10
Widziałem jednolitą czerń wnętrza własnych powiek. Nie było żadnych czerwonych prześwitów – nocą ciężko o słońce, a przed księżycem i ulicznymi latarniami chroniła mnie gruba roleta na oknie. Była noc, ale nie znałem konkretnej godziny. Po powrocie ze szkoły (w piątki wyjątkowo kończyłem o trzynastej) położyłem się do łóżka i jeszcze nie wstałem. Musiałem uporządkować sobie kilka spraw.
Po pierwsze: czy jest sens walczyć o tę miłość? Czy jest sens się starać, skoro szansę mam praktycznie żadną?
Różnice między nami były zbyt oczywiste. Wiek. Charakter.
...pewne nietypowości.
Wyobraziłem sobie siebie za dziesięć lat. Najpierw zobaczyłem, co mogłoby się stać, gdybym zaryzykował i się postarał. Jasno oświetlone mieszkanie na granicy miasta. Kuchnia z dwudrzwiową lodówką. Kominek w salonie, a przed nim sztuczna skóra z niedźwiedzia polarnego. Duża sypialnia, w niej łoże z baldachimem i kremowe zasłony na oknach... Ogród z wysokim klonem.
I wszystkie dni pod urokiem szarych oczu.
Potem ujrzałem samotność, żal i zgryzotę. Smutek. Porażkę.
Spędziłem przynajmniej godzinę na analizowaniu tych dwóch wizji. Godzinę, po której jednoznacznie stwierdziłem, że lepiej spróbować i się sparzyć, niż potem do końca życia żałować, że pozwoliłem szczęściu odejść.
Więc zostało postanowione. Potrzebowałem tej Obecności, by właściwie funkcjonować. Jeśli nie będzie mi dane zasmakować miłości, nasycę się przyjaźnią. Wystarczy, by przebywać przy Aniele. By czysty oddech ogrzewał powietrze w moim otoczeniu.
Następnie zastanowiłem się nad tym, jakie mam szanse – pomijając fakt, że praktycznie żadne. Musiałbym się bardzo postarać, by zyskać coś na kształt przychylności. Może i Roksana była mi wdzięczna za pomoc w środę. Może i jej rodzice i Sabina także czuli coś na kształt zobowiązania.
Ale to o niczym nie świadczyło.
Dlaczego?
Bo wdzięczność nie jest miłością ani nawet „lubieniem".
Jest wdzięcznością, poczuciem obowiązku.
I tyle.
Wiedziałem, że musiałem podejść do tego ostrożnie. Ostrożnie i z dystansem. Żeby nie przestraszyć tej Delikatności. Jest w końcu tak młoda, tak nieśmiała...
Coś trzasnęło w głębi domu. Momentalnie przerwałem rozmyślania. Czy zamknąłem drzwi po powrocie? Czy Julia już położyła się spać? Czy matka spędzała tę noc w mieszkaniu?
Szczerze powiedziawszy, nic nie pamiętałem. Od środowego popołudnia zachowywałem się jak katatonik i apatyk. Nie orientowałem się w czasie i przestrzeni.
Ostrożnie odgarnąłem kołdrę na bok. Sięgnąłem po spodnie, które powinny leżeć przy łóżku, ale zorientowałem się, że po powrocie ze szkoły nie zdążyłem ich zdjąć. Z szafki nocnej zgarnąłem podręcznik do niemieckiego (porządne tomiszcze). Wychyliłem się na korytarz.
W holu stała drobna ciemna postać. Właśnie podnosiła z ziemi stojak na parasole.
- Julia? – zapytałem cicho. – To ty?
- Tak – pisnęła jedenastolatka. – Przepraszam. Szłam do łazienki i się potknęłam...
- Spoko... - mruknąłem. – Uważaj następnym razem.
Wróciłem do sypialni, lecz tym razem nie zdołałem na powrót skupić się na przemyśleniach. Tym razem zasnąłem, zanim moja głowa dotknęła poduszki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top