ROZDZIAŁ 2
-Shane!- piszczę, gdy brat zajeżdża mi drogę.
Idiota robi to zawsze, gdy jedziemy gdzieś rowerami, a mimo to nie potrafię wyhamować. Przez tą głupotę złamałam kiedyś rękę, ale on nic sobie z tego nie zrobił i dalej kontynuuje swoją jak to on nazywa zabawę.
-Co ofermo?- parska śmiechem, a Chase mu wtóruje.
Och, czyli bierze stronę swojego bliźniaka.
Pogniewamy się braciszku.
-Sam jesteś ofermą, cioto- odgryzam się.
Nie ma mowy, że przegram naszą sprzeczkę.
Odkąd pamiętam musiałam walczyć przeciwko ich dwójce. Zazwyczaj wygrywałam, ale trening czyni mistrza i nie ma mowy, że po dwudziestu latach ktoś mnie zagnie.
-Sierota- brnie w naszą słowną przepychankę.
-Pizdeczka.
-Małpa- dalej wymieniamy się przezwiskami.
-Gnój.
-Gówniara.
-Cwel- mówię hardo.
-Oferma.
Na to czekałam misiu.
1:0 dla Rosie.
-Powtarzasz się- zaczynam- Kupić ci słownik?
-Spierdalaj- burczy obrażony.
-Też cię kocham- posyłam mu buziaka w powietrzu.
-Mogłeś się spodziewać, że ona wygra. Zawsze wygrywa- staje po mojej stronie Chase.
To prawda.
Od małego potrafiłam pokonać tą dwójkę z palcem w dupie, a oni nigdy nie potrafili mi się odgryźć.
Tata mówi, że mam to po mamie i chyba ma racje.
-Ty brutusie przeciwko mnie?- prycha Shane i patrzy złowieszczo na swojego bliźniaka.
Tak, tak, tak i jeszcze raz tak!
-Nie denerwuj się, bo ci żyłka pęknie- droczę się z nim.
Uwielbiam patrzeć na ich złość, bo wyglądają wtedy śmiesznie. Niestety dzisiaj nie jest mi dane długo napawać się tym widokiem, bo drugi z bliźniaków nam przerywa.
-Patrzcie na Alberta!- mówi do nas Chase.
-Gdzie?
Rozglądamy się uważnie po okolicy, ale nie możemy niczego dostrzec.
Czy to możliwe, żeby mój brat miał zwidy?
A może to udar od skwaru, który tutaj panuje?
-Tam, pod kwiaciarnią- dyskretnie wskazuje palcem na wspomnianego chłopaka.
Dobra, jednak Chase jest zdrowy.
Pod budyniem siedzi chłopak i wciąga biały proszek. Wygląda na zaniedbanego i widać, że jest z nim źle.
Co narkotyki robią z ludźmi?
-Ćpa?- pyta Shane.
Chyba tak braciszku.
-Tak- odpowiada mu Chase i tym samym potwierdza moje przypuszczenia.
-Mam wrażenie, że wszyscy wasi kumple się stoczyli- stwierdzam z niesmakiem.
Z tego co wiem to pół ich klasy siedzi teraz we więzieniu, a druga połowa ćpa, pije i ma już kilka wyroków na koncie.
Patologia.
-Nasza klasa to byli sami kryminaliści- stwierdza mój brat.
-No my też nimi jesteśmy- wzruszam ramionami.
Gdyby spojrzeć na to z tej strony to za kilka lat będziemy capo. Czeka nas zabijanie, porachunki i mnóstwo papierów.
-Jeszcze nie- wtrąca się.
-No dobra- wzdycham męczeńsko- Jaki ty się zrobiłeś zrzęda.
Na prawdę.
Mój brat stał się jak jakiś zgorzkniały dziadek. Bez przesady on ma dopiero trzydzieści lat.
-To ciekawe jaki będzie po ślubie- wtrąca się Shane.
-Nawet nie chcę myśleć- robię krzywą minę.
Doskonale wiem, że Lizzy nie zmieni naszego brata, ale on już stał się pantoflem.
A co najważniejsze, jest kapusiem.
Skarży na nas swojej narzeczonej, a my z Shanem obrywamy po dupach.
-Będziemy musieli wyrzucić go z naszego klubu super rodzeństwa- dalej nabijamy się z Chase.
-I co my wtedy zrobimy bez naszego dyktatora?- udaję przerażoną tą wizją.
Chase od zawsze był naszą głową. On wymyślał świetne plany i strategie, a my mieliśmy je zrealizować.
-Zginiecie- ucina nam temat chłopak, którego widocznie zirytowały nasze żarty.
Ups...
-Ej patrzcie!- krzyczę.
-Na co?- pytają i zaczynają się rozglądać.
-Mają przecenę na lemoniadę. Idziemy?
Błagam, zgódźcie się.
-Pewnie, tylko jest problem.
-Jaki?- tym razem to ja zadaje pytanie.
-Ktoś podpierdolił nam miejsce na rowery.
-Jak to nasze miejsce?- daję nacisk na przedostatnie słowo.
Jak byliśmy mali znaleźliśmy sobie miejsce na rowery i od wielu lat tylko tam je zostawiamy. Każdy w Rio wie, że te miejsce należy do rodzeństwa Wilson.
-No patrz- Shane wskazuje ręką na metalowy stojak.
Dostrzegam mały czerwony rowerek i uśmiecham się delikatnie.
-To rower jakiegoś dzieciaka- zaczynam- Odpuśćmy mu.
-Masz rację- stwierdzają.
-Przyjdziemy po lemoniadę później- oznajmiam- Jedźmy teraz na plażę.
-Skopię wam dupska jak będziemy grać w siatkówkę- uśmiecha się przebiegle Shane.
-Chyba śnisz- odpowiadam mu.
-Duet Rochasie zawsze wygrywa- dodaje dumnie Chase.
Nazwa wzięła się od połączenia naszych imion. Rosie i Chase, Rochasie.
-Czuję, że tym razem was pokonam- dalej stoi przy swoim drugi z bliźniaków.
-Dobrze, że za marzenia nie karają.
****
-Wy jesteście w jakiejś pieprzonej zmowie!- fuka oburzony Shane.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy przegrał?
Ogromne.
-Zawsze przegrywasz, przyzwyczaj się- wzrusza ramionami Chase.
-Nie bądź taki niemiły- szturcham go ramieniem- A ty Shane w nagrodę możesz wieźć mnie na bagażniku.
-To jest niby nagroda?- prycha prześmiewczo.
Oczywiście, że tak.
-Chase będzie ciągnął mój rower więc tak- uśmiecham się słodko.
-To biorę tą nagrodę pocieszenia- obejmuje mnie ramieniem- Pamiętasz jak ostatnio ja pierdoliłem się z tym rowerem?
-Wtedy co się wywróciłeś i zdarłeś całą twarz?- dopytuję.
Przypominam sobie zakrwawioną twarz brata i aż się wzdrygam.
Wyglądał okropnie.
-Właśnie wtedy i dlatego uważam ten pomysł za dobry.
-Jestem genialna- stwierdzam i szturcham mojego brata.
-Przestań sobie dopowiadać- mówią zgodnie.
Chyba śnicie!
Uwielbiam to robić.
***
-Cześć tato- witam się, gdy wchodzę do domu- Co robisz?
Zajmuję miejsce na kanapie obok niego i wrzucam sobie do ust garść popcornu.
Pychotka.
-Czekam na Victora- odpowiada mi.
Że co, proszę?
Przesłyszałam się?
-Czego on od ciebie chce?- pytam sfrustrowana całą tą sytuacją.
Evans uczepił się mojego taty jak rzep psiego ogona.
I zdaje się, że na razie nie ma zamiaru go puścić.
-Chciał obejrzeć z kimś jego poprzednie walki- tata wzrusza ramionami.
Nie mógł sam?
Ma dwadzieścia dwa lata i znajomych w swoim wieku. Czemu nie obejrzy z nimi?
Chuj go tam wie.
On jest psychopatą premium, bo nawet tok myślenia ma podwójnie zjebany.
-Ja pierdolę tato- jęczę męczeńsko- Wiesz, że go nie lubię.
Czemu on mi to zrobił?
Przecież całe życie gramy do jednej bramki.
-Ty go nienawidzisz, skarbie- mężczyzna uśmiecha się do mnie pobłażliwie.
-Skoro wiesz, to po co go tu zapraszasz?
Nie rozumiem jego toku myślenia i chyba nigdy nie zrozumiem.
A jeśli zrozumiem, to głowa mi eksploduje.
-Bo traktuję go jak syna.
Jaki śmieszny żart, nigdy nie słyszałam zabawniejszego.
Ha, ha, ha!
Pośmialiśmy się, a teraz tak na serio, za kogo go uważa?
-Masz przecież dwóch.
Właśnie.
Ma bliźniaków, więc po co mu kolejny idiota.
-Z pękniętej gumki- żartuje tata.
Wybucham śmiechem i ledwo co łapię oddech. Żarty zdecydowanie się go trzymają.
-Kocham cię- wtulam się w niego, a on składa pocałunek na moim czole.
-Ja też cię kocham- szepcze i obejmuje mnie ramieniem- I tamtych pajaców też.
-Jesteś najlepszy tato.
-Przepraszam bardzo, a ja?- prycha oburzona mama.
Oho, czyli podsłuchiwała.
Już wiem po kim jestem taka ciekawska.
-Ty też jesteś najlepsza- uśmiecham się do niej.
-Skoro jestem taka super hiper to chodź na trening ze mną- stawia warunek kobieta.
-Tylko przebiorę się w swój strój- odpowiadam i biegiem rzucam się w kierunku schodów.
-Czekam w ogródku!- słyszę za sobą krzyk mamy.
-Zaraz tam będę!- odpowiadam jej i dopadam do swojej szafy z zamiarem znalezienia odpowiednich ubrań.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top