[25], śmiertelne przerażenie
Ich wejście natychmiast zostało zauważone. Pomieszczenie, w którym teraz się znaleźli, było obszerne, ale ubogo umeblowane. Kilka komód z szufladami pozwoliłoby im się jako tako ukryć, gdyby Kirishima nie wyważył drzwi - na te rozmyślania było jednak już za późno, bo wparowali do środka z impetem i natychmiast zostali ostrzelani przez dwójkę ludzi, którzy byli w środku.
Między nimi stało krzesło, a na nim siedział przywiązany do niego i chyba nieprzytomny Bakugo. Midoriya nie mógł mu się przyjrzeć, bo jego chłopak w momencie wystrzału obrócił się, żeby przyjąć strzały na plecy. Syknął cicho, ale gdy gwałtowny ruch sprawił, że jego ręka znów zapiekła nagłym bólem, krzyknął, a krzyk ten pokrył się z innym, wydanym najprawdopodobniej przez jednego z oprawców Bakugo. Następujące po tym głuche uderzenie mogło świadczyć tylko o tym, że albo już nie żyje, albo zaraz się wykrwawi. Kirishima był w formie.
— Katsuki! — wrzasnął, a Midoriya szarpnął Todorokiego za rękaw, żeby ten obrócił się nieco. Chciał coś widzieć... zaraz jednak pożałował tej decyzji, bo to nie upragnione ponowne spotkanie Kirishimy i Bakugo przykuło jego wzrok, a drugi porywacz, który wstał z kałuży krwi i rzucił się na Kirishimę, który odwrócił się w chwili, gdy ten wbił już kły w jego kark. Był wampirem.
Ich walka była niemal za szybka. Midoriya z trudem nadążał, zwłaszcza że Todoroki nie ułatwiał mu obserwacji - cały czas się cofał, priorytezując najwyraźniej bezpieczeństwo swojego chłopaka niż pomoc przyjacielowi. Kirishima wyrwał się obcemu wampirowi. Zaczęli wokół siebie krążyć, szukając odpowiedniego momentu, by zaatakować - ten nadszedł bardzo szybko i to Kirishima wykorzystał okazję. Rzucił się do przodu i uderzył przeciwnika w brzuch, a ten z hukiem poleciał na ścianę. Gdy wstał bez najmniejszego problemu, Midoriya zaczął się poważnie obawiać. Może i Kirishima dawał sobie radę, ale wyraźnie zaczynał się już męczyć, poza tym miał Bakugo do obrony. Bakugo, który - Izuku wreszcie zwrócił na to uwagę - nie tylko był nieprzytomny, ale i cały we krwi.
Może nawet już nie żył. Może przybyli za późno.
— Puść mnie i pomóż jemu — wyszeptał, podciągając się nieco, żeby szepnąć to Todorokiemu do ucha. Ten natychmiast pokręcił głową, a Midoriya spojrzał na walczącą przed nimi dwójkę - zachowywali się bardzo cicho, poza głuchym warczeniem jedyne odgłosy wydawały ich ciała podczas upadku (bo obaj wciąż rzucali sobą nawzajem), roztrzaskiwane szuflady i wystrzały z pistoletu. Chyba nie mogli zakończyć tego śmiercią jednego z nich, więc była to walka do wyczerpania. Kirishima jednak miał sekundanta, a jedyną osobą, która mogła faktycznie umrzeć z wycieńczenia, był Bakugo. Może... może Midoriya też, gdyby z jego raną stało się coś złego. Na samą myśl bardziej się przestraszył.
— Musicie to skończyć szybko — jęknął więc znowu, a potem krzyknął z przerażenia, gdy obcy wampir chwycił Kirishimę za głowę, a potem zaczął nią uderzać o podłogę, raz po raz. — SHOTO, ZRÓB COŚ!
Dopiero to przekonało jego chłopaka, który w końcu posadził Midoriyę na ziemi, a potem przysunął jedyną nietkniętą komodę, przysłaniając mu nią widok... choć jego intencją było chyba powstrzymanie ewentualnych pocisków. Fakt faktem pozostawał - Izuku musiał się wychylić, żeby cokolwiek widzieć. Kręciło mu się w głowie.
— Tylko nawet nie próbuj się ruszyć.
Wróg naturalnie spodziewał się, że prędzej czy później i Todoroki włączy się do walki, choć więc ten pokonał połowę pomieszczenia w mniej niż sekundę, nie zdołał choćby go drasnąć. Wampir odskoczył od Kirishimy, który przez kilka długich sekund nawet nie drgnął. Po chwili jednak odzyskał przytomność, ale dłuższa chwila minęła, nim dołączył do walki.
Gdyby Midoriya miał nerwy ze stali, żałowałby teraz, że nie ma przy sobie kamery. Patrzyłby na nich zafascynowany, być może nawet podziwiając styl walki, szybkość ruchów, ich wytrzymałość. Tak jednak nie było - obserwując, dygotał ze strachu. Każde spojrzenie obcego wampira rzucane w jego stronę powodowało, że chwilowo tracił przytomność. To nie było naturalne przerażenie, dobrze wiedział, że nie. Walka ciągnęła się może kilka minut, a on już powoli zaczynał odchodzić od zmysłów. Jeśli Bakugo spędził tu prawie całą dobę...
Nie zauważył momentu zwrotnego, w którym jego przyjaciele zaczęli mieć przewagę, ale w końcu Todorokiemu udało się powalić przeciwnika na ziemię, a Kirishima pochylił się nad nim i zaczął...
— Nie patrz — wydyszał Todoroki, a Midoriya posłusznie skupił spojrzenie na jego twarzy, starając się nie słuchać okropnych zwierzęcych odgłosów wydawanych przez konającego wampira.
Patrzył Todorokiemu w oczy, oddychając szybko. Widział, że on też się bał, że być może w pewnym momencie zaczął już tracić nadzieję. Jego wargi drżały, czerwone tęczówki zdawały się jarzyć w półmroku.
— Już dobrze — powiedział cicho, gdy Kirishima wstał z klęczek, a potem chwiejnym krokiem podszedł do krzesła.
Todoroki wstał, zasłaniając ciałem twarz i szyję pokonanego. Midoriya chciał coś powiedzieć, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że po prostu nie może, jego gardło ścisnęło się tak, że teraz nawet oddech przychodził mu z trudem.
— Nie ma się już czego bać, już po wszystkim, kochanie... — wyszeptał Todoroki z troską, nieco się do niego zbliżając... powstrzymał go jednak Kirishima, który nagle zawył głośno, błyskawicznie zwracając na siebie ich uwagę.
— NIE ŻYJE! — wrzasnął z twarzą bladą jak papier, ściągniętą w paskudnym, nieludzkim grymasie, a Midoriya zamarł. — NIE ŻYJE!
Przybyli za późno. To wszystko było na nic. Przeżył najgorszą noc swojego życia... na marne.
Todoroki jęknął cicho, a potem zdarł z siebie koszulę, zasłonił nią głowę martwego wampira i podszedł do Kirishimy, który klęczał przy krześle, zawodząc w sposób tak rozdzierający, że po twarzy Midoriyi też zaczęły spływać łzy. Chyba już wcześniej płakał, ze strachu - słuchanie tego lamentu było jednak o wiele gorsze. Każdy kolejny dźwięk wibrował w jego uszach, poruszając jego serce do głębi. Choć nie lubił Bakugo, w tym momencie sam cierpiał tak, jakby stracił najlepszego przyjaciela.
— Może się uda go przemienić — powiedział cicho Todoroki, a Kirishima pokręcił głową, zanosząc się płaczem. — Spróbuj chociaż. — Zdjął Bakugo z krzesła i położył go na brudnej od krwi betonowej podłodze. — Bardziej martwy nie będzie.
— Jak chcesz go przemienić, skoro już nie żyje?! — krzyknął Kirishima, mimo wszystko klękając obok ciała.
— Nie wiemy, kiedy go zabili. Może jakoś się uda. Ja będę śpiewał, ty go ugryź.
— N-nie. Nie dam rady.
— Nie poddawaj się teraz, kurwa mać! Kochasz go czy nie?! — krzyknął Todoroki, po pełnej napięcia chwili wstał, a potem... potem zaczął śpiewać, a może raczej melorecytować. Midoriya nie rozumiał, czemu odnosił takie wrażenie, skoro znikąd nie grała muzyka. Widział tylko, jak wargi jego chłopaka prawie się nie poruszają, gdy cedzi sylaby inkantacji, a potem odwrócił wzrok, gdy zapłakany Kirishima, mamrocząc coś pod nosem, pochylił się nad swoim chłopakiem i krwią zaczął kreślić symbole na jego skórze.
To musiało trwać bardzo długo. Midoriya całkiem zesztywniał z głodu, wycieńczenia i zimna. Jego ubrania były całkiem przemoczone i musiały okropnie cuchnąć - sam nie wiedział już, czym. Nadal płakał, tym razem chyba z bólu. Miał już tylko nadzieję, że sam tu nie umrze.
Gdy Kirishima wreszcie się odsunął, a śpiew Todorokiego ucichł, przez chwilę panowała całkowita cisza. Midoriya pomyślał, że chyba się udało, bo usłyszał cichy szmer. Jeżeli faktycznie ożywili Bakugo... to wreszcie dotarli do końca tej męczącej podróży.
— Katsuki? — wyszeptał po chwili Kirishima, a w następnej chwili zakrył sobie usta dłońmi, próbując powstrzymać szloch, gdy jego chłopak podniósł się z ziemi powoli. Jego blond włosy były sklejone krwią, twarz miał tak posiniaczoną i napuchniętą, że musiał ledwo widzieć. Nagle jego nozdrza zaczęły drgać, jakby... węszył, a potem obrócił głowę, wbijając wzrok krwiście czerwonych oczu prosto w Midoriyę. Znowu pociągnął nosem... a potem w ułamku sekundy rzucił się na niego, warcząc głucho.
Z tamtej chwili, zanim zapadła ciemność i dotarł do niego krzyk Todorokiego, Midoriya zapamiętał dwie rzeczy - ciepły oddech Bakugo na swojej szyi i bezrozumne, zwierzęce spojrzenie, jakim go wtedy zmierzył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top