29
Gdyby Aleks był bardziej kontaktowy, bez wątpienia ciągnąłby mnie teraz za rękaw. Jednakże z racji swej nieśmiałości (i trzeźwości) ograniczał się do rzucania mi przez ramię zniecierpliwionych spojrzeń.
Było ciemno, nawet bardzo. Minęła północ. Przemknęło mi przez myśl, że powinienem zadzwonić do domu i zameldować, że wszystko u mnie w porządku. Obiecałem sobie, że to zrobię, lecz nie musiałem się spieszyć. W chwili obecnej skupiałem się na Aleksie. Poza tym moja mama przyzwyczaiła się, że często wracam późno do domu.
Piętnastolatek prowadził mnie rzadko uczęszczaną okolicą na południe. Domy z początku wyglądały jak ten, w którym spędziliśmy ostatnie godziny. Potem budynki stawały się coraz mniejsze, biedniejsze i bardziej zarośnięte, aż w końcu po obu stronach piaskowej drogi mieliśmy tylko szare łąki.
Zobaczyłem las, gdy zbliżyliśmy się do niego na kilka metrów. Ciemność sprawiła, że omal nie wpadliśmy na pierwsze drzewa.
Wąziutka ścieżynka wprowadziła nas w całkowity mrok. Aleks szedł przodem, co chwilę oglądając się przez ramię, by sprawdzić, czy podążam za nim.
Oczywiście podążałem. Pomijając fakt, że byliśmy w lesie w środku nocy, nie mógłbym zostawić go w takim momencie. Był zbyt rozemocjonowany.
W końcu pod stopami Aleksa zaskrzypiały schodki drewnianej werandy. Należała ona do niewielkiej chatynki, która dziwnym trafem stała ponad dwa kilometry od najbliższych zabudowań miejskich.
- Aleks, co to za miejsce? – zapytałem z lekkim niepokojem. Mówiłem cicho, prawdopodobnie instynkt mi to nakazał.
Domek byłby idealną scenerią dla połowy hollywoodzkich horrorów.
Chłopak milczał. Po omacku wszedł do domku. Niepewnie ruszyłem za nim. Potknąłem się o ostatni stopień i wyłożyłem jak długi. Zabolały mnie łokcie, którymi próbowałem zamortyzować upadek.
Syknąłem cicho, podnosząc się.
W tym samym momencie zasyczał papier, do którego Aleks przyłożył zapaloną zapałkę.
Chłopak poczekał, aż kartka się zajmie, po czym delikatnie umieścił ją pod piramidką suchych gałązek stojących pośrodku głównego pomieszczenia.
Gdy ogień się rozpalił, zobaczyłem, że domek składa się z tylko jednej sali, całkiem sporej, jako że ktoś wcześniej wyburzył wszystkie ścianki działowe. Dzięki żółtemu światłu zobaczyłem, że płomienie tańczyły w czymś na kształt kamiennej misy zbudowanej z pojedynczych skałek zlepionych piaskiem.
Aleks cofnął się od ogniska. Ręce miał splecione za plecami, głowę opuszczoną.
- Myślę, że to wystarczające wytłumaczenie – powiedział cicho. – Przyjrzyj się... Nie chciałem ci tego pokazywać, ale twoje słowa są zbyt nieprawdziwe... Żyjesz w zbyt wielkim kłamstwie, bym mógł na to patrzeć... Jak już będziesz miał dość, po prostu mi to powiedz. Wyprowadzę cię z lasu. Nie wybiegaj stąd, bo jeszcze się zgubisz.
Nie rozumiałem, póki żółty płomień ogniska nie wybuchnął intensywniejszym światłem.
Wszystkie ściany domku pokryte były malowidłami, od widoku których zjeżyły mi się włoski na karku, a serce załomotało przejęciem.
(To właśnie wynikło z mojej obietnicy regularności...)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top