ROZDZIAŁ 6

-Usiądź spokojnie na dupie i się nie wierć, bo nie mogę opatrzyć ci tej rany- mówię zirytowana i przytrzymuję dłonią bark chłopaka.

Kilka minut temu udało nam się wtoczyć do domu i teraz zakładam opatrunek na jego twarz. Myślałam, że nie oberwał mocno, ale cofam to.

Krwi polało się więcej niż na wojnie.

-Ale mi się nudzi- jęczy i zaczyna się bujać do jakiejś melodii.

Nie wytrzymam.

Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.

-Siadaj, bo jak nie to zostawię cię samego- ostrzegam go i to najwidoczniej działa.

-Rosa?- słyszę jego głos.

Skąd mu się wzięło to przezwisko?

Nikt nigdy tak na mnie nie mówił, a on uparcie mnie tak nazywa.

-Tak?- staram się opanować targające mną emocje.

-A zostaniesz u mnie na noc?

Nie.

-Zobaczę- burczę pod nosem i wyrzucam zużyte gaziki.

-Zostań ze mną, proszę- Victor pojawia się za moimi plecami i mnie obejmuje.

Evans mnie przytula.

Co jest grane?

Wyplątuję się z jego objęć i cofam się o krok.

Już nam wystarczy tych czułości.

Co za dużo, to niezdrowo.

-Dobra- kapituluje- Ale kładź się już spać.

-Nie zasnę bez prysznica- spiera się.

Nie mam ochoty czekać, aż wielki pan i władca się wykąpie.

Jest środek nocy, jestem zmęczona, chce spać, a na dodatek jutro muszę iść do roboty.

A Victor Evans wymyśla sobie kąpiel.

Trzymajcie mnie, bo zaraz go uduszę.

-Zaśniesz, bo ja nie mam zamiaru się martwić, czy ty się utopiłeś, czy jednak żyjesz.

-Słodko, że się o mnie martwisz- mówi, a po chwili dodaje- Ale nie ma kurwa mowy, że zasnę brudny.

Może jak mu pozwolę to przestaniemy się kłócić i szybciej będę w domu, w swoim cieplutkim łóżeczku?

To ma prawo się udać.

Poprawka.

Musi się udać, bo innej opcji nie przyjmuję do świadomości.

-Masz piętnaście minut i jeśli coś ci się stanie to wołaj- oznajmiam.

-Się robi szefowo- salutuje i chwiejnym krokiem rusza w stronę łazienki.

Biorę kilka uspokajających wdechów i siadam na dużej kanapie. Jest tak wygodna, że mogłabym na niej spać.

Mogłabym, ale ktoś postanowił grać mi na nerwach.

Mija kilkanaście minut, a dociera do mnie męski głos.

-Rosa!- słyszę krzyk Evansa i biegnę w stronę łazienki.

To był zły pomysł.

Na pewno się przewrócił i coś sobie złamał.

-Co się stało?- pytam i przykładam ucho do drzwi, żeby lepiej słyszeć.

Czarne myśli pochłaniają mnie bez reszty i czekam na jego odpowiedź bardziej niż na piątek.

-Zapomniałem ubrań.

A to luz.

Myślałam, że stało się coś gorszego.

Ale, czekaj.

Jak to, kurwa, zapomniał ubrań?

Pewnie humor go nie opuścił i postanowił sobie ze mnie zakpić, ale nie ze mną takie numery.

-Żarty sobie ze mnie robisz?- prycham- Na dziewięćdziesiąt dziewięć  procent masz na sobie ubrania, więc wychodź.

I wychodzi.

Ale całkowicie nagi.

O ja pierdolę.

-Mówiłem, że nie mam gaci- wzrusza ramionami i próbuje dać krok w moją stronę, ale się chwieje.

Szybko go łapię, całkowicie ignorując jego ubiór.

A właściwie jego brak.

-Dajcie mi siły- mówię pod nosem i dźwigam jego wielkie cielsko- Idziemy do twojego pokoju.

Niech kładzie się spać, bo mi już wystarczy atrakcji na dzisiejszy wieczór.

-Przenieśli mi go.

-To w takim razie, gdzie mam cię położyć?

-U mnie- odpowiada.

Uduszę cię, Evans!

-Ale, gdzie jest twój pokój?- dopytuję.

-W piwnicy- mówi, a mi ramiona opadają.

-Mam zejść z tobą po schodach?

-No na to wygląda.

No to można nam szykować trumny.

Kilka razy schodziłam do piwnicy, jeśli można tak nazwać wyremontowaną salę kinową, a schody są ogromne.

Wyższe od samego Mount Everest'u. 

-Trzymaj się mnie i barierki- tłumaczę mu i zaczynam powoli schodzić z nim po tych przeklętych schodach.

Jeśli przeżyjemy i nie pocałujemy się z podłogą to trzeba ogłosić sukces.

-Całkiem dobrze nam poszło- komentuje i siada na łóżku.

Dokładnie!

Ominęliśmy tą przeszkodę bez zbędnych komplikacji i można świętować.

-Gdzie masz bieliznę?- zmieniam temat, bo przypominam sobie, że Evans nadal jest goły.

Goły, ale za to jaki wesoły!

-W górnej szufladzie- wskazuje palcem na niewielki mebel.

-Ubierz się- rzucam w niego bokserkami.

-A jeśli nie mam ochoty?- prycha.

To zacznij ją mieć, albo cię do tego zmuszę.

-To ci pomogę- warczę wściekła.

-Z wielką, kurwa, przyjemnością- na potwierdzenie swoich słów kładzie się na łóżku.

Gdzie jest ukryta kamera i kiedy wyskoczą nasi znajomi krzycząc, Twoja mina jest bezcenna Rosie?

Bo nie dowierzam, że to się dzieje naprawdę.

-Czy ty nie możesz jak normalny człowiek upić się i zasnąć?- pytam zirytowana- Musisz odpieprzać mi tu manianę?

-Tak- uśmiecha się zadziornie.

Gdy tylko otrzeźwiejesz, zginiesz marnie Evans.

Obiecuję ci to.

-Ubierz się- rozkazuję.

-Nie.

Mam ochotę się rozpłakać.

Jest koło trzeciej w nocy, a ja użeram się z pijanym Victorem.

Koszmar.

-Victor, proszę cię- wzdycham.

-O co mnie prosisz?

Siłę na zaczepki masz, a żeby się ubrać to już nie?

Przeciągasz strunę.

-Na pewno nie o orgazm- odgryzam się- Załóż te gacie i kładź się spać.

-A położysz się ze mną?- pyta i uśmiecha się czarująco.

Nie, ale ci tego nie powiem, bo się nie położysz.

-Tylko, jeśli się ubierzesz- stawiam warunek.

-No dobra- ożywia się i zaczyna ubierać- Gotowe.

Łatwo poszło, naiwniaku.

-Super- kiwam głową, chociaż nie do końca jestem świadoma tego co robię- Muszę jeszcze zadzwonić do twojej siostry i powiedzieć, że się znalazłeś.

Camile na pewno się denerwuję, a telefon ode mnie ją uspokoi.

Przecież nie po to szukałam Victora, żeby ona się zamartwiała.

-A mogę ja jej coś powiedzieć?- słyszę pytanie, które pada z jego ust.

-Jasne- odpowiadam i wybieram numer do dziewczyny- Halo? Cami?

-Znalazłaś go?- dociera do mnie jej spanikowany głos.

-Tak siostrzyczko jestem cały i zdrowy- mówi do telefonu- A teraz z łaski swojej daj nam spać.

-Ty idioto! Martwiłam się o ciebie, a ty podchodzisz do tego tak spokojnie!

Słyszę w jej głosie ulgę i napawa mnie to ogromną satysfakcją.

Pomogłam jej, tak jak ona pomaga mi.

-Nie sraj żarem, to grozi pożarem- odgryza się jej- Też cię kocham. Dobranoc.

Brzmi trochę jak ja, kiedy droczę się z braćmi.

To chyba typowe dla rodzeństwa.

-Wszystko ogarnięte, to teraz kładź się spać- nakazuję i popycham go na łóżko.

Jeśli myślałam, że ten dupek tak po prostu pójdzie spać to byłam w błędzie.

Chłopak pociąga mnie za sobą, a ja ląduję na jego klatce piersiowej.

-Śpij ze mną, proszę- zakłada mi kosmyk włosów za ucho.

-Nie mogę, jutro muszę iść do pracy- próbuję się podnieść, ale Victor mi na to nie pozwala.

-Przecież pracujemy razem- zaczyna i patrzy na mnie błagalnie- Powiemy, że robiliśmy trening na świeżym powietrzu, proszę.

To spoko wymówka, ale on chyba nie załapał, że chciałam wrócić do siebie.

Wzdycham i zamyślam się.

Nie zaśnie jeśli nie położę się z nim, może sobie zrobić krzywdę, a ja zawiodę Cami.

Nie mogę.

-Pierwszy i ostatni raz zgadzam się na coś takiego- mówię cicho i podnoszę się z jego ciała. Układam się wygodnie na poduszkach i odwracam do Evansa plecami- Dobranoc.

Robię to tylko i wyłącznie dla mojej przyjaciółki.

-Dobranoc- mówi i przyciąga mnie do siebie, a następnie składa krótki pocałunek na mojej głowie.



2 część maratonu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top