ROZDZIAŁ 3
-Po co ćwiczysz, skoro później obżerasz się lodami?- słyszę znienawidzony przeze mnie głos.
Przed chwilą skończyłam trening z mamą i teraz razem stoimy w kuchni. Naszą mini tradycją jest jedzenie lodów po wspólnym wysiłku i właśnie to robiłyśmy dopóki nie przerwał nam ten głąb.
Victor Evans ewidentnie prosi się o zdeptanie jego ego, dlatego właśnie to zamierzam zrobić.
-Po co jesteś pięściarzem, skoro później Rosie Wilson daje ci z liścia, a ty nie umiesz się obronić?- odgryzam się.
Taka prawda.
Ostatnio podczas jakiegoś rodzinnego spotkania, dałam mu w pysk, a on prawie poleciał do tyłu.
Rozumiecie to?
Ja też nie.
Dziwne, wręcz nierelane jest to, że kawał chłopa, który codziennie bije przeciwników bez litości, nie wytrzymał ciosu o połowę mniejszej dziewczyny.
Nie mówię, że nie mam siły, bo pary w łapie mam całkiem sporo.
-Mój mózg zatrzymał się na słowach Rosie Wilson daje ci.
Chciałbyś kolego, ale możesz jedynie pomarzyć.
Mówią, że za marzenia nie karają, ale jeśli tak o mnie pomyślisz dostaniesz ode mnie w gonga.
-Brzydzę się dotknąć cię kijem przez szmatę, a dopiero co miałabym się z tobą pieprzyć.
To akurat jest kłamstwo.
Nieważne jak wielka jest moja nienawiść do niego, muszę przyznać, że jest przystojny.
W chuj przystojny, ale przecież mu tego nie powiem, bo jego ego wyleci w kosmos.
-I wzajemnie- odzywa się.
Jaka denna odzywka.
Jak chce się ze mną kłócić, to mógł zainwestować w słownik i poszukać ciekawszych słów.
Nie mam zamiaru zniżać się do jego poziomu intelektualnego, bo musiałabym być na minusie.
-Mógłbyś pomyśleć nad lepszymi ripostami, bo te są już oklepane- ciągnę temat.
-Twoje za to zawsze bawią- śmieje się sztucznie.
Oczywiście, że tak.
-Takich frajerów jak ty, na pewno.
-Wolę być takim frajerem niż pierdoloną księżniczką.
Sam się przyznał, że jest frajerem.
Błagam powiedzcie, że ktoś to nagrał.
-Pierdoloną, chciałbyś- uśmiecham się słodko.
-Wiesz, że tak- odpowiada mi i myśli, że mnie tym zagnie, ale grubo się myli.
Jestem Rosie Wilson, a nie dziunia, której od takich tekstów miękną kolana.
Wychowałam się z dwójką starszych braci i ich kolegami, co jest równoznaczne z tym, że ja nigdy nie odpuszczam.
Walczę do końca.
-Dam ci numer, jak będziesz chciał to dzwoń- dyktuję mu numer i w duchu nie mogę wytrzymać ze śmiechu.
Teraz zacznie się zabawa.
-To numer do agencji towarzyskiej- komentuje.
Czas zacząć kompromitacje stulecia.
-Czy ja dobrze słyszałam?- teatralnie łapie się za serce- Victor Evans korzystał z usług prostytutek?
Nie skupiam się na moich rodzicach, tylko na nim.
Mam gdzieś, co sobie o mnie pomyślą. Liczy się tylko nasza sprzeczka.
-Co?- miesza się- Ja nie... Nieważne.
Doskonale wiem, że na ostatniej imprezie było wyzwanie, gdzie trzeba było tam zadzwonić. Trafił na nie Evans, a ja od razu wiedziałam, że wykorzystam sytuację.
I właśnie nadszedł ten wiekopomny moment.
Panie i panowie, przedstawiamy wam upadek młodego Evansa na dno!
-No powiedz Victorku- nalegam i robię niewinną minę- Nie możesz zaliczyć i dzwonisz po dziwki?
To był cios poniżej pasa i doskonale o tym wiem, ale nie mogłam się powstrzymać.
-Odpierdol się- warczy, a ja wybucham śmiechem.
Nie tak łatwo ze mną.
-Nie dziękuję- odpowiadam dalej rozbawiona całą sytuacją.
-Rosie- syczy wściekły, a ja posyłam w jego stronę najpiękniejszy uśmiech.
-Victor- naśladuję jego głos, ale nie przestaję się szczerzyć.
Mam ochotę go jeszcze podręczyć, ale ktoś ewidentnie chce pokrzyżować moje plany.
-Już wam wystarczy- przerywa nam mama- Rosie wygrała, a teraz proszę się rozejść.
-Ja jestem w swoim domu- zaczynam- Niech on sobie idzie.
Mogę mu nawet pomachać na odchodne.
-W jednym się zgodzę- patrzy na mnie z nieodgadnioną miną chłopak- Pójdę sobie.
-Papa skarbie- posyłam mu buziaka w powietrzu i pokazuje środkowy palec.
-Do zobaczenia jutro na treningu, kotku- odwdzięcza mi się tym samym.
-Naciesz się życiem, bo jutro wyplujesz płuca- komentuje i wchodzę po schodach.
1:0 dla Wilson.
Wygrałam, łajdaku.
Nie cieszę się jednak długo, bo do głowy wpada mi kolejny genialny pomysł.
Teraz to będzie się dopiero działo.
Najszybciej jak potrafię biegnę w stronę łazienki i zaczynam realizować swój plan.
Napełniam pistolet na wodę i ogromną miskę, sokiem pomarańczowym i idę z tym na balkon. Czekam aż chłopak wyjdzie z domu i gdy w końcu to robi zamachuje się i cała zawartość naczynia wylewa się na Victora.
-Co jest kurwa?!- krzyczy, a ja w tym czasie łapię po pistolecik i zaczynam w niego strzelać.
Jego mina jest bezcenna, a ja ledwo co hamuję śmiech.
Co ja gadam?
Ja śmieje się jak opętana.
-Śmierdzi od ciebie gorzej niż na wysypisku, postanowiłam cię wykąpać- wzruszam ramionami i wchodzę do swojego pokoju.
2:0 dla Wilson.
Oh, tak.
To odpowiedni moment na oklaski.
-Rosanna!- słyszę krzyk mojej mamy i jestem pewna, że zobaczyła co zrobiłam temu idiocie.
No cóż, ja nie mam zamiaru przepraszać.
***
Zaraz po tym incydencie wzięłam się za rysowanie, ale brak weny mnie dobił. Postanowiłam, że posłucham muzyki, ale to też nie jest mi dane, bo dzwoni mój telefon.
-Rosie!- słyszę podekscytowany pisk Cami.
Camile to starsza siostra tego narwańca.
Mimo, że są spokrewnieni różnią się od siebie i właśnie dlatego zaprzyjaźniłam się z dziewczyną.
W porównaniu do swojego brata nie jest egoistką i zawsze mnie wspiera. Nie wyśmiewa się ze mnie, a śmieje się ze mną. Jest ode mnie starsza o kilka lat, ale to nie ma znaczenia, bo dogadujemy się i nigdy ze sobą nie nudzimy.
Mogę śmiało przyznać, że Cami jest dla mnie jak siostra.
-Co się stało?- pytam i siadam na łóżku- Wygrałaś ten konkurs?
Dziewczyna uwielbia fotografię i ostatnio wysłała swoją pracę na konkurs. Za niedługo mają pojawić się wyniki i dlatego żyjemy w napięciu.
-Chuj z konkursem!- krzyczy.
-To co się dzieje?- zaczynam się niecierpliwić.
Mogło stać się wszystko, a ona trzyma mnie w niepewności.
Przysięgam, że kiedyś ją uduszę.
-Victor przyszedł do domu cały wkurwiony i mokry! Ktoś go nieźle urządził!- od dziewczyny aż bije radość.
Zamieniam się w słuch.
-Co mówił?- dopytuje.
Na pewno wyklinał mnie, ale to oznacza, że mój plan się udał.
Zepsułam mu dobry humor, tak jak on mnie.
-Coś w stylu, że już nigdy nie pójdzie do domu Wilsonów- tłumaczy, a po chwili dostaje olśnienia i dodaje- To ty go tak załatwiłaś?!
-Tak- przyznaję się dumna ze swojego czynu.
-Dziewczyno kocham cię!
Ja też się kocham za ten pomysł.
Chcę mieć tą sytuację opisaną na moim grobie.
Niech każdy wie, co Rosie Wilson wyczyniała w młodości.
-No ja ciebie też- śmieje się lekko.
-Muszę kończyć, bo idę wkurwiać tego idiotę. Powiem mu, że Rosie go pozdrawia.
-Ppnr- żegnam się.
Gdy byłyśmy małe oglądałyśmy Kubusia Puchatka i zaczęłyśmy posługiwać się jego pożegnaniem. Robimy tak do tej pory.
-Pa, pa, na razie!- mówi rozemocjonowana Cami i kończy połączenie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top