I
Potrzebowali siebie.
~ ★ ~
20 𝒸𝓏𝑒𝓇𝓌𝒸𝒶 2016
Dziewczyna powoli zsunęła się z łóżka i zaspanym jeszcze krokiem powędrowała do kuchni. Za duża o kilka rozmiarów, szara koszulka była w połowie włożona do jej starych spodni dresowych, które już od dobrych kilku lat służyły jako piżama. Jej granatowe, zniszczone od farby włosy były spięte w luźnego warkocza, a zielonkawe oczy jakby przez mgłę patrzyły na świat. Poranki zdecydowanie nie były jej ulubioną porą. Zawsze były dla niej trudne, inne zdanie miała za to o wieczorach, tajemniczych i magicznych.
Kobieta przejechała drobną dłonią po swojej twarzy, a z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie. W końcu dotarła do celu swej wędrówki. Zbawieniem byłaby teraz porządna dawka kofeiny, lecz zielonooka nienawidziła smaku kawy. Chwyciła za swój ulubiony, beżowy kubek i zaparzyła sobie w nim zieloną herbatę.
Promienie słoneczne przebijały się do pomieszczenia przez brunatne zasłonki, a kiedy granatowowłosa je rozsunęła, jasny blask lekko ją oślepił. Dzisiejszy dzień definitywnie zapowiadał się na jeden z tych słonecznych i ciepłych.
Po kilkunastu minutach odłożyła do zlewu puste naczynie, po czym pognała do sypialni, aby przygotować się do wyjścia. Szybko odnalazła w swojej szafie czarną koszulkę z krótkim rękawkiem i jakieś jeansy. Sprawnie założyła na siebie ubrania i ruszyła do łazienki. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się smętnie, po czym zabrała się za rutynowe czynności.
Duchota od razu uderzyła w nią, gdy tylko opuściła mury bloku. Poprawiła spadającą z ramienia torbę i założyła na swój nos ciemne okulary przeciwsłoneczne. Szła przed siebie, wymijając od czasu do czasu przechodniów, którzy według niej szli za wolno.
Po kilkudziesięciu minutach przechadzki weszła do lokalu na rogu dwóch ulic. Deli & Grocery był najczęściej odwiedzanym przez nią bistrem. Uwielbiała tutejsze śniadania, a z racji, że zwykle z rana nie miała ochoty gotować, przychodziła tutaj.
— To, co zawsze? — zapytał sprzedawca, a kobieta kiwnęła tylko głową na potwierdzenie i zajęła jeden z kilku wolnych stolików.
Ze swojej torby wyciągnęła zeszyt w błękitnej, twardej okładce oraz stare pióro, które już na pierwszy rzut oka było widać, że jest zużyte. Jednak nie przeszkadzało to zielonookiej w pisaniu. Wydawało się, jakby nie zwracała na to uwagi, że czasami zapisane przez nią literki były lekko niedociągnięte.
Zamówienie wylądowała na stoliku, a granatowowłosa odruchowo zamknęła notes. Nie lubiła oraz nie chciała, aby ktoś czytał to, co pisze. To była jej sprawa i nikt nie powinien wytykać niepotrzebnie nosa. Podziękowała cicho za posiłek i schowała swoje rzeczy do torby, po czym zabrała się za konsumpcje przygotowanych przez kucharza kanapek.
Gdy już zapłaciła za swoje śniadanie, ruszyła w dalszą drogę. Celem był jeden z tych największych wieżowców w centrum Nowego Jorku. Pracowała tam jako naukowiec oraz ulepszała broń właściciela budynku.
Stark Tower, a właściwie to Avengers Tower było miejscem jej pracy dokładnie, gdy minął rok po pamiętnym ataku na miasto, spowodowany przez z̶a̶c̶h̶ła̶n̶n̶e̶g̶o̶ niedocenionego mężczyznę, który starał się udowodnić wszystkim swoją wartość.
Granatowowłosa uśmiechnęła się pogodnie do portiera, po czym zeskanowała kod znajdujący się u dołu jej identyfikatora, a szklane drzwi same otworzyły się przed nią. Szła przez długie korytarze, nucąc sobie pod nosem melodię, którą słyszała ostatnio w radiu. Mimo wszystko lubiła swoją pracę. Luźna atmosfera powodowała, że kobieta z przyjemnością przychodziła do wieży cztery razy w tygodniu.
— Coś się stało Panie Stark? — zapytała, stając w progu wejścia do pracowni.
— Tak. Możesz mi podać klucz francuski? — spytał, nie przerywając swojego zajęcia. Kobieta przewróciła oczami, po czym podeszła do stołu i podała mu odpowiedni klucz. — Wybacz, że ściągam cię, kiedy masz wolne — dodał.
— Mam nadzieję, że z jakiegoś konkretnego powodu — westchnęła głośno.
— Chciałbym, abyś na to spojrzała — przyznał, wskazując głową na leżące niedaleko papiery. Granatowowłosa chwyciła je w dłonie i zaczęła przeglądać.
— Nie mogłeś wysłać mi to na pocztę? — spytała, odkładając arkusze z powrotem na metalowy stół.
— Gadasz jak Jarvis. Też mi to proponował — odparł wynalazca.
— Trzeba było posłuchać mądrzejszych — rzekła z kpiną. — Poza tym, myślę, że wszystko jest okey — dodała, szykując się do wyjścia.
— No wiedziałem... ale potrzebowałem też konstruktywnej opinii — powiedział z triumfalnym uśmiechem, a kobieta wyszła z pracowni.
Lubiła swojego szefa, naprawdę... lecz czasem miała ochotę zrobić mu porządną krzywdę. Usiadła na jednej z kanap w recepcji i zaczęła pisać w swoim dzienniku. Miała trochę czasu, przed przyjazdem taksówki, zamówionej przez sztuczną inteligencje, więc chciała go wykorzystać.
— Dzień dobry panie Rogers — odparł portier, a zielonooka automatycznie podniosła głowę. Wchodzący do środka mężczyzna, spojrzał w pośpiechu na nią, po czym zniknął za zasuwającymi się drzwi windy.
[A/n]
I pierwszy rozdział za nami.
Mam nadzieje, że jako tako to wyszło.
Z dedykacją dla wszystkich, którzy to czytają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top