9

Było zimno, ale dało się wytrzymać.

Było ciemno, lecz nie na tyle, bym nic nie widział.

Pękało mi serce, lecz nie na tyle, bym umierał.

Widziałem szare oczy, lecz na tyle daleko, bym nie mógł ku nim sięgnąć.

Obudziłem się, drżąc. Sen rozkruszył ostatnie mury mojej obrony, przełamał bariery. Jeśli wcześniej miałem nadzieję, że wyobraźnia płata mi figle, teraz już miałem pewność:


TO działo się w rzeczywistości.

TO dopadło i mnie.

TO przejęło kontrolę nad moim życiem.

...proszę, zabijcie mnie.


- Krystian, co z tobą?

Odwróciłem się ku koledze. Filip pochłaniał kanapkę z szynką i sałatą, jednocześnie czytając podręcznik do historii.

- A co ma być? – spytałem apatycznie.

Blondyn oderwał wzrok od książki i skupił na mnie przenikliwe zielone spojrzenie.

- Ma być dobrze – odparł. – A widzę, że dobrze nie jest.

Wzruszyłem ramionami.

- Gorszy dzień – burknąłem.

- Masz go od wczoraj – zauważył Filip.

Fakt. Po powrocie od Majkowskich (i po nocy, która potem nastąpiła) nie byłem sobą. Nie byłem też nikim innym – po prostu przestałem istnieć. Przestałem odciskać ślady w realnym świecie. Nic nie jadłem od trzech dni. Cały wolny czas mijał mi na naprzemiennym spaniu i myśleniu. Nieprzyjemnym i bolesnym myśleniu. Zaniedbywałem naukę i obowiązki domowe. Traciłem kontakt z rzeczywistością.

Musiałem poukładać sobie parę spraw.

Musiałem pogodzić się z samym sobą.

Musiałem zrozumieć, że moje życie już nie należy do mnie.

- Jakoś tak wyszło.

Filip pokręcił głową.

- Stary, martwię się o ciebie. Zresztą nie tylko ja. Mariusz i Ania też się niepokoją...

- Nie ma czym – zapewniłem. – To tylko chwilowe.

Żałowałem tego kłamstwa. Uważałem szczerość za jeden z przednich przymiotów. Szkoda, że ostatnio się nią nie posługiwałem.

Pogrążyłem się w myślach. Z trudnej kontemplacji wyrwało mnie szturchnięcie w bok. Spojrzałem z irytacją na Filipa, ten jednak skinął w stronę środka korytarza.

Półtora metra ode mnie stała Roksana Majkowska. Wyglądała na co najmniej skrępowaną. Za jej plecami czaiły się dwie równie zawstydzone koleżanki – te same, które dwa dni temu pomogły jej dotrzeć do domu.

- Emm... cześć – powiedziała Roksana nieśmiało. – Możemy pogadać...?

Lubiłem moją klasę. Zawsze była zbyt zajęta, by interesować się cudzymi sprawami. Dlatego teraz nie usłyszałem żadnych gwizdów czy nieprzyzwoitych komentarzy. Tylko Filip zerknął na mnie z zaciekawieniem.

- Jasne – mruknąłem, wstając. Odprowadziłem dziewczynę za zakręt korytarza. – O co chodzi?

- No... - Koleżanki Roksany zatrzymały się w stosownej odległości po drugiej stronie holu. – Chciałam ci podziękować, że pomogłeś mi w środę i... i moi rodzice też chcieliby ci podziękować... Poprosili, bym zaprosiła cię w niedzielę na kolację i... i... Ech, to tyle. Przepraszam, że zabrałam ci czas... - dodała dziewczyna z rezygnacją, gdy beznamiętność nie zniknęła z mojej twarzy.

- Poczekaj. – Złapałem Roksanę za ramię. Szybko cofnąłem rękę. – Dziękuję za zaproszenie. Zjawię się.

- Dobrze... bądź o osiemnastej. – Pani Jesień spłonęła rumieńcem i szybko uciekła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top