ROZDZIAŁ 9

Wow!

To co powiedział przed chwilą było tak autentyczne i rozbrajająco urocze, że mam ochotę się popłakać.

Ze szczęścia oczywiście.

-I co ja mam ci odpowiedzieć?-pytam i spoglądam na niego z zaszklonymi oczami.

Że mam ochotę być twoją dziewczyną, a jeszcze wczoraj cię nienawidziłam?

Chyba muszę się przebadać, bo targają mną tak sprzeczne emocje, że są wręcz nierealne.

Przynajmniej tak mi się wydawało.

Do wczoraj.

Bo dzisiaj, to jestem w stanie uwierzyć nawet w to, że Wielkanoc jest w styczniu.

-I wanna be yours- cytuje słowa znanej piosenki.

Rozpłynę się, ty idioto.

Nie wiem co się ze mną dzieje, ale twoja miła strona powoduje, że miękną mi kolana.

-A tak na poważnie?

-Nie wiem- wzrusza ramionami- Powiedziałem ci co czuję i teraz twoja kolej, żeby użyć mózgownicy.

Oj powiedziałeś.

I to tak dużo, że zaczynam się niepokoić czy nikt cię nie otruł.

To mogłabym być ja, ale dzisiaj wyjątkowo cię lubię i nie mam zamiaru cię zabijać.

Ale gdyby stało się to wczoraj, to tak.

Byłabym to ja.

Rosie Wilson z psychopatycznym uśmiechem na twarzy.

-Naprawdę mnie lubisz?- wpatruję się z uwagą w jego oczy.

-Kocham cię Rosa- stwierdza- Ale ty nie kochasz mnie i chcę to zmienić.

Nie wiem co powiedzieć.

Dosłownie odebrało mi mowę i nie zapowiada się, żebym w najbliższym czasie ją odzyskała.

Victor Evans tymi dwoma słowami wbił gwóźdź do mojej trumny.

-Jak?

No właśnie!

My się nie lubimy, a przynajmniej tak myślałam do teraz.

Teraz już wiem, że wszystko było złudną iluzją, a gdy prawda wyszła na jaw wszystko się pokomplikuje. Nie będę wiedziała jak mam się zachowywać w stosunku do chłopaka, a co najważniejsze nie będę wiedziała co mam do niego czuć.

Bo jak na razie nie czuję nic.

Pustkę.

No dobra, może jednak trochę go lubię!

Ale tylko troszeczkę!

-Zacznijmy zachowywać się jak przyjaciele, a wtedy cię oczaruję.

-Jak przyjaciele?- uśmiecham się- A jak zachowują się twoim zdaniem przyjaciele?

Mam nadzieję, że nie miał na myśli przyjaciół z korzyściami, bo wtedy chyba bym wykwitowała.

Zgon na miejscu gwarantowany.

-Spotykają się, wygłupiają się i na pewno rozmawiają.

Brzmi fajnie i gdy o tym słucham coraz bardziej nabieram na to ochoty.

Sama nie dowierzam w to co mówię, ale tak.

Chcę spędzać czas z Evansem.

-Te spotkania i wygłupy brzmią dwuznacznie- poruszam zabawnie brwiami.

Gdybym nie rzuciła jakimś żartem, albo docinką to zrobiłoby się poważnie. Stres i nerwy by nas zeżarły, a po co to komu. Można być poważnym i jednocześnie robić sobie przerwy na śmiech.

Śmiech to zdrowie.

-Przestań zboczeńcu!- szturcha mnie Victor, ale sam uśmiecha się pod nosem.

-No co?- wzruszam ramionami- To co powiesz na wycieczkę rowerową dzisiaj?

Musiałam przejąć inicjatywę, bo Victor powiedział dzisiaj bardzo dużo i teraz moja kolej.

-Tą fajną trasą obok plaży?

Zdecydowanie, tak!

To moja ulubiona trasa i zabieram tam tylko wyjątkowych, a on chyba ma stać się wyjątkowy.

-Tak- potwierdzam skinieniem głowy.

-To wchodzę w to!- uśmiecha się szeroko- A to będzie randka?

No, niekoniecznie.

Powiedziałabym, że to wypad dwójki znajomych, bo na randki jest jeszcze za wcześnie.

-Przyjacielskie spotkanie- uściślam.

-Czyli nieoficjalna randka?- drąży.

Skubańcu, powinieneś zostać policjantem, a nie pięściarzem.

-Nazywaj sobie to jak chcesz, dupku- wpatruję się w niego złowrogo, a gdy zauważam jego minę przymykam powieki- Czy ja właśnie dałam się wplątać w twoją popieprzoną grę?

-Tak, dałaś się wplątać w moją popieprzoną grę- odpowiada z szerokim uśmiechem- Sprowokowałem cię, a ty tak słodko się zdenerwowałaś.

-Weź, bo się porzygam tęczą- komentuje i udaję odruch wymiotny.

Czas znów stać się Rosanną Wilson, zabawną i pyskatą.

-Czyli nie lubisz słodkich chłopców?- pyta zbity z tropu.

Skąd mu się w ogóle wziął pomysł, że takich lubię?

Znaczy no lubię takich, ale bez przesady.

Nie chcę chłopaka, który przychodzi do mnie z kwiatami i szepcze słodkie słówka. Przynajmniej nie przez cały czas, bo chyba trafiłabym do wariatkowa.

Ale nie chcę też kryminalisty, który bije kobiety i wszczyna awantury.

Chcę kogoś pośredniego.

Tylko, że znaleźć takiego chłopaka to prawie niewykonalne zadanie. Każdy popada z skrajności w skrajność i jak natknę się jeszcze raz na przesłodzonych frajerów i niewychowanych głąbów to zakończę poszukiwania swojej drugiej połówki.

-Nie- odpowiadam stanowczo.

-A Phil?

Czy musiałeś zacząć temat mojego byłego, który zdradził mnie z przypadkową dziewczyną na imprezie?

Nie musiałeś, ale to zrobiłeś i teraz stanę się opryskliwa.

-On był błędem- odpowiadam, a po chwili odwracam się w jego stronę- Nie wiedział o nim nikt oprócz mojej mamy. Powiedziała ci?!

Wątpię, żeby mama zdradziła nasz sekret jakim był związek mój i Phila, ale w tej sytuacji jest jedyną podejrzaną.

-Wiedziała jeszcze moja siostra- patrzy na mnie niewinnie.

Camile, już jesteś martwa.

-Zdrajczyni- prycham.

-Nie wiń Cami, ona od zawsze wspierała mnie w moich decyzjach względem ciebie.

Że co, proszę?

Ona wiedziała i nic mi nie powiedziała?

Wredna małpa.

-Tych głupich też?

-Akurat te idiotyczne realizowałem za jej plecami- uśmiecha się pod nosem, jakby przypomniał sobie jakąś zabawną historię- Nie lubisz, jak Cami ci o mnie mówi?

-Żenujące akcje uwielbiam, ale gdy nas shipuje to nie koniecznie- odpowiadam szczerze.

-Ubzdurała sobie, że jak będzie ci to mówić to się we mnie zauroczysz- zaczyna- Zawsze mi powtarzała, że jej plan kiedyś wypali.

Nasza urocza Cami knuje za moimi plecami takie intrygi?

Nieładnie przyjaciółko.

-Cóż...- wzdycham ponuro- Nie wypalił.

Stawiam na szczerość, bo według rad mojej mamy to ona jest podstawą relacji.

-Wiedziałem, ale nie chciałem jej podcinać skrzydeł- parskam śmiechem.

-To ona jest jakimś ptakiem?

-Nie- kręci w rozbawieniu głową- Aniołem miłości, tak zwanym Amorkiem.

-Dobry jesteś- komentuję.

Rośnie mi konkurencja.

I nie powiem, zaczyna mnie to martwić.

-Nie tylko w tym- porusza dwuznacznie brwiami.

Podteksty stały się chyba naszą codziennością.

-Jak brakuje ci seksu to idź do jakiegoś klubu i kogoś wyrwij. Może jakąś laskę jarają małe przyrodzenia.

-Właśnie!- uśmiecha się szeroko do mnie, a w jego oczach tańczą zadziorne iskierki- Planujemy jakiś dłuższy postój na tej naszej wycieczce rowerowej?

-No możemy- wzruszam ramionami- Zjemy coś i odpoczniemy. Dobry pomysł.

Dziwnie zabrzmiało to, że przyznałam Victorowi rację.

Bardzo dziwnie.

-Zajaramy- poprawia mnie.

Wchodzę w to!

Dawno nie imprezowałam i chwila relaksu przy dobrej marihuanie na pewno mi się przyda.

-Ale ja przynoszę zioło- upieram się.

-Ty masz słabą- oburza się.

Skąd ty to niby wiesz?

-Może moja hodowla nie jest zajebista, a w zasadzie była, bo krzak już mi usechł- zamyślam się- Ale chyba nigdy nie próbowałeś niczego od moich braci.

-Z twoją mamą paliliśmy i nie była jakaś mocna.

-Kochany, mama to ma swoje drzewko- przewracam oczami- A Chase i Shane mają specjalną szklarnię i tam hodują swoją plantację. Taką dojebaną.

-To przywoź- uśmiecha się przebiegle.

Wszystko załatwię tylko najpierw muszę przeżyć rozmowę z braćmi i troskliwą Lizzy, która będzie mi robić wykład.

Ale czego się nie robi dla ulepszenia nie-randki.

-Do potem!- krzyczę i odchodzę w kierunku swojego domu, a przynajmniej mam nadzieję, że tam jest mój dom.

Nadzieja matką głupich.


Hejka!

Jeśli myślicie, że to koniec to zdradzę wam, że grubo się mylicie:):):)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top