XIII
Zjazd rurą był długi. Na tyle długi, że wzrok Cory zdążył przyzwyczaić się do ciemności, a ona sama zdołała przestać skupiać się na tym, co znajdzie na dole. Po drodze widziała wiele wylotów innych, już trochę mniejszych tuneli. Był tego cały labirynt. W końcu jej rura zaczęła prowadzić bardziej poziomo, co musiało oznaczać koniec trasy. I rzeczywiście, chwilę później Cora spadła z wysokości jakiegoś metra na twardą, mokrą ziemię. Czy to w ogóle była ziemia? Siedziała na mieszaninie kamieni, szlamu, kurzu oraz rzeczy, których nie mogła rozpoznać w ciemnościach i szczerze mówiąc, wolała, by tak zostało. Myślenie nad swoim położeniem, gdy siedzi się pod wylotem rury, którą zjeżdża twój przyjaciel, to niezbyt dobry pomysł. Dziewczyna przekonała się o tym, gdy w jej plecy uderzyło coś tak ciężkiego, że poleciała twarzą prosto w błoto przed nią. Tym czymś był oczywiście Ron.
-Przepraszam!- krzyknął gdy zorientował się w co uderzył.
-Nie, to moja wina, powinnam od razu się odsunąć- odparła Puchonka wstając.- Nic ci nie jest?
-Chyba nie- odparł Ron prostując się.- Tylko wydawało mi się, że usłyszałem przy zderzeniu takie chrupnięcie.
-To nie były moje kości, skoro twoje też nie, to chyba nic takiego- odparła po chwili zastanowienia wyjmując różdżkę. Ron postąpił za jej przykładem i oczy mu się powiększyły. Corze zresztą też.
Różdżka była złamana. Nie na tyle, by jej końcówka odpadła, jednak gdy chłopak poruszył ręką, dziwnie gibała się na boki.
-Prze-praszam- wyjąkała Cora, czując, że to jej wina.
Ron stał w całkowitej ciszy, patrząc z niedowierzaniem na swoją różdżkę.
-Może będzie działać...- odpowiedział z nadzieją Harry, który właśnie do nich podszedł.
To nie był najlepszy moment, by powiedzieć Gryfonowi, że nawet najdrobniejsze naruszenie rdzenia różdżki może wywołać niespodziewane efekty. Wystarczyło, że Ron i Cora o tym wiedzieli, przez co czuli się tak beznadziejnie.
-Ta... pewnie masz rację- mruknął próbując sam siebie o tym przekonać Weasley.- Chodźmy dalej.
Harry i Cora rzucili swoimi różdżkami Lumos, Ron zaciągnął do nich Lockharta, który w międzyczasie próbował wrócić rurą na górę i całą czwórką poszli dalej. Mimo wyczarowanego światła nie widzieli nic w odległości większej niż dwa metry. Musieli znajdować się pod jeziorem. Powietrze było wilgotne, a na ścianach widoczne były zacieki. Nagle coś chrupnęło pod nogą Puchonki.
-Kości- jęknęła dziewczyna patrząc pod swoje stopy.- Tu jest pełno kości jakichś zwierząt.
Jęknęła jeszcze raz, gdy zauważyła, że jeden ze szkieletów przypomina szczura. Właściwie, dopiero co wyszli ze ścieków, obecność szczurów wydawała się oczywista, ale dopiero, gdy zobaczyła ten szkielet, naprawdę to sobie uświadomiła. I zaczęła się bać. Tak, w tamtym momencie bardziej bała się małych, właściwie niegroźnych ssaków niż morderczego bazyliszka do którego szła. Grunt to mieć odpowiednie priorytety.
-Tam coś leży- stwierdził Ron, wskazując na miejsce naprzeciwko nich, dzięki czemu Cora oderwała wzrok od ziemi.
"Coś" było długie i kręte, prawie niewidoczne w ciemnościach. Dziewczyna od razu zmrużyła oczy, by móc je szybko zamknąć, gdyby kształt okazał się być bazyliszkiem. Harry podszedł w tamtą stronę oświetlając różdżką ciemno zieloną skórę. Stwór, który ją zrzucił musiał być ogromny. Zwłaszcza, że zwierzęta zrzucają skórę, kiedy jest już dla nich za mała. Na tę myśl Cora cofnęła się krok w tył. Popatrzyła na chłopaków. Harry oglądał z bliska skórę, a Ron... Ronowi akurat w tamtym momencie Lockhart wyrywał trzymaną przez niego różdżkę. W euforii nauczyciel chyba nie zauważył, że jest złamana, bo po odepchnięciu od siebie Gryfona, triumfalnie nią pomachał.
-Koniec przygody dzieci!- nagle cała pewność siebie wróciła do mężczyzny.- Wezmę kawałek tej skóry i powiem im, że było za późno na uratowanie dziewczynki, a wasza trójka tragicznie oszalała na widok jej zmasakrowanego ciała. Pożegnajcie się ze swoimi wspomnieniami! Obliviate!
Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Tak, usuwanie pamięci na pewno jest dziwnym przeżyciem, ale nie to się stało. Różdżka trzymana przez Gilderoya eksplodowała, jakby była małą bombą. Cora sparaliżowana ze strachu stała w miejscu, i gdyby nie Ron, który zaciągnął ją do tyłu, jeden ze spadających z sufitu głazów uderzyłby ją w głowę. Moment później stali przed wielką górą gruzu odgradzającą ich od dalszej części tunelu.
-Ron! Cora! Nic wam nie jest?- usłyszeli wołanie Harrego po drugiej stronie kamiennej ściany.
-Jesteśmy cali!- odkrzyknął Gryfon.- Ale Lockhart chyba nie do końca- dodał patrząc na siedzącego parę metrów dalej, dziwnie patrzącego na wszystko dookoła nauczyciela.
-Co teraz?- spytała Cora.- To zajmie całe wieki zanim się przekopiemy- stwierdziła. Ta ściana mogła mieć pół lub nawet cały metr grubości.
-Zostańcie tutaj!- zawołał po chwili ciszy Harry.- Ja pójdę po Ginny. Jeśli nie wrócę w ciągu godziny...- nie zdołał dokończył.
-Odgarniemy trochę gruzu, żebyś mógł wrócić- powiedział Ron.
-Harry!- krzyknęła Cora wpadając na pomysł.- Spróbuj transmutować jakiś kamień, czy cokolwiek w lusterko! Nawet jeśli się nie uda, to może wystarczająco się wypoleruje, byś mógł przez nie patrzeć!
-Dzięki... To wkrótce się zobaczymy- odkrzyknął Harry.
Mam taką nadzieję... dodał w myślach.
***
Cora i Ron już dłuższy czas odgarniali kamienie. Musieli to robić ręcznie. Co prawda mieli parę pomysłów, jak użyć różdżkę Cory, ale żaden z nich nie wydawał się wystarczająco dobry. Nie mogli ryzykować większego zawalenia sufitu. Wydłubali już małą dziurę przechodzącą na wylot zwaleniska i musieli ją tylko delikatnie powiększać, uważając na zsuwające się kamienie. Wtedy wstał Lockhart. Do tej pory siedział tylko na ziemi patrząc dookoła błędnym wzrokiem. Do tej pory myśleli, że przez wybuch nauczyciel stracił samoświadomość, czy coś w tym stylu. Profesor popatrzył na nich i powiedział.
-Cześć. Kim jesteście?
Ron i Cora popatrzyli na siebie ze zdziwieniem.
-My jesteśmy Cora i Ron- odparła powoli dziewczyna.
-Aha... A kim ja jestem?
Ron parsknął szczerym śmiechem.
-Zaklęcie musiało walnąć go rykoszetem- szepnął zadowolony Puchonce.- Nazywasz się Gilderoy Lockhart- dodał głośniej.- Ile pamiętasz?
-A czego?
-Czegokolwiek- wtrąciła dziewczyna.- Na przykład co pamięta pan o tym miejscu.
-Hmm... Nic- stwierdził zdziwiony.- Mieszkacie tu?- Ron znów się zaśmiał.
-Zaczekaj chwilę- rzucił do Cory i poszedł gdzieś prowadząc Lockharta. Wrócił minutę później, ale już bez niego.
-Co z nim zrobiłeś?
-Kazałem mu siedzieć przy rurze i na nas czekać- odparł wesoło z powrotem biorąc się do odgarniania gruzu.- Teraz o wiele bardziej mi się podoba. Dlatego widoku warto było złamać różdżkę.
-Ron, ja jeszcze raz przepraszam...
-Przestań. Już przeprosiłaś, a gdybym nie złamał różdżki, Lockhart by nas trafił i to my bylibyśmy teraz takimi oszołomami.
Odkładali kamienie rozmawiając o byle czym. Próbowali w ten sposób nie myśleć o tym, co się dzieje z Ginny i z Harrym. Co jeżeli nie wrócą? A jeżeli Harry wróci bez Ginny?
Tak, zajmować swoje umysły innymi rzeczami szło im całkiem dobrze jak na tą sytuację. Rozmawiali, odkładali kamienie i, co najważniejsze, czekali.
/1073 słowa/
Ostatnio przeglądałam poprzednie rozdziały i zauważyłam, jak dużo błędów w nich jest. Aż mi za siebie wstyd. Dlatego jutro i pojutrze postaram się to wszystko poprawić i w międzyczasiw napisać kolejny rozdział.
Bayo
~Ja
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top