II - 01 || Złota Dziołszka i Czara Niespełni Rozumu
Promienie słońca radowały świat, w tym również kwiaty rosnące na niewielkim wzgórzu, oddalonym od ludzkich osad. Pagórek ten gościł na swym łonie dziewczę w zwiewnej sukni, siedzącej na miękkiej trawie obok starszego od siebie mężczyzny. Niewiasta mrużyła oczy do słońca i rozkoszowała się idealną temperaturą oraz brakiem najmniejszego podmuchu wiatru. Mężczyzna zaś przeczesywał leniwie dłonią świeże pąki stokrotek.
— Miałeś kiedyś dziewczynę?
— Nie.
—Jak to?
Zaskoczone spojrzenie zielono-szarych oczu spoczęło na nim.
— Nigdy nie uważałem się za kogoś, kto może być w związku.
— Na pewno! — Odrzekła sarkastycznie. — Ale na pewno byłeś zakochany.
— Czy ja wiem...
Szczerość tej odpowiedzi poruszyła dziewczę.
— Lupin, nie wciskaj mi kitu! — Spojrzała na niego, marszcząc brwi z niezadowolenia.
— Nie wierzysz? W szkole byłem zbyt zajęty nauką. I ratowaniem przyjaciół z tarapatów. Nie wspominając o chaotycznych latach bycia prefektem... Hm... Po ukończeniu Hogwartu wciąż byłem zajęty różnymi rzeczami, a potem... nastąpiło wiele smutnych wydarzeń i, uwierz mi, Gal, to nie rozbudziło w żaden sposób mojego życia uczuciowego.
Remus wzruszył ramionami. Gal nie była przekonana. Wierzyła, że nawet takie cudaki-pierwotniaki jak Dumbledore czy Hagrid, mieli jakąś sympatię. W związku z tym, miała pewną teorię, jakoby każdy z nauczycieli Hogwartu przybył do zamku właśnie z powodu nieszczęśliwej miłości. To by tłumaczyło fakt, że spędzają większość roku (i swojego życia) w towarzystwie innych samotników.
— Wiem, że trudno ci to zrozumieć: dziewczęta w twoim wieku żyją tylko nadzieją na wielką miłość, co jest ich największym marzeniem i czasem nawet celem — rzekł z nieudolnym staraniem powstrzymania się od śmiechu.
— No bardzo zabawne — odparła Gal gburowato, udając obrażoną.
— Czyżbym powiedział coś niezgodnego z prawdą? — spytał z przekorą, na co Puchonka tylko westchnęła ciężko.
— Właściwie to...Mogę zadać ci pewne pytanie? — rzuciła ostrożnie.
— Oczywiście.
— Myślisz, że byłabym dobrą dziewczyną?
Uniosła twarz w stronę słońca zastygając na kilka chwil w doniosłej pozie.
— Oh, jak najbardziej. Jesteś mądrą i miłą istotką.
— A przestań. Mów, jak to widzisz!?
Remus zawahał się przed udzieleniem odpowiedzi. Najlepiej byłoby szybko zmienić temat. Zauważył, że podczas rozmów z Gal dość często musiał to robić. Dziewczyna uwielbiała wszelkie wątki wykraczające poza to, co był gotów jej powiedzieć. Albo poza jego jakiekolwiek wyobrażenie. Kilka miesięcy temu wypytywała go, jak wygląda bogin przemieniający się w mukę.
— Gal, moja droga, mogłabyś mieć każdego chłopca z Hogwartu, gdyby tylko tak bardzo się ciebie nie bali. Wydaje mi się, że czasami jesteś zbyt głośna... ale może to tylko moja opinia...
— No wiesz! Hogwarciaki mnie średnio interesują. Mogłeś powiedzieć, że mogłabym mieć Eminema albo Timberlake'a czy coś... Ale... — zawahała się na moment — czy może ty chciałbyś być moim chłopakiem?
Remus roześmiał się. Nie miał pojęcia kim są wymienieni przez Gal faceci, ale po jej pytaniu, nie miało to już znaczenia. Sue wyglądała teraz na prawie naprawdę obrażoną.
— Hej, ja nie żartuję! Pytam poważnie!
— Oh, rozumiem. Wybacz. Muszę więc stwierdzić, że niestety nie byłbym dobrym materiałem na chłopaka dla ciebie. Sama rozumiesz, jestem, tak jakby, zdecydowanie za stary na to.
— Zioooom. Wiek to tylko liczby! — Gal wyciągnęła przed siebie ręce w reakcji na tak nudziarską odpowiedź. — A gdybyśmy byli w tym samym wieku?
— Wtedy byłbym zbyt zajęty szkołą i przyjaciółmi, jak już wcześniej wspomniałem.
— Blabla, koniec żartów. Mówię serio. Chcę, żebyś był moim chłopakiem. Absolutnie szczera i prawdziwa propozycja.
Usta Gal były zaciśnięte, a spojrzeniem świdrowała przyjaciela. Widząc to, postarał się on nie uśmiechać już tyle i uspokoić ton głosu, który i tak zawsze ociekał opanowaniem oraz ciepłem, niczym siedzenie w kocyku przed kominkiem.
— Wiesz, że to niemożliwe, prawda? — odpowiedział spokojnie.
— Wiem... — westchnęła po chwili, wypuszczając ciężko nagromadzone w płucach powietrze. — Po prostu chciałabym, żebyś wiedział, że nie miałabym nic przeciwko...
Po tej niespodziewanej wymianie zdań, Remus nie był pewien, na ile poważnie traktować słowa dziewczyny. Co prawda, przewidywał, że jej sympatia względem niego może przyjąć niewłaściwy zwrot. Łącząca ich tajemnica mogła wygenerować takie uczucia w młodej Puchonce. Jednak nigdy nie podejrzewał ją o tak bezpośrednią deklarację. Czuł się winny zaistniałej sytuacji, lecz miał nadzieję, że Gal spotka kogoś bliskiego sercu w nadchodzącym roku szkolnym.
Niestety do serca panny Sue zawitały tylko grube rozczarowania.
✩✩✩
— Dobra, Bree, powiedz mi wszystko, co wiesz o tym jakimś specjalnym wydarzeniu, do którego potrzeba szat wyjściowych — Gal szepnęła do swojego kolegi, kiedy bezpiecznie zaszyli się w przedziale wraz z Rose.
— Wciąż nic nie wiem.
Odpowiedź BBC rozczarowała dziewczęta, które miały wiele pytań, lecz żadnej odpowiedzi. Wraz z listą podręczników na kolejny rok zapisana była szata wyjściowa. Niczego nie udało jej się wydusić z Remusa, a wyglądał, jakby coś wiedział. I nawet sam Bree Broth Chickensoup nie mógł dojść do tego, co się kroi!
— Nie czaję, czemu się tak przejmujecie — rzekł BBC. — Wymieńcie mi chociaż jedno wydarzenie z szatami wyjściowymi, które jest w jakikolwiek sposób chociażby znośne.
— Rose Domenika Silverstone — usłyszeli grobowy głos. Toż to sam profesor Snape właśnie zajrzał do ich przedziału! Wyciągnął swą bladą dłoń w stronę niższego dziewczęcia. Trzymał w niej jakiś pakunek. — Twoja matka chciała ci to dać jeszcze na peronie, ale zdawałaś się jej nie słyszeć.
— Bardzo dziękuję, profesorze. — Zarumieniona Rose odebrała pakunek. Były w nim przekąski na podróż. Jak mogła o nich zapomnieć?
— Twoja mama zna się z nim? — Spytał Bree, jako że z natury musiał wszystko wiedzieć.
— Tak...
— Ze szkoły?
— Nie... Sąsiadują ze sobą... To znaczy, my sąsiadujemy z nim.
Gal i Bree wydali niemy okrzyk.
— Myślałem, że wiem wszystko o naszych profesorach! — jęknął Bree.
— Myślałam, że wiem o tobie wszystko, Rose! — jęknęła Gal.
— W każdym razie — Bree postanowił zmienić temat — wiem, kto będzie nas uczył OPCM w tym roku. — Dziewczęta zamieniły się w słuch. — Alastor Moody. Auror. — Bree podkreślił ostatnie słowo, które na koleżankach zrobiło duże wrażenie.
— Oh boiii! Z kimś takim zdamy SUMy z palcem w oku!
— Co nie? Ale, moje drogie dziołszki, muszę was ostrzec. To prawdziwy dziwak. To znaczy, nie taki debil jak Dumbledore, ale PRAWDZIWY dziwak. Lepiej nie patrzeć mu w oko... Dobrze słyszałyście. OKO. Bo ma tylko jedno prawdziwe, a drugie magiczne — wyszeptał.
— Ale to w końcu o którym oku mówimy, że nie mamy w nie patrzeć? — Dopytała Rose.
— Nie patrzcie w oba i nie będzie problemu.
— Ok.
✩✩✩
Podczas uroczystego rozpoczęcia roku szkolnego, uczniowie dowiedzieli się o Turnieju Trójmagicznym. Wszyscy byli tym niesamowicie podekscytowani! Gal, Rose i reszta Puchonów spędzili niemal całą noc na burzliwych dyskusjach o międzyszkolnych rozgrywkach magicznych, uczniach Beuxbatons i Durmstrangu. Nie pominęli również własnych typowań kandydatów z Hogwartu.
— Jak dobrze, że Potter jest za młody — stwierdziła Gal i wszyscy przyznali jej rację.
Na drugi dzień Gal i Rose przekazały Bree wszystkie gorące ploteczki. Bardziej interesowały go suche fakty dotyczące Turnieju, a tych było zdecydowanie zbyt mało. W takich przypadkach musiał zadowalać się plotkami. Siedzieli chwilę w milczeniu, lecz Gal wkrótce podjęła kolejny temat — SUMy. Co prawda, rozmawiali o tym dość często w ubiegłym roku, ale dopiero wakacje były czasem, kiedy każdy z nich mógł w spokoju zastanowić się nad wyborem przedmiotów. Rose pierwsza wymieniła egzaminy, do których postanowiła przystąpić: Zielarstwo, Zaklęcia i Uroki, ONMS i może Transmutacja. Bree bez zająknięcia wymienił Numerologię, Astronomię i Wróżbiarstwo.
— Mamy jeszcze jakieś nic nie warte zajęcia? — spytał. — No, a poza tym, rozważam OPCM z Profesorem Dziwakiem. To byłaby wielka strata, nie pisać SUMów mając takiego nauczyciela. Mam nadzieję, że nie odpadnie po roku, jak reszta.
— A ty, Gal? — spytała Rose, nie wierząc do końca planom kolegi.
— E-l-i-k-s-y-r-y — Bree przeliterował wiadomą odpowiedź przyjaciółki dorzucając lewą dłonią litery w Brytyjskim Języku Migowym. Gal przewróciła oczami.
— Nie rozumiem, co ciebie tak śmieszy. URODZIŁAM SIĘ, by być mistrzem eliksirów — powiedziała całkiem poważnie.
—Snape wie, że chcesz go wykopać z tronu? — dopytał BBC zapewniając sobie bolesne spotkanie z łokciem Gal.
— I co poza nimi? — Rose starała się powrócić do tematu.
— Zielarstwo, Zaklęcia i Uroki, OPCM. To wszystko. I... Bree, naprawdę nie sądzisz, że nie potrzebujesz SUMów z jakichś normalnych przedmiotów?
— Nie. Jestem z bogatej rodziny, podziękuję za wykształcenie.
✩✩✩
Dopiero kolejnego dnia uczniowie piątego roku mogli się przekonać, kim naprawdę jest słynny Alastor Moody. BBC miał rację — to totalny dziwak. Mimo wszystko, uczniowie wydawali się pałać do niego pewnego rodzaju sympatią i szacunkiem.
— No, i jak tam Pan Oryginał? — Bree poprosił dziewczęta na przerwie o zdanie raportu z OPCM.
— No na początku wydawał się naprawdę interesujący... ale teraz wszystko co o nim myślę, to że chcę Remusa z powrotem — odpowiedziała Gal.
— Oczywiście, że go chcesz — rzekł kpiąco kolega i tylko obecność profesor McGonnagall na korytarzu uchroniła go przed oberwaniem.
— Przestań, Bree. Gal ma rację. Profesor Lupin był znacznie milszy i nigdy nie bałam się niczego na jego lekcjach, nawet kiedy pokazywał nam bogina — podzieliła się swoim zdaniem Rose. Musiała jednak przyznać, że nieobecność Lupina przynajmniej pozwoliła jej nie myśleć o jego relacji z Gal. Tak, wciąż z nią o tym nie rozmawiała, chociaż wiedziała, że się widzieli w wakacje.
✩✩✩
Uczniowie z Beuxbatons i Durmstrangu przybyli do Hogwartu w drugim tygodniu roku szkolnego odtańcując jakieś dzikie rytuały. Czując zbyt dużą odpowiedzialność za swoją szkołę, która nie przygotowała żadnej prezentacji, Gal wyskoczyła na korytarz i odtańczyła układ z pierwszego lepszego teledysku, który jej przyszedł na myśl, do beatboxu Bree. Prawie dostali szlaban, ale Madame Maxime bardzo podnieciła się kulturą brytyjską i zamówiła prywatny występ, że McGonagall odpuściła.
Nowi ludzie, nowe informacje. Tym razem wieczorne rozmowy trwały jeszcze dłużej, niż pierwszego dnia po usłyszeniu informacji o Turnieju Trójmagicznym.
— Każda locha z tej francuskiej szkółki wygląda jak totalna kurka — rzekła Connie Saturday, blondynka z siódmego roku, ciesząca się dużym szacunkiem wśród wiary Hufflepuffu.
— A każda twarz chłopaków od nich mówi „Tylko męska miłość" — dodał ktoś inny.
— Szipuję każdą Helgę z Durmstrangu z tymi Francuzikami, piękna groteska — westchnęła złośliwie Gal.
— Oszalałaś!? — krzyknęła Connie. — Chyba nie zostawisz ciach z Durmstrangu dla tych kurek? Każda para z nich stworzona byłaby zbyt idealna — mruknęła unosząc podbródek.
— A kto mówi, że chcę ich zostawić Francuzkom? — Gal uśmiechnęła się porozumiewawczo. —Jeszcze są hogwardzkie loszki.
Dziewczęta zaśmiały się, lecz puchońscy chłopcy nie podzielali ich entuzjazmu przy tego typu rozmowach. Wątek na szczęście szybko przeniósł się na potencjalnych kandydatów do turnieju.
— Uważam, że musi się od nas, z Hufflepuffu, zgłosić chociażby jedna osoba — rzekła Connie. — I to będę ja! Skopię te francuskie tyłki!
Po pokoju wspólnym Puchonów przeszła fala aplauzu i okrzyków na cześć pierwszego odważnego.
— Nie mam bladego pojęcia czemu tak bardzo przeszkadzają ci te francuskie dziołchy — zwrócił uwagę Cedric Diggory.
— Uprzedzenia od mugolskiego ojca, historyka — wyjaśniła.
— Podobno bliźniacy od Weasley'ów mają protip na ominięcie Linii Wieku, która otacza urnę na zgłoszenia — mruknął jakiś chłopak.
— Jedyne w czym wezmą udział, to wydalenie ze szkoły — mruknął Bree. Kilka osób westchnęło z dezaprobatą, ktoś przewrócił oczami. Rudzi, może i błyszczeli w Gryffindorze, ale praworządni Puchoni nimi gardzili. Bree również.
— To ten, kto jeszcze? — Connie rozejrzała się po ludziach. Cedrik nieśmiało podniósł rękę. Kolejna fala uciechy.
— Dobrze, dobrze. Miałam taką nadzieję, jesteś dobry — blondynka skinęła głową, po czym zwróciła się do Sue. — Szkoda, że jesteś za młoda, Gal. Gdyby tylko było jakieś zadanie z eliksirami, zmiotłabyś wszystkich i od razu zgarnęła puchar.
Bree zakrztusił się ze śmiechu.
— No bardzo śmieszne! — Zapiekliła się Gal. — Co wy macie z tymi eliksirami!?
— Sama musisz przyznać, że to niezwykłe. Ze wszystkich Gryfonów i Puchonów, tylko ciebie Snape się nie czepia — powiedział Cedrik.
— Wcale nie tylko mnie! Snape lubi też Rose. Są SĄSIADAMI — oznajmiła ogółowi, wkopując przyjaciółkę w wysłuchiwanie okrzyków zdziwienia i w odpowiadanie na miliony pytań od „Przychodzi do ciebie na herbatkę?", po „Czy on naprawdę nie myje nigdy włosów?". Ten temat był zdecydowanie ciekawszy, niż dyskusja o tym, czy Dumbledore słusznie odwołał konkurs o Puchar Domów w tym roku, bądź czy przesunięcie SUMów o rok z powodu Turnieju było rozsądne. Nie wspominając o tragedii na Mistrzostwach Quidditcha, o której naprawdę prawie nikt nie rozmawiał od początku roku. Mało którego Puchona obchodził ten sport poza szkolnymi rozrywkami, zaś na tym tragicznym wydarzeniu z całego domu był chyba tylko Cedric.
✩✩✩
Gal nie należała do najcierpliwszych dziewcząt, toteż sowia poczta była dla niej prawdziwą zmorą. Szczególnie, że dorastała z wiedzą o istnieniu telefonów i mejli. Odpowiedź na list posłany Remusowi przyszła dopiero na drugi dzień. Zapowietrzyła się, kiedy przeczytała, że przyjaciel chce się z nią spotkać w pokoju wspólnym Hufflepuffu o północy. Tego jeszcze nie grali! Wymknęła się w odpowiednim czasie z sypialni, ubierając się uprzednio w coś innego niż piżamka. Usiadła prosto w fotelu i czekała. Równo z wybiciem dwunastej, usłyszała stłumiony głos Remusa.
— Gal, podejdź do kominka.
Podbiegła jak dzik w paśnik. Ogień w palenisku przybrał kształt lupinowej głowy.
— Ojaniemogę — wydała z siebie.
— Miło mi cię widzieć — rzekł Lupin cicho.
— No siema... Cześć.
Przez kilka ostatnich dni, Gal cały czas układała sobie w głowie, co musi przekazać Remusowi, a teraz nagle wszystkie myśli wyparowały.
— Co u ciebie, Gal? Jak tam lekcje OPCM? — Spytał Lupin z porozumiewawczym spojrzeniem.
— Oh, profesor Moody jest potężnym dziwadłem i totalnie niekomfortowo jest przebywać z nim w jednym pomieszczeniu.
Remus zaśmiał się.
— Stary, dobry Moody... Wybacz, ale nie mogę rozmawiać długo. Chciałem ci tylko pokazać, że możemy się komunikować w ten sposób. Teraz muszę udostępnić kominek Syriuszowi, musi porozmawiać z Harrym.
— Yyy, ok.
— Miłej nocy, Gal.
Remus zniknął, nim zdążyła cokolwiek nawet pomyśleć. Chwilę jej zajęło skojarzenie, o jakim Syriuszu mówi. Co prawda pod koniec wakacji zdążył jej wyjaśnić, kim dokładniej byli Huncwoci, jednak dziewczyna nie do końca przetworzyła tych informacji. Ale przynajmniej wiedziała, że Remus ma bliższą relację z Harrym z powodu jego ojca, nie z powodu bycia Chłopcem, Który Przeżył. Albo — co gorsza — z powodu szczerej sympatii.
Skoro mowa o minionych wakacjach — znów miała okazję o nich śnić. Były dla Gal niesamowicie dobre. Spędziła z Lupinem tyle czasu! Jej matka nigdy nie zadawała zbyt wielu pytań, kiedy dziewczyna wychodziła spotkać się z przyjaciółmi. Tego lata, dziewczyna przeżyła tylko jedno, potężne rozczarowanie — Remus odrzucił jej prośbę o spotkanie z Syriuszem. Uznał, że to dla niego zbyt niebezpieczne. A tak bardzo chciała poznać tego, któremu udało się uciec z Azkabanu! (Oczywiście, tak naprawdę chciała tylko sprawdzić, czy Black na żywo też wygląda tak dobrze, jak w gazetach, natomiast Remus obawiał się, że stary znajomy zapragnie zbajerować dziewuszkę. Albo, że Gal poprosi go o zostanie swoim chłopakiem. Zgodziłby się, Lupin był tego pewien. Black nigdy nie wykazywał się zdrowym rozsądkiem.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top