[21], przesłuchanie
Na miejsce dotarli po trzydziestu minutach, okazało się być niedaleko kasyna tak często uczęszczanego zarówno przez Bakugo, jak i Kirishimę... i nie prezentowało się najlepiej. Ulica z blokami o odrapanych ścianach pokrytych graffiti i niektórymi oknami wybitymi. Samochody były zaparkowane w garażu za bramą, która najwyraźniej się nie domykała i każdy mógł wejść do środka...
— Możemy go przepytać — powiedział Kirishima, gdy stanęli pod budynkiem, a potem pociągnął nosem. — Jeśli nie będzie nic wiedział... chyba będziemy musieli pojechać do kuzyna Katsukiego, jego dziewczyna sporo przesiaduje w kasynie. Próbowałem tego uniknąć, bo nie bardzo się lubią i Katsuki byłby zły, ale... chyba nie mamy wyboru — stwierdził przygaszony, a Midoriya westchnął cicho. Cudownie, najpierw będą przesłuchiwać jakiegoś bandziora z piekła rodem, a potem pójdą na herbatkę zapoznawczą do rodziny Bakugo. Jeśli mieliby się okazać być tak samo... charakterni, będzie lepiej, jeśli już pierwsza wizyta przyniesie oczekiwane skutki.
Weszli po schodach i tym razem Midoriya się nie bał, mimo że nie wyglądały zbyt solidnie... to przyzwyczajenie albo wpływ silnych ramion Todorokiego, który na górę wniósł go w kilka sekund... nie, nie, mieli zadanie do wykonania, nie mógł się rozpraszać.
Do metalowych drzwi walić zaczął Kirishima, w którego jednak wstąpił animusz - najwyraźniej bardzo nie chciał musieć prosić tego całego kuzyna Bakugo o pomoc... czy też jego dziewczynę. Midoriya nie wiedział i chyba nie chciał wiedzieć.
— Otwieraj! — warknął Kirishima, a Todoroki pokręcił głową, postawił Midoriyę na ziemi i jednym kopniakiem wyważył drzwi.
— WŁAMANIE! — wrzasnął ze środka ktoś o wysokim, ale męskim głosie, dość śmiesznym, zważywszy na to, że jego właściciel był domniemanym bandziorem. — A! POLICJA! NIE ZROBIŁEM NIC ZŁEGO! — Wypadł na korytarz z pistoletem w drżącej dłoni, a Midoriya uniósł brew, wzdrygając się na widok broni. Tak, oczywiście, nie zrobił nic złego, ale bał się policji i nielegalnie trzymał w domu spluwę...
Mężczyzna był raczej niewysoki i krępy, przy tym... niezbyt atrakcyjny, a wrażenie to potęgowały ciemne plamy potu na szarej koszulce oraz błysk na łysince okolonej wianuszkiem siwych włosów. Dyszał ciężko, pociągając raz po raz dużym nosem. Midoriya zerknął przez ramię na Todorokiego, który krzywił się z odrazą. Ach, więc nie przesadzał, gdy mówił o swojej niechęci do ludzi tego pokroju.
— K-kim jesteście? — zapytał mężczyzna drżącym głosem, cofając się o krok. Mocniej zacisnął palce na broni, jego knykcie całkiem zbielały, a Midoriya przełknął ślinę. Jeśli strzeli...
— Trzymaj się za mną — powiedział wtedy Todoroki lodowatym tonem, robiąc krok do przodu i zasłaniając go własnym ciałem. — Mi i Kirishimie nic nie będzie.
— B-bo co? Macie kamizelki? — Mężczyzna znowu się cofnął i zrobił to w tym samym momencie, gdy Kirishima zrobił krok do przodu. — Nie podchodź! — krzyknął, a potem otworzył szeroko oczy. — Kirishima... ty jesteś Kirishima, kojarzę cię! Graliśmy razem w pokera! Pamiętasz mnie, prawda?! — Jego ton zrobił się bardziej rozpaczliwy. — Stary...
— Wiesz, gdzie jest Bakugo Katsuki? — zapytał jednak Kirishima mrożącym krew w żyłach głosem, a mężczyzna zamarł. — Gadaj!!! — wrzasnął, a Midoriya sam zbladł, starając się nie patrzeć w jego stronę, bo podejrzewał, co może zobaczyć... Dobrze wiedział, że to nie jest dobry moment na odkrywanie traumy związanej jego pierwszym zetknięciem z prawdziwą naturą swoich współlokatorów.
— NIC NIE WIEM! RATUNKU! POMOCY! — Bandzior wyglądał na śmiertelnie przerażonego, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widział tak straszną twarz... Midoriyi zrobiło się go trochę żal.
— Po prostu mu powiedz! Wczoraj zaginął! — krzyknął więc, chcąc jakoś pomóc, a Kirishima zrobił kolejny krok do przodu, wydając z siebie niski, gardłowy dźwięk, który mógł być tylko niemal zwierzęcym warczeniem.
— Ale ja naprawdę nie wiem! Przecież to on cały czas z nim łazi! Ja pierdolę! — Midoriya zerknął na jego twarz i zobaczył, że po czole spływały mu krople potu i zbladł. — Wczoraj nawet mnie nie było w mieście, byłem u mamy na obiedzie! Mam zupę w słoiku w lodówce! Matko boska!!!
— KŁAMIE! — krzyknął Kirishima i rzucił się do przodu.
Temperatura w pomieszczeniu jakby spadła, czas się zatrzymał, nawet Midoriyę przeszły dreszcze... a potem bandzior padł jak długi na ziemię, najwyraźniej mdlejąc ze strachu. Przestraszony Izuku zerknął na Kirishimę...
Gdy się obudził, byli gdzie indziej. Promienie słońca przebijające się przez chmury mocno kontrastowały z półmrokiem panującym w tamtym mieszkaniu. Otoczenie zresztą też - to było eleganckie osiedle z równo przystrzyżonymi trawnikami i luksusowymi modelami samochodów na każdej posiadłości. Białe bryły domów, a wokół nich ogrodzenia... Kirishima dzwonił domofonem do jednego z nich, tego najbliżej. Nerwowo przestępował z nogi na nogę, jego włosy były w całkowitym nieładzie.
— Jak się czujesz? — zapytał cicho Todoroki, a Midoriya wreszcie przeniósł na niego wzrok, co, jak się okazało, wcale nie było trudne, bo leżał na jego ramionach jak panna młoda wynoszona z kościoła przez swojego męża.
— Całkiem n-nieźle — wydusił, czując, że się rumieni. — Co się stało? — Włosy jego chłopaka też były mocno potargane, ale nie wyglądał na tak zestresowanego jak ich współlokator... czemu w zasadzie trudno się dziwić.
— Eijiro przeholował — wyjaśnił Todoroki zwięźle. — Przeszukaliśmy mieszkanie tamtego faceta i niczego ważnego nie znaleźliśmy. W sypialni miał za to w połowie rozpakowaną walizkę.
— Czyli nie kłamał. — Midoriya miał nadzieję, że zupa w słoiku w lodówce choć trochę poprawi mu humor po tak traumatycznych przeżyciach.
— Tak.
— Proszę, czy możemy nie rozmawiać przez domofon?! — dobiegł ich podniesiony głos Kirishimy, który najwyraźniej dodzwonił się do mieszkańca domu i od dłuższego czasu się z nim kłócił.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał więc Midoriya, a Todoroki westchnął.
— U kuzyna Bakugo. Upierał się.
— Jak ma nam pomóc?
— Nie mam pojęcia.
— Aha.
Po minucie oczekiwania w ciszy Kirishima wreszcie dostał upragnioną odpowiedź, furtka się odblokowała, a oni przeszli przez podjazd prowadzący do domu i stanęli pod drzwiami.
Mężczyzna, który im otworzył, bez wątpienia był kuzynem Bakugo, mimo że różniło ich kilka cech wyglądu. Najbardziej w oczy rzucały się oczy - Ren Koyama miał je ciemne, niemal czarne - i włosy - choć tego samego odcienia blondu, Koyamy znacznie bardziej się kręciły, a w dodatku były ładnie ułożone, a nie nastroszone na wszystkie strony. Spojrzenie mieli jednak identyczne - tak samo wrogie i nieufne, mimo że z całej trójki stojącej przed jego drzwiami znał tylko Kirishimę.
— Więc? — zapytał, unosząc brew. Od niechcenia poprawił mankiet eleganckiej czarnej koszuli, w której, zdanie Midoriyi, wyglądał jak młody bóg. Jeśli kogoś z twarzą tak podobną do Bakugo można nazwać młodym bogiem. — W co wpakował się Katsuki?
— Porwali go — wyszeptał Kirishima, a Ren Koyama dla odmiany zmarszczył brwi.
— Jakim cudem? Marie widziała go wczoraj i był pijany, ale z pewnością na miejscu — burknął. Zamiast chodzić po ludziach, mógłbyś najpierw sprawdzić, czy nie śpi na ławce jak jakiś menel.
— Sprawdzałem. Porwali go, jestem pewien.
— No dobrze, ale wciąż nie rozumiem, jak mógłbym wam pomóc. — Tego Midoriya też nie wiedział. Jeśli ta... Marie nie była jakimś wysoko postawionym w szeregach grupy, która porwała Bakugo gangsterem, to...
— Jest medium, nie? — jęknął Kirishima, robiąc krok do przodu. — Może więc...
— Nie tak wybiórczym. Czasami ma wizje, dzisiaj nie miała. Jeśli to tyle...
— Nie! — Kirishima zrobił krok do przodu i Koyama zmarszczył brwi, ale nawet nie drgnął, co wskazywało na to, że albo był wyjątkowo głupi, albo odważny, albo po prostu nie miał pojęcia o wampirzej naturze chłopaka swojego kuzyna. Ostatnia z teorii była chyba najbardziej prawdopodobna.
— Ren, proszę. Jeśli jest ranny... — Och, Kirishima zwracał się do niego po imieniu? Więc może byli w bliższych stosunkach, niż Midoriyi się zdawało...
— To do szpitala.
— Dobrze wiesz, że policja...
— A ty dobrze wiesz, że nie jestem lekarzem.
— Bardziej niż ktokolwiek z nas! Błagam — jęknął Kirishima, a mężczyzna zmarszczył brwi. Przez chwilę nic nie mówił, zerknął przez ramię, kilka razy nerwowo stuknął paznokciami o framugę drzwi... a potem przesunął się, tworząc im przejście.
— Niech będzie. Porozmawiam z Marie, czekajcie w salonie — mruknął, a Kirishima spojrzał na niego z wdzięcznością.
Wchodząc do środka, Midoriya starał się nie dać po sobie poznać, że był wniebowzięty. Czyżby zaraz miał poznać najprawdziwsze medium?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top