25 (cz. 1)

We wtorek ósmego dnia listopada Aleks zadzwonił do mnie z miłą wiadomością – napisał sprawdzian z polskiego na czwórkę. Słabą co prawda, ale czwórkę. Postanowiliśmy to uczcić – tym bardziej, że w poniedziałek chłopak zarobił dwie tróje z poprawionych kartkówek.

O godzinie szesnastej spotkaliśmy się w opuszczonym domu, który Aleks pokazał mi w niedzielę. Tym razem chłopak zaprowadził mnie do piwnicy.

- Masz tu jakieś kotki? – zapytałem ironicznie, gdy moja stopa dotknęła pierwszego skrzypiącego stopnia. Na schodach zalegała gruba warstwa kurzu, ale środkiem biegła wydeptana ścieżka.

Aleks nie odpowiedział. Może i jego humor był dziś lepszy niż zazwyczaj, ale piętnastolatek zachowywał się nietypowo w inny sposób. Co chwilę się chwiał, czasem potykał, a gdy zwróciłem na to uwagę, chłopak odpowiedział nieprzytomnym spojrzeniem.

Pod sypiącym się sufitem piwnicy wisiała pojedyncza goła żarówka. Większość przestrzeni zajmował labirynt starych mebli, sprzętów domowych, zwyczajnych śmieci i mechanizmów niewiadomej roli. Z lewej strony, w kącie, stało japońskie przepierzenie z wyrysowanymi czarnymi kwiatami. Naprzeciwko schodów zobaczyłem betonowe ściany tajemnego pomieszczenia opatrzonego pancernymi metalowymi drzwiami. Między krótszą ścianą tego pokoju a narożnikiem poprzecznym względem schodów stały regały i półki zawalone zabrudzonymi słoikami pełnymi (zapewne) zepsutych konfitur.

- Jeśli nie chcesz się wybrudzić, możesz tu poczekać – powiedział Aleks, ruszając ku japońskiemu przepierzeniu.

Bez słowa podążyłem za nim.

I przebarwiłem ubrania na szaro, owszem.

Za sekretną ścianką zaskoczył mnie widok zmętniałych butelek w „plastrach miodu" specjalnych stojaków na alkohole.

- Jak myślisz, ile wypijemy? – zapytał Aleks, sięgając po pierwszą butelkę.

Skrzywiłem się.

- Nie jestem pewien, czy picie w środku tygodnia jest dobrym pomysłem – wyraziłem wątpliwość.

Aleks odwrócił się. Na jego twarzy widniał wyrzut.

- Potrzebuję alkoholu – rzekł martwo. – Nie musisz na to patrzeć, ale pomyślałem, że skoro chciałeś pomóc mi z tym wszystkim, mógłbyś chcieć też... - urwał raptownie. Machnął ręką. – A zresztą, masz rację. Idź już. Głowa cię będzie bolała w szkole...

Pokręciłem głową z lekkim rozdrażnieniem.

- Nie podoba mi się twoje podejście – oznajmiłem. – Jeśli źle się czujesz, wystarczyło powiedzieć. Zastanowiłbym się, co możn...

- Można to, i nic więcej – przerwał mi Aleks, otulając palcami drugą butelkę. Naburmuszył się nieco. – Jeśli zamierzasz prawić mi kazania, to to odpowiedni moment, byśmy się pożegnali.

Uniosłem ręce w obronnym geście.

- Już nic nie mówię – poddałem się. – Pozwolę ci się schlać. A teraz chodźmy stąd, bo przechodzą mnie dreszcze, gdy patrzę na te wszystkie pajęczyny...

Tym razem ulokowaliśmy się w salonie. Za zakrętem łazienki znajdował się zgrabnie ukryty, przytulny kącik. Na samym końcu zaułka szerokości trzech metrów znajdowało się wyścielone posłanie zbudowane ze starej pościeli, adamaszkowych poduszek, koców i wielkiej puchowej kołdry. Granice tego wieloczęściowego materaca stanowił pięcionożny stolik kawowy z prawej i narożnik z lewej strony.

Drogę do posłania zdobiły przeźroczyste i zielone „tulipanki", okruchy szkła i większe kawałki potłuczonych butelek. Tylko przy samych kocach zmieciono tnące drobiny, by te nie dostały się między pościele.

Z trudem powstrzymałem się od jęku. Założyłem maskę lekkiego zatroskania, by Aleks nie zobaczył, jak duże wrażenie wywarł na mnie ten obraz ludzkiej porażki.

- To wszystko... ty? – zapytałem cicho.

Chłopak wzruszył ramionami. Wiedział, że nie musi odpowiadać, bo prawda jest oczywista. Usiadł przy stoliku, opierając się o ścianę. Nieco niepewnie zająłem miejsce obok niego, lecz w pewnej odległości. Krzyżując nogi, skorygowałem pozycję w taki sposób, by móc patrzeć na Aleksa.

Chłopak najpierw w charakterystyczny dla siebie sposób przymknął powieki i poświęcił chwilę na kontemplację. Myślał o raczej przykrych rzeczach, bo pod koniec krótkiego procesu kąciki ust opadły mu bardziej niż zazwyczaj, a pierś poruszyła się w przeciągłym westchnięciu.

Potem Aleks otworzył oczy i powolnym ruchem sięgnął ku stolikowi, na którym leżał sfatygowany korkociąg. Pewnym, choć nieco drżącym gestem chłopak otworzył pierwszą butelkę. Ponownie zacisnął powieki, przytknął usta do szyjki i pociągnął kilka długich łyków. Skrzywił się, odejmując wino od warg.

- Nienawidzę tego smaku – powiedział ochryple. Wyciągnął butelkę w moją stronę. – Chcesz?

Zawahałem się. Ostatecznie przyjąłem wino i ostrożnie upiłem odrobinę. Nie przepadałem za tego rodzaju napojami.

- Więc dlaczego pijesz, skoro tego nienawidzisz? – zapytałem, oddając butelkę.

Aleks zerknął na mnie z ukosa.

- Żeby nie myśleć – odparł. – Żeby nie czuć.

Przełknął kolejne pół szklanki trunku.

Pokręciłem głową z ubolewaniem.

- Żeby nie myśleć o czym? – drążyłem. – Żeby nie czuć czego?

Aleks oblizał usta.

- Nie jestem wystarczająco pijany, by o tym mówić – wymigał się.

- A zamierzasz dziś być?

- Choć nie chcę, zamierzam upić się do tego stopnia, że nie będę mógł wstać – powiedział chłopak pusto.

- Skoro nie chcesz, to dlaczego...

- Bo muszę – warknął Aleks. Potem się zarumienił i odwrócił wzrok. – Wiem, że tego nie rozumiesz i nie zrozumiesz. Ale ja muszę pić, żeby jako tako funkcjonować...

- Jesteś uzależniony – stwierdziłem.

Chłopak przygryzł wargę.

- Nie, to nie jest tak – zaprzeczył. – Potrafiłbym odstawić alkohol i nigdy po niego nie sięgnąć. Sęk w tym, że robiłbym wtedy inne rzeczy, gorsze rzeczy, które jeszcze szybciej by mnie niszczyły. Rzeczywistość jest dla mnie nie do zniesienia. Muszę od niej uciekać. Na wszelkie możliwe sposoby.

Przez dłuższą chwilę trawiłem słowa Aleksa. Wyobraziłem go sobie, jak robi te „gorsze rzeczy". Aleks ze strzykawką wbitą w zagięcie łokcia. Aleks wciągający białe proszki. Aleks z żyletką. Aleks ze skrętem.

Wzdrygnąłem się.

- Czyli można śmiało powiedzieć... że jesteś uzależniony od przebywania w innym świecie.

Chłopak przeniósł na mnie nieco załzawione spojrzenie. Wino zaczynało robić swoje.

- Trafniej byłoby określić mnie jako osobę, która nie jest przystosowana do życia. A na pewno nie do takiego. – Aleks osunął się nieco po ścianie. – Ten świat mnie przygniata. Pijąc, udaje mi się opuścić go choć na chwilę. Choćby na krótki moment. Zazwyczaj tyle wystarcza, by odetchnąć i nabrać sił na następne zderzenie z życiem...

Aleks zakręcił płynem pozostałym na dnie ciemnozielonej butelki, następnie przechylił naczynie i dopił resztę.

Opróżnił butelkę w ciągu niecałych dziesięciu minut. Albo wino miało powolne działanie, albo Aleks mógł poszczycić się wyjątkowo mocną głową.

Po następnych dwóch minutach uzyskałem pewność, że odpowiedzią była pierwsza opcja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top