Rozdział XII
Po paru godzinach drogi dotarłam z małą do końca Szkocji. Stałam z nią na jednym z klifów. Morze było cudownie błękitne, a linia horyzontu ciągnęła się w nieskończoność. Było tu pięknie. Cudownie. Mała Bella usnęła w ciszy, w której się znajdowałyśmy. Lekki, chłodny wiatr wplątał się w moje włosy. Bella zaczęła płakać.
- Cichutko, będzie dobrze. - próbowałam ją pocieszyć, przytulając jakbym była jej matką. W sumie miała teraz tylko mnie. Poczułam czyjąś rękę na prawym ramieniu. Szybko się odwróciłam uderzając osobnika w twarz, lewą dłonią rysując go paznokciami. Skulił się, a ja spanikowałam. Coś mi tu nie grało...
- Kurde, Alice! - krzyknął chłopak - Opanuj się! Jeszcze małej zrobisz krzywdę... - powiedział prostując się. Blondyn z cudownymi szarymi oczami, który trzymał się za miejsce, w które go uderzyłam. Cofnęłam się trochę.
- Ktoś Ty i skąd znasz moje imię...? - spytałam.
- Nie pamiętasz mnie? Jestem Jeremy, twój przyjaciel. - odparł. Zawiesiłam wzrok na jego przepięknych oczach.
- Ej! To mój zamek! - krzyknął oburzony mały, błękitnooki chłopczyk - Zrób okna w swoim! - Blond włosa zaczęła płakać. Po chwili przyszła Liz. Wzięła Alice na ręce i zaczęła ją uspokajać, tuląc do siebie. - Ciociu! Alice chciała zepsuć mi zamek! - krzyczał chłopiec.
- Wcale nie! - broniła się zielonooka - chciałam tylko zrobić małe okienko żeby Ci, którzy tam mieszkają mieli przez co patrzeć!
- Jeremy, nie oskarżaj jej o coś, czego nawet nie chciała zrobić. - Chłopiec również się rozpłakał łykając łzy lecące po jego bladych policzkach.
- Alice? Alice, zawiesiłaś się czy co? - wołał ją delikatny głos jakiegoś chłopaka.
Otrzepałam się ze wspomnień. Jeremy patrzył się na mnie jak na wariatkę, nadal trzymając swoją lewą dłoń na ranie, którą mu zrobiłam. Na moich rękach Bella zaczęła krzyczeć, wiercić się i płakać. Spojrzałam na nią, a potem na Jeremiego.
- Potrzebuję pomocy. - rzekłam robiąc w miarę słodkie oczka.
- Niby w czym? - spytał, zabierając rękę z twarzy, na której znajdowały się trzy, mocno czerwone kreski, z których leciała krew. - Najpierw mnie bijesz, a potem chcesz żebym Ci pomógł, tak?
- No przepraszam, ale myślałam że to mój były, musiałam się bronić... Boję się go...
- Twój kto? Były!? To z nim masz to dziecko, tak!? - krzyczał na mnie wymachując rękoma.
- Nie, daj mi wytłumaczyć, proszę...
Jeremy dał ręce na biodra prychając pod nosem i kręcąc głową. Traciłam już jakąkolwiek nadzieję na to, że się zgodzi. Jednakże mnie zaskoczył.
- Dobra. Wytłumacz wszystko, a ja się zastanowię czy Ci pomóc czy nie. - W jego oczach widziałam lekkie wkurzenie, ale też dobroć, którą ma w sercu. Wiedziałam że mi pomoże, ale i tak chciałam mu wszystko opowiedzieć. Od samego początku, czyli obudzeniu się w szpitalu, aż do wybuchu baru, w którym zginęli wszyscy, oprócz mnie i Belli.
Usiedliśmy na ziemi. Jeremy zgiął lewą nogę dając ją lekko pod pośladek, a prawą miał lekko zgiętą w kolanie, a ja siedziałam po turecku. Było mi tak najwygodniej. Miałam gdzie położyć dziewczynkę. Zaczęłam opowiadać. W pewnych momentach łapał się za głowę, niedowierzając w moje słowa. Podczas opowiadania, próbowałam uspokoić Bellę. Zasnęła. Czyżby Jeremy ją wystraszył?
- Opowiedz mi trochę o sobie. - powiedziałam zakańczając swoją długą, nudną, mowę.
- Hm... Szczerze mówiąc to nie wiem czy jestem ciekawym typem wilkołaka... - odpowiedział niechętnie, łapiąc się za szyję - ale opowiem ci. No więc urodziłem się w małej wiosce obok Transylwanii. Pe... Pe... Petecu? Tak, Petecu, w 1463 roku. Jak miałaś chyba 4 latka to nasze mamy się poznały i tak się zaprzyjaźniliśmy. Twoja mama zatrudniła moją jako sprzątaczkę i no... Chyba tyle o mnie...
- A co z twoim tatą? - spytałam niepewnie zauważając łzy w oczach Jeremiego - przepraszam, nie powinnam...
- Nic się nie stało, ojciec... On zostawił mnie i mamę gdy była w 7 miesiącu ciąży... - po policzku chłopaka poleciała czysta, przezroczysta kropla krwi z duszy. Spływała mu powoli po prawej stronie twarzy, zostawiając po sobie niewidoczny, mokry ślad. Podczas płaczu, łza cierpienia leci jako pierwsza z prawego oka. Coś mnie podkusiło żeby ją wytrzeć. Zrobiłam to. Prawą dłonią asekurowałam Bellę, a lewą wytarłam policzek Jeremiego. Spojrzałam w jego lekko zaszklone oczy. Ta szarość nie była obojętna. Było w niej coś, czego nie było w żadnych innych oczach. - Nie nawidzę go... - kontynuował - najlepsze w tym wszystkim jest to, że zdradził mamę, potem ją zwyzywał i powiedział że to ona go zdradziła i że nie jestem jego synem...
Po tych słowach Jeremy się kompletnie rozpłakał. Nie wiedziałam co robić, więc dałam Bellę obok i przytuliłam go.
- Będzie dobrze. - pocieszałam go, a przynajmniej próbowałam. Puściłam go. - Wszystko się ułoży. Jeżeli chcesz to mogę Ci jakoś pomóc...
- Jak...? - powiedział przez łzy, z których tworzył się potężny wodospad. Zaczęłam panikować. Cała się trzęsłam z nerwów więc złapałam Jeremiego dwoma rękoma za twarz, jakoś powstrzymując łzy, które leciały na ziemię, tworząc małą kałużę. Trzymałam twarz chłopaka prosto i patrzyłam mu się głęboko w oczy. Nie wiem jak, ale udało mi się przeczytać jego myśli. On nie płakał dlatego że wspomniałam o jego tacie, tylko dlatego że za mną tęsknił.
Gdy spojrzał się w moje, wiedziałam że to nie była zwykła przyjaźń. Coś tu się nie zgadzało, ale uczucie nie mogło rozkwitnąć wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Nie ma takiej opcji.
- Alice... - wyszeptał łamiącym się głosem - Kocham Cię... - zamarłam po raz kolejny. Dwóch chłopaków, którzy się we mnie zakochali... To dla mnie za dużo. To wszystko za szybko się dzieje. Zabrałam ręce z jego twarzy i spojrzałam w stronę lasu, który był po mojej lewej stronie.
- Nie mogę... - wyszeptałam, znów odwracając głowę w jego stronę - przepraszam... - wstałam i podniosłam śpiącą Bellę z miękkiej trawy. - pomóż mi się dostać do Transylvanii, proszę Cię tylko o to. - odwróciłam się w stronę wody - chcę odnaleźć moich rodziców, chcę ich poznać... - odwróciłam się aby spojrzeć Jeremiemu w oczy, ale ujrzałam coś strasznego jak dla mnie. Nicolas. Takiemu to chce się tylko zrobić krzywdę. Stałam jak słup soli. Nick wziął Bellę i trzymając ją, spytał czy to dziecko moje i Jeremiego.
- Nie! Tak samo jak nie jest Twoje! - odkrzyknęłam plując mu w twarz - odczep się odemnie! Słyszysz!? Zostaw mnie w spokoju!
- Alice...? To jest Twój były...? - spytał Jeremy a ja jedyne co mogłam zrobić to kiwnąć delikatnie głową. Nick spojrzał się w jego stronę złowrogo i odwróciwszy się do mnie uderzył mnie tak mocno, że aż upadłam na ziemię. Wyciągnęłam rękę aby zabrać mu Bellę, ale to na nic. Pozbawił mnie jakiejkolwiek siły.
- Zostaw ją, Nick! - krzyknęłam czując czerwoną ciecz, czyli metaliczną krew w ustach. Zaczęłam kasłać, wypluwając ją, natomiast kątem oka widziałam jak Nick trzyma Bellę za ręce. Wisiała jakby była skazana za życie. Zaczęła płakać. Nick zaczął na nią krzyczeć.
- No i czego bachorze się drzesz!? Zamknij ten mały ryj! - to nie pomagało. Nick puścił ją jedną ręką i chcąc ją uderzyć oddalił trochę prawą dłoń. Byłam bezradna. Jedyne co mogłam robić to patrzeć na potwora, który dosłownie za moment uderzy niewinne niemowlę. Na szczęście Jeremy zareagował w porę. Złapał Nicka za nadgarstek i wykręcił mu rękę, uniemożliwiając mu ruch. Nick upuściwszy Bellę nadepnął na stopę Jeremiego, który przeklnął i plunął w twarz blondyna. W ostatniej chwili zdążyłam złapać dziecię, chroniąc ją przed zwyrodnialcem. To działo się zbyt szybko. Krzyki Nicka i Jeremiego. Krew. Strach. Ucieczka. Zamknęłam na chwilę oczy, po czym poczułam lekki skręt w żołądku. Ze strachu je otworzyłam. Stałam przed potężnym zamkiem, który wydawał się dość znajomy...
... Czyżbym była w Transylvanii? Stałam na jakimś kamiennym moście, parę metrów nad ziemią. Nie miałam zamiaru się wychylać z Bellą na rękach. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a na brzuchu czułam straszne pieczenie. Upadłam na ziemię i upuszczając Bellę na zimny kamień, poczułam jak coś mi cieknie po twarzy i brzuchu.
Otworzyłam oczy. Pierwsze co ujrzałam to dość znajomy pokój z czarnymi ścianami, podłogą i sufitem. Mój wzrok od razu wylądował na staromodnym żyrandolu na środku sufitu. Złoty, z pięknymi podłużnymi, małymi lampkami, które oświetlały cały pokój. Usiadłam na łóżku z baldachimem, które również było czarne. Szybko przeleciałam wzrokiem po pokoju. Czarna toaletka z krzesełkiem obok łóżka, jakiś kufer przed łóżkiem, ogromna szafa, pare komód, kołyska, w której była Bella i ogromne okno, które było zasłonięte, aby promyki słońca nie padały i nie raniły nikogo. Ciekawe kto tu mieszka. Może mama i tata?
Zwlekłam się z łóżka i podeszłam do kołyski, w którym spała mała dziewczynka. Zabolał mnie brzuch. Skuliłam się, aby złagodzić ból, lecz w tym samym czasie ktoś wszedł do pokoju. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się kobieta z moich snów, której zaczęły lecieć łzy. Stała tam i płakała, a ja chcąc się do niej przytulić, wstałam w miarę możliwości ignorując ból brzucha i powoli ruszyłam ku... Mamie?
Dziwne to wszystko... Nie dawno mamą nazywałam nijaką Elizabeth Arden, a teraz to przeszło na Liz Angelę Dracula. Dość niekomfortowa sytuacja, ale dobrze że przynajmniej mam mamę i jestem tego pewna. Podeszłam do niej a ona dając dłonie na moje policzki, spojrzała mi prosto w oczy.
- Alice, - powiedziała przez łzy - myśleliśmy z tatą że... Umarłaś gdy wpadłaś do dziury przy moście...
Czyli to jednak prawda. Moje sny to flashbacki z dni, w których byłam małą dziewczynką. Myślałam że to są jakieś głupie sny, a jednak się przeliczyłam...
- Mamo, nie bądź na mnie zła że spadłam... Lalka mi tam wpadła i chciałam ją wyciągnąć, a tata kłócił się z jakimś mężczyzną i nie chciałam mu przeszkadzać... - czułam jak po prawym policzku leci mi łza, ale dłoń mamy powstrzymała ją od dalszej podróży. Ubrana na czarno Liz, przytuliła mnie. To było coś niesamowitego. Ostatni raz doświadczyłam tego jako mała dziewczynka...
Liz puściła mnie po chwili.
- A to maleństwo to czyje? - spytała podchodząc do kołyski. - Jestem babcią? Jesteś troszkę za młoda na dzieci Alice...
- To nie moje dziecko, to jest Bella. Byłam w jednej wiosce gdzie był bar i... Eh... To skomplikowane... Po prostu ten Bar wybuchł i uratowałam ją, a jej mama zginęła. Nie zdążyłam po nią wrócić...
Mama pogłaskała małą delikatnie po głowie. Odwróciwszy się w moją stronę, zapytała czy chcę zjeść z nimi śniadanie. Oczywiście się zgodziłam.
- No to odpocznij sobie jeszcze, przebierz się, wyśpij, a rano przyjdę do Ciebie - powiedziała znów mnie przytulając i uśmiechając się do mnie.
Poszłam do łóżka, położyłam się i automatycznie usnęłam. Byłam zmęczona. Strasznie zmęczona.
Gdy wstało słońce, przebijając się przez zasłony, obudziłam się, a raczej mama mnie obudziła cudownym sposobem. Pocałowała mnie w czoło.
- Pobudka Alice, chodź na śniadanie. - powiedziała ciepłym głosem. Ziewnęłam i powiedziałam że zaraz przyjdę. Czarnowłosa wyszła z pokoju i zamknęła drzwi. Niechętnie wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do szafy, wyciągając czarne spodnie i białą bluzkę z dość małym dekoltem. Ubrałam się, chowając bluzkę w spodnie i zostawiłam swoje włosy rozpuszczone. Spojrzałam jeszcze na Bellę, którą chciałam zostawić w pokoju, ale stwierdziłam że będzie lepiej jak wezmę ją ze sobą. Wzięłam ją na ręce i wyszłam z pokoju, ruszając ku jadalni, mijając obrazy z wampirami, wilkołakami i zamkiem, którym był mój dom. Transylvania. Szłam długimi korytarzami aż w końcu dotarłam do jadalni, w której był ogromny i długi stół ze sporą ilością krzeseł. Na ścianach było pełno obrazów, również z wampirami i wilkołakami. Obrazy przedstawiały głównie bitwy między nimi. Na stole znajdowało się pełno jedzenia i picia. Dwa krzesła były zajęte. Siedziała tam mama i chyba tata. Hrabia Dracula. Jego czarne włosy ani trochę nie zsiwiały przez te wszystkie lata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top