dwa;
Oczywiście powrót do domu minął w niezbyt miłej atmosferze. Mój ukochany ojciec oczywiście nie zapomniał przypomnieć mi o tym jak bardzo jestem głupi i niepotrzebny...
Był na mnie wściekły o to, że moje pożegnanie z Mukim trwało tak długo.
Czasami zastanawiałem się dlaczego on taki jest?
Czy on naprawdę jest pozbawiony jakichkolwiek uczuć? Wszystko na to wskazywało.
Ojciec wysadził mnie pod domem i sam odjechał, tak jak mówił-do kancelarii. Spędzał tam więcej czasu niż w domu, jednak nie ubolewałem z tego powodu.
Gdy wszedłem do domu od razu usłyszałem kłócącyh się braci. Chyba poszło o pilot, nie wiem dokładnie się nie przysłuchiwałem.
Moja mama, Liz jak zawsze siedziała przy stole pisząc coś na swoim laptopie. Nawet nie zauważyła, że wróciłem do domu.
Zdjąłem swoje czarne vansy i pobiegłem od razu na górę do swojego pokoju zamykając się na klucz. Robiłem tak zawsze, odkąd...Po prostu tak robiłem.
Rzuciłem się na swoje łóżko przecierając twarz rękami.
Czułem ogromną pustkę. Dopiero teraz doszło do mnie, że zostałem sam. Całkiem sam. Nie miałem nikogo. Nikogo.
Omiotłem wzrokiem swój pokój. Panował tam mały bałagan. Ściany były białe, poobwieszane plakatami moich ulubionych zespołów. Przy jednej ścianie stała duża, biała szafa a obok niej biurko tego samego koloru. Przy drugiej ustawiona była komoda a nad nią wisiała półka gdzie trzymałem swoją dość pokaźną kolekcję płyt.
Spojrzałem na podłogę gdzie leżały ulubione zabawki Mukiego. Był tam jego ulubiony różowy kurczak który zawsze strasznie mnie irytował. Podniosłem go i ścisnąłem go w ręce. Ugh. Moje serce krwawi!
Czułem się źle, na prawdę źle. Nie minęła nawet godzina a ja już niesamowicie za nim tęskniłem.
Została jeszcze opcja którą zaproponował mi ten zielonowłosy chłopak. Czy skorzystam? Oczywiście. Nie widzę innego wyjścia. Jeśli mam okazję do spędzenia chociaż chwili w towarzystwie Mukiego nie mogłem postąpić inaczej. To była dla mnie jedyna szansa.
Sięgnąłem po laptopa chcąc obejrzeć nowy odcinek Walki o Tron, ale powstrzymała mnie moja tapeta. Muki.
Zamknąłem komputer i odłożyłem na miejsce. Czy wszystko w tym domu musi mi go przypominać?!
Postanowiłem posłuchać muzyki, więc wstałem z łóżka podchodząc do regału z moimi płytami. Sięgnąłem po pierwszą lepszą płytę którą akurat okazała się być płytą All Time Low i włożyłem ją do odtwarzacza wracając do swojego ulubionego miejsca na ziemi-łóżka.
Nagle poczułem wibracje mojego telefonu. Nucąc jedną z lecących akurat piosenke od razu wyjęłem go z tylniej kieszeni moich czarnych spodni wpisując hasło- pingwiny z madagaskaru. Kocham tę kreskówkę! Po odblokowaniu zobaczyłem, że czekała na mnie wiadomość.
Od: Nieznany.
Mam nadzieję, że przyjdziesz. Muki tęskni.
Czytając treść wiadomości zdziwiłem się. Na wzmiankę o Mukim trochę posmutniałem, ale zastanawiałem się od kogo mogłem dostać tę wiadomość. Nie przypominałem sobie żebym dawał komuś swój numer telefonu. Czyżby to był ten chłopak ze schroniska, Michael?
Do: Nieznany.
Kto pisze?
Od razu dostałem odpowiedź.
Od: Nieznany.
To ja Michael. Ten w zielonych włosach...pamiętasz?
Oczywiście, że pamiętałem. Trudno nie zapamiętać kogoś kto ma zielone włosy.
Do: Nieznany.
Pamiętam. Skąd masz mój numer?
Od: Nieznany.
Był w papierach. Chciałem się tylko upewnić czy będziesz. Najlepiej przyjdź około 16, wtedy jest najmniej ludzi i oczywiście jestem ja!
Nie znałem tego chłopaka, ale wydawał się być bardzo miłą i energiczną osobą. Czułem się fajnie, że ktoś do mnie napisał, dzieje się to bardzo rzadko. Baa, nie pamiętam już kiedy ostatnio z kimś pisałem. Moje życie towarzyskie ograniczało się do spędzania całych dni przed komputerem albo spacerów z Mukim. Teraz chyba zostało mi mówienie dzień dobry swoim sąsiadkom.
Chciałem napisać mu coś fajnego, żeby wiedział, że jestem mu bardzo wdzięczny za to co mi zaproponował. Czułem, że gdyby ta kobieta nie zawołała go tylko kogoś innego wcale to wszystko by się tak nie potoczyło.
Niestety nagle usłyszałem pukanie. Przepraszam, walenie do drzwi i krzyk Ben'a.
-Luke, kolacja!!! Złaź na dół.
Do: Nieznany.
Ok, będę.
Wstałem z łóżka chowając telefon pod poduszkę. Nie wiedziałem dlaczego, ale poprawił mi się trochę humor. Jednak wiedziałem, że długo on nie potrwa. Kolacja z moją rodzinką? To nigdy dobrze się nie kończy.
Zszedłem na dół. Wszyscy już siedzieli przy stole, wypatrując mnie. Zająłem wolne miejsce obok Jack'a i nałożyłem sobie trochę sałatki.
-Tak trochę pusto bez Mukiego.-powiedział Ben nabijając kawałek kurczaka na widelec.-Przyzwyczaiłem się do niego.
-Przestań Ben, tylko niepotrzebne wydatki.-parsknął ojciec.
-Ostatnio Alice-Alice to koleżanka mamy z pracy, nie cierpię kobiety.-powiedziała mi, że przeprowadzono badania i psy po paru latach życia stają się agresywne do swoich właścicieli.
Nie mogłem się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Jak to jest możliwe, że one dwie wykształcone kobiety będące adwokatkami są aż takie głupie?!
Ojciec zmroził mnie wzrokiem, a ja postanowiłem się już nie odzywać.
Przeleciałem wzrokiem po ich twarzach. Jack i Ben jak zawsze siedzieli znudzeni uśmiechając się co rusz do mamy czy taty. W końcu to były złote dzieci, jak by inaczej. Ugh, nienawidziłem ich. Cała rodzina, nawet nauczyciele widzieli w nich aniołków. Gdyby chociaż jedna osoba dowiedziała się jacy byli na prawdę...
Mama z uśmiechem na twarzy rozmawiała z Ben'em o kolacji na którą ma przyjść ze swoją nową dziewczyną. Kobieta była bardzo podekscytowana tym spotkaniem. Dziewczynę Jack'a wręcz uwielbiała dlatego jak najszybciej chciała poznać drugą dziewczynę.
-Luke może ty też jakąś przyprowadzisz?-zapytał Andrew z udawanym spokojem. Jednak z kilometra można było wyczuć ironię.
Jack i Ben parskneli śmiechem a mama spuściła wzrok. Typowe.
Już chciałem coś odpowiedzieć jednak przerwał mi to mój ojciec.
-Ach, nie przepraszam! Musisz być inny od wszystkich i być tym obrzydliwym pedałem. Nałóż sobie mięsa.-parsknął widząc, że jem sałatkę.
-Nie jem mięsa.-burknęłem. Już od pewnego czasu postanowiłem nie jeść mięsa.-Jestem wegetarianinem.
-Ty nie wdzięczny bachorze, matka się stara a ty mówisz, że nie jesz mięsa?!-krzyknął. Tak to zawsze wyglądało. Ojciec przerośnięty problemami w swojej kancelarii musiał się na kimś wyżyć. A tą osobą zawsze byłem ja, bo kto inny. Czarna owca, wow chyba mam nowy username na Twittera.
-Andrew... Nie przy jedzeniu.-upomnęła go Liz. Nie lubiła kłótni, tak samo jak ja jednak ona bała się sprzeciwić mężowi. Czułem, że w głębi duszy na prawdę nie podoba jej się nasza rodzinna sytuacja, to jak to od dwóch lat wygląda. Ale nie miała odwagi, dlatego pozwalała pomiatać sobą i mną. W końcu ja nie byłem lepszy.
-A kiedy jak nie teraz?! No kiedy, jak on tylko siedzi w tym swoim pokoju słuchając tych pedalskich zespołów? Nie widzisz co my mamy za syna? Dlaczego on nie może być normalny tak jak Jack i Ben?
-Dziękuję.-powiedziałem wstając od stołu.-Dziękuję za tą istnie cudowną kolację spędzoną w gronie mojej cudownie kochającej się rodzinki. Jak zawsze, miło. A teraz pozwólcie, że zamknę się w pokoju aby słuchać moich pedalskich zespołów. Pyszna sałatka mamo.-i tak jak powiedziałem zrobiłem.
-Luke Robert Hemmings, wracaj tutaj ja nie skończyłem!
Nie słuchałem go już. Weszłem do swojego pokoju i trzasnęłem drzwiami. Przy nich starałem zachować spokój jednak tego było za wiele. Tego było po prostu za wiele.
Nie mogłem tego dłużej słuchać. W kółko jedno i to samo. Robiło mi się już nie dobrze od tego wszystkiego. Nie dość, że w szkole na każdym kroku mi dokuczali to nawet w domu nie miałem chwili spokoju. Chciałem umrzeć.
Nagle naszła mnie taka wewnętrzna potrzeba porozmawiania z kimś. Dobrze wiedziałem, że nie mam takiej osoby ale naiwnie wziąłem telefon do ręki.
Żadnej nowej wiadomości.
Nie żebym na coś czekał...
Choć może trochę byłem zawiedziony.
Rozebrałem się i w samych bokserkach położyłem się do łóżka. Brakowało mi czegoś ciężkiego na kołdrze.
_
Lubię to pisać.
eriwle
*Rozdział nie sprawdzony, nie miałam już siły hahha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top