21 → debts
━━━━━ ♡ ━━━━━
𝗗𝗘𝗕𝗧𝗦
CHAPTER TWENTY ONE
━━━━━ ♡ ━━━━━
Luke rozejrzał się po okolicy, czując jak deszcz moczył jego kaptur, a później od nowa zaciągnął się dymem papierosowym, chcąc skończyć palić zanim uda się przed siebie. Znalazł się tam nie bez powodu. W kieszeni miał ostatnie sto dolarów jakie był w stanie znaleźć w całym domu, nie sprzedając niczego, aby nie wzbudzić podejrzeń Liz, ale wiedział, że to będzie za mało. Niestety. Potrzebował jednak narkotyków, bo czuł że ich efekty przestają działać, a on zaliczy niepotrzebny objaw odstawienia, do czego nie chciał za wszelką cenę dopuścić. Miał tylko nadzieje, że jego diler, Mick się nad nim zlituje i ten jeden raz dopisze mu zaległości do rachunku. Wiedział też jednak, że może mu to przyjść z trudem, bo zalegał jeszcze z ostatnią spłatą, ale musiał chociaż spróbować. Konsekwencjami zamierzał martwić się potem. Albo w ogóle. Od tamtej z kłótni Pearl bagatelizowanie, a raczej olewanie wszystkiego na około przychodziło mu z łatwością i jedyne, co robił, to zastanawiał się ską wziąć pieniądze na następne działki.
Nastolatek w końcu rzucił niedopałek pod swoją stopę i przygniótł go butem, a następnie poprawił kaptur i wsunął dłonie do kieszeni bluzy. Tak naprawdę nie musiał się ukrywać, bo w tamej szemranej części dzielnicy i tak wszyscy go znali. W półświatku narkomanów już tak było. Każdy każdego znał, a przynajmniej z widzenia i każdy wiedział, co kto inny brał. Takie znajomości były ważne, bo zawsze można było się zwrócić do drugiej osoby po pomoc, łudząc się, że zostanie ona udzielona. Łudząc się, bo raczej wątpliwe było to, że ktoś się podzieli. Luke doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak to działało. No chyba, że w grę wchodziła wymiana. Wtedy można było podyskutować, ale on nie mieszał ze sobą narkoytków. Życie go jeszcze do tego nie zmusiło i wolał, aby tak zostało.
Wchodząc w jeden z zaułków, Luke wiedział, że musi pokazać obojętność. I nie to, że mu zależało, a jego organizm domagał się kolejnej działki coraz bardziej z każdą kolejną sekundą. Naprawdę nie mógł dłużej czekać, a właśnie chciał się zdać na łaskę swojego dilera. Mick lubił patrzeć jak ludzie błagają go o narkotyki, szczególnie, jeśli nie mieli za co za nie zapłacić, co było bestialskie, ale tamten półświatek taki był. Gdzie były narkotyki, tam nie było dobroci. Tak naprawdę nie było tam żadnych dobrych uczuć. Nigdy.
Luke zapukał trzy razy w tylne drzwi jakiegoś opuszczonego lokalu i po chwili ze środka wydobył się jakiś odgłos. Przynajmniej zastał mężczyznę u niego i nie musiał czekać, aż ten wróci po załatwieniu swoich spraw. Już raz się prawie tak stało przez co niemalże nie zdemolował tego zaukła.
— Hemmings — Mick spojrzał na nastolatka spode łba, a później wsunął sobie w usta skręta, którego palił. Oczywiście on również brał narkotyki, bo nie mogło być inaczej, ale przez to, że dilował, mógł sobie pozwolić na o wiele lepszy towar, czego Luke mu zazdrościł, bo czasem miał wrażenie, że specjalnie dostaje od niego gorsze narkotyki, bo przecież nie do końca się wypłacał. — Przecież byłeś tu dwa dni temu. Już niczego nie masz? — dodał tylko, kiwając głową, aby Luke wszedł do środka. Blondyn zdjął kaptur z głowy, po czym powędrował w głąb lokalu, nasłuchując tego czy Mick był sam czy też ktoś go odwiedzał. Dookoła jednak panowała cisza, nie licząc jakiejś starej kablówki, która trzeszczała pod ścianą, bo nie łapała już żadnego sygnału.
— Potrzebuje kolejnego grama — odpowiedział zgodnie z prawdą i wyciągnął dłonie z kieszeni. Spojrzał na starszego od siebie mężczyznę, a następnie wyjął wszystko to, co miał z kieszeni. — Mick, wiem, że ci zalegam, ale proszę... Sprzedaj mi coś. Cokolwiek. Potrzebuje tego — dodał, przełykając nerwowo ślinę. Mick najpierw uniósł brew, a później zaśmiał się tylko gardłowo.
— Dawno nie brałeś tak intensywnie, dzieciaku. O co chodzi? Jakaś panienka nie dała ci dupy i zatapiasz swoje smutki? — zarechotał w końcu, a później uderzył mocno nastolatka w plecy, idąc w stronę jakiegoś zakamarka. Luke domyślił się, że musiał mieć tam swój towar i że chyba był w wyjątkowo dobrym nastroju, więc odetchnął w duchu z ulgą. Po części. Całkowicie odetchnie dopiero wtedy, gdy stamtąd wyjdzie. Wolał też za bardzo się nie odzywać, dlatego długo nie odpowiadał na to pytanie. Zrobił to dopiero wtedy, gdy zapanowała nieznośna cisza.
— Ostatnio jest po prostu gorzej. Nie chce mi się o tym wszystkim myśleć. To dlatego — powiedział, choć zabrzmiało to trochę żałośnie. Nic nie mógł na to poradzić. Bo właśnie tak to się wszystko zaczęło. Przytłoczenie przez rzeczywistość i brak akceptacji. Narkotyki miały dać mu chwilę oddechu. Ale na jednej chwili się nie skończyło i zanim się obejrzał, był już na dobre uzależniony, nie mając siły walczyć o uwolnienie się z tego wszystkiego. Chyba nawet nie chciał. Tak było mu dobrze. Bez świadomości konsekwencji jakie niosło ze sobą zażywanie narkotyków i tym, że za jakiś czas jego ciało zbuntuje się przeciwko nie mu.
— Nie musisz mi tego tłumaczyć, stary. Spokojnie. Średnio mnie to obchodzi, jeśli mam być szczery. Muszę dbać o klientów, sam rozumiesz — powiedział tylko, a później już odwrócił się trzymając między palcami plastikowy woreczek, w którym wtedy znajdowało się całe źródło szczęścia Luke'a na jakie ostatnio był w stanie się zdobyć. — Tu jest twój Charlie*. Ale najpierw zapłata.
— Jasne — westchnął, podając dilerowi odliczone pieniądze. Miał nadzieje, że to wystarczy, bo jednak liczył się z tym, że Mick może odebrać mu z torebeczki taką ilość, za jaką brakowało pieniędzy.
— Hemmings, tu znowu brakuje całej kwoty...
— Wiem, Mick — odpowiedział, kiwając głową. Starał się zachować spokój i nie panikować, kiedy mężczyzna sięgnął do swoich spodni, bo wyobrażał już sobie, że ten wyciąga zza paska pistolet i strzela do niego, a potem w jakiś ohydny sposób pozbywa się jego ciała. — Ale wynagrodzę ci to... Obiecuje...
— Mam taką nadzieje — Mick uciął temat i spojrzał na blondyna z przekrzywioną głową. — Mam dzisiaj dobry dzień, więc korzystaj z tego. Do następnego tygodnia masz mi donieść to, czego nie zapłaciłeś dzisiaj i ostatnim razem. Plus dziesięć procent odsetek. Nie nadstawiam za ciebie karku za darmo i muszę coś z tego mieć, jasne?
— J-Jasne.
— To spieprzaj stąd — powiedział, rzucając Hemmingsowi torebkę, a ten złapął ją w locie i schował do kieszeni bluzy. Następnie nasunął kaptur na głowę i z powrotem wyszedł do pogrążonego w nocy zaułka.
━━━━━ ♡ ━━━━━
* — Charlie to uliczna nazwa na kokainę
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top