Rozdział XV

Las. Duży, ciemny las. Mała Alice nie wiedziała co kryją między sobą liściaste drzewa, wachlujące swoimi jaskrawymi liśćmi w świst i rytm wiatru. Każdy szelest był dla niej straszliwie przerażający wiedząc, że coś może lada chwila wyskoczyć z ciemnych, potężnych zarośli, atakując ją.

Szepty, które uderzały w jej głowę, były równie przerażające jak otoczenie. Gdzie nie gdzie pojawiały się białe cienie tajemiczych postaci.

- Halo...? - spytała wystraszona dziewczynka, rozglądając się po korach olbrzymich drzew. Zauważywszy stare, zardzewiałe lustro, obok jednego z krzewów, zaczęła z ciekawości powoli podchodzić. Jednakże zatrzymała się gdy zza szkła i rdzy, wyłoniła się czarna postać, która w lewej ręce trzymała straszną kosę. Trupio blada twarz, o ile można to tak nazwać i ubiór, który był dość nietypowy. Czarna szata z kapturem, który zakrywał sporą część głowy tajemniczej postaci.

Szybko otworzyłam oczy. Postać, którą widziałam w przebłysku, to nie była zwykła postać. Napewno to nie był duch. Każdy osobnik zza światów jest biały i raczej nie trzyma w ręce kosy. Natomiast nie mogę nazwać tego czegoś duchem...

- Wszystko dobrze? - spytał wystraszony Jeremy, na co kiwnęłam lekko głową. Nadal byłam w małym pokoiku z zakurzonymi książkami. Tata patrzył się na mnie jakbym była jakimś stworem, a Jeremy klęczał przy mnie, trzymając mnie za rękę. Niby wszystko fajnie, ale lepiej by było gdybym nie siedziała na podłodze przy drzwiach. - Chodź, napijesz się.

- Nie. - odparłam. Nie miałam ochoty na picie. Interesowało mnie lustro, znajdujące się pośrodku lasu. Co ono tam w ogóle robiło? Ktoś porzucił je na pożarcie wilkom, czy jakiś picuś glancuś chodzi tam oglądać swoje ciało, mówiąc przy tym jaki to on cudowny i tak dalej? Może i jestem wampirem, na dodatek córką Draculi, ale jestem też cykorem i mam nadzieję że ktoś zostawił to lustro i zapomniał o nim. - Tato, czy w jakimś lesie znajduje się jakieś lustro?

- Lustro? - wtrącił się Jeremy.

- Tak, aczkolwiek nie w lesie, lecz wiosce. Czemu pytasz?

- Miałam przebłysk, w którym znajdowało się lustro i chcę wiedzieć dlaczego tam stało. Z tego co wiem to lustra nie odpoczywają sobie w środku lasów. - Machnęłam rękoma i wstałam przy pomocy Jeremiego, lekko chwiejąc się na nogach.

- Ach tak. Las Cursoque. Lustro, które widziałaś to nic innego jak kolejna przepowiednia, lecz ona nie jest do końca... Bezpieczna... - Bezpieczna? O co tu chodziło? Jeżeli to lustro miałoby mi zrobić krzywdę to ja podziękuję. Za dużo niebezpieczeństw jak dla mnie. Inny wampir napewno z chęcią by to załatwił. Otworzyłam usta, aby zapytać się o to, jak bardzo to lustro jest niebezpieczne, ale w pewnym sensie Jeremy mnie wyprzedził.

- A to coś złego? - spytał Jeremy.

- O tak młodzieńcze. To lustro, to odłamek duszy diabła, który sprawia że dobre wampiry stają się złe, a ludzi to zabija. Jedynie na wilkołaków to nie działa. - Jeremy westchnął z ulgą na ostatnie zdanie, łapiąc się za głowę. Jedną rękę trzymał na biodrze, odwracając się kawałek.

- A wiesz coś więcej? - spytałam, na co tata pokręcił głową.

- Wszystko było w księgach, które spłonęły. Gdy opętane nienawiścią do diabła Query, znalazły zapiski szatana, postanowili pozbyć się tego w takich warunkach, w jakich zostały one stworzone, spalili wszystko. - Nagle rozległo się wycie z lasu. - Nie macie dużo czasu. Musicie znaleźć te wampiry, bo jedyne co nam zostaje to wojna z wilkołakami.

- No i gdzie tu sprawiedliwość? Moi przeciwko mnie. - rzekł Jeremy, podnosząc kącik ust, szukając sensu w tym wszystkim.

- Zawsze możesz zmienić strony. - powiedział Hrabia stanowczo, przez co blondyn lekko się zdziwił, poważniejąc. - Idźcie znaleźć wampiry i przygotujcie ich do wojny. Alice, - podszedł do mnie patrząc mi prosto i głęboko w oczy. - masz krew przywódczyni. Poradzisz sobie. Wiem o tym.

Pokiwałam głową, zaprzeczając w niej słowa ojca. Znów miałam zamiar coś powiedzieć, lecz nim się obejrzałam, Jeremy łapiąc mnie za dłoń, wyprowadził z pokoju, przy czym prawie zderzyłam się z futryną, a potem z zamku. Szliśmy mostem w stronę lasu, w świetle cudownie jasnego, szarego księżyca. Huczne wycie watah ciągle przebijało się przez moją głowę, co mnie trochę przerażało, szczególnie po wcześniejszej przygodzie z wilkami i moim przebłyskiem. Nie odzywałam się do blondyna, tak samo jak on nie pisnął do mnie ani słówka odkąd wyszliśmy z pokoju. Czułam że bał się tak samo jak ja, lub nawet bardziej. Miałam jeszcze jedno przeczucie. Że któreś z nas nie wyjdzie z tego żywo. Obym to była ja. Chcę żeby Jeremy żył. Tyle przeżył, to i da radę beze mnie. Będąc przy skraju lasu, spojrzałam ostatni raz w stronę potężnego, kamiennego zamku. Jeremy trzymając mnie za dłoń, pociągnął w głąb ciemności, jaka otaczała drzewa z każdej możliwej strony. Ciekawe ile wampirów straciło życie przez to że tata wysłał ich na ratunek i czy w ogóle kogoś wysłał. Czy kiedykolwiek była taka potrzeba?

Odwróciwszy się w stronę, w którą idziemy, o mało nie zderzyłam się z drzewem. Jeremy w ostatniej chwili zdążył mnie pociągnąć na bok, abym uniknęła stłuczki, wraz z sytuacją, która mogłaby się pojawić jeszcze z jakieś tysiąc razy.

- Uwierz mi że jeżeli wyjdziemy z tego cało, to walnę twojego ojca drewnianym kółkiem w łeb. - wyszeptał szarooki. - Przysięgam że tak oberwie że oduczy się wysyłać takich jak my po jakąś grupkę łachów, którzy mogą bronić się jedynie zmianą w zwierzęta, hipnozą i teleportacją. - chłopak prychnął cicho pod nosem. - Też mi armia.

- Przynajmniej mamy siebie. - spojrzałam na Jeremiego, który odwzajemnił spojrzenie i uśmiechnął się delikatnie, a ja odwzajemniając to, poczułam lekki ból w sercu. Nagle posmutniałam, a świat, który przed chwilą był dla mnie straszny, mroczny i tajemniczy, nagle stał się znajomy. Czarna aura, która opatulała las, była dla mnie jak cieplutki kocyk. Zatrzymałam się.

- Alice? Co Ty...? - Nim się obejrzałam, moja dłoń obejmowała gardło Jeremiego, a ja sama patrzyłam w miejsce, gdzie znajduje się jego tętnica. Odczuwałam głód, który ciągnął mnie do wypicia krwi chłopaka. Nie był Querem, nie mogłam tego zrobić. Co jeżeli przepowiednia dotyczyła właśnie jego? Puściłam go i czułam jak moje nogi się ugięły pod ciężarem reszty mojego ciała.

- Przepraszam, - powiedziałam patrząc w dół, prosto na pustkę ziemi, która miała puch ciemności nocy - nie wiem co we mnie wstąpiło... - Podniosłam niepewnie wzrok, który napotkał strach i dziwotę z szarych oczu Jeremiego. Znów spojrzałam w dół, mając w sobie poczucie winy.

- Ej, nic się nie stało. - poczułam ciepłą dłoń chłopaka na swoim podbródku, która delikatnie podniosła moją głowę. Gdy spojrzałam na blondyna, na jego twarzy widniał uśmiech, który był cudownie czysty. Biło od niego ciepłem, tak, jakby był sercem, które może w pewnym momencie przestać pompować krew.

Nagle, parę metrów za Jeremim ujrzałam ruch, w miejscu, gdzie centralnie padało światło księżyca. Patrzyłam się tam, w pełni gotowości do ucieczki. Jeremy, widząc moje lekkie zakłopotanie, odwrócił się i śledząc mój bojowy wzrok, patrzył tam gdzie ja. Staliśmy jak jakieś głupie stalacyty, które nie mogły znaleźć sobie lepszego miejsca. Usłyszałam męski głos, który rzucał każdym możliwym przekleństwem, jakie istniało, lub jakie znał. Zauważyłam też rude włosy, które były identyczne jak te, które miał mężczyzna kierujący stadem wilków. Zrobiłam krok w przód, lecz Jeremy zablokował moją drogę, wyciągając przede mnie rękę.

- Zwariowałaś!? - szepnął tak, jakby chciał się na mnie wydrzeć, lecz tajemniczy mężczyzna mu na to nie pozwalał. Spojrzałam na blondyna wyraźnie oburzona. - Nie możemy się narażać na niebezpieczeństwo! - schował mnie, stając twarzą w twarz ze mną. Przewróciłam oczami, odwróciłam na chwilę głowę i założyłam ręce na piersiach. - Naszym zadaniem jest odnalezienie tych wampirów, zaprowadzić je do twojego ojca i siedzenie na tyłku dopóki nie pokonają tych durnych alf!

- Gdybyś nie zauważył, to ja mam obowiązek uratować wampiry, nie oni! - spojrzałam mu prosto i głęboko w oczy, machając palcem jakbym uderzała nim o stół. - Oni są tylko armią ojca, a raczej moją! Rozumiesz to imbecylu!? Tak mówiła przepowiednia i właśnie tak muszę zrobić! - machnęłam rękoma prosto przed jego twarzą, o mało nie uderzając go w nos. Wzięłam głęboki oddech i uspokoiwszy się, powoli kontynuowałam - Ten ktoś może nam pomóc.

- Może też cię zabić.

Fakt. Było pięćdziesiąt procent szans, że wyjdę z tego cało, ale w końcu jestem córką wampira, czyż nie? Zimne jak lód ostrzeżenie Jeremiego nie odciągnęło mnie od decyzji, jaką podjęłam, aby ratować plemię krwiopijców. Chciałam pójść do tego mężczyzny. Nic nie powinno mi się złego stać. Błądziłam wzrokiem zakłopotanie po ciemności, aż przystanęłam na jednym z drzew, które miało dziwną korę. Zerknęłam w stronę blasku księżyca, w którym stał mężczyzna. Nie było po nim śladu. Spojrzałam się znów na drzewo, po czym podeszłam do niego, wyciągając rękę.

- Alice! Ktoś może cię zobaczyć! Chodź tu! - szeptał stanowczo głos Jeremiego. Postanowiłam się go nie słuchać i wybadać drzewo. Gdy już byłam dość blisko drzewa, moja dłoń styknęła się z korą, która była o dziwo ciepła. Spojrzałam w górę, zauważając, że kora ma dość dziwny odcień. Granat? A może jakiś jaśniejszy odcień niebieskiego, który pod wpływem mgły, jest widzialny jako ciemny? Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej, było ciepłe. Odwróciłam się do Jeremiego, kiwając głową żeby tu podszedł, na co skrzywił się ukazując nutkę złości, spojrzał w miejsce gdzie był nieznajomy i niechętnie przyszedł. - Co? Nie mamy czasu na oglądanie zakichanej flory! - jego twarz była niebezpiecznie blisko mojej. Czemu niebezpiecznie? A właśnie temu, że z jego oczu chciał wydostać się demon, który najprawdopodobniej chce mnie zaatakować.

- Zamknij się i spójrz! - prychnęłam. - Niebieskie drzewa nie są dość spotykane, nie sądzisz? Na dodatek ciepłe.

Jeremy wreszcie zaczął mnie słuchać, a nie rozkazywać. Obszedł dookoła drzewa jak jakiś pies, dotykając go z każdej strony i patrząc raz za czas w górę. W pewnym momencie odsunął się, jakby tona czegoś gorącego spadła mu na łeb.

- Alice, musimy stąd uciekać... - rzekł, po czym zaczął się cofać. Widziałam w jego oczach przerażenie. Bez przerwy robił kroki w tył, w obawie przed czymś, ale przed czym? Myślał że drzewo go złapie korzeniem za nogę i wyrzuci w kosmos? Bujda i paranoja. Gdyby nie to, że mamy zadanie do wykonania, to padłabym ze śmiechu. - Uciekaj!

- Boisz się drzewa? Proszę Cię. - przewróciłam oczami i w ułamku sekundy ujrzałam ogromną gałąź, która miała pełno igieł. Nie dobrze. Jedyne co zdążyłam zrobić to zabrać rękę, aby nie została złamana. Nim się obejrzałam, choinka przejechała mi igłami po twarzy, niczym wilk atakując swą ofiarę, zostawiając pewnie kreski, z których leciała krew. W ciągu sekundy, poczułam niemiłosierny ból w prawej części twarzy, który powoli przechodził na szyję, ramię i rękę, a nawet atakował całą prawą stronę mojego tułowia. Czułam się tak, jakby moja prawa część ciała, nie należała do mnie. Spróbowałam podnieść rękę, lecz na marne, natomiast gdy chciałam ją przesunąć do głowy, ona, jakby mając swoje własne życie, dość mocno się podniosła, szarpiąc mnie w górę. Cieszę się że nogi nie były takie wredne. - Jeremy! Nie zostawiaj mnie! Pomóż...! - krzyczałam z resztek sił, lecz Jeremy najprawdopodobniej był już dość daleko i nie słyszał mojego wołania. Drzewo nagle się uspokoiło, a ja powoli się podniosłam, starając się nie upaść na ziemię. Musiałam się czegoś podeprzeć, ale nie było czego i nie miałam zamiaru przechodzić przez ten koszmar po raz kolejny. Strasznie mnie kusiło żeby złapać się tego niebieskiego smarka, ale na szczęście dawałam radę się oprzeć silnej woli.

Zaczęłam powoli iść w stronę, w którą cofał się Jeremy, aby go odnaleźć. To, że jestem córką Draculi, nie oznacza że zrobię wszystko sama. Co jak będzie kolejne takie coś i tym razem nie będę miała tyle szczęścia? Co jeżeli zza krzaków wyskoczy jakiś człowiek i mnie zabije bez żadnego "ale"? Jeżeli plemię wampirów miało dzięki mnie przetrwać, to musiałam mieć ochronę.

Krok za krokiem.

Zaczęłam wołać blondyna, lecz na marne. Napewno nie był blisko, tyle wiem. A co jeżeli coś mu się stało? Z jednej strony niby fajnie, bo nie będzie mi krakał nad uchem żebym uważała, a z drugiej ochrona i samo to, że jest. Dobra, dość użalania się nad nim. Jak żyje to dobrze, jak nie żyje to trudno. Analizując wydarzenia, które miały miejsce w ciemnościach, doszłam do wniosku, że jednak mogłam nie budzić się z amoku i mogłam go zabić, czy cokolwiek chciałam mu wtedy zrobić. Mam wrażenie że ten las, zmienia osobowość i można się w nim zgubić, nawet o tym nie wiedząc. Najpierw chciałam zrobić krzywdę Jeremiemu, nie będąc tego świadoma, a teraz Jeremy nagle stwierdził że nie chce mi pomagać, lub się wystraszył i poszedł sobie. Dziwna sprawa, nie powiem. W końcu, ja bym nawet muchy nie skrzywdziła, a Jeremy nie opuściłby mnie na krok, dopóki nie znaleźlibyśmy tych wampirów, które mają pomóc nam w walce. Właśnie, wampiry. Całkiem o nich zapomniałam! Odwróciłam się powoli w stronę, z której przyszłam, lecz moim oczom ukazała się straszliwa rzecz, której nie zapomnę do końca życia.

Mężczyzna z czarnymi włosami do ramion, czarnymi oczami i białą jak śnieg skórą. Miałam wrażenie że stoję obok jakiegoś yeti, który niby nie ma złych zamiarów, a w rzeczywistości zaprosiłby mnie na kolację, którą byłabym ja. Jego ubranie było dość bogate, a zarazem ubogie. Czarna kurtka, spodnie i buty. Nie miał na sobie koszulki, przez co wpatrywałam się w jego gołą klatę, która była cała w zaschniętej krwi. Mężczyzna przysunął rękę do ust i zakręcił lekko zbożem, które trzymał między wargami, przy okazji odsłaniając prawie że czarne zęby, ubytki i złotą dwójkę.

- Czego tu szukasz? - spytał, a jego oddech był na tyle paskudny, że o mało nie upadłam na ziemię. Zrobił krok w przód, akurat w światło księżyca. Teraz między nami było parę centymetrów odstępu, co mnie przerażało. Nagle zauważyłam ogromną bliznę na jego twarzy, która przebiegała z prawego kąta czoła, aż do końca lewej żuchwy. - Głucha jesteś!?

- Ja... - szukałam szybkiego wytłumaczenia bez przerwy patrząc na jego bliznę - przyszłam poszukać grzybów, a Ty powinieneś zainwestować w miętusa. - Dziecinne wytłumaczenie, ale facet chyba uwierzył.

- Kłamiesz.

Ups, jednak nie.

- Mówię prawdę, tyle że podeszłam do tego drzewa i -

- Kłamiesz. Słuchaj, wiem że jesteś wampirem, na dodatek córką Hrabii i wiem że szukasz reszty wampirów. - znów się do mnie zbliżył, tym razem nasze twarze były dosłownie parę milimetrów od siebie. Chciałam się cofnąć, ale nie mogłam przez strach, który mnie w pewnym stopniu sparaliżował. - Owszem, jestem wampirem i owszem, potrafię czytać myśli. Powiem ci krótko. Nie uda ci się.

Po tych słowach, mężczyzna zamienił się w szary dym i zniknął, oczywiście zostawiając po sobie smród, jaki wydobywał się z jego buzi. Stałam jak wryta, nie dowierzając w to, co się stało. Ciekawe czy... Eh, nieważne. Jaka ja głupia. Skoro przeczytał moje myśli, to wie o wszystkim. Pokręciłam głową, zrzucając z siebie myśl, że ten klon slendermana może mnie jeszcze gdzieś złapać i znów bezsensownie psuć dotarcie do mojego celu. Nie mogę się poddać, nawet jeżeli ktoś mi zapłaci.

Już tyle przeżyłam i jakiś nieznajomy burak ma mi popsuć coś, co mogę zrobić jak raz dobrze? Niedoczekanie jego. Jeżeli myśli, że skoro jestem córką króla demonów rządnych krwi i nie umiem walczyć, to się grubo myli. Jeszcze bezmózgowi udowodnię że nie jestem paniusią, która lekko się uderzy i już umiera z napisanym testamentem i tak dalej. Wzięłam głęboki wdech i próbując okiełznać stronę, która dostała z igieł, ruszyłam w poszukiwaniu wampirów, którzy będą walczyć u mego boku, przeciw wilkołakom.

Zrobiłam parę kroków w przód, przy okazji znów stając obok drzewa, które mnie zaatakowało, zostawiając po sobie kreski na moim policzku. W oddali usłyszałam wycie wilka, co było oznaką złych wiadomości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top