[2], ciemne zaułki Golden Gai
Izuku Midoriyi zdawało się, że gdy tylko wszedł w ciasny kompleks ulic Golden Gai, powietrze zgęstniało. Atmosfera zrobiła się cięższa. Pojawiła się mgła. Normalny człowiek w tym momencie zrobiłby krok w tył, przeżegnał się i odszedł albo chociaż się zawahał.
— Idealnie — wyszeptał cichutko Midoriya z uśmiechem godnym seryjnego mordercy, poprawiając czerwony plecak, który wcześniej niedbale zarzucił na jedno ramię. W środku trzymał aparat, który zawsze brał za sobą - tak na wszelki wypadek, gdyby w ciemnej alejce napadł na niego wampir albo coś w tym stylu. Cóż, tu ciemnych, ciasnych alejek z pewnością nie brakowało. Chociaż w przejściu ciężko byłoby zmieścić więcej niż jedną osobę przeciętnej tuszy.
Midoriya czytał o takich miejscach. Ba, był w tych sprawach ekspertem, wobec czego z góry ocenił, że ta część najbardziej niebezpiecznej dzielnicy w Tokio z pewnością jest przeklęta. Nie odwiodły go od tego stwierdzenia przyjaźnie zachęcające do wejścia witryny sklepów i barów - w cieniu, za nimi, na pewno kryło się coś upiornego. Może to Kuchisake-onna, która zaraz zastąpi mu drogę ze swoim mrożącym krew w żyłach uśmiechem, a może zwykły goblin? Niepokój wzbudzało w nim wszystko. Był po prostu zachwycony.
Nagrywając siebie w takim miejscu, z pewnością ściągnie więcej widzów!
Gdy zobaczył numer 76 na mijanej kamienicy, niemal zapiał ze szczęścia (powstrzymał się w ostatniej chwili, wiedząc, że youkai może dopaść go wszędzie, jeśli tylko nie będzie wystarczająco cicho...). Czynsz niewysoki, lokalizacja świetna, brak mamy, która wciąż narzekałaby na jego pasje i mówiła mu, co ma jeść, wpychając często na siłę tuczące zupki i obiadki, przyczyniając się tym do niewielkiej oponki... Będzie za nią tęsknił, jasne (za mamą, rzecz jasna, oponkę chętnie by zrzucił), ale zakochawszy się w tym wyjętym z sennego koszmaru miejscu, nie zamierzał tak szybko z niego zrezygnować. Jeśli tylko współlokatorzy okażą się być mili (albo chociaż szanujący jego przestrzeń osobistą, nie wszystko musi być w punkt), a warunki znośne (ciasną klitkę zniesie, ale robaki...), wprowadzi się. Będzie żył na prawie-własnych włościach jak prawdziwy król i już nigdy nikt nie powie mu, że czegoś nie może i do czegoś się nie nadaje.
Przynajmniej taki był plan.
Już wchodząc do kamienicy, zorientował się, że mieszkanie może być nieco większe, niż mu się wydawało, bo przed sobą zobaczył tylko dwoje drzwi, a schody... schody chyba prowadziły donikąd? W każdym razie tak to wyglądało, a gdy po chwili wahania z lekką zadyszką i coraz większym zdumieniem wszedł na pierwsze, a potem drugie piętro, zorientował się, że faktycznie tam, gdzie powinno być wejście do czyjegoś mieszkania, była goła ściana z gdzieniegdzie prześwitującym przez zdrapaną farbę tynkiem. Więc... dwa mieszkania rozciągały się na kilka pięter? To ilu współlokatorów będzie miał, jeśli tu zamieszka, skoro czynsz jest tak niski? Tuzin? Z tuzinem nie wytrzyma!
Jeszcze raz zerknął na ogłoszenie. No tak, dwóch i pół, tak jak zapamiętał. Pół prawdopodobnie żartobliwie określało psa albo jakieś inne zwierzę, no bo jak tu mieć pół współlokatora, haha.
Chyba że...?
— Weź się w garść — mruknął do siebie Midoriya, biorąc głęboki wdech i z powrotem schodząc po schodach na dół. Wiedział, że gdy zapuka, najprawdopodobniej otworzy mu niejaki Kirishima Eijiro, facet, który zamieścił ogłoszenie w sieci. Gdy przez maila umawiali się na oprowadzanie po mieszkaniu, wydawał się być całkiem do rzeczy, więc może nie będzie tak źle... Szkoda by było popsuć tak dobry start.
Zapukał.
A potem jeszcze raz i następny, bo chyba nikt go nie usłyszał. Chciał użyć dzwonka, ale zobaczył, że doklejona jest do niego karteczka z napisem: ,,Nie lubimy hałasów!!!", więc westchnął ciężko i pukał dalej, coraz głośniej i częściej, aż w końcu ktoś mu otworzył, tak gwałtownie, że biedny niespodziewający się tego Midoriya prawie padł na zawał.
— Izuku Midoriya? Wybacz, słuchałem muzyki. Głośnej — przeprosił go mężczyzna, który mu otworzył, a Midoriyi prawie szczęka opadła do podłogi, bo, o mój Boże, ten facet był przerażający.
Wysoko postawione na żelu, czerwone włosy i oczy (???), czarne dresowe spodnie i T-shirt, kolczyk w wardze, ręce w kieszeniach (o Jezu, jakie mięśnie), tatuaże na ramionach z jakimiś dziwnymi symbolami i... i ten uśmiech...
— Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył, stary. Kirishima Eijiro jestem, twój przyszły współlokator — przedstawił się Kirishima, puszczając mu oczko, a Midoriya uśmiechnął się bardzo słabo, nie mogąc oderwać wzroku od jego zębów.
Wszystkie były ostre jak szpice, jak u rekina albo jakiegoś demona, po prostu przerażające. Czy ten facet mógł być kanibalem, jednym z tych, którymi straszyła go mama, zanim wyszedł dzisiaj z domu?
O kurwunia.
— P-przepraszam, długa podróż — powiedział Midoriya cicho, starając się wymyślić jak najskuteczniejszą drogę odwrotu. Co mu powiedzieć? Wybacz, koleś, masz świetne mieszkanie i na pewno świetną osobowość, w ogóle jesteś też całkiem przystojny, ale wyglądasz, jakbyś dosłownie mógł pożreć mnie żywcem?
— O rany, chcesz coś do picia? Mamy... — Kirishima się zawahał — wodę w kranie. I chyba Colę. Chcesz Colę?
— Właściwie to ja nie potrzebuję...
— Dobra, to woda wystarczy. Cola jest mojego chłopaka, wścieknie się, jak ją otworzę, rozumiesz — stwierdził Kirishima, łapiąc przerażonego Midoriyę, który wcale nie rozumiał, i wciągając go do mieszkania z nadludzką siłą, tak że ten prawie się potknął, przełykając głośno ślinę.
Wszedł do jaskini lwa. Ogromnej jaskini lwa.
— Dobra, więc należą ci się wyjaśnienia. Wolisz najpierw je czy oprowadzanie? — I, zanim Midoriya zdołał się nad tym zastanowić, sam podjął decyzję: — Wyjaśnienia brzmią sensowniej, nie?
— Um... Właściwie...
— Chodź, siądziemy sobie w salonie. Dam ci tę wodę z kranu i w ogóle.
Kirishima Eijiro bardzo szybko odwrócił się na pięcie i szybko odszedł w głąb mieszkania. Właściwie tak szybko, że oczy Midoriyi nie zdążyły tego zarejestrować. Był, nie było go. Ot tak, puf!
Ale wróci po mnie, prawda?, pomyślał spanikowany Midoriya, nie chcąc panoszyć się po jeszcze-cudzym mieszkaniu. Był trochę przerażony, więc, chcąc zająć czymś myśli, postanowił wreszcie rozejrzeć się po przedpokoju, który chyba... Dzielił się na trzy części? A przynajmniej tak to wyglądało. Jedna część normalnie miała lampy, jakieś ozdobne obrazy, słowem: była bardzo normalna, druga natomiast... druga po prostu była całkiem ciemna i oprócz ledwo widocznego zarysu drzwi, Midoriya nie był w stanie dostrzec w niej nic więcej. Mniej więcej pośrodku znajdowało się wejście do jakiejś odnogi korytarza, gdzie prawdopodobnie zniknął Kirishima, tam też po chwili wahania Midoriya postanowił się udać. Powoli, żeby w razie czego móc zawrócić.
To mieszkanie naprawdę było ogromne. Apartament. Dużo wchodzenia po ozdobnych schodach (prawdopodobnie rozciągało się na kilka normalnych mniejszych mieszkań, tyle że połączonych ze sobą), dużo drzwi. Midoriya jeszcze raz pomyślał o niskim czynszu i potencjalnej liczbie współlokatorów, i znowu miał ochotę uciec jak najdalej.
— Hej, stary, co tak wolno? — zawołał Kirishima z ostatniego, trzeciego piętra, na co Midoriya odetchnął z ulgą, bo już prawie podjął decyzję o przeszukaniu jednego z mijanych pokoi.
— Przepraszam... — mruknął, wreszcie z klatki schodowej przechodząc do kuchni, gdzie stał już jego prawdopodobnie przyszły współlokator, trzymając w dłoni szklankę wody.
— Nie no, w porządku, nawet nie czekałem długo. Musiałem znaleźć szklankę. — Ach, pewnie mają bałagan... Nie, chwila, w zlewie nie było ani jednej brudnej szklanki, w ogóle żadnego brudnego naczynia. Więc dlaczego musiał jej szukać...?
— Um... Dlaczego to mieszkanie jest takie duże? — zapytał w końcu, decydując, że to chyba najbezpieczniejsze ze wszystkich pytań, które miał na końcu języka.
— Spokojnie, nasza jest tylko połowa. Zauważyłeś, że korytarz jest jakby...? — urwał, widząc, że Midoriya kiwa głową. — No. W drugiej mieszka i baluje mój przyjaciel, Shoto Todoroki. Trochę nie lubi światła, więc proszę, nie odsłaniaj nigdzie zasłon, okej? W swoim pokoju możesz, oczywiście... znaczy, no, jeśli zdecydujesz się tu zamieszkać. — Wziął głęboki wdech. — Dobra, wiesz co, może zacznę od początku, co ty na to? — Uśmiechnął się ciepło, a Midoriya, nie wiedząc, co mógłby zrobić innego, skinął głową. — Wspaniale.
Przeszli do salonu. Midoriya poczuł, że w kieszeni wibruje mu telefon, pewnie dzwoniła do niego mama albo Uraraka. Nie odebrał.
Chciał wiedzieć, co jeszcze Golden Gai 76 ma mu do zaoferowania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top