Rozdział XI

Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Coś było nie tak i czułam to. Leżałam na łóżku w jakimś pokoju, byłam przykryta kołdrą. Gdzie ja jestem? Nad sobą ujrzałam kobietę. Siedziała przy mnie i trzymała mnie za dłoń.

- Parobku, obudziła się - powiedziała, po czym w moim polu widzenia pojawił się mężczyzna. Zaczęłam ruszać powoli głową. Bolało - ostrożnie.

- Jak się czujesz? - uklęknął przy łóżku.

- Kim jesteście...? - wymamrotałam

- Nie pamiętasz nas? - spytała kobieta. Pokręciłam głową. - To jest Simon, a ja jestem Macy. Pamiętasz może cokolwiek? - znów pokręciłam głową. Kobieta machnęła ręką i popatrzyła się na owego Simona. On dał jej coś małego. - a to pamiętasz?

Podała mi to coś. Obejrzałam to bardzo dokładnie. Coś mi zaświtało...

- Liz, muszę się Ciebie o coś spytać... - mężczyzna uklęknął przed czarnowłosą wyciągając małe pudełeczko z kieszeni - czy uczyniłabyś mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, wśród ludzi, wampirów i wilkołaków i wyszłabyś za mnie?

Po tych słowach Liz rozpłakała się kiwając głową.

- Tak - zdołała powiedzieć przez łzy. Gdy się uspokoiła, spojrzała na kamienny kominek, w którym paliło się drzewo, aby ocieplić cały dom. Oboje odwrócili się do kołyski, w której znajdowała się mała dziewczynka. Patrzyli się na nią, uśmiechając i tuląc się do siebie.

- Pamiętam coś... - powiedziałam - tata dał go mamie jak jej się oświadczał... Potem patrzyli się na mnie... Byliśmy taką cudowną rodziną... - po policzku słynęła mi mała łza. Mój wzrok zwiesił się na obrączce z czerwonym kamieniem. Macy pogłaskała mnie po głowie. Martwiła się o mnie. Widziałam to na jej twarzy. Ciągle trzymałam pierścionek w dłoniach.

- Będzie dobrze, przeteleportujesz się do Transylvanii, odnajdziesz rodziców i wszystko się ułoży. Pamiętasz może coś jeszcze?

Przypomniał mi się sen o tym jak spadłam ze skarpy, ale przypomniało mi się coś jeszcze...

Gdy spałam jeszcze w kołysce, mama mnie przytulała i śpiewała do snu. Zamknęłam oczy i zaczęłam nucić. Melodia była delikatna, czysta i płynna.

- Cóż to za melodia? - spytała Macy.

- Mama mi ją śpiewała od kołyski na dobranoc. Nie znam słów, ale wiem że to były cudowne czasy. - usiadłam powoli. Macy złapała mnie za rękę, pomagając. Kiwnęła głową w stronę stolika, który był za nią, a Simon podał szklankę wody. Napiłam się. Gardło mnie strasznie bolało i utrudniało mi to przełykanie. - Co mi się stało? - spytałam

- Spadłaś z konia, rozwaliłaś sobie głowę no i straciłaś pamięć. - powiedziała Macy

- A gdzie byliśmy?

- Uczyłem Cię teleportacji - Simon złapał mnie za dłoń i uśmiechnął się.

- Mogę zostać sama...? - wymamrotałam - Może coś sobie przypomnę...

Macy pokiwała głową, zabierając szklankę wody z mojej dłoni, a Simon dziwnie się uśmiechnął, tak, jakby było mu smutno że mnie zostawi samą. Może chciał się mną opiekować? Przypomniałam sobie że moi rodzice są w Transylvanii i muszę tam dotrzeć aby wiedzieć kim jestem. Patrzyłam jak Simon i Macy wychodzą, zamykawszy drzwi. Czekałam aż ich kroki i przytłumione przez drewniane ściany i skrzypienie schodów słowa ucichną. Postanowiłam się stąd wydostać. Tylko jak, skoro oni są piętro niżej...?

Pościel. Okno. To jedyna możliwość. Złapałam się za głowę. Miałam ją owiniętą jakimś materiałem. Wstałam, a raczej próbowałam. Nogi rzuciły mnie na łóżko, po czym zakręciło mi się w głowie. Przeczekałam chwilę. Po raz drugi spróbowałam wstać. Chwiejnie odwróciłam się, klęknęłam na łóżku i wyjrzałam przez okno. Wysoko nie było, ale i tak mogłabym sobie coś zrobić. Trudno. Szukałam w oknie klamki. Dokładnie obejrzałam okiennicę, lecz klamki brak. Niech to! Machnęłam rękoma uderzając o uda.

Muszę się stąd wydostać. Najlepiej w nocy gdy lokal będzie zamknięty. Wszyscy będą spać, a ja sobie wyjdę i dotrę do Transylvanii. Dobry pomysł. Muszę tylko przeczekać ten czas...

Parę godzin później...

Gorszej nudy nigdy nie doświadczyłam. Chodziłam po pokoju i ciągle myślałam o tym co się wydarzyło. Przypomniałam tez sobie o rzeczach, które się niedawno się wydarzyły. Jay, Elizabeth i Nicolas Arden. Więzienie w małej chatce w lesie. Uczenie się przemiany w nietoperza. Derek. Ucieczka stamtąd. Krzyki Nicka. Wioska. Bar. Macy, Simon i jego kumple. Nauka teleportacji. Już wiem skąd się tu wzięłam, ale dalej nie wiedziałam kim jestem. Może to tylko chwilowy powrót pamięci? Może będzie lepiej jak pójdę spać. Zamknęłam oczy, lecz ciągle widziałam potwora. Nicolas Oliver Arden nie dawał mi spokoju.

Niby taki szarmancki, miły i w ogóle, a w rzeczywistości to gbur jakich mało. Ciekawe co by zrobił, gdyby się dowiedział, że dotarłam do Transylvanii bez jego pomocy. Jego świat odwróciłby się do góry nogami.

Miałam ciągle zamknięte oczy i nie wiedząc kiedy, usnęłam...

Mała blondynka obudziła się w swoim łóżeczku. Dookoła niej było pełno pluszaków. Jej małe oczka patrzyły na jasne pomieszczenie, w którym się znajdowała. Nad nią była jasno niebieska karuzela z trzema misiami. Niebieski słoń, biały niedźwiadek i lekko żółty lew z bujną grzywą. Każde leciutko się obracało. To była jedyna rzecz, którą widziała wyraźnie, ponieważ jej małe oczka nie były jeszcze w stanie ujrzeć wszystkiego dokładnie.

Obok łóżeczka pojawiła się jakaś postać. Kobieta z czarnymi włosami. Trzymała w ręce coś, co grzechotało.

- Cześć maleńka - powiedziała słodząc małej - wyspało się maleństwo? Tiak? - dziewczynka machała łapkami ciesząc się na widok mamy - chodź tu słodzinko.

Czarnowłosa wzięła ją na ręce, tuląc.

Uśmiechnęłam się przez sen. To był jeden z najlepszych. Niestety...

Do pokoju wszedł mężczyzna. Szarpnął Liz, a ta zaczęła krzyczeć.

- Masz iść ze mną! - krzyczał mężczyzna na niewinną matkę - Już!

- Dobrze - powiedziała płacząc i łykając łzy, przez które prawie się dusiła. - Daj mi ją tylko odłożyć do kołyski - wymamrotała - proszę...

- Tylko szybko!

Liz odłożyła maleńką do kołyski, tak jak powiedziała i pocałowała ją w czoło, głaskając.

- Nie bój się Alice, mamusia wróci... - powiedziała odchodząc z nieznajomym.

Po policzku popłynęła mi łza. Czemu każdy mój sen musiał się źle kończyć? Najpierw skarpa, a teraz to. Powoli zaczyna mnie to irytować. Usiadłam na łóżku, wytarłam łzę, wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzywszy je, wyszłam z pokoju i zeszłam powoli po schodach, czując każdą deskę na moich gołych stopach. W tej strasznej ciszy słyszałam jedynie skrzypienie tych schodów i bicie mojego serca...

Coś za mną stuknęło.

Odwróciłam się przestraszona. Ujrzałam postać. Nie wiedziałam kto to. Zrobiłam duże oczy ze strachu. Postać zbliżała się do mnie. Trochę mi ulżyło gdy zobaczyłam sylwetkę kobiety, ale i tak przestraszona pobiegłam na dół. Postanowiłam że schowam się za ladą, ale potknęłam się i przewróciłam się uderzając nosem o podłogę. Poczułam straszny ból. Chyba go złamałam. Czułam jak krew leci mi do ust. Nie miałam jak i czym jej wytrzeć. Odwróciłam się szybko przodem do postaci i czołgałam się do tyłu. Miałam nadzieję że nic mi nie zrobi. Zdołałam złapać jedno z krzeseł i rzuciłam nim w tajemniczą postać, która jęknęła i upadła na ziemię, trzymając się za czoło. Wstałam i podeszłam do niej patrząc kto to. Światło z okna to za mało aby zobaczyć twarz kobiety, ale przynajmniej upewniłam się że to kobieta.

- Alice! Fiona! Co się dzieje!? - usłyszałam głos Macy. Fiona. Dobrze znać imię osoby, w którą rzuciło się krzesłem i rozwaliło się głowę. Miałam nadzieję że owa Fiona nie będzie na mnie zła za to, tym bardziej, że zrobiłam to tylko po to żeby się obronić. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, a raczej nie specjalnie.

- O mój Boże! - krzyczała Macy biegnąc ze schodów w naszą stronę. Simon, biegnąc za staruszką trzymał się poręczy. Spojrzałam się na nią. Trzymała się prawą ręką za usta, a w jej włosach były papiloty, które pasowały do jej lekko różowej szaty nocnej i jasnych papci. W lewej ręce trzymała lampę naftową. Nagle jej prawa ręka była na starej poręczy. Simon miał na sobie jedynie krótkie spodenki. - Alice, coś Ty dziewko zrobiła!? - spytała Macy, klękając obok Fiony, pomagając jej usiąść. Simon stał obok mnie ze złożonymi na klatce rękoma - Nic Ci nie jest? Wszystko dobrze? - Kobieta złapała się prawą ręką za czoło.

W blaskach światła lampy ujrzałam twarzyczkę z blond włosami i błękitnymi oczami. Pod jej dłonią, która zakrywała gdzieś pięćdziesiąt procent rany, ujrzałam potężną plamę krwi.

- Przepraszam... - wyjąkałam - nie chciałam zrobić pani krzywdy... Myślałam że chce mi pani coś zrobić...

- Czekaj czekaj... - podniosła lewą rękę. - Ty jesteś Alice Dracula? - zdziwiło mnie jej pytanie, ale pokiwałam głową - O rany! - powoli wstała, będąc pod chwytem Macy - jesteś córką mojej siostry!? Twoja mama to Liz Angela Ness?

- Chyba tak... - potwierdziłam niepewnie, zauważając na sobie wzrok Macy. Spojrzałam na nią zdezorientowana. - A pani kim jest...? - zwróciłam się do Fiony.

- Jeżeli Liz Angela Ness, teraz Dracula jest Twoją mamą, to ja jestem Twoją ciocią Nicolette.

- C-co...? - Nie wiedziałam co powiedzieć.

- Chodźcie tu. - rzekła Macy prowadząc Fionę do stolika - Weź lampę - zrobiłam jak mi rozkazała. Usiadłyśmy przy stoliku gdzie dzień wcześniej siedział Simon i jego przyjaciele. - Alice, to jest Fiona Ness, jest siostrą twojej mamy.

- Dokładnie tak Nicolette.

- Jak to...? - wymamrotałam

- No tak to. Nawet nie wiesz jak się cieszę że Cię wreszcie poznam! - krzyknęła ciocia - słyszałam dużo o Tobie i widziałam Cię parę razy, ale pewnie mnie nie pamiętasz... - pokręciłam głową - mamo, przyniosłabyś mi szklankę wody?

Po tych słowach zamarłam. Mamo? Że niby co!? Skoro moją mamą jest Liz, jej siostrą jest Fiona, która powiedziała do Macy mamo... Ma familia! Już nawet chyba gdyby Fiona powiedziała do siedzącego obok niej Simona "tato" to już by mnie to nie zdziwiło...

Macy weszła za ladę i wyciągnęła szklankę, w której chwilę później pojawiła się woda. Kobieta wróciła i podała ją Fionie, siadając.

- Dziękuję, mamo - powiedziała blondynka biorąc łyka.

- Może wódki chcesz? Ona szybko Cię wyleczy. - zasugerował Simon obrywając od Macy w głowę.

- To że ty palancie ciągle chlejesz to piwsko, nie oznacza że ona też musi!

- Po pierwsze wódka to nie piwsko, a po drugie jej się pytam stara babo!

- Nie drzyj się na mnie stary durniu! - Macy wymachiwała tak rękoma, że musiałam się lekko pochylić na bok aby nie oberwać.

- To ty zaczęłaś się na mnie wydzierać!

W końcu Fiona nie wytrzymała i też dołączyła się do kłótni.

- Przestaniecie wreszcie! Od mojego urodzenia ciągle się kłócicie a potem się zastanawiacie czemu nie chcę z wami gadać!

- Chwila... - wyjąkałam bojąc się że od kogoś oberwę - to Simon jest... Moim... Dziadkiem...? - spytałam niepewnie.

- Tak, ale to mój ojczym. - odpowiedziała Fiona spokojnym głosem. - Ojciec zostawił mnie i Liz gdy miałyśmy parę lat. Okropny był z niego człowiek... Można by rzec, że był potworem. Bił nas, pił ciągle... Straszne...

- A mogłabyś mi trochę o tym wszystkim opowiedzieć...? - wyjąkałam.

- Oczywiście złotko, tylko może w dzień, teraz nie czuję się na siłach.

- Jak żeś gruchnęła głową o krzesło to tak masz. - powiedział Simon znów obrywając od Macy.

- Morda! - krzyknęła starowinka, trzymając dłoń w powietrzu, na wypadek gdyby lekko skulony Simon znów powiedział coś głupiego. - Chodź Kochanie, opatrzę ci ranę i wszyscy pójdziemy spać, a w dzień będzie wyjaśnianie kolejnych rzeczy.

Wstaliśmy i poszliśmy do swoich pokoi. Simon do ostatniego wolnego, a Macy i Fiona szły do pokoju na samym końcu korytarza.

- Nicolette, proszę, nie bij mnie krzesłem następnym razem. - powiedziała błękitnooka uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i zamknęłam drzwi do swojej małej rudery. Położyłam się na łóżku i leżałam tak sobie, patrząc przezc okno. Myślałam sobie o wszystkich rzeczach, które ostatnio się wydarzyły, a w szczególności o Nicku. Taki poukładany, a jednak potwór.

Leżałam tak dość długo, starając się ułożyć wszystko w jedną całość. Odwróciłam się na prawy bok aby lepiej widzieć okno. Zaczęło robić mi się gorąco. Miałam na sobie jedynie czarną sukienkę od Nicka, więc to nie przez to. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi. Wszystko było w ogniu. Słyszałam krzyki i wołanie o pomoc z pokoi. Ludzie wybiegali na korytarz, niektórzy z małymi dziećmi. Nie wiedziałam co robić, spanikowałam. Wróciłam się do okna i robiąc sobie siniaki, próbowałam je wybić. Nic z tego. Niby taki stary, drewniany bar, ale okno ma solidne. Rozejrzałam się szybko po pokoju szukając czegoś co by mi pomogło. Stolik? Za duży. Fotel? Nie ma opcji. Coś z łazienki? Odpada. Zostało mi tylko jedno...

... Krzesło. Podbiegłam do niego i z całej siły rzuciłam w okno. No nie. Krzesło się roztrzaskało, rzucając nogami, siedzeniem i oparciem, a okno ani rusz. Wzięłam drugie krzesło, lecz z nim było dokładnie tak samo. Sięgnęłam po stolik. Nosz kurwa! Wszystko roztrzaskane, okno ani drgnęło. Przypomniałam sobie że przecież umiem się teleportować. Uderzyłam się w czoło. Głupia ja. Od początku miałam możliwość ucieczki, ale nie, muszę kombinować. Odwróciłam się, a w moich pieczących i załzawionych od dymu z ognia oczach ukazało się parę osób, w tym kobieta z małym dzieckiem.

- Może pani mi je dać? Uratuję je, proszę mi zaufać. - powiedziałam, a ona niechętnie oddała mi swoją córeczkę ostatni raz całując ją w czoło.

- Będzie dobrze Bella. - powiedziała brunetka z zapłakanymi, szarymi oczami i ranami na twarzy.

- Zaraz po panią wrócę, obiecuję.

Szybko się przeteleportowałam w bezpieczne miejsce, z dala od baru, kilkanaście metrów od wioski. Położyłam dziewczynkę na kawałku trawy a za sobą usłyszałam strasznie głośny huk i światło odbijające się od zapłakanych oczu dziewczynki. Odwróciłam się. Cała wioska była w płomieniach. Kucnęłam obok małej Belli i się rozpłakałam. Obiecałam jej mamie że wrócę po nią, ale nie zdążyłam... Zawiodłam ją... Wątpię żeby komukolwiek udało się uciec...

Usiadłam na trawie biorąc Bellę na ręce, wycierając jej małe łezki.

- Wygląda na to że jesteśmy tylko my malutka... - powiedziałam, przytulając ją. Musiałam ją chronić. Nie pozwolę aby włos jej spadł z głowy. Wstałam i ruszyłam przed siebie, trzymając dziewczynkę na rękach. Nie wiedziałam gdzie idę. Niby mogłam się przeteleportować do domu, ale nie czułam się jeszcze na tyle pewna i silna, szczególnie po tym co się teraz stało...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top