[28], przysmaki mamusi
Gdy stanęli przed jego rodzinnym domem, Midoriya miał nadzieję, że wścibska sąsiadka z naprzeciwka i tym razem wygląda przez okno, obserwując wszystko, co dzieje się na ulicy. Przez lata była jego koszmarem i miał nadzieję, że wygląd Shoto zatka jej usta. Nie chciał przez to w jakikolwiek sposób go wykorzystać, nie... po prostu widział korzyści płynące z jego... nietypowej aury. Jego chłopak bowiem nie wyglądał na zachwyconego, gdy wbijał wzrok w mały, przytulny budynek i myślał najpewniej o rychłym spotkaniu z mamusią. Pewnie trochę się bał, choć Midoriya w duchu uważał, że nie miał czego. Było w nim coś niepokojącego, jasne, ale pod tą maską kryła się naprawdę ciepła, troskliwa i opiekuńcza osoba, w której przecież zakochał się bez pamięci. Już był częścią rodziny i ten dzień miał to tylko przypieczętować.
Po kilku minutach stania bez ruchu zaczął się nieco niecierpliwić. Wysilił się na lekki uśmiech.
— Idziemy? — rzucił, zaraz jednak dodał, żeby być dobrym chłopakiem: — Oczywiście nie musimy, jeśli nie czujesz się gotowy. Znaczy, musimy, ale nie teraz, tylko...
— Nie, przepraszam. Tylko się zamyśliłem. — Shoto spojrzał na niego łagodnie i Midoriya nieco się zarumienił, widząc ten intymny rodzaj czułości w jego oczach. No tak, znowu miał słowotok. — To cudowne, że masz mamę. Ja ledwo pamiętam swoją.
— Mam nadzieję, że się nie obwiniasz — powiedział poważnie Midoriya. — Minęło już tyle lat, że każdy by zapomniał.
— Hm. Chyba można tak powiedzieć — przyznał, ale nie wyglądał na przekonanego. Ruszył jednak z miejsca, splatając jeszcze ich dłonie razem. Sąsiadka za firanką musiała złapać się za serce z oburzoną miną.
Midoriya uśmiechnął się pod nosem, widząc okno swojego starego pokoju. Och, od czasu, gdy tu mieszkał, minęło tyle czasu... doszło mu całe dwadzieścia pięć obserwujących... to dwa razy tyle co wcześniej. Małe zwycięstwo. Był dumny ze swojego postępu.
Zadzwonił dzwonkiem, a chwilę później drzwi otworzyły się i w progu stanęła jego ukochana mama. Włosy upięła w koka na czubku głowy i miała na sobie różowy fartuch. Pachniała potrawką z kurczaka, którą zapewne przyrządzała. Wystarczyło jedno spojrzenie i oboje zalali się łzami, rzucając się sobie w objęcia. Izuku znowu czuł się jak malutkie dziecko, które się skaleczyło. Teraz też miał skaleczenie, tylko nieco większe - na ramieniu, pod bandażem, szczelnie ukryte pod bluzą - i drugie, w sercu. Traumę, której nie pozbędzie się tak szybko, a mimo to mama wraz ze łzami chwilowo rozwiała jego ból.
— Boże kochanie, kochanie, jak dobrze, że jesteś w domku... zostaniecie na tydzień, prawda? — zapytała przejęta, a Izuku się zawahał, zerkając na Shoto, który zastygł w bezruchu niczym kamienny posąg.
— Nie wzięliśmy bagaży, mamusiu...
— Przecież mówiłam, żeby wziąć!
— No właśnie nie...
Zmarszczyła brwi, patrząc na niego podejrzliwie, po chwili jednak westchnęła, poprawiając nerwowo jego T-shirt w kolorowe dinozaury, który wcale poprawiania nie potrzebował, bo docelowo miał wisieć na użytkowniku jak worek. Taka moda.
— Ajaj, no już trudno, mam tu trochę twoich starych koszulek, tak schudłeś, że się zmieścisz, słonko, a ty... — wreszcie się odwróciła, żeby spojrzeć na Shoto, a potem zdała sobie sprawę, że musi unieść głowę, żeby nie patrzeć na jego brzuch... i wtedy chyba troszkę ją zatkało, bo otworzyła szeroko oczy i zastygła na kilka dobrych sekund — się chyba nie zmieścisz. Niee, chyba nie.
— Proszę się nie przejmować, dokupię sobie ubrania w okolicy — powiedział Shoto z uprzejmym uśmiechem, patrząc na kobietę z góry. Niestety dzieliła ich dość spora różnica wzrostu...
Mamusia skinęła głową, a potem odwróciła się z powrotem do Izuku, unosząc brwi, jakby chciała zapytać: ,,co, taki bogaty?".
— O rany, przepraszam, trzymam was w progu... — zreflektowała się po chwili, załamując ręce. — Zrobiłam zupki i drugie danie się robi. Może umyjecie rączki, a potem zjemy razem.
— To doskonały pomysł, proszę pani — powiedział dyplomatycznie Shoto, a mamusia tylko uśmiechnęła się pod nosem. Najwyraźniej jego powaga nieco ją bawiła - Izuku uznał to za dobry znak. Złapał swojego chłopaka pod ramię i wyprowadził go z korytarza, żeby go oprowadzić po ich dwóch pokojach z salonem, łazience, a finalnie kuchni i jadalni w jednym, ukochanym zakątku mamusi, która minęła się z powołaniem. Zdecydowanie powinna była zostać kucharką.
— Proszę, proszę... — Po chwili nalała im na talerze po dwóch chochlach parującej zupy ogórkowej, której smak przypominał Izuku dzieciństwo. Zerknął na Shoto, który miał nieco dziwną minę... i wtedy przypomniał sobie, że w istocie miał coś zrobić, żeby nie doprowadzić do momentu, w którym Shoto będzie musiał coś jeść.
— Eee... mamo, a może mógłbym zjeść też porcję Shoto? Jadł podczas podróży, więc...
— Och, ale przecież dodatkowa porcja mu nie zaszkodzi, jest takim chudziutkim patyczkiem — mruknęła Inko, zerkając na Shoto z ukosa. Ten nieco się wyprostował, podejrzewając zapewne, że to nie do końca był komplement.
— Niestety bardzo boli mnie brzuch od wczoraj — wyjaśnił spokojnie. — Jem tylko lekkostrawne rzeczy. Ale jedzenie się nie zmarnuje, Izuku i tak za mało je — dodał, a Midoriya zerknął na niego z ukosa.
— Masz całkowitą rację — przyznała mamusia i jej nastawienie chyba znowu się ociepliło. Uśmiechnęła się nawet. — Izuku trzeba wiecznie dokarmiać, skaranie boskie.
— Dzięki, mamusiu — prychnął Izuku, kręcąc głową.
— Nie ma za co, kochanie. — Jej uśmiech zrobił się nieco szerszy, a potem zabrali się za jedzenie zupy. Shoto nic nie mówił, ale nie wyglądał też na specjalnie speszonego czy spiętego w tym czasie. Midoriya cieszył się, że tak dobrze radził sobie w nowej dla niego sytuacji. Sam pewnie umierałby z nerwów... no tak, ale on nie miał kilkusetletniego doświadczenia. Pod tym względem musiał być dla Shoto jak dziecko.
Zjedli obiad, a potem przenieśli się do salonu, gdzie niezręczna cisza nie zapadła tylko dlatego, że buzie Izuku i jego mamy wcale się nie zamykały. Shoto nie mówił wiele, ale też nikt tego od niego nie oczekiwał. Taki po prostu był... a Izuku chyba nie wydawało się, że gdzieś pomiędzy kolejnymi tematami rozmowy mamusia zerkała na niego coraz łagodniej. Może spodobało jej się, że był tak dobrze ułożony i elegancki. Może to przez krawat albo mały uśmiech, który posłał jej, gdy zaproponowała mu lemoniadę, ale chyba go polubiła.
Misja wykonana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top