4 - To boli inaczej

Kim:

Wybiegłam z domu Willow.
Jestem w stanie zrozumieć wiele, ale nie ma prawa wypominać mi śmierci mojej babci.

To nie była moja wina, nie moja. To nie ja, nie dziesięciolatka powinna być odpowiedzialna za śmierć bliskiej osoby.

Nienawidzę, gdy wypomina mi ćpanie, wkurwia mnie, że mówi prawdę, ale babcia to co innego.
Ja tylko chciałam pomóc, nie miałam pojęcia, że to nie te leki. Miałam dziesięć lat do cholery, ona nie może mi teraz tego wypominać.

Nie ma jebanego pojęcie, jak wygląda moje życie. Nie ma pojęcia, co się ze mną dzieje po tym, jak ona próbował się zabić.

Każda jej kreska, każda rana rani mnie. To boli bardziej, niż jak bym sama się pocięła. To boli inaczej.

Szybko znalazłam się na skrzyżowaniu.
Oczywiście nie chciałam wracać do domu, nie potrzebuje bardziej psuć sobie psychiki komentarzami rodziców.
Skręciłam na osiedle Scotta.

Dawno się nie widzieliśmy, odcięłam się od wszystkiego i wszystkich jak Willow była w szpitalu. A on to rozumiał, jego siostra dzwoni do niego codziennie ze szpitala w Kanadzie. Nowatorskie metody leczenia mają przedłużyć jej życie o parę lat.

Wiem, że on cierpi z jej powodu, ale nie jest zbyt rozmowny. A ja... nie miałam na to czasu i siły. Ta mała nie zasługuje na tak ciężkie i krótkie życie. Po prostu sama nie chce się tym dobijać.

Stojąc pod drzwiami mieszkania i czekając, aż chłopak mi otworzy, myślałam nad naszą kłótnią z Willow.

Przegięłam, ona też, ale żadna z nas pierwsza tego nie przyzna.

- Tak ? - spytał, straszy mężczyzna. Wyglądał na strasznie zmęczonego. Miał brązowo-siwe włosy i podkrążone oczy. Nie spodziewałam się, że ojciec Scotta będzie w domu.

- Dzień dobry, ja do Scotta - powiedziałam uprzejmie, uśmiechając się.

- Jest u siebie w pokoju - mężczyzna otworzył drzwi szczerej i wpuścił mnie do środka.
Uśmiechnęłam się i podziękowałam.

Znałam drogę, więc szybko podeszłam do odpowiednich drzwi i zapukałam. Usłyszałam "proszę" i weszłam do pokoju mojego chłopaka.

- Hej - powiedziałam szybko, po czym zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku obok zaskoczonego Scotta, który trzymał książkę od matmy.

- Hej? Nie spodziewałem się, że wpadniesz. Sprzątnąłbym...- powiedział zaskoczony, rozglądając się po małym pokoju, w którym panował chaos. Nie był to dla mnie problem, ja po prostu chciałam się do niego przytulić.

- Nie przejmuj się tym. Chciałam się tylko z tobą spotkać.

- Mhmm, dlatego wbiłaś mi do pokoju bez zapowiedzi...- szepnął mi na ucho, aż miałam ciarki. - Możesz tak wpadać częściej.

Uśmiechnęłam się niepewnie, gdy on chwycił mnie za rękę, zataczając na niej kółeczka kciukiem.

- Co się stało? - chłopak zmarszczył brwi i wyglądał na zmartwionego. Jestem dumna z tego, że jako jedna z nielicznych widzę go bez pogardy i maski twardziela. - Willow? Rodzice? Matt?

- Willow... chyba... nie wiem — westchnęłam. - Chyba wszystko. Było tego za dużo i wystarczyło jedno słowo, żeby wszystko pękło.

- Chodź. - rozłożył ramiona, żebym mogła się wtulić. Ten uroczy gest wywołał nowe łzy. - No już, coś wymyślimy. Chcesz, opowiedzieć, co się stało?

Pokręciłam głową zaprzeczając.
- Nie teraz - szepnęłam z twarzą na wysokości jego mostka.

Trwaliśmy w uścisku dobre dziesięć minut, Scott głaskał mnie po plecach, gdy ja moczyłam łzami jego koszulkę pod kolor tęczówek chłopaka.

- Chcesz coś obejrzeć? Przejść się na spacer? Pogadać? - zaprzeczałam kręcąc głową — Zjeść coś? Jadłaś śniadanie?

- Tak tak, zjadłam - szepnęła, ale on i tak to słyszał.

- To może chcesz coś do picia? - spytał.

- Tak właściwie...to tak - odpowiedziałam, podnosząc wzrok i patrząc w ciemne oczy chłopaka. On chyba wyczytał z mojej twarzy, o co mi chodzi.

- Nie powinnaś pić w tym wieku.- westchnął zrezygnowany wiedząc, że nie jest w stanie mnie powstrzymać. Wstał, zostawiając mnie nieco zmieszaną i skuloną na łóżku.

Odwrócił się do mnie tyłem, odchylił głowę i przeczesał włosy ręką.

Zerknął na mnie przez ramię.
- Dobra, chodź.

Szczęśliwa podniosłam się i trzymając Scotta za rękę, podążałam za nim.

- Idziemy do baru, ale nie możesz wypić za dużo, nie palisz i nie ćpasz jasne? - spojrzał na mnie srogo z góry, gdy byliśmy już pod lokalem.

- Tak, tak. Nie piję dużo, nie palę i nie ćpam, jasne. - przytaknęłam od razu.

***

Głośna muzyka, tłum ludzi.
Kolorowe światła i lejący się alkohol.
Dym z papierosów i skrętów, był jak zapach luksusu.
I brak zbędnych myśli, który był skutkiem alkoholu i specyficznej atmosfery.

To jest coś, czego potrzebowałam.

Stałam na blacie baru, tańcząc do jakieś piosenki. W ręce trzymałam szklankę z brązowym płynem. Gdy muzyka dobiegła końca, napiłam się. A paląca w gardło whisky, postawił mnie na nogi.

Chyba przez przypadek upuściłam szklankę, która rozbiła się o parkiet. No trudno.

Szumiało mi w głowie, a nogi się plątały.
Ciężko było złapać równowagę.

Ktoś chyba dla żartu uderzył mnie w zgięcie kolana. Albo same się ugięły, pozbawiając mnie równowagi.

Muzyka jakby przycichła, gdy uderzyłam głową o parkiet tam, gdzie kawałki szkła.

Chyba byłam przytomna, albo właśnie nie.
Nie mam pojęcia, czas płynął jednoczesnym wolno i szybko.

Chyba słyszałam jak ktoś mnie woła.
Wydawało mi się, że to Scott...hmmm, Willow i Matt?

Na przemian wykrzykiwali moje imię...albo szeptali?

Sama nie wiem...ale wokół mnie było dużo ludzi. A na ziemi coś ciepłego i lepkiego, chyba ktoś coś wylał...

Zrobiło mi się słabo, nastała ciemność.

Słyszałam tylko błagania i krzyki. Chyba odpłynęłam, pomimo, że trzy różne głosy ważnych dla mnie osób starały się tego uniknąć.

-------------------------------------------------

Co myślicie?





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top