VII


~ ~


20 𝓁𝒾𝓅𝒸𝒶 2016


   Hayden szła przez ciemny korytarz, a za nią podążała dwójka uzbrojonych strażników. Kobieta trochę kulała na jedną nogę, a jej ubranie było brudne i lekko poszarpane. Ocknęła się trzy dni temu w jakimś pokoju, ale długo w nim nie była, ponieważ kilka godzin później zabrali ją do innego miejsca.

Jeden ze strażników gwałtownie chwycił zielonooką za ramię, po czym wepchnął ją do pobliskiego pokoju, do którego metalowe drzwi jako jedyne były otwarte. W pomieszczeniu znajdował się ogromny stół z różnymi rodzajami broni, jakieś narzędzia oraz plany. Jednak większą uwagę granatowowłosej przykuła sylwetka kobiety.

— A mówili, że to będzie trudne —  oznajmiła kpiąco. Hayden zmrużyła lekko oczy i dokładnie się jej przyjrzała. Kobieta miała blond włosy, które sięgały jej do ramion i była podobnego wzrostu co ona. Z twarzy ją kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd ją zna.

— Kim ty jesteś? — zapytała Hayden.

— Spotkałyśmy się już kiedyś — mruknęła niezadowolona blondynka. — Chcę żebyś ulepszyła mi broń — oznajmiła, spoglądając na metalowy stół.

— Nie będę tego robić — zawołała, na co kobieta tylko kiwnęła głową. Nagle jeden ze strażników przybliżył się do Hayden tak, że jej plecy ściśle przylegały do jego klatki piersiowej. Mężczyzna sprawnie objął jej szyję ręką i zacisnął ją w zgięciu jego łokcia.

— Nieposłuszeństwo nie jest tu mile widziane — stwierdziła blondynka.

Hayden z trudem położyła dłonie na ręce napastnika i starała się ją od siebie odsunąć, lecz jej siła nie była nawet w najmniejszym stopniu porównywalna do jego. W końcu poddała się i przytaknęła potwierdzająco głową. Po chwili upadła na ziemię, łapczywie nabierając powietrza do płuc.

— Cieszę się, że się rozumiemy — oznajmiła zadowolona i wyszła z pomieszczenia.



— Uspokój się Steve. Rana się jeszcze nie zagoiła — powiedziała zmartwiona rudowłosa, patrząc jak mężczyzna nerwowo uderza w worek treningowy. 

— Minęło pięć dni — oznajmił, wymierzając kolejny cios.

— Znajdziemy ją — zapewniła Natasha, lecz jej słowa nie przekonywały Rogersa. Czuł, że jej życie jest zagrożone i nie potrafił się na niczym skupić. 

— Mówiłem, że to nie jest dobry pomysł, ale nikt nie chciał słuchać — rzekł, przerywając okładanie worka.

— Nie dało się przewidzieć, że tak się to skończy — zauważyła Rosjanka.

— Ja przewidziałem! — krzyknął, uderzając z całej siły w worek przez co ten zerwał się z zawieszenia. Natasha lekko wzdrygnęła, gdyż Steve nigdy nie podnosił głosu. — Mieszacie niepotrzebnie w misje osoby trzecie — stwierdził, zabierając z ławki swoją butelkę z wodą oraz ręcznik, po czym skierował się do wyjścia.  

— I tak by się to stało... Dobrze wiesz, że ona była ich celem — odparła agentka, a Steve zatrzymał się w progu drzwi.

— Mogliście nie planować prowokacji... Naraziliście życie wielu ludzi — powiedział już spokojniej. Romanoff poczekała aż ten wyszedł i spuściła głowę. Zawalili i ona o tym dobrze wiedziała. Kapitan nerwowo chodził po bazy, powtarzając sobie w głowie dwie rzeczy.

Dołoży wszystkich starań, aby odbić Hayden. Jak i umocni swoją pozycje Kapitana, który nie pozwoli przeprowadzać działań niezgodnych z jego rozkazami.





[A/n]

Coś dawno mnie nie było i chyba za często nie będę się tu pojawiać.

Aczkolwiek dziękuję z całego serduszka za dwieście obserwujących!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top