12
Siedziałam w salonie. Ala i Gacek byli u niej w pokoju. Wybiła dwudziesta, a ja nadal czekałam na ojca. W międzyczasie zadzwoniłam do Faustyny i spytałam ją o zadanie domowe z matmy, którego nie zdążyłam przepisać. Po skończeniu odrabiania lekcji weszłam na chwilę na górę, by położyć tam plecak. Kiedy zeszłam ojciec akurat wchodził. Stanęłam przed nim i przyjrzałam się mu. Na twarzy miał trzydniowy zarost. Śmierdział alkoholem, a jego ubranie bez zastanowienia nadawałoby się na szmatę. Był brudny, najwyraźniej zaliczył glebę kilkukrotnie. Westchnęłam. Ojciec nie zwrócił na mnie większej uwagi i poczłapał do salonu. Usiadł na bordowej kanapie. Zamknęłam za nim drzwi. Również weszłam do salonu. Stanęłam naprzeciw niego.
- Czemu nie odbierasz telefonów szkolnych? - spytał z wyrzutem.
- Nie odbieram, bo zamiast do mnie dzwonisz bezpośrednio do szkoły albo do dyrektora. Nie wiem, nawet jakim cudem masz jego numer zamiast mojego.
- Masz odbierać, jasne?
Przewróciłam oczami.
- Dlaczego bijesz swoje dzieci, które niczym nie zawiniły?
- O, co teraz ci chodzi?
Spojrzał na mnie. Po chwili wstał. Zachwiał się lekko i poszedł do barku. Szukał w nim pieniędzy. Wyciągnął skarbonkę i stłukł ją, chcąc znaleźć odrobinę kasy, by potem móc ją przepić. Znalazł w niej tylko złotówkę. Wkurzył się. Podniósł, jednak monetę i schował do swojej dziurawej kieszeni. Zrobił kilka kroków w moją stronę i pieniążek od razu wypadł mu na ziemię, jednak nie zwrócił na to uwagi.
- Gdzie te dwie dychy, które były w tej skarbonce? - spytał gniewnie.
- Wydałeś już kiedyś.
- Kłamiesz! Oddaj mi je. Potrzebuję na jutro.
Wycofałam się z salonu na korytarz, ale dalej nie wiedziałam, gdzie mam przed nim uciec. Ubzdurał coś sobie i zaraz na pewno mnie uderzy. Przeżyłam dużo podobnych sytuacji i wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Jednak czy, aby na pewno? Pijani są nieobliczalni. Szczególnie mój pijany ojciec. Podszedł bliżej mnie, kiwając się.
- Oddaj albo sam sobie wezmę.
- Niby jak?
W jego oku pojawił się błysk. Typowy dla niego, gdy wpadnie na jakiś, według niego szalony i ryzykowny pomysł.
- Alicja, Gracjan chcecie pożyczyć ojcu parę drobnych? - spytał, kierując się na schody.
- O nie. Ich zostaw w spokoju. - wyminęłam go z łatwością na schodach i zagrodziłam mu dalszą drogę.
Chyba za bardzo go dzisiaj wkurzyłam. Użył swojej całej siły i zepchnął mnie z połowy schodów. Spadłam, a on poszedł dalej. Miałam nadzieję, że siostra zamknęła się z bratem w pokoju, tak jak ją o to prosiłam. Musiałam wstać i iść za nim. Odwrócić jego uwagę od rodzeństwa i pieniędzy, których na pewno nie dostanie. Wstałam i podjęłam próbę wspinania się na schody rozmasowując lewy, bolący nadgarstek. Przy pokoju siostry stał ojciec. Pukał i mówił coś, żeby go wpuścili do środka. Skojarzył mi się z wilkiem pukającym tak do dzieci gęsi, którzy nie mieli nikomu otwierać, według pouczenia matki. Jednak nie posłuchały matki, otworzyły i skończyły w brzuchu wilka. Tak to jakoś było.
- Tato?
Odwrócił się w moją stronę.
- Tak?
- Jesteś głodny?
Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale po jego policzku spłynęła jedna, samotna łza. Może coś mu się przypomniało? Tego nie wiem. Nie doczekałam odpowiedzi i postanowiłam zaryzykować zbliżeniem się do niego. Poczułam nieodpartą chęć przytulenia się do taty, chociaż był pijany i w każdej chwili mógł mi coś zrobić. Jednak strach przed nim i złe wspomnienia zwyciężyły. Stałam tylko głupio i czekałam na jego ruch.
Damian
Wracałem późno z klubu. O dziwo na imprezie zabrakło Bartka, ale najwidoczniej nie chciał przyjść. Po odprowadzaniu do domu Amelii, którą poznałem w tym klubie, poszedłem w stronę swojego. Idąc tak rozmyślałem o tym, czy założyć jakiś stały związek, a przynajmniej trafiający dłużej niż dwa tygodnie. Spostrzegłem czarnego mercedesa, z którego wyszedł jakiś chłopak. Szedł w moją stronę. Stanąłem, by dowiedzieć się czego chce. Zdecydowanie nie bałem się, że coś mi się stanie. Dzięki relaksowi z łatwością unikałem ciosów silniejszych ode mnie, a dzięki karate powalałem ich szybciej, niż oni mnie. Chłopak stanął naprzeciwko mnie.
- Daniel?
- Nie, Damian. A ty?
- Eryk. Kolega Bartka?
- Tak, znam jakiegoś Bartka, a może nawet kilku. - zamyśliłem się teatralnie.
- Ten, co teraz jest z Mileną, a wcześniej był z Dalią.
- A ten. Znam. Kolegujemy się, a co?
- Ma coś, co należy do mojego szefa. Nie wiem, co to jest, więc ty masz się dowiedzieć od niego, co to.
- A co zrobisz, jeśli się nie dowiem?
- Nie chcesz chyba przyczynić się do czyjegoś wypadku?
- Nie ładnie tak odpowiadać pytaniem na pytanie, ale słusznie. Nie chcę się przyczyniać do żadnego wypadku.
- Dzwoń na ten numer, a jak jakimś dziwnym trafem mnie okłamiesz to...
- Dobra, dobra. Rozumiem. Daruj sobie te pogróżki.
Wkurzyłem tym jego, ale cóż życie. Dostałem od niego kartkę, na której wypisany był jakiś numer.
- Miło było. Cześć. - rzekłem, wziąwszy kartkę i poszedłem prosto do swojego domu.
Zdecydowanie miałem dar do wpakowywania się w kłopoty, ale jeszcze nie przewyższałem w tym Bartka. W tym przypadku uczeń nigdy nie przerośnie mistrza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top