IV - 06
Gal powoli zaczęła tracić jakiekolwiek zainteresowanie szkolnymi lekcjami. Ledwo co na nie chodziła, a ostatnie zadanie domowe odrobiła chyba pod koniec kwietnia. Profesorowie przymykali oko na jej zachowanie pamiętając o tym, że jej ubiegłoroczne prace były całkiem w porządku i przepisywali oceny. Jej dodatkowa aktywność na zajęciach była równa zeru. Cały wolny czas spędzała na ćwiczeniu zaklęć od Snape'a, który co spotkanie podwyższał poprzeczkę. Ledwie opanowała Patronusa, a już zrzucił na nią kilka zaklęć ofensywnych i jakieś potężne tarcze. Gal nie wiedziała, czy codziennie rodzą mu się w głowie nowe plany dla niej, czy może nie przewidział, że rok szkolny pewnego dnia się skończy. Była jeszcze jedna opcja, o której starała się nie myśleć — szansa na powrót Voldemorta cały czas rosła. A dobrze wiedziała, że kto jak kto, ale Snape informacje o tym ma z pierwszej ręki.
Gal starała się namówić Bree i Rose na ćwiczenia zaklęć, ale obydwoje odmawiali. BBC tłumaczył się tym, że ojciec go już wystarczająco dobrze wyszkolił, zaś Rose starała się wymigać przykładaniem się do OWUTEMów. Tak naprawdę jednak oboje ciężko pracowali na spotkaniach Gwardii Trubadurów i poza nimi. Gal wciąż nie wiedziała ani o tym stowarzyszeniu, ani o tym, co spotkało Petera Pettigrew. Nawet Remus unikał tego tematu, tak jakby w ogóle nie czytał jej listów w całości. Dziewczyna czuła, że nawet Bree coś wiedział, lecz ten był mistrzem milczenia i udawania, że wcale nic nie wie.
Dość niepokojący był też fakt dość częstych nieobecności Dumbledore'a podczas posiłków. Potrafił znikać na kilka dni, co martwiło również innych uczniów. Puchonka szczególnie przyglądała się pewnej podejrzanej trójce Gryfonów, lecz oni wyglądali na zaaferowanych tak jak zawsze na tym etapie roku szkolnego. Znacznie dziwniejszy był teraz Draco Malfoy. Przesuwał się po korytarzach niczym widmo, często bez swojej obstawy, w krytycznych momentach odpalając sztuczną pewność siebie.
Pewnego dnia Bree zaciągnął Gal w ciemną alejkę i wyjaśnił o co biega z Blond Platyną.
— Jego stary został złapany jak z innymi Śmierciożercami atakowali jakąś dobrze postawioną rodzinę Mugolaków. Ministerstwo chce to utrzymać w tajemnicy tak długo, jak to możliwe, w końcu przypał przyznać, że mają wśród siebie takie jednostki. Ale zapewne za kilka dni to wypłynie do Proroka.
— Grubo — stwierdziła Gal zamyślając się.
Wpadł jej do głowy pewien pomysł.
***
Gdy pewnego czerwcowego dnia wracała z OPCM, truchtała tuż za Draconem, który od kilku tygodni preferował boczne klatki schodowe. Gdy była pewna, że są sami, zrównała z nim kroku.
— Czego? — Spytał elokwentnie posyłając jej wymuszony wrogi grymas.
— Przykro mi z powodu ojca — szepnęła.
Malfoy przystanął z wrażenia i nie wiedział, czy ruszyć dalej, czy zawrócić.
— Skąd ty...
— BBC.
— No tak. Ale dla twojej informacji, mój ojciec nie ma z tym nic wspólnego. Ktoś go po prostu...
— Tak, tak. Nie masz co się przejmować, przecież to jego sprawa, a nie twoja.
— Ty wciąż, kurna, nie wiesz, jak działa społeczeństwo, co nie?
— Yy... No dobra, fakt, ale twoja rodzina i tak nie miała najlepszej reputacji... — przerwała widząc, że był już gotowy odejść. — Dobra, słuchaj. Chciałam tylko o coś spytać.
— Dajesz...
— Znasz innych Śmierciożerców, co nie? Wiesz, kto do nich należy?
— Czego ode mnie oczekujesz. Nic ci nie powiem, bo sam nie wiem. Posługują się pseudonimami i noszą maski.
— Nie wkręcaj mnie, na pewno coś wiesz. Bo jest taka sprawa... Mój ojciec chyba też należy do tego klubu.
Brew Malfoya powędrowała wysoko w geście głębokiego niedowierzania.
— Możemy założyć Kółko Dzieci Ojców Śmierciożerców — zmusiła się do śmiechu, po czym odkaszlnęła i kontynuowała. — Chodzi o to, że chciałabym wiedzieć, kto spółkował z moją matką. Wyglądam niemal totalnie jak ona, więc trudno tu sugerować się jakimiś konkretnymi cechami wyglądu, ale ona jest właściwie bardzo ładną kobitą, a ja... no sam widzisz. I włosy. Ona nie ma ich tak cholernie sztywnych. Nikt w jej rodzinie pewnie nie ma, to cholerni...
— Sue i Blackowie.
Teraz Gal była w niezłym szoku.
— Myślisz, że przed Hogwartem dzieci czarodziejów siedzą na tyłku i nic nie robią? Mamy do wkucia drzewa genealogiczne wszystkich znaczących rodów. Oczywiście, że wiedziałem o twoim istnieniu, chyba nawet nim ty sama dotarłaś do Hogwartu.
Szok trwał. Jeśli faktycznie już ośmio- albo dziewięcioletni Dracon uczył się takich rzeczy, to nie tylko o kilka lat wcześniej znał jej pochodzenie, ale nawet wcześniej dowiedział się, że Gal Sue jest czarownicą. Puchonka czuła się teraz jak jakiś Potter, którego znają wszyscy nim on sam zaczął w ogóle mówić.
— A wracając do twojego pytania — kontynuował Ślizgon. — Mam dobrą i złą wiadomość. Skoro nie wiesz nic o swoim ojcu, to chyba wiem czemu. Bo jest kuzynem twojej matki, w dodatku już martwym.
Karuzela szoku trwała.
— A tą złą wiadomością jest to, że nie kojarzę żadnego Sue wśród Śmierciożerców i trudno się dziwić, skoro typ pożegnał się ze światem jakoś w okolicach twoich narodzin.
Gal nie wiedziała co powiedzieć. Draco chyba trochę współczuł jej niewiedzy w tak podstawowym temacie, a może po prostu znów mógł nad kimś górować i się czymś popisać. Wpatrywał się na nią cierpliwie czekając na jakąkolwiek reakcję. W głowie dziewczyny buzowało. Iskierka nadziei na poznanie rodziciela zapaliła się i zgasła momentalnie, zupełnie jak jej pierwsze Patronusy. Czemu ostatnie dni musiały być takie okrutne?
— I nie pytaj o nic więcej, bo sam nie wiem. Nie studiowałem szczegółowo zagranicznych rodów. Po prostu twoja matka jest na drzewie Black'ów. Z resztą ty też.
— Ja? Ale przecież... — przerwała nim wygadałaby się o malunku w domu Syriusza. — Skąd twórcy tego drzewa wiedzieli o mnie, skoro moja matka żyła po mugolsku odkąd tylko sięgam pamięciom?
— Twoja matka co? — Twarz Draco wykrzywiło obrzydzenie.
Karuzela szoku toczyła kolejne okrążenie. Gal opowiedziała pokrótce o sytuacji, stylu życia matki i swych zainteresowaniach genealogicznych (pomijając oczywiście ten nieszczęsny malunek na Grimmauld Place 12). Draco stwierdził, że Sue są naprawdę nieźle rąbnięci i oczywiście wspomniał o tym, że pokrewieństwo pani i pana Sue było baaardzo bliskie i nic dziwnego, że na świat przyszła taka Gal. Przez te słowa trochę się pobili, ale właściwie obydwoje dużo dowiedzieli się z tego spotkania. Ona o swoich korzeniach, zaś on o samej dziewczynie. Jej mugolskie życie bardzo zmieniło perspektywę spoglądania na nią.
— Zdobyłeś w końcu tą krew Pottera, czy nie? — Spytała nagle zupełnie nie zastanawiając się, czy powinna wyjawiać swoją wiedzę na ten temat.
— Nie — odpowiedział po chwili wahania i odwrócił wzrok. Wyglądał, jakby się zdenerwował, lecz w emocji tej było sporo strachu. — Ten przeklęty Potter ma naprawdę dobrą ochronę z zaklęcia swojej matki...
— No to faktycznie jest przeklęty — skomentowała z kamienną twarzą.
— W każdym razie to już nieistotne. Plany się zmieniły. — Draco zerknął przez okno. — Właściwie to wolałbym iść na obiad przed tym wszystkim.
— Przed czym niby?
Wpatrywali się w siebie chwilę w milczeniu.
— Snape nie mówił ci, co stanie się dzisiaj o 21?
— Ale co miał mi powiedzieć?
— To ty nie wiesz... Co wy właściwie robicie, gdy do niego przychodzisz?
— Nie twój zakichany interes.
Malfoy przeklął pod nosem i ruszył w stronę Wielkiej Sali. Gal jeszcze chwilę stała w miejscu analizując wszystko, co zaszło. W końcu rzuciła się w kierunku lochów.
***
Wchodząc do Wielkiej Sali na kolację, Bree i Rose mieli już cały obraz sytuacji.
— Po raz kolejny ci mówię, że to zapewne mistyfikacja — rzekł BBC. — Twój stary był podobno kryminalistą, co nie? Nawet jeśli miał jakieś czyste nazwisko, zapewne celowo podali, że twoja stara hajtnęła się ze swoim kuzynem, bo a) po tej rodzinie można się tego spodziewać i b) mimo wszystko dbali o jako taką reputację i nie chcieli być kojarzeni ze zbrodniarzami.
— No może, może... Ale co z tym wydarzeniem o 21? Myślicie, że Śmierciożercy ot tak wejdą do szkoły? W końcu Dropsa nie ma... — Gal rzucała podejrzliwe spojrzenia po otoczeniu.
Rose również.
— Powiadomiłem odpowiednie jednostki, luzuj portki.
Gal nie dziwiła się, że Bree zawsze był taki wyluzowany. Wiedział wszystko, nic go nie mogło zaskoczyć i gdyby tylko chciał, mógł bezpośrednio skontaktować się nawet z samym Ministrem Magii w każdej chwili (to, jakie konsekwencje by poniósł, to już inna sprawa). Konsumpcję poczynił przy stole Puchonów, wmuszając potem w Gal jakiekolwiek jedzenie. W Rose nie musiał, zjadła kawałek suchego chleba. Dumbledore znów nie pojawił się przy stole pedagogów, zaś tym razem dodatkowo na sali zabrakło Pottera. BBC nieudolnie starał się, aby Gal nie zwróciła poprzednich posiłków i nie wzbudzała paniki. Wszyscy czuli, że coś się święci.
No i zaczęło się. Chociaż do 21 było jeszcze sporo czasu.
Irytek wpadł do Wielkiej Sali w spazmach, zostawiając za sobą otwarte drzwi, przez które wdarł się przenikliwy przeciąg. Z korytarzy przybył również gwar rozmów z obrazów.
— Irycie, proszę opuścić Wielką Salę! — McGonagall wstała i skierowała się w jego stronę.
Poltergeist wirował w szale nad stołem Krukonów. Mamrotał coś pod nosem, ale nikt nie wiedział co. Wydawał się zrozpaczony. Gal zauważyła, jak Prawie Bezgłowy Nick marszczy brwi i rusza na korytarz w kierunku, z którego pochodzi wiatr. Wśród uczniów rozpoczął się harmider, zaś opiekunowie domów zaczęli brać sprawy w swoje ręce i uspokajać społeczeństwo.
— Proszę o ciszę! To tylko zdenerwowany poltergeist! Nic się nie stało! — Krzyczała Minerva, lecz jej silny głos powoli ginął w tłumie.
Twarz Bree nagle spięła się. Siedzące obok niego dziewczęta widziały jak wyciąga niepostrzeżenie różdżkę. Chwilę później oczy wszystkich skierowane były na stół pedagogów, przy którym zaczęły strzelać jakieś fajerwerki. Uczniowie z przerażenia zaczęli przechodzić do radosnego podniecenia. Czyżby bliźniaki Weasley wrócili by znów urządzić przedstawienie? BBC pociągnął swoje dziołszki w stronę wyjścia z sali.
— O co chodzi? — Wydyszała Gal, gdy zaszyli się gdzieś na korytarzu.
— Malfoy wyszedł — odpowiedział BBC.
Gal chciała biec, ale nie wiedziała gdzie.
— Czyli zaatakowali wcześniej... Dobra, schowajcie się. Ja postaram się...
— Oszalałaś? Nie puścimy cię samej!
— To wzruszające, ale zdecydowanie nie pozwolę wam iść...
Bree tylko zacisnął wargi i wpakował obie do pobliskiego przejścia za obrazem.
— Dokąd idziemy?
— Nigdzie. Mieliśmy się tylko ukryć.
— Oh. To nie wyciągnąłeś nas spod opieki wykwalifikowanych czarodziejów, żebyśmy poszli wziąć sprawy w swoje ręce?
— Czy ja informowałem aurorów i Zakon o możliwym ataku po to, żeby potem przyczynić się do zwiększenia ofiar? I tak tu przybędą, kiedy tylko stacjonujący aurorzy dostrzegą zamieszanie.
Gal oparła się o ścianę. W korytarzu była kompletna ciemność, nikt z nich nie kwapił się, żeby odpalić Lumosa.
— Czekaj, chwila. Zakon też poinformowałeś?
— No.
Gal rzuciła się w głąb przejścia.
— Co ty odwalasz? — Krzyknął za nią Bree.
— Muszę iść i...
— Zaraz trafisz na schody, które sprowadzą cię prosto do nieczynnej części lochów, bardzo mądry wybór, jeśli chcesz się schować na śmierć.
Gal zawróciła i chciała wyjść przez obraz, ale została złapana za szatę, tym razem przez Rose. Dziewczęta odnalazły swoje dłonie i ścisnęły je.
— Wiem, że postępuję głupio jak Potter, ale robię to z pełną świadomością i bez najmniejszej chęci bohaterowania. Jeśli przybędzie Remus... Rozumiesz, ja muszę tam być.
Rose puściła ją, zaś Gal przez zamknięciem obrazu odezwała się jeszcze raz.
— Obiecuję, że będę uważać i nie wychylać się, jeśli go nie zobaczę. I przywiążę Pottera do ściany, jeśli on też będzie się tu kręcił. Malfoya też.
***
W tym czasie Albus Dumbledore zasuwał na swej miotle jak dziki w stronę Wieży Astronomicznej. Otrzymał sygnał, że intruzi już byli w Hogwarcie. Gdy jego stopy trafiły na stały grunt, zepchnął towarzyszącego mu Pottera do jakiegoś schowka pod schodami, gdzie jego miejsce. Sam zaś przybrał niezwykle dramatyczną pozę przy barierce. Nadszedł czas na najbardziej widowiskowe sceny jego PLANU.
— Przybyliście wcześniej — powiedział, gdy drzwi prowadzące na schody się otworzyły.
Jego błękitne oczy błyszczały pewnością siebie i nieprzeniknioną mądrością, a pozornie poważne oblicze kpiło z całego świata. Nawet nie drgnął, gdy okazało się, że nie tylko pora się nie zgadzała, ale i przybysze. Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Pettigrew celowali w niego swoimi różdżkami.
— KTO WYDAŁ JAMESA I LILY VOLDEMORTOWI!? — krzyknął Syriusz. Nie był tak zły nawet wtedy, gdy spotkał się z Peterem po swojej odsiadce w Azkabanie. — KTO ZMUSIŁ GLIZDOGONA DO PRACY NA RZECZ VOLDEMORTA!?
— Oh, po to tu przybyliście? — Dumbledore zachichotał figlarnie. — Żeby zadawać pytania, na które odpowiedź jest tak oczywista? Wszystkie te działania są częścią planu. Mojego PLANU.
— Mam nadzieję, że swoją śmierć też zaplanowałeś.
— Tak się składa, że...
— Wystarczy! — Włączył się Remus, po czym zwrócił się do przyjaciół. — Nie przyszliśmy tu, żeby dalej wysłuchiwać tych bredni!
— Słusznie — mruknął Peter.
Gdy do Wieży Astronomicznej wpadł Snape, był w niezłym szoku. Nie zdążył jednak nawydzierać się na Huncwotów, gdyż zobaczył martwe ciało dyrektora wygięte w łuk na posadzce.
— Czy on...
— Nie żyje, Severusie — rzekł Lupin.
Snape ciężko westchnął. Huncwoci przyglądali mu się podejrzliwie. Spodziewali się większych emocji po kimś, kto niby był tak oddany Dropsowi. Mistrz eliksirów oderwał w końcu wzrok od zwłok z parsknięciem śmiechu.
— Nie macie pojęcia jak bardzo się cieszę, że to zaszło.
— Czyli jednak cały czas byłeś po stronie Voldemorta! — Krzyknął Syriusz.
— Nie jest jeszcze pora na podjęcie tego tematu. To co mnie bawi to... Cóż, okoliczności, w jakich się to dokonało.
— Masz na myśli swoje przybycie tutaj? Nic nie szkodzi, dobrze znam zaklęcie usuwające pamięć. — Peter był w gotowości.
— Mam na myśli to, że za kilka godzin i tak Śmierciożercy przybyliby aby go zabić. A nawet jeśli by się im nie udało i tak by wkrótce skonał. — Snape trącił rękę Dumbledora. Huncwoci dopiero teraz zwrócili uwagę na to, że była cała czarna i wyglądała na uschniętą. — Czyli co, powinienem teraz pójść do najbliższego aurora i zgłosić mu tą całą sprawę? Dwóch kryminalistów i wilkołak... Hm, może od razu zawołam po dementorów?
Nie wiadomo, czy przez wspomnienie mieszkańców Azkabanu, czy przez zwykły przypadek, w krąg zebranych na Wieży Astronomicznej wbiegł srebrzysty Patronus w kształcie jelenia.
— Harry? — Remus rozejrzał się, a wraz z nim jego przyjaciele.
Jednak zamiast ciemnowłosego chłopca, znaleźli ciemnowłose dziewczę wbiegające do pomieszczenia.
— A więc jednak jesteś... — szepnęła Gal.
Remus już szykował się na przyjęcie jej potężnego przytulasa, lecz nic takiego nie miało miejsca, gdyż dziewczyna zatrzymała swój szaleńczy brzeg w bezpiecznej odległości od niego. Na widok Dumbledore'a tylko zrobiła parę głębszych wdechów.
— Gal, czy to twoje? — Syriusz skinął na jelenia kręcącego się wokół Snape'a.
— Aha.
Black roześmiał się, Lupin starał się ukryć uśmiech. Peter zastanawiał się, czy to dobry moment, żeby się przedstawić. Słyszał już o Gal i bardzo był ciekawy tej dynamicznej dziołszki.
— Co was tak bawi? — W tonie dziewczyny dało się czuć jej typowe brzmienie.
— Jeleń to Patronus zarówno Harrego, jak i jego ojca, Jamesa — wyjaśnił Remus.
Dziewczyna rzuciła rozpaczliwe spojrzenie Snape'owi, który nie widział tego, bo skupiony był bardziej na tarczy swojego zegarka kieszonkowego.
— Wystarczy tych rozmów, idę po aurorów — rzekł Severus ruszając w stronę drzwi.
Gal zastawiła mu drogę.
— Nigdzie nie idziesz. Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że jeleń to Patronus Potterów? Musisz mi teraz pomóc to odkręcić!
— Nie da się takich rzeczy odkręcić. Zejdź mi z drogi.
— Cóż, właściwie to się da — wtrącił się Remus, po czym zostało mu posłane mordercze spojrzenie Snape'a.
Na schodach prowadzących na wieżę rozległy się jakieś głosy. Wszyscy nerwowo spojrzeli na siebie.
— Wyrzucamy ciało przez barierkę? — Zasugerował Syriusz.
— Przecież i tak wykryją, co go zabiło — westchnął Peter.
— Jak mogłeś! Bardzo się cieszyłam z tego jelenia, bo tak ładnie pasował do Twojego Patronusa, a teraz okazuje się, że dzięki niemu można mnie pomylić z cholernymi Potterami! — Lamentowała Gal.
Ze schowka wytoczył się w końcu Harry.
— Przysneo mi się — wybąkał przecierając oczy.
Snape zerknął zrezygnowany na niego, a potem na resztę zebranych.
— Przyjmij to jako zadośćuczynienie za jelenia — szepnął do Gal tak, aby nikt inny nie usłyszał, po czym zamaszystym krokiem ruszył do barierek. — Morsmorde!
Z końca jego różdżki wyciągniętej w górę poszybowała zielona łuna. Następnie rzucił się z wieży i poszybował z dala od szkoły zostawiając za sobą kłęby czarnego dymu. Pozostali spojrzeli na niebo. Mroczny Znak jarzył się nad szkołą niczym dobrej klasy halogen monopolowego.
***
— Rety, czemu mi nie powiedział, że moje szczęśliwe wspomnienia zamieniają się w to samo stworzenie co tego alkoholika? — Przeżywała Gal, gdy wraz z Huncwotami i oszołomionym Potterem schodzili z Wieży Astronomicznej.
Mężczyźni wydawali się bardzo zmieszani po tych słowach.
— Jak ty nazwałaś mojego ojca? — Do Harrego wracała nowa siła.
Zdążył już zapomnieć o tym, jak przez dziesięć minut przytulał się do piersi martwego Dumbledore'a płacząc jak kobieta otrzymująca wiadomość o śmierci męża na wojnie.
— Zajmijmy się lepiej nimi, w każdej chwili mogą się zbudzić. — Remus zmienił temat wskazując na unieszkodliwionych przez nich Śmierciożerców i Dracona, których ciała lewitowały za nimi.
— Mogę dołączyć do Huncwotów? — Spytała Gal.
Remus i Syriusz odpowiedzieli jednocześnie:
— Nie.
— Tak.
Następnie spojrzeli na siebie.
— No spójrz, Luniaczku. Ma ciemne włosy, jest dynamiczną i popularną dziewoją, umie się dobrze zabawić, no i jej Patronusem jest jeleń!
— Brzmi jak godny następca Rogasia — stwierdził Peter. — Wydaje mi się, że skoro panienka tak bardzo chce do nas dołączyć, to nie powinniśmy jej tego zabraniać — uśmiechnął się do niej i puścił oczko.
— Peter, ty jej nawet nie znasz — westchnął Remus. — Poza tym Huncwoci to nie jest grupa, do której można sobie ot tak dołączyć.
— No tak, to grupa uczniów, a z naszej czwórki tylko ona jeszcze ma ten słodki status. Jest więc bardziej Huncwotem niż my. — Glizdogon wzruszył ramionami. Syriusz starał się ukryć wielki uśmiech wpełzający mu na twarz.
— Nie będę kontynuował tego absurdalnego tematu, mamy inne rzeczy do roboty.
Harry przysunął się do Lupina.
— Moim Patronusem też jest jeleń, mogę dołączyć do Huncwotów?
— NIE!
Ciało Dracona wleciało w ścianę. Glizdogona niezmiernie to rozbawiło.
— Luniaczku, powinieneś się bardziej skupić.
— Ooo, właśnie! — Syriusz nagle sobie o czymś przypomniał. — A może powinniśmy wpuścić Severusa do naszego elitarnego grona? Zawsze tego chciał...
— Jak to zawsze? — Dopytała Gal.
Glizdogon rechotał już jak szalony.
— Jak tylko Huncwoci stawali się popularni, zagadywał nas co jakiś czas, ale nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Właściwie to przez to zaczęliśmy sobie robić z niego żarty i to dzięki niemu James zauważył Lily — wyjaśnił.
Ciało ostatniego Śmierciożercy, którym sterował Peter, stoczyło się z głośnym hukiem po ostatnich schodach. Remus bezsilnie zostawił ich wszystkich i przyspieszył kroku. Draco Malfoy przebudził się i automatycznie spadł na posadzę. Rozejrzał się, wyciągnął różdżkę (akurat jego postanowili nie rozbrajać) i rzucił jakimś czarem w Syriusza, ale ten zwinnie się uchylił z szerokim uśmiechem na twarzy i klątwa ugodziła w Harrego. Chłopak z wrzaskiem padł na ziemię. Z miliona miejsc na jego ciele buchnęły strumienie krwi.
— Nosz kurna, Malfoy! — Westchnęła Gal.
— Sue! Co tu się do kija Merlina dzieje!?
Draco spoglądał przerażony na wszystkich, odsuwając się bezpiecznie do ściany. Syriusz i Peter zaczęli zajmować się Potterem, zaś Gal postanowiła sprezentować Blond Platynie luja ogłuszacza.
— Co ty robisz! — Pisnął, gdy się do niego zbliżyła.
— Nic się nie bój. Bierzesz udział w festynie spłacania przysług.
***
Kolejny dzień Draco przywitał w skrzydle szpitalnym. Myślał, że gorzej by było tylko wtedy, gdyby obudził się bez kończyn. Niestety, sytuacja była jeszcze bardziej tragiczna.Na stołku obok siedziała Gal Sue.
Jęknął w rozpaczy i zamknął oczy mając nadzieję, że dziewczyna sobie pójdzie.
— Hej, Draco. Mam coś dla ciebie.
— Kolejną porcję przemocy?
— Ty słyszałeś, co mówiłam do ciebie przed uderzeniem?
— Może tak, a może nie. Jakiś festyn... Nie mam pojęcia, o co ci chodziło.
— Festyn spłacania przysług. Chciałam ci oto tym gestem podziękować za informacje o swojej rodzinie i nadchodzącym zajściu oraz twoje wymknięcie się z Wielkiej Sali.
Dziewczyna postawiła na łóżku Malfoy'a doniczkę z niewielką, krzaczastą roślinką. Na końcu każdej gałązki przyczepiony był mem.
— To od Rose i Bree. Ode mnie był cios w potylicę.
— Genialne masz zainteresowania i zdolności, Sue. — Draco podejrzliwie obejrzał upominek.
— To teraz uważaj, bo będę wyjaśniać. Dzięki temu, że pojawił się Mroczny Znak, zabójstwo Dumbledore'a automatycznie zostało uznane za sprawkę Śmierciożerców. Huncwoci, Potter i ja byliśmy więc totalnie poza podejrzeniami. A kto nie był poza? Kupka oszołomionych Śmierciożerców i syn jednego ze złapanych wcześniej. Co on tam robił? Nie wiem, może chciał pokazać Voldemortowi, że jego rodzina jeszcze coś znaczy, po tym jak jego stary dał się złapać Ministerstwu.
Draco zmarszczył brwi i chciał coś powiedzieć, ale zatkała mu usta kołdrą.
— Niestety ów chłopak był nieprzytomny i poraniony, a przy nim znaleziono tylko łkającą przyjaciółkę. Powiedziała, że gdy tylko rozpoczęło się zamieszanie podczas obiadu, chciał się ukryć przed Śmierciożercami, którzy zapewne chcieli zlikwidować całą jego rodzinę, tak źle służącą Voldemortowi. Niestety go dopadli. Ale potem sprawiedliwość została wymierzona owym Śmierciożercom przez dwóch, niewinnie skazanych ludzi oraz wyrzuconego za margines społeczny wilkołaka.
— A kto w tej wersji zabił Dropsa?
— Snape. Avada padła z wielu różdżek, sprawdzali to, jednak nikt z obecnych nie stworzył na niebie Mrocznego Znaku, a tylko jednej osoby nie było w zamku. BUM, ZAMIECIONE.
Malfoy milczał. Przeanalizował wszystko w głowie jeszcze raz.
— I wiesz co, najlepiej by było, gdybyś się zmył z matką z kraju. — Dziewczyna posłała mu uśmiech, z którego bił smutek.
— Kurna, Sue.
Nie zdążył nic więcej dodać, bo dziewczyna opuściła już pomieszczenie.
***
Pogrzeb Albusa Dumbledore'a okazał się niezwykle przejmującym wydarzeniem nawet dla Gal, która nigdy nie pałała do Dropsa sympatią. Elegancko ubrana, stała na uroczystości mając swoich szkolnych przyjaciół po jednej stronie, a Huncwotów po drugiej. Spory obszar terenów zielonych Hogwartu był zajęty przez gości z różnych stron świata. Gal z pewnością rozejrzałaby się trochę po tych ciekawych osobistościach, jednak jedyne co chciała teraz zrobić, to schować się pod kołdrę i nigdy nie wychodzić.
Z początku nie zdawała sobie sprawy z tego, co oznacza śmierć Dumbledore'a. Dopiero kolejne dni zasiały w niej i w wielu innych czarodziejach niesamowite przerażenie — oto zginęła jedyna osoba, której bał się Voldemort. Wydawać by się mogło, że terror miał powrócić, chociaż niektórzy uważali inaczej.
— Plan Dumbledore'a, a przynajmniej te fragmenty, w które nas wtajemniczał, z początku były naprawdę dobre. Później dochodziło zbyt wiele ryzykownych i podejrzanych elementów. Mieliśmy przez jakiś czas wrażenie, że po prostu starość zawitała w jego umyśle, ale to nie było to — wyjaśnił krótko Remus jeszcze przed pogrzebem.
Niestety nie mogli tam więcej o tym porozmawiać, dlatego rozmowę kontynuowali na Grimmauld Place 12 w pierwszy dzień wakacji.
— Ogólnie plany Dumbledore'a były... cóż, można powiedzieć, że naprawdę genialne. Ale jeśli ma się chociaż trochę poczucia moralności... — Peter pokręcił głową i ugryzł kawałek ciasteczka. — Nie, nie, moja droga. On nie miał za grosz dobra w sercu. Główny cel może i był dobry, ale jakim kosztem?
— Wykorzystał Glizdka i przy okazji mnie i masę innych osób, których nie będę wymieniać, bo i tak ich nie znasz — rzekł Syriusz.
— I Severusa... I Harrego... — westchnęła Gal.
— Dokładnie. Ich też — powiedział Remus. — To, co zrobił Glizdogonowi...
— Po prostu przegiął i poszliśmy go sprzątnąć nie informując nawet całego Zakonu — wtrącił Syriusz.
— Ci, którzy się zgodzili, sami bali się iść i wątpili, że nam się uda. A teraz cały Zakon próbuje odtworzyć plan Dumbledore'a — powiedział Peter. — Wciąż nie wszyscy chcą się przyznać do ulgi, jaka zawitała w ich sercach.
— Teraz, kiedy my jesteśmy zajęci, mamy nadzieję, że Voldemortem na jakiś czas zajmie się Ministerstwo. Ich nie interesują takie pogmatwane rzeczy, jak ten przeklęty plan. Sama śmierć Dumledore'a im też nie była na rękę. Zapewne sami mieli jakieś układy z nim. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że on i tak planował umrzeć tego dnia. — Westchnął Remus.
Dziewczyna jednak już nie słuchała. Wpatrywała się w maleńki portrecik swojej matki znajdujący się z boku drzewa genealogicznego rodziny Black. Gdzie znaleźć ludzi, którzy znają wszystkie gałęzie czarodziejskich rodów? Gdzie znaleźć tych, którzy znają prawdę?
https://youtu.be/FyFwko9O2UE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top