloch grzęźnie rudowłosej w gardle zupełnie tak, jakby ktoś właśnie ją dusił.

Jej głowa kręci się na boki w geście odmowy.

— To niemożliwe. Proszę to sprawdzić jeszcze raz.

Agresywny i przerażony ton dziewczyny nie odstrasza madame Blaine. Uzdrowicielka pociera jej ramię w geście wsparcia ponownie i spogląda na nią wzrokiem pełnym współczucia.

— Twój organizm nie wytrzymał. Nie poradził sobie z taką ilością stresu.

Początkowa cisza wręcz kuje w uszy.

Krzyk, a raczej wrzask jaki po chwili wydziera się z gardła Fiony jest makabryczny, ciężki, wręcz tragiczny. Słychać w nim wszystko co młoda kobieta czuje.

Ból, żal, strach, obawę i...

...tęsknotę.

Co takiego uczyniła, aby zasłużyć na cos takiego?

Jej ręce zasłaniają twarz, a skowyt odbija się po ścianach pomieszczenia. Współczucie na twarzy uzdrowicielki rośnie z każdą chwilą.

— Zawołam twoją mamę.

Dla Fiony w tym momencie czas przestaje istnieć. Nie wie która jest godzina, ile czasu już tak siedzi ani od kiedy długie ramiona jej matki przyciskają ją do matczynej piersi. Nie wie ile już płacze ani nie wie ile jeszcze płakać będzie.

Uspokajające słowa jej rodzicielki nie są w stanie ukoić niepokoju jaki w sobie trzyma. To cierpienie rozrywające serce, strata czegoś, czego nawet jeszcze nie posiadła.

Jej dziecko było jedynym co pozostało na tym świecie po Gideonie. Gdy zasypiała, w jej snach trzymała w ramionach córeczkę, która nosiła nazwisko i uśmiech swojego ojca. Była cudowna.

Serce Fiony łamało się od nowa, gdy na myśl przychodziło jej wszystko, co planowała. Jej dziecko miało przyjść na świat w rezydencji jej babci w Hiszpanii, ze sztabem uzdrowicieli u boku. Tam miała razem z nią spędzić sporą część swojego dzieciństwa. Tam miała dorastać.

To wszystko zostało skreślone.

— Jak się czujesz, skarbie? Madame Blaine kazała nam zabrać cię jutro do Świętego Munga, dzisiaj masz odpoczywać.

Z ust jej matki pada pytanie, na które rudowłosa nie ma pojęcia jak odpowiedzieć.

Jak ma się czuć po stracie dziecka?

Może te parę miesięcy temu odetchnęłaby z ulgą wiedząc, że nie rzuca siebie i Gideona na głęboką wodę.

Jednak teraz zdążyła pokochać to, co powoli tworzyło się w jej wnętrzu. Zdążyła zapragnąć zostać matką. Wychować swoją córkę lub syna w ciągłej pamięci o ojcu, który oddał życie w imię słusznej sprawy.

Zostało jej to brutalnie odebrane. Wyrwane z rąk i rzucone o brudną ziemię na jej oczach.

— Nic nie czuję — odpowiada szorstko Fiona, a Eliza zaciska usta w prostą linię. — Chcę zostać sama.

Matka nie rusza się nawet o milimetr. Rudowłosa szlocha cicho pod nosem, nie zwracając większej uwagi na to, że do pomieszczenia wchodzi również jej ojciec, a za nim jej babcia. W drzwiach stoi dziadek, najmniej świadomy tego co się właśnie dzieje.

Fauntleroyowie wymieniają tylko porozumiewawcze spojrzenia. Wszyscy już wiedzą.

Eliza wstaje i gestem ręki pokazuje wszystkim, że mają wyjść. Pokój w przeciągu chwili zupełnie pustoszeje.

Zostaje w nim tylko młoda dziewczyna i jej cierpienie obijające się echem po gładkich ścianach.

Myśli powoli ją trawią. Czy strata dziecka jest jej winą? Czy mogła coś na to zaradzić?

Mogła wyjechać do Hiszpanii już na okres ciąży. Może zmiana otoczenia uratowałaby życie tej małej istocie?

Może uratowałaby życie nawet Gideonowi? Gdyby tylko namówiła go wystarczająco wcześnie?

Stary, pozłacany zegar wiszący na ścianie tykał co chwilę, co było jedynym dźwiękiem który unosił się w pokoju oprócz szlochu byłej Krukonki.

Ogromna ilość pytań boleśnie kotłowała się w jej głowie nie dając racjonalnie myśleć. Jej żal i ból były nieporównywalne do niczego co wcześniej czuła.

Jednakże w tym wszystkim najgorsza była samotność; bo choć Fiona siedziała w domu pełnym jej bliskich, czuła się osamotniona bardziej niż kiedykolwiek.

Jej dłonie głaszczą ostatni raz zaokrąglony brzuch i opadają wzdłuż jej ciała, jakby zrozumiały one dopiero teraz, że serce istoty rozwijającej się w środku przestało bić.

Ostatni rozżalony jęk wypada z ust rudowłosej, gdy opada na drobną poduszkę leżącą na kanapie i wrzeszczy najgłośniej jak tylko może i potrafi.

Bo o ile Fiona wiedziała jak ciężki jest poród i wychowanie dziecka, nikt wcześniej nie uświadomił jej w tym, jak ciężko jest je stracić.


                              ⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top