III - 03

Na drugi dzień, Gal zaspała na śniadanie. Rose nie miała serca jej budzić, a sama musiała udać się dość wcześnie do Wielkiej Sali (prefekt life style). Przyniosła jej jednak kilka smacznych kanapeczek, którymi niestety Sue wzgardziła. 

Poszła na eliksiry totalnie zaspana. Kiedy wrzuciła jakiś losowy składnik do kociołka, ten zabulgotał niebezpiecznie i wybuchł jej w twarz.

— Świetnie — mruknęła.

— Panno Sue, cóż to ma znaczyć? — Snape oczywiście pojawił się tuż za nią.

— Wydaje mi się, że jeden ze składników był przeterminowany — odpowiedziała pochmurnie.

— Tak, to możliwe... Uprzątnij to i zacznij na nowo.

Zrobiła tak jak kazał. Oczyściła miejsce pracy prostym zaklęciem i zabrała się do warzenia eliksiru na nowo. Niestety zapomniała o swojej szacie i twarzy. Po zajęciach, Snape poprosił ją do swojego gabinetu.

— O czym chciał pan porozmawiać, profesorze? — Spytała głosem niemal bardziej beznamiętnym niż samego Severusa.

— Zastanawiam się, co doprowadziło panią do takiego stanu. Z tego co kojarzę, do pełni jeszcze daleko.

— Nie wiem, o czym pan mówi, profesorze. 

— Zrobiłaś dzisiaj kilka głupich błędów i nie doprowadziłaś się do porządku, tak jak ci powiedziałem.

— Wybacz, profesorze. Może faktycznie trochę się nie wyspałam...

Snape zmierzył ją dłuższym spojrzeniem.

— Mam nadzieję, że spotkanie Klubu postawi cię na nogi.

Samo wspomnienie rzeczywiście ożywiło nieco dziewczynę. Głównie dlatego, że zupełnie o tym zapomniała. I pomimo całej sympatii do Klubu oraz Snape'a, nie miała najmniejszej ochoty pojawić się na nim. 

Uczyniła to jednak, trochę wbrew własnej woli, gdyż to Bree zaciągnął ją do sali, a ona nie miała siły, by się przeciwstawić.

— Zawołaj Pottera. Niech ściągnie na mnie śmierć — mruczała przyjacielowi do ucha. — Wiesz, że to potrafi.

— Uspokój się, dziołcha. Dzisiaj mamy boginy — rzekł. 

Wszyscy klubowicze byli podjarani jak nigdy. Bogin kojarzył im się z dobrą zabawą z Lupinem... Gal też. Na szczęście nie zdążyła o tym pomyśleć. Ustawiła się w kolejce tuż za Bree i kiedy tylko skończył, ruszyła wraz z nim na koniec, nie podjąwszy próby. Niestety Snape zauważył to leserstwo i poprosił ją na chwilę.

— O co tym razem chodzi, profesorze? — Spytała niewinnie.

— Nie chcę znów pytać o powód twojego nieodpowiedniego zachowania, ale nie odpuszczę ci tego ćwiczenia. Podobno chcesz podchodzić do OWUTEMów z OPCM. Na nich wymagana jest umiejętność skutecznego użycia zaklęcia Riddikulus.

Gal westchnęła ciężko i rzuciła profesorowi spojrzenie szczeniaczka. Na Snape'a oczywiście to nie działało.

— Ale już.

Dziewczyna nie chciała dłużej drażnić swojego ulubionego nauczyciela. Nie chciała go też zawieść. Powoli stanęła przed szafą z boginem. Dwa lata temu zamienił się w wilkołaka i nawet nie sądziła, że od tego czasu mogłoby się to zmienić. Snape delikatnie stuknął różdżką w mebel. Drzwi powoli otworzyły się i oczom zebranych ukazała się wynurzająca z szafy kobieta. Wyglądała na trzydzieści lat i przypominała trochę Gal, ale w żadnym wypadku nie była to jej matka. Gęste włosy układały się głębokimi falami na ramionach. Miała na sobie krótką, błyszczącą sukienkę, co wywołało rozochocone uśmiechy wśród męskiej części widowni. Wychodząca kobieta patrzyła się prosto na Gal. Jej spojrzenie było dość wyzywające. I kiedy całkowicie opuściła szafę, wszyscy dostrzegli, że nie była sama. Za nią wychodził ktoś jeszcze. Trzymała go za rękę, która okryta była rękawem poszarpanej koszuli...

— Depulso! — Krzyknęła Gal wyciągając obie ręce przed siebie. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i cały mebel zadrżał, przesuwając się nieco do tyłu. 

Bogin częściowo rozwiał się, lecz po chwili zaczął formować się na nowo. Tylko tym razem druga postać nie była zasłonięta przez nic.

— Złe zaklęcie — poinformował chłodno Snape.

No nie mów, pomyślała Gal. Jednak jego beznamiętny głos pozwolił zebrać się jej do kupy. To, w co zamieniał się bogin, było straszne i nie chciała widzieć finalnego kształtu — widziała go już wyraźnie w głowie. Jednak co ważniejsze, nie mogła dopuścić, aby inni go zobaczyli. Nie tyle ze względu na nią, co na Remusa. I nim bogin kończył formować głowę, skupiła swe myśli na filmie, który oglądała w wakacje, „Farciarzu Gilmore".

— Riddiculus...

Pod wpływem zaklęcia kobieta zamieniła się w cudaczną żeńską wersję Adama Sandlera, zaś jej niedorobiony towarzysz zwinął się w trąbkę i został kijem golfowym. Sala wybuchła standardowym śmiechem, jak w przypadku każdego efektu Riddiculusa, zaś Gal spoczęła na krześle stojącym gdzieś w kącie.

Do końca spotkania nikt nie zwracał na nią uwagi, oprócz BBC, który rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Po zajęciach postanowił poczekać na nią przed salą, jako że Snape widocznie miał zamiar znowu zamienić z nią słowo. 

Profesor stanął nad dziewczyną w milczeniu. Gal otarła rękawem szaty łzy, którym pozwoliła swobodnie lecieć.

— Musisz się nauczyć radzić sobie w takich sytuacjach — rzekł w końcu swym grobowym głosem.

— Myślę, że nie do końca pan rozumie, o co chodzi, profesorze.

— Czyżby? Znam tylko jedną osobę, która nie wstydzi się chodzić w tak obszarpanych ubraniach. Kiedy dwa lata temu widywałem was razem... wiedziałem, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Szczególnie te wasze schadzki podczas pełni...

— To nie jego wina... On... Bardzo pilnował, żeby ta relacja nie nabrała nieodpowiednich kształtów. To tylko ja... To nie jest coś, nad czym można panować! Sama nie pisałam się na to uczucie! Rozumie mnie pan, profesorze?

— Nawet nie wiesz jak bardzo wolałbym nie rozumieć...

Machnięciem różdżki wsunął zamkniętą szafę z boginem pod ścianę i zostawił dziewczynę samą.

***

Rose czujnie obserwowała swoją przyjaciółkę, po tym jak Bree podzielił się nią wszystkim, co zaszło na spotkaniu Klubu i po nim („Czemu podsłuchiwałeś jej rozmowę z profesorem Snapem!?" „Nie moja wina, że mam tak dobry słuch."). Dziewczyna bardzo podejrzliwie patrzyła jak Gal uważnie notuje słowa profesor Sprout o kilku niebezpiecznych roślin.

— Wydawałaś się dzisiaj bardzo zainteresowana tematem — zagaiła rozmowę po wyjściu z sali.

— Jak najbardziej. — Przyjaciółka odpowiedziała podejrzanym uśmiechem. — Trujące rośliny to coś, czego potrzebuję do szybkiej śmierci.

— Gal, proszę, powiedz co się dzieje... — Rose zaciągnęła ją w mniej uczęszczany przez uczniów korytarz. — Nie mogę dłużej znieść, że coś cię trapi, a ja nie wiem nawet o co chodzi!

Sue wyglądała, jakby miała się rozpłakać, więc Rose zabrała ją do sypialni. Snape z pewnością zrozumie ich nieobecność na Eliksirach.

— Znalazł sobie jakąś dziołchę — załkała Gal, gdy były już same.

— No co ty... — Rose była prawdziwie przejęta.

— Dlatego chcę umrzeć. Musisz mi pomóc, kochana.

— W żadnym wypadku! Nikt tu nie będzie umierał! — Teraz płakały już obie. 

Trwały tak w uścisku dopóki nie odczuły głodu. Ruszyły więc na obiad. Po drodze napotkały Bree. Nawet w nim dostrzec można było odrobinę smutku i troski.

— Mam zamiar wraz z Rose zabić się, ponieważ ON znalazł sobie inną — odpowiedziała mu na niezadane pytanie. — Chcesz dołączyć?

Chłopak wsunął tylko kilka memesów do kieszeni jej szaty i poklepał po ramieniu, po czym odszedł.

— Wiesz, Gal... Wydaje mi się, że nie tylko ty cierpisz z powodu nieodwzajemnionych uczuć... — powiedziała w końcu Rose.

— Masz rację! — Sue czuła się potężnie oświecona.

Jej życie powróciło do normy. 

Oprócz tego, że wciąż udzielała się w inkwizycji Umbridge. Nawet teraz było to dla niej niesamowicie fascynujące zajęcie. Gal już zdążyła zapomnieć, jak lamerskie zajęcia prowadzi ciocia Dolly. Jej działalność pozalekcyjna była zdecydowanie godna podziwu. (Jak dobrze wiecie, nie wszyscy podzielali opinię Puchonki.)

— Minus pięć punktów dla Gryffindoru — rzekł Malfoy.

— Nie chcesz już memesów, co? — BBC poprawił okulary na nosie. Był w trakcie sprzedaży, kiedy Białas trafił na niego ze swoimi kumplami.

— Twoje memesy śmierdzą tak jak ty.

Wtem nadeszła Gal.

— Siema, ziomki, co tam?

— Ten koleś zabrał mi punkty.

— Rety, typie — westchnęła w stronę Draco. — Przecież wiesz, że to mój homeboy.

— Prowadzenie działalności gospodarczej na terenie Hogwartu jest nielegalne — odpowiedział Ślizgon z wyższością.

— Wciąż masz focha za to, że Bree nie objął cię promocją 2 w cenie 1? Przecież ciebie stać na to, żeby płacić nawet podwójną stawkę.

— A go na to, żeby w ogóle nie handlować.

— A w ryj dawno nie oberwałeś? — Gal podwinęła rękawy szaty. 

Goryle Malfoya powoli zaczęli pękać. Draco tylko spojrzał na Puchonkę z niesmakiem i odwrócił się. Niestety Sue nie zostawia nie dokończonych spraw. Ani tym bardziej takich, w których to ona nie mówi ostatniego słowa. Złapała go od tyłu i naciągnęła mu gacie na głowę, jak w porządnej szkole średniej.

Od tego czasu stali się prawdziwymi ziomalami. (Wozili się razem po szkole, siedzieli obok siebie na lekcjach i wspólnie obczajali najnowsze memy Chickensoupa o Potterze.)

— Jesteś debilką, czy jak? — Spytał pewnego dnia, kiedy robili razem rewizję na błoniach, a Gal odjęła punkty obściskującym się Ślizgonom.

— Coś ty powiedział?

— Mieliśmy zostawić w spokoju swoje domy.

— Mam w nosie ten układ. Robota musi być dobrze zrobiona.

— Na brodę Merlina, ojciec miał rację, z tobą nie da się normalnie współpracować na ustalonych wcześniej zasadach.

— Co proszę? — Gal była zbita z tropu. Co niby jego ojciec miał do tego wszystkiego? — Wiesz co? Mam prezent dla twojego starego. Trupa jego syna.

Wyciągnęła różdżkę, ale on już był daleko. Tak jak ich pięciominutowa przyjaźń.

***

Zbliżało się Boże Narodzenie. Gal ze swoją ekipą wracali do Londynu śpiewając świąteczne pieśni. Bree naprawił jej odtwarzacz, tak jak obiecał i dziewczyna już nie mogła doczekać się, aż puści Rose "Wannabe".

— Rzeczywiście... ciekawe — uśmiechnęła się uprzejmie Silverstone, po wysłuchaniu utworu. Było tam dla niej zbyt wiele krzyku a melodia była jakaś taka dziwna, ale nie chciała sprawiać Gal przykrości. Wydawała się niesamowicie podjarana tym kawałkiem. — Wesołych świąt... i miłego spotkania z... — urwała w tym momencie spoglądając na przyjaciółkę.

Gal zamrugała kilka razy, ale w końcu zdała sobie sprawę, o czym mowa. 

— Taki z Blacka chrzestny Pottera, że nawet na święta go nie zaprosi — mruknął Bree. Pomimo tego, że był z czystej, czarodziejskiej rodziny, na jego uszach widniały najnowocześniejsze słuchawki, a w plecaku miał super drogi walkman (wolał kasety od płyt). Pchał przed sobą wózek Rose na inny peron, z którego miała jechać do domu (jego rzeczy zabrał już skrzat domowy). Gal natomiast czekała na matkę, która na takie okazje pożyczała samochód jednej z koleżanek.

— Czyli mówisz, że chrzestny... Ale w sumie gdzie go ma zaprosić? Z tego co mi Lupin mówił kiedyś, to oni się ukrywają po jaskiniach czy coś...

Bree parsknął uprzejmie.

— A w jego rodowym domu to myślisz, że kto mieszka? To ostatni członek głównej gałęzi Blacków i chata przypada teraz mu. A aktualnie... — rzucił okiem wokół i obniżył głos. — Spotyka się tam to takie stowarzyszenie anty-Sami-Wiecie-Kto.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — Gal zmarszczyła brwi.

— Mój stary do tego należy i zna się z Blackiem. Bo wiecie, Drops Dropsem, Potter Potterem... ale chyba dobrze wiesz, że z Sami Wiecie Kim mają rację. On może wrócić.

Rose spochmurniała nagle, ale na Sue nie zrobiło to wielkiego wrażenia, jak na typowej czarownicy pochodzenia mugolskiego, którą ominął terror Voldemorta. Bardziej przejęła się tym, że Remus coś przed nią ukrywał, a Bree nie podzielił się wcześniej takimi informacjami.

O tym jednak nie myślała już później. Zbyt dobrze bawiła się z matką w przygotowywanie świąt. Pewnego dnia jednak przypomniała sobie o spotkaniu z Syriuszem. Miała już gdzieś Lupina, ale wciąż była ciekawa tego słynnego Blacka. 

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem zrobiła sobie jednodniową wycieczkę do Londynu, gdzie niemal godzinę zajęło jej dotarcie we wskazane przez niego miejsce. Było naprawdę zimno, więc Gal owinęła się swym różowym szalikiem aż po sam nos. Rozglądała się cały czas na wszystkie strony, aż w końcu dostrzegła coś znikającego za zakrętem. Ruszyła w tamtą stronę i odkryła tylko ślady psich łap na śniegu. Była blisko. Weszła w wąski zaułek między jakimś barem, a sklepem z ubraniami dziecięcymi.

— Elo 320? — Rzuciła spoglądając na kontenery ze śmieciami. Dostrzegła w końcu jakiegoś czarnego psa merdającego wesoło ogonem. Po chwili zwierzak przemienił się w przystojnego mężczyznę o gęstych, ciemnych włosach opadających mu na ramiona. Wyglądał na bardziej dożywionego niż na okładkach Proroka, ale w końcu trochę czasu już minęło.

— To zaszczyt poznać w końcu słynną pannę Sue — rzekł kłaniając się nonszalancko.

— Oh, proszę bez panienkowania. Takie rzeczy mam w Hogwarcie. Teraz wystarczy samo Gal, panie Black — zachichotała głupio nawet jak na nią.

— Cóż, zdawało mi się, że ktoś z takiej rodziny będzie preferował bardziej elegancki zwrot.

— Że z jakiej rodziny? — Dziewczyna była skonsternowana. 

— Wydawało mi się, że może pochodzisz z rodu Sue ze Stanów. A kiedy cię ujrzałem, byłem tego już zupełnie pewien.

— Co nie tak z moim wyglądem? A co do rodziny to nie wiem nic o kimkolwiek z US. Byłam zawsze ja i mama. Dwa razy może wspomniała o swoich rodzicach, ale no... A ojca nie znam.

— W takim razie przyjmij moje przeprosiny. Co do naszego spotkania, to jestem zachwycony twoją determinacją. Bo rozumiem, że wciąż chcesz porozmawiać o Remusie?

— Nie, po prostu zapomniałam, że mieliśmy się spotkać...

— Z tego co wiem, nie odpisujesz mu od tego waszego ostatniego niefortunnego spotkania.

— Ta. Dzięki za przypominanie mi o tym wszystkim co ten frajer zrobił. Powoli zaczynałam wracać do normalności.

Syriusz roześmiał się.

— Czyli jednak nie chcesz o nim rozmawiać?

— Nie po to zasuwałam tu trzy godziny! — W Gal pojawiła się na nowo determinacja. — Mów wszystko, co wiesz!

Black był niesamowicie zachwycony otwartością panny Sue. W jego czasach dziewczęta inaczej się zachowywały i wyrażały, szczególnie przy obcych, starszych... Nie, nie, wcale przecież taki starszy nie był! Wrócił myślami do jej słów — dotarcie tu zajęło jej aż trzy godziny? No, no! Wolał nie wspominać, że sam mieszka dwie ulice dalej. Trochę głupio mu się zrobiło, że nie spytał wcześniej Remusa, gdzie mieszka Gal. I czy ma podłączony kominek do sieci Fiuu.

— Powiem ci co chcesz, tylko musisz sprecyzować, co byś chciała się dowiedzieć. Obawiam się, że nie mamy czasu na pełną biografię Remusa Lupina.

— Po pierwsze, możemy iść w inne miejsce? Śmierdzi tu i zimno mi jak tak stoję.

Syriusz mrugnął do niej okiem i bez pytania złapał pod rękę, po czym wyprowadził z zaułka. Nim się wynurzyli, zdążył machnąć różdżką wokół głowy. Jego włosy związały się w luźną kitkę i okrywał je teraz ciemny kapelusz. Idealny kamuflaż.

— Czy warunki rozmowy zostały spełnione? — Zerknął na nią, gdy wchodzili do gęsto zadrzewionego parku. Wciąż nie puszczał jej ramienia, zaś ona nie wyglądała, jakby jej to przeszkadzało. — Zechcesz już spytać o Remusa? 

— Ok. Więc... Ile ONA ma lat?

Syriusz roześmiał się. No tak. Czego się niby spodziewał.

— Nie jestem pewien ile dokładnie, ale niedawno dopiero skończyła kurs aurora. Więc pewnie ma jakieś dwadzieścia... coś. 

— COOOOO. TO WCALE NIE JAKOŚ WIĘCEJ ODE MNIE. CO MU NIBY DAJE TE KILKA LAT. BO CO, SZKOŁĘ SKOŃCZYŁA? ALBO WIEM. PEWNIE MA CYCKI, CO NIE? NA PEWNO O TO CHODZI.

— Nie, nie ma. Wiesz, właściwie nawet nie jest taka ładna. — Black ocierał łzy śmiechu wolną dłonią. Gdyby nawet mieli go teraz złapać Dementorzy, spotkania z Sue by nie żałował. — Mądra też niespecjalnie. Znaczy no coś tam umie, w końcu została aurorem, ale sama rozumiesz. A co do wyglądu to wiesz, trudno obiektywnie ocenić, ale jest metamorfomagiem, więc mogłaby się jakoś bardziej postarać.

— Aurorem i metamorfomagiem! No tak! Czyli tego mi brakuje!

— Przykro mi, Gal. Rozumiesz, auror, metamorfomag, w dodatku starsza od ciebie, młodsza od niego. Zupełnie jakby była szyta na miarę!

— NOOOOSZ KURDE. TO SE ZNALAZŁ LOCHĘ, KRETYN JEDEN.

— Wiesz, właściwie nie jest aż tak zła, bywa całkiem zabawna. Nawet imię ma śmieszne. NIMFADORA.

Gal spojrzała na niego wielkimi oczami.

— Nimfadora Tonks? — Wyszeptała. 

Black obawiał się to potwierdzić. Nie wiedział, czego się spodziewać po dziewczynie. Czasami lepiej milczeć. Jednak pokusa była zbyt wielka. Ostrożnie potwierdził więc głową przypuszczenia dziewczyny. Gal zaklęła znowu ostro i głośno. W jej oczach pojawiły się pożogi.

— A TO SZMATA! GADAŁAM Z NIĄ KILKA RAZY NA PIERWSZYM ROKU. ROZUMIESZ? BYŁA JESZCZE W HOGWARCIE, KIEDY JA PRZYSZŁAM! WEŹ MNIE TRZYMAJ, BO ZABIJĘ REMUSA, NIE ŻARTUJĘ.

Black dał się wykrzyczeć pannie Sue, kierując ją mniej uczęszczanymi uliczkami. Po jakiejś minutce, uspokoiła się.

— Chyba wiem, co jest na rzeczy. Ta cała Tonks czasem zmienia wygląd pod wpływem emocji, co nie? — Spytała, a Syriusz potwierdził. — Może Remus ma autyzm i tylko u niej potrafi odczytywać stan emocjonalny.

— Nie wiem co to autyzm, ale brzmi zabawnie. Mimo wszystko... Kto jak kto, ale Remus jest akurat najlepszy w rozumieniu uczuć innych.

— Wiem... — Gal westchnęła. W tym momencie w oczach miała łzy, ale ze spuszczoną głową, nie dała poznać Syriuszowi, jak smutno jej się zrobiło. — Ale skoro niby je rozumie, to czemu tak mnie potraktował...

— Przyznam, że aż tak nie jestem wtajemniczony i nie do końca wiem, o czym mówisz...

— Wiele razy dałam mu do zrozumienia, że się w nim kocham, a on pewnego dnia mi wyjechał z tą Tonks — wyjaśniła beznamiętnie.

Syriusz nie wiedział co odpowiedzieć. W jego głowie pojawiło się wiele pytań. Bardzo wiele. Remus mu zdecydowanie za mało powiedział. Black nie był gotów na takie rozmowy. Był przekonany, że dziewczyna jest po PRZYJACIELSKU zazdrosna o kolegę. Że będzie miał dla niej mniej czasu itp. Ale teraz chyba już wszystko rozumiał. Między innymi to, czemu Gal już teraz tak bardzo znienawidziła biedną Nimfadorę, chociaż dobrze znała styl podrywu Lunatyka. A może nie znała?

— Cóż... ale wiesz, że on z „tą Tonks" nie idzie w żadne otwarte zaloty?

— Że jak?

— Czyli nie wiesz... To znaczy z pewnością wiesz, że nasz Luniaczek jest bardzo skryty. Nigdy nie był wylewny. Kiedy jakąś niewiastę zauważył w Hogwarcie, to dopiero po pół roku można było to po nim wyczytać!

— CO PROSZĘ. ŻE NIBY ZAKOCHIWAŁ SIĘ W SZKOLE? A TO KŁAMCA.

— Może dasz mi skończyć, a potem razem wyślemy mu wyjca?

— Spoko...

— Tak naprawdę to nigdy nie dowiedziałem się, czy w jakiejś kochał się tak naprawdę. W przypadku Tonks powiedział mi, że coś jest na rzeczy, więc to naprawdę coś. Jednak ona sama o tym jeszcze nie wie... Często rozmawiają, nawet żartują... Wiele patrzących na nich widzi, że mają się ku sobie. On też to widzi. Dlatego czuje się dość pewnie nawet bez żadnych deklaracji. Ale kiedy zaprosi ją na spotkanie w cztery oczy? Pewnie za jakieś dziesięć lat. Więc, droga Gal, nic straconego! Skończysz szkołę, zostaniesz aurorem... A kto wie, może nawet metamorfomagiem!

Tu się roześmiali. 

— Napisz do niego w końcu. Wiesz... pomimo tego, co powiedziałem, nie chcę się w to zbytnio mieszać i robić ci nadziei... Ale Remusowi naprawdę zależy na tobie w jakiś sposób.

— Ale co mam mu napisać?

— Odpisz mu po prostu na ostatni list, jaki dostałaś.

— Nie mam go. Kazałam przyjacielowi przeglądać moją korespondencję i usuwać wszystkie listy od niego. Rozumiesz, byłam OBRAŻONA.

— Na brodę Merlina! Nie sądzisz, że to zbyt okrutne?

— Tak. Dlatego zleciłam to zadanie facetowi, a nie przyjaciółce.

— No dobrze, załatwię ci ostatni list. Ale odpisz mu. Nie chcę, żeby dłużej odczuwał nieprzyjemności z tego powodu. A ty pewnie nie chcesz, żeby w końcu o tobie zapomniał.

— Jasne, że to zrobię. — Dziewczyna w końcu nie mogła wytrzymać i rozpłakała się. — Czemu go tak długo ignorowałam? Czemu jestem tak uparta?

— Wciąż jestem przekonany, że jesteś od Sue. Powiedz mi, twoja mama się z kimś widuje, czy jest singielką? — Uśmiechnął się zalotnie.

— ANI MI SIĘ WAŻ.

Syriusz dobrze wiedział, jak zatrzymać płacz u niewiast. Wystarczy je rozdrażnić.

Kilka godzin później, Artur Weasley wykrwawiał się w Ministerstwie Magii.

***

[Pod koniec tego rozdziału leciało mi z plejlisty „Czas nie będzie na nas czekał" ;___; ]


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top