XVII
~ ★ ~
28 𝓌𝓇𝓏𝑒𝓈𝓃𝒾𝒶 2016
Dni mijały, a Hayden zaczynała powoli wierzyć w to, że uda jej się zapanować nad sobą. Co prawda od czasu do czasu zdarzało się jej wybuchnąć, ale Steve za każdym razem coś na to poradził. Mogłoby się zdawać, że wszystko jest już na dobrej drodze, ale to tylko ich złudne marzenie.
Brunetka usiadła na kanapie, trzymając w swoich dłoniach szklankę z sokiem. Chwyciła za leżący na mahoniowym stoliku pilot i włączyła telewizor. Po kolei przełączała kanały, dopóki jedna z usłyszanych informacji nie wprawiła ją w osłupienie.
Na jednym z programów informacyjnych emitowane było przemówienie na żywo Króla Wakandy oraz najnowsze wiadomości z Lagos. Hayden słuchała wszystkiego uważnie, a kiedy program się skończył, siedziała z otwartą buzią. Wiedziała, że to, co się stało, będzie mieć nieprzyjemne konsekwencje.
Po chwili podniosła się z siadu i podeszła do okna i otuliła się bardziej bluzą, wpatrując się w widok za oknem. Odkąd zamieszkała ze Stevem zostawała w ciągłym kontakcie ze swoją siostrą, lecz bała się porozmawiać z nią na żywo. Mimo wszystko wciąż obawiała się, że stworzy dla kogoś zagrożenie i chciała unikać wychodzenia samemu z domu.
Przetarła twarz dłońmi i westchnęła głośno, po czym zabrała z krzesła swoją torbę. Musiała przezwyciężyć strach. Założyła kurtkę i z wahaniem wyszła z mieszkania. Powoli schodziła na parter bloku, ciągle zastanawiając się, czy nie zawrócić i nie zaszyć się w swoim pokoju.
W końcu przekroczyła drzwi wejściowe i wzięła głęboki wdech. Chłodne powietrze uderzyło w nią falą, piekąc lekko jej policzki. Rozejrzała się jeszcze, po czym zaczęła iść wzdłuż ulicy. W tyle jej głowy ciągle coś powtarzało, żeby zawróciła, jednakże chciała w końcu przestać się bać.
Szła wpatrzona w ziemię, nie zwracając zbytnio uwagi na otaczających ją ludzi. Przez swoją nieuwagę zderzyła się z kimś i upadła na chodnik, raniąc się w rękę przez leżącą blisko rozbitą butelkę.
— Pani wybaczy — usłyszała męski głos, a kiedy podniosła głowę, zamarła. Przed nią stał ten sam mężczyzna, którego spotkała, gdy ją przetrzymywali. Stał i uśmiechał się kpiąco.
Brunetka podniosła się szybko z ziemi i zaczęła biec przed siebie. Wymijała ludzi i co jakiś czas odwracała się za siebie. Kiedy już była wystarczająco daleko, oparła się o ścianę budynku i oddychała głęboko.
Trzymała swoją zranioną dłoń, chcąc choć trochę zatamować krwawienie. Odwróciła się jeszcze raz i gdy nie zauważyła mężczyzny, zaczęła iść w kierunku pobliskiego szpitala, pytając co jakiś czas przechodniów o drogę.
Do mieszkania wróciła dopiero późnym wieczorem. Odłożyła swoje rzeczy na krzesło i opadła na łóżko bezsilna. Po chwili podniosła głowę i odgarnęła z twarzy swoje włosy, które zasłaniały jej widok. Nagle poczuła, jak na jej plecy coś wskakuje, przez co drgnęła nieznacznie, jednak ciche pomruki, które dobiegły do jej uszu chwile później, uspokoiły ją.
Musiała przyznać sobie, że dzisiejszy wypad nie należał do udanych. Było jej trochę szkoda, że Rogersa nie było przy niej, ale rozumiała, że bycie Kapitanem Ameryką kosztuje wiele wyrzeczeń...
[A/n]
No i w końcu jest! Kolejny rozdział już za nami.
Z powodu nawału nauki nie mam czasu pisać częściej rozdziałów, ale wykażcie się cierpliwością i do zobaczenia znowu za jakiś czas.
🖤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top