good enough

Harry Styles był dobrym człowiekiem.

Był najmilszą osobą na świecie. Nigdy nie odmówił nikomu pomocy. Zawsze upewniał się, czy u wszystkich bliskich wszystko jest w porządku, bo to było dla niego najważniejsze. Potrafił godzinami pocieszać przyjaciół i po prostu był przy nich, gdy tylko tego potrzebowali. Stale był do dyspozycji, gdyby tylko coś się działo. Sąsiadom, oprócz krótkiego dzień dobry, życzył każdego ranka miłego dnia, a po wykładzie na uczelni zawsze dziękował prowadzącemu za zajęcia, zanim się z nim pożegnał i wyszedł z sali. Podlewał kwiatki mieszkającej naprzeciwko pani Frey, gdy wyjeżdżała do sanatorium i dokarmiał bezdomne koty krążące gdzieś po osiedlu, żeby nie były smutne.

Harry już taki był – zawsze z sercem na dłoni. Często zbyt naiwny i niewinny na ten świat, bo ludzie wykorzystywali to, jak bardzo empatyczny jest i że nie za dużo myśli o sobie, gdy coś robi. Zawsze angażuje się całym sobą.

Lubił pić zieloną herbatę o poranku, czytać książki przy zachodzie słońca i śpiewać głośno pod prysznicem przeboje ze swojego dzieciństwa. Szczególnie często w łazience rozbrzmiewała Shania Twain. Uwielbiał zwierzęta, szczególnie ich dwa psy: Clifforda i Bruce'a. Kochał malować na tych małych, śmiesznych płótnach na malutkich sztalugach i swoje dzieła dawać Louisowi z każdej możliwej okazji, a nawet wtedy, gdy żadnej nie było. Jego ulubioną pogodą był ulewny deszcz, ponieważ zapach wilgoci i ziemi go uspokajał. Zachwycał się kolorem nieba niemal każdego dnia i wsłuchiwał z zamkniętymi oczami w dźwięki przyrody. Uważał, że to właśnie natura tworzy najpiękniejsze melodie.

Miał bystre, zielone oczy, które skrzyły się, gdy się śmiał i czekoladowe loki skręcające się we wszystkie strony, szczególnie tuż po wstaniu z łóżka. Podczas szczerego uśmiechu w jego policzkach pojawiały się dwa urocze dołeczki. Był kilka centymetrów wyższy od Louisa, chociaż nie było to tak istotne.

Louis uważał, że Harry to najpiękniejsza osoba na świecie, ale może to tylko jego opinia. W końcu jako zakochany w nim chłopak mógł nie być do końca obiektywny.

Z tych wszystkich powodów Louis kochał Harry'ego, chociaż nawet jakby nie miał żadnego powodu to pewnie i tak by go pokochał. Styles był po prostu stworzony do kochania. Istny anioł, który zstąpił na ziemię i pomagał każdej napotkanej osobie, bo miał tak czyste i szlachetne serce.

Louis twierdził, że to miłość jego życia i prawdopodobnie miał rację.

Jednak Harry nie był idealny i na pewno nie uważał, że Louis może kochać go tak bez żadnego powodu. Walczył z demonami, które wkładały mu do głowy różne negatywne myśli. Starał się z nimi mierzyć i starszy to widział, ale nie była to łatwa walka i chłopak często ponosił mniejszą lub większą porażkę. Czasem chciał się już poddać i wpadał w błędne koło. Jego rdzenne przekonanie, że nie jest wystarczająco dobry, wbijało małe szpilki w jego serce niemal każdego dnia. Dlatego zawsze chciał być lepszy i lepszy. Musiał na wszystko zasłużyć. Nawet na miłość. I miał na tym punkcie obsesję.

Louis, nieważne, ile razy zapewniał go, że jego miłość jest bezwarunkowa, dostawał kolejne dowody uczucia zielonookiego: prezenty, wiersze, małe listy. Styles zawsze dawał z siebie wszystko, działał na sto dziesięć procent i nie potrafił przystopować ani na chwilę. Był w stanie przenosić góry dla swojego chłopaka. Czuł, że musi być idealny. Musi zasypać go wszelkimi dobrami, żeby ten go chciał. Nie może pozwolić sobie na żaden dzień, gdy to Tomlinson zadba o niego, a raczej... czasem na nie pozwalał, ale kończyło się to ogromnymi wyrzutami sumienia i poczuciem winy. Harry potrafił bezgłośnie płakać w nocy w ich wspólnym łóżku, gdy szatyn spał tuż obok i myślał, że wszystko jest dobrze. Nie mógł go obudzić i kolejny raz zasmucić. On nigdy nie chciał być problemem. Już i tak wystarczająco martwił swojego chłopaka i tkwił w tym niezdrowym przekonaniu, chociaż nie miało ono nic wspólnego z prawdą i odczuciami starszego.

Poczucie bycia niewystarczającym nie ograniczało się jedynie do sfery uczuciowej. Harry miał tak w każdym aspekcie swojego życia. Od relacji rodzinnych, przez uniwersytet aż po seks. Nie mógł nigdy nikogo zawieść. Mimo, że jego rodzice go skrzywdzili, nie był w stanie pomyśleć o nich źle czy przyznać na głos, że popełnili błędy wychowawcze, ponieważ to oznaczałoby, że jest złym synem. Nigdy nie narzekał na swój dom i nie wyrażał głośno swoich przekonań. Był idealnym dzieckiem, może aż do bólu – wszystko po to, żeby nie sprawiać nikomu problemów.

Na uczelni musiał być najlepszy, żeby udowodnić, że tam pasuje i się nadaje, ponieważ sam nieustannie w to wątpił. Każdy widział w nim potencjał, ale nie on sam. On słuchał się swojego wewnętrznego sabotażysty, który przekonywał go, że nie stara się wystarczająco, nie poświęca dostatecznie dużo czasu na naukę, że zawsze będzie gorszy i niczego nie osiągnie.

Natomiast podczas momentów bliskości z Louisem... Musiał być doskonały, żeby ten go nadal chciał. Zawsze chciał, żeby działo się coś nowego, co pozytywnie zaskoczy partnera i ten był nim zachwycony. Musiał sprawiać mu jak najwięcej przyjemności, zapominając o sobie, bo on nie był godny, żeby drugi chłopak skupiał się na nim. Nie zasłużył. Szkoda, że w tym wszystkim zapominał, że szatyn zachwyca się całym Harrym, nieważne w jakim wydaniu. Jego bezgraniczna, bezinteresowna miłość umknęła gdzieś Stylesowi. Nie zauważał jej.

Tomlinson doskonale pamiętał, gdy pierwszy raz zrozumiał, że jego chłopak ma poważny problem i potrzebuje profesjonalnej pomocy. Było to już w ich drugą miesięcznicę, o której młodszy przez nawał pracy na uczelni po prostu zapomniał. Louis natomiast pamiętał i zabrał go po zajęciach na klimatyczną kolację do jednej z ich ulubionych włoskich knajp. Gdy wspomniał, że jest wdzięczny za te dwa miesiące ich związku i ma nadzieję, że to dopiero początek, Harry całkiem zesztywniał. Jego twarz zrobiła się blada, ręce zaczęły się trząść. Oddech był coraz cięższy i wydawało się, że chłopak walczy o każde uniesienie klatki piersiowej. Jego oczy zaszły łzami, chociaż jednocześnie były tak mętne i odległe.

Wtedy właśnie Louis był pierwszy raz w życiu świadkiem ataku paniki. A jego powodem było to, że Harry nie miał, jak się odwdzięczyć, nie miał prezentu, a on musiał coś dać partnerowi w zamian. Przecież inaczej byłby złym chłopakiem. Zapomniał o ich miesięcznicy. Jak on mógł?

Tomlinson w pamięci miał też milion innych momentów, gdy widział, jak młodszy się przed nim rozpada. Każdy z nich był równie bolesny.

I, mimo że Harry chodził na terapię, trudno było zmienić ten wykształcony przez kilkanaście lat tok myślenia. Musiał nauczyć się zauważać, że na cokolwiek zasługuje, że może być kochany bez powodu, że nie musi pracować cały czas na najwyższych obrotach, bo jemu też należy się odpoczynek i w końcu, że jest po prostu dobry. Jest dobry taki, jaki jest.

Louis to wiedział. Wiedział, że Harry Styles uważa się za złego człowieka. Jednak był gotów mierzyć się z tym nawet do końca swoich dni, jeśli będzie taka potrzeba.

Tego dnia obaj mieli wolne od zajęć popołudnie. Louis pracował na laptopie nad kolejnym esejem, a Harry leżał zwinięty na kanapie, dotykając czubkiem głowy brzucha starszego chłopaka. Ten przeczesywał jego loki w kojącym geście, gdy młodszy czytał książkę, oparty policzkiem o umięśnione udo schowane pod domowymi dresami.

Jego oddech był spokojny, miał lekko rozwarte usta. Loczki zdążyły mu odrosnąć i Louis był zachwycony tym, że sięgają już do szyi chłopaka. Uwielbiał przebiegać przez nie palcami, pociągać za nie i tym samym dostawać ciche, zadowolone sapnięcia swojego partnera. Był teraz tak... spokojny. Nie wydawał się być smutny, gdy pochłaniał kolejne strony powieści o swych ulubionych bohaterach. Tomlinson nie był w stanie nie spoglądać co kilka minut na tą uroczą istotę. Wiedział, że eseju zapewne dzisiaj nie skończy, skoro tak łatwo się rozprasza, ale na pewno nie będzie miał wyrzutów sumienia, gdy jego mózg przywoła znów te piękne widoki.

Louis często nazywał Harry'ego aniołem. To przyszło do niego naturalnie. Raz wymknęło się spomiędzy jego wąskich warg i nie umiał się już od tego określenia uwolnić. Było ono idealne. Dosłownie. Jego chłopak był jego aniołem z tymi pulchnymi, malinowymi ustami, uroczymi lokami oraz wielkimi, ufnymi oczami. Emanował ciepłem i dobrem. Aura pomieszczeń od razu się zmieniała, gdy tylko młodszy się w nich pojawiał. On wszystko zmieniał.

– Są już wyniki kolokwium, Lou. – odezwał się niespokojnie Harry, patrząc na przychodzące powiadomienie.

– Och, okej. – Louis od razu się wyprostował, zaprzestając dotykania włosów swojego chłopaka. Odłożył laptopa na bok po tym, jak już go zamknął. – Otwieramy je razem? – zapytał z delikatnym uśmiechem.

Bał się. Za każdym razem tak cholernie się bał tego, w jakim stanie będzie Harry po tym, jak zobaczy tą przeklętą tabelkę z wynikami wszystkich z roku. Louis chciałby zablokować możliwość wysyłania tak ocen, zlikwidowałby też te cholerne wykresy z wynikami pojawiające się na stronie służącej do zarządzania swoimi studiami. Wiedział, jak źle działają one na młodszego, który zawsze się porównywał. Nie umiał spojrzeć jedynie na swój wynik, przyglądał się innym i na tej podstawie oceniał, czy jest okej. Niestety często nie było.

– Tak, proszę. – wyszeptał brunet, siląc się na naprawdę słaby uśmiech.

Jego palce ciasno owijały telefon, skóra stawała się blada. Źrenice były powiększone, a oddech płytki i praktycznie niesłyszalny. Na środku ekranu wyskoczyło okienko z pytaniem, czy chcą pobrać plik udostępniony przez prowadzącego zajęcia.

– Chodź. – zachęcił cicho Louis. – Nie bój się, na pewno jest zdane. – zapewnił, uśmiechając się ciepło do drugiego.

Ten skinął delikatnie głową i kliknął pobierz. Poczekali chwilkę i plik się otworzył. Harry sprawnym ruchem przesunął palcem po ekranie, żeby przewinąć listę dalej. W końcu był na S i zdecydowanie nie znajdował się na jej szczycie. W końcu odnalazł swój numer indeksu. Był zaznaczony na zielono. Odetchnął cicho, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że już dłuższą chwilkę wstrzymywał oddech. Zresztą tak samo jak Louis.

– Udało się. Zdałem. Jednym punktem, ale zdałem. – uśmiechnął się lekko, a Louis odetchnął z ulgą kolejny raz, gdy usłyszał tą informację i dostał jakby potwierdzenie tego, co widział.

– Gratulacje kochanie. – szepnął, ujmując twarz młodszego w swoje dłonie. Popatrzył w jego żabie oczy z ogromną miłością. – Jestem taki dumny, wiesz? – zapytał z szerokim uśmiechem. – Mój wspaniały chłopak. – wyszeptał, stykając ze sobą ich czoła. – Przyniosę jakieś ciasteczka z tej okazji, co? W końcu mamy wspaniały powód do świętowania. – zaproponował, odsuwając się od niego na kilka centymetrów, ale nadal był stosunkowo blisko. – Och, jestem z ciebie taki dumny, Hazz. – powtórzył oszołomiony, widząc ten malutki, zadowolony z siebie uśmiech na wargach drugiego. – Tak dobrze sobie poradziłeś. – dodał, kręcąc głową z uznaniem, gdy podnosił się z kanapy.

Harry patrzył na niego tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Louis nie był w stanie nie docisnąć na krótką chwilę swych ust do jego czoła. Chciałby dać temu człowiekowi wszystko. Chciał przychylić mu nieba. Chciał... Cholera, on byłby w stanie zrobić dla niego wszystko, tak silne były jego uczucia.

Czasem miał wrażenie, że jego miłość dawno już przekroczyła ten zdrowy wymiar. Nie wyobrażał sobie w tej chwili swojego życia bez ukochanego chłopaka. Chciał patrzeć na niego codziennie, podziwiać go, obcałowywać całe ciało i zapewniać, że jest bóstwem. Był przekonany, że naprawdę by go to nie nudziło, gdyby tak spędzał każdy dzień swojego życia.

Westchnął zadowolony, gdy przeczesał dłonią loki młodszego. Teraz zjedzą razem ciasteczka, Harry będzie chichotał w ten swój przesłodki sposób, gdy Louis znów będzie miał sweter cały w czekoladowych okruszkach. Niebieskooki pokręci tylko głową i skradnie całusa z jego wąskich warg.

Wiedział, że nie zawsze jest tak idealnie, ale Styles wydawał się naprawdę w dobrym stanie po tych wynikach. To popołudnie będzie miłe. Może obejrzą razem jeden z ulubionych filmów młodszego? Może ten oplecie go tymi swymi długimi nogami i nie będzie złościć się za ilość małych buziaczków rozsiewanych na całej jego twarzy? Ale czy to była wina Louisa, że nie mógł się powstrzymać przed nawet najmniejszym kontaktem z chłopakiem?

Och, jak on kochał Harry'ego... Nawet teraz, wyjmując z jednej z szafek opakowanie ich ulubionych ciasteczek myślał o jego uśmiechu, błyszczących oczach, tym jak uroczo marszczy nos, gdy ciastko się połamie. Trudno było mu wyjaśnić czemu było to aż tak słodkie. Poziom cukru na pewno miał w porządku, jednak, gdy Tomlinson patrzył na młodszego to miał wrażenie, że z pewnością następuje wyrzut insuliny do jego krwi, żeby poradzić sobie z tak dużą ilością glukozy.

Niesiony na swych ogromnych pokładach miłości udał się do salonu z naprawdę najgłupszym wyrazem twarzy na świecie, ale tak chyba po prostu wyglądało zakochanie. Robiło z nas głupców.

Louis oparł się jednak o framugę, czując, jak cała radość się z niego ulatnia w tej jednej chwili.

Harry leżał zwinięty w kulkę, trzymając mocno koc, który okrywał jego ciało. Jego kostki pobielały. Twarz była obojętna, jakby pozbawiona wszelkich emocji, chociaż na jego policzkach błyszczały pojedyncze łzy. Wgapiał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Był całkiem odłączony od otaczającego go świata.

– Hazz? – zapytał cicho szatyn, podchodząc do kanapy.

Ostrożnie kucnął przy meblu i popatrzył na buzię swojego chłopaka. Westchnął cicho, ścierając kciukiem kilka słonych kropli na jego lekko zaczerwienionym policzku. Harry pewnie wstydził się, że widział go kolejny raz w tym stanie. Louis go znał. Wiedział, że, chociaż nie ma na to wpływu, nie lubi, żeby inni widzieli, jak przeżywa w swojej głowie każde niepowodzenie.

– Co się stało, kochanie? – szepnął, patrząc w zaszklone oczy.

Odpowiadała mu cisza. Słyszał tylko przyspieszony, płytki oddech młodszego, który nawet na niego nie spojrzał. Nadal patrzył gdzieś w dal.

Louis powtórnie westchnął cicho. Przeszedł z kucek do siadu i z łatwością zsunął ciało Harry'ego z kanapy wprost na swoje kolana. Odgarnął zbłąkane loki z jego twarzy, po czym delikatnie uniósł jego podbródek, żeby chłopak w końcu na niego spojrzał.

– Powiesz mi, co się stało, hm? – zapytał ostrożnie.

– Nic. – wymamrotał Harry, spuszczając momentalnie wzrok.

– Przecież widzę, aniele. – westchnął Tomlinson.

Wiedział, że w tej głowie dzieje się teraz naprawdę wiele, jednak czasem nie potrafił dotrzeć do młodszego. Starał się, ale nie było to możliwe, gdy on tak zamykał się w sobie.

– Chciałbyś, żebym po prostu cię przytulił? – powiedział cicho.

– Tak, proszę Lou. – odpowiedziało mu ledwo zrozumiałe mruknięcie.

Louis czuł, jak jego serce się rozpada. Nie było to nic nowego – prawdopodobnie musiał je sklejać średnio kilka razy w tygodniu. Tylko to po prostu bolało. Nie chodziło nawet o to, że mógłby może złościć się na zielonookiego, bo on nie obwiniał go za to. Wiedział, że to nie do końca jego wina. Chciałby po prostu jakoś pomóc, ale nie mógł. To leżało po stronie Stylesa, a on mógł jedynie być przy nim i go wspierać, nic więcej.

Kojąco gładził jego plecy, gdy młodszy przytulał się do niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Tomlinson pozwalał mu na to, dawał tyle czasu, ile tylko potrzebował. Na nic nie naciskał. Znał już schemat – Harry odezwie się do niego, gdy tylko będzie w stanie skleić jakieś sensowne zdanie i ubrać w słowa to, jak koszmarnie się teraz czuje.

To zawsze było trudne tak słuchać tych rozpaczliwych wypowiedzi swojego chłopaka, ale wydawało się, że zrzucenie tego pomagało mu, więc Louis był gotowy słuchać tego godzinami i za każdym razem tłumaczyć, że tak nie jest.

Harry w końcu odsunął się na raptem kilka centymetrów. Popatrzył na twarz Tomlinsona, który położył dłoń na jego rozgrzanym policzku i uśmiechnął się tak, jakby zapewniał tym jednym, małym gestem, że wszystko jest okej.

– Inni mają lepsze wyniki. Chyba... – głos Harry'ego zadrżał, gdy zaczynał nowe zdanie. – Nie nadaję się na te studia. Jestem... Jestem beznadziejny.

– Hej, bardzo lubisz swoje studia. – wyszeptał starszy, patrząc w jego oczy. – Marzysz o tym, żeby zostać architektem. Wyniki nic nie znaczą, najważniejsze, że nie musisz poprawiać tego kolokwium i będziesz mógł skupić się na tym z rysunku, tak? – zapytał z delikatnym uśmiechem, kojąco dotykając skóry jego twarzy. – Sam mówiłeś, że ta poprawa pokryłaby się z terminem tego kolokwium.

– Uhm, tak. – zielonooki skinął delikatnie głową. – Tak, masz rację.

– Nie jesteś przekonany, Hazz. – zauważył Louis. – Obaj dobrze wiemy, że nadal te wszystkie myśli siedzą ci w głowie. – uśmiechnął się smutno, ale nie oceniał go. Po prostu słuchał i starał się zapewnić komfort. Tyle mógł zrobić. – Nie da się we wszystkim być najlepszym.

– Ja... – westchnął ciężko Harry. – Ja po prostu... Nie jestem w niczym dobry. Niczym. – podkreślił, jakby to było niebywale ważne.

– Twoje rysunki są chwalone przez każdego prowadzącego. – odpowiedział od razu szatyn, nie dając drugiemu szansy na rozpędzenie się w swoim błędnym kole myśli. – Masz szansę jechać ze swoim projektem na ogólnokrajowy konkurs.

– Uhm... Ja... Ja nie jadę. – przyznał zażenowany Styles. – Jedzie Andrew.

– Kochanie... – zaczął Tomlinson.

– Nic mi się nigdy nie uda. – wymamrotał zły na siebie. – Zawsze wszystko zawalam.

– Stresowałeś się tą matematyką. Zawsze, gdy tak bardzo się stresujesz, jest ryzyko, że wynik nie będzie tak dobry. – powiedział, uśmiechając się smutno do młodszego. – Ważne, że zdałeś i idziesz dalej, tak? Tylko to się teraz liczy.

– Tylko... Tylko inni z mojej grupy mieli aż dziesięć punktów więcej, a było ich tylko czterdzieści za całą pracę. To... To przepaść. – dopowiedział całkiem przygaszony.

– Wyniki jakichś kolokwiów nie świadczą o tym, czy będziesz dobrym architektem w przyszłości, kochanie. – powiedział spokojnie. Może to wydawało się oczywiste, ale dla Harry'ego nie było, więc trzeba było go o tym zapewnić, nieważne, że już kolejny raz. – Mój tata za pierwszym razem w ogóle nie dostał się na prawo, a zobacz, jak daleko zaszedł. I wiem, zaraz mi powiesz, że to co innego niż architektura. – uśmiechnął się, widząc, że usta bruneta już się uchylają. – Ale ten kolega twojej mamy? – przywołał inny przykład. – Pamiętasz, jak mówił, że kilka przedmiotów musiał poprawiać nawet we wrześniu? Sam mówiłeś, że chciałbyś projektować takie budynki, jak on. Każdy nadal stoi w miejscu, nie zawalił się i zachwyca przechodniów, a on, jako autor tych projektów, zbiera same najlepsze opinie. Nie jest istotne to, że zdawał jakieś głupie egzaminy kilka razy. – wzruszył ramionami. – To nie decyduje o tym, czy będziesz dobry w swojej pracy.

– Ale tyle się uczyłem, a oni i tak są lepsi. – westchnął Styles, pocierając dłońmi swoją zmęczoną twarz. Wydawało się, że ma już dość. – Zawsze są lepsi.

– Harry, kochanie, nie porównuj się do innych. Może aż za bardzo zależało ci na wyniku i się zestresowałeś, nie pamiętałeś niektórych rzeczy przez stres. Widziałeś w ogóle, ile osób nie zdało tego kolokwium? – uniósł brew, bo sam widział przy otwieraniu wyników, ile poszczególnych okienek w dokumencie było wypełnionych na czerwono.

– Ponad pięćdziesiąt procent. – wymamrotał młodszy, który oczywiście zdążył już wyliczyć sobie wszystkie statystyki, do których i tak nie podchodził obiektywnie.

– Właśnie. Poradziłeś sobie lepiej niż ponad połowa osób na roku. To całkiem niezły wynik, nie sądzisz? – zapytał z uśmiechem, pocierając kciukiem jego policzek. – A następnym razem na pewno pójdzie ci lepiej. Uszy do góry, dla mnie jesteś zawsze najlepszy i bardzo cię kocham.

– Po prostu... – zaczął cicho Harry. – Mam dość. Co każde kolokwium, co każdy egzamin, jest to samo. Płacz o nic, a potem czuję się tak cholernie winny, że robię ci ciągle sceny. Mam... Mam siebie dość, Lou. Czemu muszę taki być? – zapytał z wyrzutem do samego siebie, zaciskając dłonie w pięści.

– Nie odpowiem ci na to pytanie, Hazz, bo sam doskonale to wiesz. – stwierdził, patrząc w jego oczy, gdy starał się rozluźnić zaciśnięte palce drugiego. – To tylko twoja głowa. Twoje wewnętrzne przekonania o sobie. Nikt inny nie myśli, że jesteś beznadziejny. – zapewnił spokojnym głosem. – Ludzie ci zazdroszczą, podziwiają, ale ty nie dostrzegasz swoich dokonań ani zalet. Sam powiedziałeś mi to miesiąc temu po terapii, pamiętasz?

– Tak. Tak powiedziała mi Lana. – wymamrotał brunet. – Opieram... Opieram wszystko na... Na przekonaniu, że... – mówił z trudem. – Jestem niewystarczający. Niewystarczająco dobry. – sprecyzował.

– A nie jesteś. – powiedział od razu Louis. – Jesteś najwspanialszym, co spotkało mnie w życiu i jestem za ciebie wdzięczny każdego dnia. – uśmiechnął się ciepło, całując go czule w czoło.

– Przepraszam, że nie umiem w to uwierzyć, Lou. – westchnął, spuszczając wzrok na ich splecione dłonie. Czuł się tak cholernie winny, że nie umiał nie sprawiać problemów. Wiedział, że Louis jest przez niego często smutny. – Nie zostawiaj mnie, proszę. Ja... Ja bardzo chcę, ale... Nie potrafię. – wyrzucił z siebie drżącym głosem. – Nie umiem.

– Nie przepraszaj mnie, Harry. Jestem tutaj, tak? – szepnął, dociskając jego ciało do swojego. – Nigdy od ciebie nie odejdę. – zapewnił.

– Jestem złym chłopakiem. Jestem zły. Nie zasługuję na twoją uwagę.

– Jesteś dobry, aniele. – wyszeptał tuż przy jego uchu. – Jesteś cholernie dobry. Zasługujesz na całe dobro tego świata. Jesteś wystarczający. – podkreślił dosadnie.

A Harry tego nie zanegował, jedynie wzmocnił swój uścisk i pozwolił Louisowi go uspokajająco gładzić po plecach i scałować z jego twarzy każdą słoną łzę. Chciał mu uwierzyć, chciał być wystarczający. Chciał się tak czuć.

Możliwe, że po kilkudziesięciu minutach dających komfort przytulasów położyli się obaj na kanapie i rzeczywiście włączyli jeden z ulubionych filmów Harry'ego. Zjedli także razem ciasteczka i młodszy chichotał w ten swój przesłodki sposób, gdy Louis miał sweter cały w czekoladowych okruszkach, ponieważ kompletnie nie przejmował się tym, czy słodycze trafiały do jego ust, gdy był zapatrzony na swojego chłopaka. Pokręcił tylko głową, kiedy zobaczył, jak bardzo tu nabrudził i tak, skradł malutkiego całusa z malinowych warg swego partnera. Wtedy Harry oplótł go ciasno swymi długimi nogami i wcale się nie złościł, gdy starszy obsypywał całą jego zarumienioną twarz wszelkimi buziakami. Faktycznie – Louis nie mógł się powstrzymać przed nawet najmniejszym kontaktem z chłopakiem.

Znów poczuł się, jakby unosił się kilka centymetrów nad ziemią, gdy młodszy patrzył na niego z delikatnym, nieśmiałym uśmiechem i tak samo głupim wyrazem twarzy zakochanego dzieciaka. I on wiedział, że wygląda w tym momencie dokładnie tak samo.

Harry Styles był dobrym człowiekiem.

A Louis Tomlinson był gotów zapewniać go o tym każdego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top