Demony przeszłości i Szalona Okularnica.
Kolejne dni minęły Leviowi we względnym spokoju - no, może pomijając epizod z odciskiem jego buta na twarzy jednego z nowych w korpusie.
Mężczyzna nie mógł jednak niczego poradzić na to, że typ aż prosił się, by mu przywalić. Co prawda zdążył już przyzwyczaić się do tego, że jego osoba nie jest raczej odbierana zbyt pozytywnie - szemrana przeszłość, konfliktowa natura i niewyparzony język zdecydowanie działały na jego niekorzyść, jednak to, co powiedział owy typek sprawiło, że wręcz się w nim zagotowało.
- Te, karzełku! - usłyszał. Nie miał najmniejszej ochoty, by zawracać sobie głowę kolejnym narwańcem, jednak powoli odwrócił się w kierunku, z którego docierał głos - w końcu 'karzełek' w korpusie był tylko jeden.
- W czym problem? - spytał z fałszywą uprzejmością, w nadziei, że koleś ponabija się trochę z tego, jak to matka natura skromnie obdarzyła go wzrostem i przestanie.
- Co taki szczur robi w Zwiadowcach? Tacy, jak ty powinni gnić w podziemiach i nigdy nie wychodzić na światło dzienne. A no tak, zapomniałem, że stamtąd właśnie jesteś. Powiedz, prawda to, że wszyscy kurwią się tam ze wszystkimi, a co niektórzy tarzają się we własnym gównie?
W Leviu zawrzało na usłyszane słowa. Przez chwilę trwał w miejscu spętany przez demony przeszłości. Przed oczami ukazał mu się wizerunek matki - znikającej na całe noce, wracającej rankiem z posiniaczonym ciałem i w końcu umierającej, ze spojrzeniem utkwionym w swym jedynym dziecku. Po chwili bez wahania rzucił się na sporo wyższego przeciwnika i począł okładać go pięściami. Ten nie pozostał mu dłużny i z całej siły uderzył go w twarz, tak, że Ackermana aż odrzuciło do tyłu.
Zebrała się wokół nich całkiem spora widownia - dla nikogo nie było nowością, że niziołek znów wdał się w bójkę, jednakże z racji, że nie mieli nic lepszego do roboty, zaczęli zakładać się o to, kto z pojedynku wyjdzie zwycięsko. Całe przedstawienie trwałoby z pewnością jeszcze bardzo długo, gdyby nie przechodził tamtędy będący prawą ręką Erwina Mike Zacharias.
Oceniwszy sytuację, odciągnął szamoczącego się na wszystkie strony kobaltowookiego. Jednak zanim to zrobił, Ackermann zdążył zostawić ślad swojego buta na twarzy leżącego u jego stóp mężczyzny.
- Wy dwaj, jeszcze raz zobaczę, że macie ze sobą jakieś problemy, to skończycie u dowództwa. A teraz rozejść się, każdy w swoją stronę!
Levi otrzepał z kurzu swoje ubranie i posłusznie zastosował się do rozkazu, uprzednio obdarzając towarzystwo chłodnym spojrzeniem.
***
Chmury płynące leniwie po niebie z pewnością nie były widokiem ani nadzwyczajnym, ani też specjalnie zajmującym. Były za to idealną personifikacąją myśli zajmujących głowę Levia. Zapowiadało się na to, że korpus nieprędko zapomni mu jego pochodzenie i już na zawsze pozostanie on wyrzutkiem w oczach towarzyszy broni. Jakby nie patrzeć, był tu z przypadku. Przypadku, który pochłonął jego przyjaciół i część jego samego, część, której miał już nigdy nie odzyskać.
Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku. Plany zniweczyło nagłe załamanie pogody. Gdyby nie wszechobecna mgła i siarczysty deszcz, nie musiałby zostawiać Farlana i Isabel. Nie zostawiłby ich, gdyby nie musiał zabić Erwina Smitha. Nie musiałby zabić Erwina Smitha, gdyby nie Lovoff i pragnienie wolności. Z kolei ten nie zwróciłby się do niego, gdyby Ackermann nie przewodził podziemnej bandzie rabusiów i nie był znanym rzezimieszkiem.
Wszystko to sprowadzało się do tego, że Levi uważał, że odpowiedzialność za śmierć Churcha i Magnolii spoczywa na jego barkach. Kit ze Smithem. To on doprowadził do tego wszystkiego, jego własna nieodpowiedzialność i brawura. Ale z drugiej strony, czy narodziny w podziemiach nie przesądziły z góry o jego losie? Był pełen sprzeczności i sam nie pojmował swojego toku rozumowania. I wiedział, że nikt inny nie byłby w stanie zrozumieć.
Nikt poza Farlanem i Isabel.
Niespełna trzy tygodnie temu siedzieli razem na tym dachu, w tym samym miejscu, wpatrzeni w to samo niebo. Z tym, że wtedy zamiast chmur przed oczami Levia migotały gwiazdy, które zdawały się przekazywać im swą pozytywną energię i wiarę w to, że będzie dobrze i że zaczną nowe życie.
- Cóż za ironia losu - parsknął cicho, gdy po chwili z rozmyślań wyrwał go pewien bardzo głośny i bardzo irytujący głos.
- Leeeeeeeviiiii!
- Bogowie, miejcie mnie w opiece - wymruczał i spojrzał w kierunku zbliżającej się z zawrotną szybkością postaci.
Okularnica zatrzymała się tuż obok niego, dysząc ciężko i odgarniając z twarzy nieposłuszne kosmyki. Pomimo widocznego zmęczenia uśmiech nie schodził jej z twarzy, a w oczach tliły się zadziorne ogniki.
- Jak mnie tu znalazłaś? - spytał od niechcenia, nie zaszczycając kobiety najmniejszym spojrzeniem. Tylko jej tu brakowało.
- Ach, zauważyłam, że od powrotu z wyprawy ciągle chodzisz z tą chęcią mordu wymalowaną na twarzy. Nie, żeby wcześniej było inaczej - zaśmiała się nerwowo. - Postanowiłam więc cię śledzić, żeby dowiedzieć się o co chodzi, no i zawędrowałam aż tutaj. Swoją drogą, raczej nie zjednasz sobie zbyt wielu osób z takim nastawieniem, no chyba, że jakiś szaleńców...
- Nie szukam przyjaciół. - urwał jej dobitnie, chcąc jak najszybciej pozbyć się nieproszonego towarzystwa.
- A ja wręcz przeciwnie. Im więcej przyjaznych dusz, tym lepiej! Ja rozumiem, że straciłeś praktycznie wszystko, co mogłeś stracić i mogę tylko snuć domysły odnośnie tego, jak się z tym czujesz, ale Levi, bądź jednym z nas. Zostańmy przyjaciółmi!
Zamurowało go słysząc, że Hanji z taką łatwością porusza tak osobiste tematy. On nigdy się nie uzewnętrzniał, chowając emocje pod chłodną maską obojętności. Ona z kolei wydawała się taka szczera i prostoduszna - zupełnie, jak Isabel.
Gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł, jak jego zranione, niedostępne dla innych serce powoli zaczyna się otwierać - podobnie, jak podczas ostatniej rozmowy z Erwinem...
- Ty naprawdę jesteś szalona. - stwierdził już odrobinę przyjaźniejszym głosem.
- Czyli mogę uznać to za zgodę? - jej oblicze momentalnie rozpromieniło się jeszcze bardziej. Miała ochotę przytulić Levia, ale nie chciała wyprowadzać go z równowagi. To mogłoby się źle skończyć.
Po chwili ich rozmowa przeszła na temat tytanów i planów Hanji z nimi związanych. Ackermann mógł udawać, że wcale go to wszystko nie obchodzi, ale w rzeczywistości z zaciekawieniem słuchał o tym, jak to Okularnica chce poddać ich badaniom, nawiązać z nimi kontakt, a nawet się zaprzyjaźnić. Dla niego to wszystko było niepojęte, nigdy nie pomyślałby o spojrzeniu na tytanów z takiej perspektywy. I ten jej przerażający wyraz twarzy, gdy o tym mówiła - sprawiała niemalże wrażenie opętanej. Wyglądało na to, że każdy ze Zwiadowców ma jakieś własne dziwactwa.
- No, skoro udało mi się zjednać ciebie, to z tytanami nie może być inaczej! - wykrzyknęła z ogromnym entuzjazmem, zupełnie ignorując przeszywające spojrzenie Levia. - Gdy Erwin zostanie generałem, to dopiero będę miała pole do popisu!
- Erwin zostanie generałem? - spytał trochę zbyt szybko, za co od razu skarcił się w duchu. Dlaczego wogóle go to obchodziło?
- Tak mówią. Krążą słuchy, że Keith zamierza zrezygnować ze swojej pozycji i oddać dowództwo w jego ręce.
- Dlaczego?
- Dla mnie sprawa jest prosta. Nasz korpus potrzebuje kogoś świeżego, uosobnienia skrzydeł wolności. Tym kimś jest właśnie Erwin. Formacja szerokiego rozpoznania okazała się sukcesem, a on ma głowę pełną innych reform, dzięki którym zwiadowcy mogą wreszcie odzyskać szansę na zaistnienie wśród innych korpusów i odzyskanie szacunku ludności. Naprawdę wierzę w Erwina. Znam go nie od dziś i wiem, że jest najbardziej odpowiednią osobą do przejęcia tego stanowiska.
***
Wracał do swojego pokoju analizując w myślach miniony dzień. Wszystko wskazywało na to, że znalazł sobie przyjaciółkę. Jak mocno nie upierałby się przy tym, że woli być samotnikiem, tak mocno czuł, że naprawdę jest w stanie obdarzyć Hanji sympatią, a z czasem może i zaufaniem. Była inna niż reszta, tak samo jak on - z pewnością tworzyliby iście dziwaczny duet.
Już miał otwierać drzwi, gdy przeszkodził mu w tym tajemniczy głos.
- Levi Ackermann? Pułkownik Smith chce cię widzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top