ROZDZIAŁ 11

Droga do celu minęła nam całkiem szybko. Większość drogi obserwowałam widok za szybą, ale trochę też spałam.

Ogólnie rzecz ujmując, to odpoczęłam.

Co brzmi irracjonalnie biorąc pod uwagę to, że kilka godzin wcześniej zabiłam człowieka.

Trochę nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że to nie moja wina i nie powinnam się tym przejmować, ale wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka.

Dosłownie zżerają.

Zaczęły od serca i umysłu, a teraz mam wrażenie, że zjadają wszystkie moje wnętrzności.

-Dojechaliśmy, Rosa- słyszę łagodny głos Victora- Pomóc ci wysiąść?

Doceniam to, że się martwi, ale trochę przesadza. Mam dwadzieścia lat i poradzę sobie z wyjściem z samochodu, nawet jeśli jestem wypruta z emocji.

Bo tylko tak mogę nazwać swój obecny stan.

Mam ogromne wyrzuty sumienia, ale jednocześnie wiem, że nie mogłam postąpić inaczej. Nie mam siły płakać, ale nic nie wskazuje na to, że zapomnę.

Przynajmniej nie w najbliższym czasie.

-Poradzę sobie- odpowiadam- Ale dzięki.

-Nie ma za co. Jak będziesz kiedyś potrzebowała pomocy to śmiało przychodź do mnie.

Czy on naprawdę jest taki uroczy czy tylko udaje?

Całe życie był obok mnie w postaci upartego, nieznośnego i niezwykle przystojnego dupka, a teraz stał się inny. Jest miły, komplementuje mnie i w ogóle jest jakiś taki...

Lepszy?

-Podmienili cię Evans, czy co?- wysilam się na delikatny uśmiech i trochę sarkazmu.

Gdy robi się za poważnie to żarty i śmiech jest wręcz wskazany.

-Podmieniła mnie magia miłości- odpowiada również z uśmiechem, a ja się rumienię.

Co jest?

Rumienię się, bo Victor otwarcie mówi o swoich uczuciach?

Ja pierdolę, do czego to doszło.

-Nie czujesz się źle z tym, że mówisz mi o tym co do mnie czujesz, a ja nie odpowiadam ci tym samym?- pytam lekko zawstydzona.

Ja na jego miejscu, zapadłabym się pod ziemię, ale gołym okiem widać, że ja to nie on, a on to nie ja.

Pokręcone?

Tak, wiem.

Gdy się stresuję albo zawstydzam to dziwne i niezrozumiałe, nawet dla mnie, myśli nawiedzają mój umysł.

-Nie- wzrusza ramionami- Wiem, że ty dopiero się do mnie przekonujesz i potrzebujesz czasu.

Wow!

To było akurat mądre i jestem pod wrażeniem.

Nie ironicznie.

-Chcesz czekać?- pytam.

Nikt normalny by nie chciał, może się powtórzę, ale Victor nie jest normalny.

A jego odpowiedź tylko potwierdza moje przypuszczenia na temat jego zdrowia psychicznego.

-Tak- odpowiada mi z pełnym przekonaniem.

-Ale to może zająć trochę czasu, zanim coś do ciebie poczuję.

Ja też nie wiem w co się wplątałam, więc nie pytajcie mnie o to.

Co mi w ogóle przyszło do głowy, żeby randkować z Evansem?

Może idiotyzm zapukał do bram mojego rozsądku.

A raczej jego resztek.

-Dla ciebie mogę czekać nawet sto lat.

Jakoś tak gorąco się zrobiło, ale to normalne, bo żyjemy w Brazylii.

Normalne, prawda?

Albo jednak nie?

Jeśli dzisiaj nie umrę ze słodkości, to chyba sama się dobiję, żeby takie męczarnie nie poszły na marne.

Przyjemne męczarnie.

Bardzo przyjemne.

-Jak dowiedziałeś się, że mnie kochasz?- niepewnie zmieniam temat.

Nigdy mi o tym nie wspomniał, więc to idealny moment, żeby go o to zapytać.

Tak uważam ja i resztki mojego rozsądku.

-Kiedy ma się starszą siostrę to już w wieku pięciu lat wiesz rozróżniasz przyjaźń, miłość, nienawiść i zauroczenie.

Oho, czyli miałam zdrajcę pod nosem.

Nie podejrzewałam jej o takie coś, ale mogłam się domyślać, że Evans sam na to nie wpadł.

A poza tym, skąd miałam wiedzieć, że moja przyjaciółka to taki intrygant?

-Cami ci to powiedziała?

Głupio pytam.

Oczywiście, że ona.

-Nie do końca- wzdycha i kręci głową w rozbawieniu- Jak miałem może sześć, siedem lat to przyszedłem do niej i powiedziałem, że lubię się z tobą droczyć, bo słodko się denerwujesz. Camile wytłumaczyła mi, że się zauroczyłem i kazała mi robić do ciebie podchody.

Podchody w wieku przedszkolaka?

Z kim ja się przyjaźnię?

-Takiemu małemu dziecku?- dopytuję.

-Miała z tego ubaw, ale gdy podrosłem to zrozumiałem, że naprawdę coś do ciebie czuję i gdy wtedy jej o tym powiedziałem to stwierdziła, że się zakochałem i kontynuujemy naszą zabawę w podchody, tylko taką na poważnie.

Czyli nasza Cami urządziła sobie prywatny kabaret, z nami w roli głównej.

Cwana lisica.

-A ile mogłeś mieć wtedy lat?

-Nie jestem pewien, ale coś koło trzynastu albo czternastu.

Kurwa mać.

To by znaczyło, że Victor podkochuję się we mnie przez połowę swojego życia, jak nie przez całe.

Można szykować mi pogrzeb, bo właśnie umarłam.

-I przez cały ten czas starałeś się o moją uwagę?

-Tak- odpowiada- Na początku starałem się być miły, ale wtedy mnie ignorowałaś, więc zmieniłem taktykę. Zaczepiałem cię, bo wtedy zawsze mi odpowiadałaś.

Byłeś bystry Evans.

Nie wpadłabym na takie coś, a ty jednak zawsze masz plan na wszystko.

-A nie wkurzało cię to, że zawsze przegrywałeś te nasze słowne potyczki?- kolejne pytanie pada z moich ust.

Chyba minęłam się z powołaniem i powinnam zostać detektywem.

Zdecydowanie.

-Zawsze je przegrywałem, bo gdy mi odpowiadałaś to miałem ochotę tańczyć na stole z radości. Rosie Wilson mi odpowiedziała i tylko to się liczyło.

Czy ja naprawdę jestem dla niego taka ważna?

Jak tak o tym opowiada to odnoszę wrażenie, że świata poza mną nie widzi i to trochę mnie przeraża.

Czy takie myśli nie są trochę obsesyjne?

-Jak o tym opowiadasz to aż chce mi się płakać- stwierdzam.

-Dlaczego?

-Bo wychodzi na to, że przez całe życie starasz się nawiązać ze mną relację, a ja cię ignoruję.

To brzmi tak żałośnie i ponownie to ja wychodzę na tą najgorszą.

A może nią jestem i to dlatego zawsze jestem w tragicznych historiach?

-To nie twoja wina- obejmuje mnie- Nie wiedziałaś, że się w tobie podkochuję.

-Ale mogłam to zauważyć.

Mogłam, ale nie zauważyłam i będę się o to obwiniać do końca życia, bo znów nieumyślnie kogoś zraniłam.

I chyba nigdy sobie tego nie wybaczę.

-Nie mogłaś, bo kto normalny, gdy ktoś mu się podoba postanawia się z nim kłócić?

Victor ma trochę racji, ale na pewno dawał mi jakieś sygnały, których nie dostrzegłam. Nie chcę mi się wierzyć, że nie robił maślanych oczu na mój widok chociaż raz albo się na mnie nie zagapił.

-Ty- odpowiadam i spoglądam mu w oczy- Chociaż ty nie jesteś normalny.

Zmiana tematu i emocji tej rozmowy jest konieczna, bo zrobiło się za smętnie.

I nudno.

-Lepiej uciekaj, bo jak cię złapię to ci nie daruję.

Powątpiewam w to, ale skoro się tak upierasz.

-Co mi zrobisz?- pytam wyzywająco.

Nic.

Takiej odpowiedzi się spodziewam, ale Evans ponownie mnie zaskakuje.

-Łaskotki coś ci mówią?- uśmiecha się kpiąco.

Czyli widział, jak bracia mnie dręczą i teraz ma zamiar to wykorzystać.

Wspaniale!

-Już mnie nie ma.

Jeśli dzisiaj zginę to przez moje kochane rodzeństwo i tego oto osobnika.


UWAGA!

Na mojej tablicy kilka godzin temu pojawił się ważny wpis. Jeśli możecie to przeczytajcie go

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top