ROZDZIAŁ 5

Droga do domu mija mi całkiem szybko, ale jak zwykle zatrzymuję się na pogaduszki z sprzedawczynią w lokalnym sklepie. Codziennie wymieniamy kilka zdań na temat wydarzeń w Rio, mojej pracy i natrętnych turystach.

Dzień, jak co dzień.

-Hejka tato, hejka mamo!- witam się po przekroczeniu progu domu- Hej wujku, nie widziałam cię!

Lucas siedzi na kanapie, tuż obok moich rodziców i prowadzi z nimi zaciętą dyskusję.

Mogę się założyć, że rozmawiają o kartelu.

-Hej Rosie- odpowiadają mi.

-Cześć, skarbie- słyszę głos Victora.

Co on tu robi?

Specjalnie wróciłam do domu wcześniej, byleby tylko od niego odpocząć, a on przywlókł się tu za mną.

Dajcie mi siły.

-Co ty tu robisz, dupku?- syczę wściekła.

Zapewne przyszedł podnosić mi ciśnienie tak, że mam ochotę wystrzelić się w kosmos.

Jednym słowem, dramat.

-Przyszedłem cię podenerwować- oznajmia i uśmiecha się złośliwie.

Jakbym przed chwilą na to nie wpadła.

-Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty?

-Nie.

Oh, a ja mam.

A jeśli ci się nudzi to mogę znaleźć ci jakieś zajęcie.

Możesz na przykład pójść do swojego domu i sprawdzić czy cię tam nie ma.

-Wróciłam do domu z pracy po to, żeby odpocząć a nie się z tobą użerać, więc z łaski swojej daj mi spokój- kończę swój wywód i wchodzę po schodach.

Wyszło nawet kulturalnie, więc należą mi się oklaski.

Brawo, Rosie!

-Nie- podąża za mną.

Żartujesz?

Nie po to mój mózg działał na najwyższych obrotach, żebyś teraz ignorował moje słowa i mnie denerwował.

Ale może jesteś za głupi?

Dobra, powiem to prosto.

Nie chcę mi się z tobą kłócić, więc idź do siebie.

-Nienawidzę cię- grzmię.

-Ja ciebie też.

-Nienawidzę cię, za twój paskudny charakter- zaczynam mówić i odwracam się w jego stronę- Za twoją osobowość, nie znoszę cię za wszystko. Gardzę tobą Evans i kiedy ty to wreszcie zrozumiesz? Kilka lat temu chciałam zakończyć ten spór i względnie się tolerować, a ty co zrobiłeś? Wyśmiałeś mnie! Dlatego teraz zrozum, że nie mam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z tobą- robię pauzę, a potem dodaję- Jutro pójdę do szefostwa i poproszę, żeby przydzielili ci kogoś innego, bo nasza współpraca nie ma sensu.

Odwracam się i cała nabuzowana wchodzę do swojego pokoju. Nim jedna zdążę zamknąć drzwi dociera do mnie cichy głos.

-Przepraszam- słyszę, ale jestem jak w transie i nie wiem czy Victor faktycznie to powiedział.

***

Jest środek nocy, a do mnie ktoś dzwoni.

Obstawiam Tristiana, albo Camile.

Patrzę na telefon i...

Zgadłam!

Moja przyjaciółka dzwoni do mnie dokładnie o pierwszej w nocy. Jeśli znów będzie ciekawa czy pingwiny mają kolana i będzie chciała o to spytać to ją zamorduję.

-Rosie!- słyszę spanikowany krzyk Cami- Victor wyszedł od was i do tej pory nie wrócił do domu. Martwię się o niego.

Czyli jednak nie pingwiny.

-Spokojnie- mówię i przecieram zaspane oczy- Gdzie jesteś?

-W Nowym Yourku, razem z rodzicami- słyszę, że próbuje zapanować nad oddechem.

Jest roztrzęsiona i nie wiem co może sobie zrobić i ta myśl mnie dobija.

Ona martwi się o tego idiotę, a ja martwię się o nią.

-Ale przecież wujek Lucas był u nas.

-Tak- potwierdza- Był się pożegnać z twoją mamą, bo nasz wyjazd miał trwać dwa tygodnie.

-A czemu on nie poleciał z wami?- pytam zbita z tropu.

Nie chciał lecieć do wielkiej metropolii?

Dziwne.

Zawsze, gdy tam latamy jest pierwszy w samolocie.

-Nie chciał zrezygnować z treningów, z tobą- stawia nacisk na ostatnie dwa słowa.

-Przestań nas shipować- upominam ją- A wracacie, czy zostajecie?

Cami od zawsze uważała, że skończymy w małym domku z niewielkim ogródkiem i gromadką dzieci biegającą do okoła.

Jest fanką książek i wątku enemies-lovers.

Zawsze jednak ignorowałam jej przytyki i teraz też tak robię.

-Zostajemy, bo tata ma jakieś sprawy do załatwienia, a nie mamy tylu ochroniarzy, żeby się rozdzielić.

To było bardziej niż oczywiste.

Wujek Lucas ma świra na puncie bezpieczeństwa.

-To teraz posłuchaj mnie, Camile- zaczynam łagodnie- Gdziekolwiek jesteś, wróć do hotelu. Poproszę mamę o pomoc i znajdę twojego brata. Obiecuję, ale ty obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego.

-Obiecuję.

-Zadzwonię potem- żegnam się.

-PPNR.

I co ja mam teraz zrobić?

Średnio chcę budzić mamę, ale wiem, że ona znajdzie go najszybciej z nas wszystkich.

Kobieta od zawsze ma z nim najlepszą relację. Nie mówię, że nas ma gdzieś, bo tak nie jest. Po prostu nas traktuje jak swoich przyjaciół i dzieci, a jego tylko jak przyjaciela.

I ten argument przeważył.

Mama pozwala mu imprezować i podróżować z nią, jest dla niego wyrozumiała i nigdy nie prawi mu kazań. No i to ona nauczyła go jazdy samochodem.

Królowa wyścigów stworzyła króla.

I jeśli Evans gdzieś uciekł to właśnie ona będzie wiedziała gdzie on jest.

Z tą myślą mam opuścić swój pokój, ale mój telefon się rozdzwania.

-Rosie Wilson- rzucam do słuchawki zaraz po odebraniu połączenia.

-Hej Rosa- wita się ze mną Evans.

Żyje, czyli nie jest źle.

-Victor, gdzie jesteś?- pytam od razu się ożywiając.

Muszę go znaleźć, dla Cami.

Normalnie miałabym głęboko w nosie co teraz robi i czy grozi mu niebezpieczeństwo, ale nie mogę pozwolić by jego siostra się zamartwiała.

Jest na to za dobra.

Dziewczyna nie cierpi pracy swojego ojca i nie zamierza bawić się w mafię. Ona jest słońcem, a ja chmurami burzowymi, a mimo wszystko tworzymy zgrany duet.

-W klubie u Morganów- odpowiada mi i czka.

Pił.

No to zapowiada się ciekawy wieczór.

-Zaraz po ciebie przyjadę- oznajmiam i zanim zdążę się rozłączyć dodaję- Czekaj tam na mnie i nigdzie się nie ruszaj.

Biegiem ruszam w stronę garażu i wsiadam do niewielkiego auta, które należy do mnie.

Teorytycznie,bo praktycznie rzadko kiedy nim jeżdżę i służy mojemu tacie, albo bracią.

Mama preferuje sportowe samochody.

Samochody, którymi można się rozpędzić tak, że jest się w stanie latać.

Takimi furami powinno się jeździć w wyznaczonych miejscach, ale moja mama traktuję ulice jak tor.

Z moich myśli wyrywa mnie widok pijanego Victora. Zatacza się, ale pozostaje w dobrym humorze.

To będzie długa noc.

Szybkim krokiem podchodzę do niego i staję tuż za nim oraz jego, według moich podejrzeń, nowo poznanym kolegą.

-O, a to właśnie jest ta dziewczyna o której ci opowiadałem- mówi Victor i wskazuje na mnie palcem- Ta, która mi się podoba.

Uśmiecham się pod nosem i kręcę z niedowierzaniem głową.

Wiem, że jestem atrakcyjna i wielu osobom się podobam, ale nie wiedziałam, że Evans należy do tego grona.

On też mi się podoba, ale tylko fizycznie.

-Faktycznie fajna- komentuje drugi i oblizuje się obrzydliwie.

No on mi się akurat nie podoba.

I sposób w jaki na mnie patrzy też nie jest przyjemny.

Wygląda na zboczeńca i chyba nim jest.

-Ej!- słyszę krzyk chłopaka i nim zdążę zareagować, chłopak zaczyna okładać pięściami tego oblecha- Ona jest moja!

Jeszcze tego mi brakowało.

Jakby pijany Evans mi nie wystarczył.

-Victor wystarczy ci!- odciągam go do tyłu i zauważam, że jego warga i brew są rozcięte, a pod okiem formuje się siniak. Ten zbok musiał go uderzyć. Mam ochotę oddać mu za tego dupka, ale widzę, że został już poważnie pokieraszowany. Przykro mi, ale trafił na zawodowego pięściarza- Jedziemy do domu.

-Zostaniesz ze mną?- pyta i ożywia się.

Wygląda na...radosnego?

Jego humor drastycznie różni się od mojego.

Ja jestem zmęczona i nie mam na nic siły, a on jest radosny i tryskający energią.

-Tylko na chwilę- mówię i wpycham go na siedzenie- Zapnij pasy i mów jak będziesz rzygał.

-Nie będę rzygał-upiera się.

-Mam taką nadzieję- komentuje i wyjeżdżam spod baru.

Jeszcze brakowałoby, że musiałabym po nim sprzątać.

-Wiesz, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić?- pyta, a ja wzdycham.

Czyli gdy się upije jest rozgadany.

Cudownie.

-Pogadamy o tym jak będziesz trzeźwy- ucinam temat, a on niezrażony ciągnie dalej.

-Przepraszam- mówi skruszony- Wiem, że jestem idiotą, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz.

-Wybaczę- burczę pod nosem i skręcam w odpowiednią uliczkę.

Mam nadzieję, że na tym skończy się nasza rozmowa, ale Evans ma inne plany.

-Lubię patrzeć jak się  denerwujesz, dlatego się z tobą droczę- zaczyna- Ale na prawdę nigdy nie chciałem cię urazić, przynajmniej nie specjalnie.

-Uroczo, ale jesteś pijany i jutro będziesz żałował tych słów- mówię i wychodzę z auta- Wysiadka, jesteśmy w domu.

-Zostań ze mną proszę- patrzy na mnie błagalnie.

Chyba nie mam wyjścia, bo jesteś w takim stanie, że nie wiadomo co zrobisz.

-Dobra, ale wisisz mi podwózki do pracy- stwierdzam i pomagam mu wyjść.

Od teraz proszę się do mnie zwracać dobra duszyczka Rosie.






1 część maratonu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top