I - 02

Pewnego razu, tuż po śniadaniu, Gal otrzymała krótki liścik od Remusa. Chciał się z nią spotkać w swoim gabinecie tuż po porannych lekcjach. Po Zielarstwie wypruła więc pierwsza z sali, kierując się w stronę klasy do OPCM. Przecisnęła się między pierwszakami i, wywalając się prawie na swój głupi ryj, wbiegła po tych wstrętnych, zakręconych schodkach do gabinetu przyjaciela.

— Hello, there — wydyszała, ciężko zakończywszy sprint. Zrzuciła na podłogę swoją torbę.

— Witaj. Usiądź, proszę. — Remus z wyjątkowo zadowolonym wyrazem twarzy poczęstował Gal frazesami dla zwykłego uczniaka. 

Rozwaliła się na krześle ustawionym przed biurkiem luzując czarno-żółty krawat.

— No więc o co cho?

— Tej nocy miałem przyjemność odzyskać mój wynalazek ze szkolnych lat — rzekł z dumą i położył na blat kawałek pergaminu złożonego na kilka części. 

Gal ze skupieniem wbiła wzrok w papier, jednak nic się z nim ciekawego nie wydarzyło. Wyglądał na niezapisany ani jedną kroplą atramentu.

— No i?

— Droga Gal, przed tobą Mapa Huncwotów — oznajmił z uśmiechem człowieka, który spłodził siedmiu synów, zasadził siedem drzew i zbudował siedem domów. — Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Po tych dostojnych słowach, musnął pergamin swą różdżką i wtedy na papierze zaczęły pojawiać się jakieś zawijasy układające się powoli w kształt zamku, w którym się znajdowali, oraz w różne szlaczki i napisy.

— O, zaczarowany obrazek. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek rysowałeś.

Dziewczyna złapała za pergamin i rozchyliła go. Zobaczywszy mapę Hogwartu, otworzyła ze zdumienia usta, wpatrując się w znane sobie miejsca ukazane w zupełnie nowej perspektywie. Zawiłe korytarze wyglądały jeszcze dziwniej niż na żywo, zaś ilość pomieszczeń przytłaczała. Puchonka szybko dostrzegła również najważniejszy element mapy — ślady kroków z etykietkami ich właścicieli. Piszcząc o tym, jakie to genialne, zaczęła szukać znanych jej ludzi. Bez problemu zidentyfikowała Rose w dormitorium, profesora Flitwicka w sali Zaklęć i Uroków oraz jakiegoś Weasley'a gdzieś na korytarzu piątego piętra.

— Jak to zrobiłeś?

— Cóż, dokładnie to już nie pamiętam... — zaśmiał się zakłopotany tym faktem. Każdy z czwórki Huncwotów dodał coś od siebie i metodą prób i błędów dokonali tego, co dokonali. Remus próbował opisać dziewczynie proces tworzenia, pokrótce przedstawiając sylwetki swoich szkolnych przyjaciół. Dla bezpieczeństwa każdego podał tylko ich pseudonimy. Wolał nie informować Gal, że należał do klubu słynnego męczennika Pottera, nikomu nieznanego Petera P. oraz jego mordercy Syriusza „Sexy" Blacka.

— Ooooh, a więc miałeś trzech najlepszych kolegów, którzy zostali z tobą nawet, kiedy dowiedzieli się, że jesteś wilkołakiem? — Gal była głęboko wzruszona tą historią.

— Owszem... Rozumiem, że twoi przyjaciele... — dopytał ostrożnie.

— Nieee. — Gal wzruszyła ramionami. — Nie wiedzą. Nie jest im to potrzebne do szczęścia. Dziewczyny, z którymi jestem w pokoju wiedzą, że co miesiąc znikam na jedną noc, ale tłumaczę to ciężkimi nocami z kobiecymi sprawami u pani Pomfrey.

Remus nie miał bladego pojęcia, jak kontynuować ten niezmiernie krępujący temat, lecz dziołszka sama go zmieniła, wskazując palcem na ślady Snape'a na mapie.

— Co za niespodzianka, Snape w swoim gabinecie — parsknęła krótkim śmiechem. — Co za piwniczak — dodała. Bo wiecie, lochy lochami, ale jakby nie było są w piwnicy. Lupin zaśmiał się krótko z grzeczności, ale widać było, że nie podziela dziewczęcego entuzjazmu.

— Nie oceniaj go, nie miał dobrego życia...

— To widać. Ale to nie oznacza, że nie jest piwniczakiem. Przecież on totalnie z nikim nie gada, nawet na posiłkach. Inni nauczyciele nie lubią go czy jak?

Lupin modlił się w duchu o szybkie zakończenie tematu. Wciąż trochę czuł się winny z powodu tego, jakie życie w szkole urządzili Severusowi Huncwoci. Z drugiej strony, Snape mógł myć włosy, to nie byłoby draki.

— Nie wiem... Wiesz, Dumbledore i inni naprawdę go cenią... Po prostu jest... Małomówny.

— To dobrze. Lubię tajemnicze jednostki — odpowiedziała podejrzanym tonem, którym zawsze zdradzała największe tajemnice (swoje i innych). Lupin sądził, że poziom jego zmieszania już sięgnął zenitu, kiedy dziewczyna wskazała na kolejną osobę na mapie. — O patrz, Peter Pettigrew. To nie był ten ziomeczek, co go Black zabił? Ta mapa pokazuje duchy czy coś? — Spojrzała zaciekawiona na Remusa, który wyglądał, jakby właśnie uciekła mu dusza.

✩✩✩

Gal trudno było ocenić swój stosunek do Hagrida, ale jednego była pewna — o ile nie potrafił prowadzić lekcji, to zwierzątka prezentował pierwszej klasy. Hipogryf był przewspaniały! Niestety nastrój prysł, kiedy szkołę obiegła informacja, że już na drugiej lekcji Malfoy dał się dźgnąć Hardodziobowi i Ziomek Platyna będzie teraz ciągał zwierzaka po sądach.

— Czemu Malfoy musi być takim czopem, rety, matka go trzymała całe życie w pomieszczeniu wyściełanym materacami czy jak. — Gal narzekała niemal cały obiad. Otrzymywała od Rose w odpowiedzi tylko krótkie uśmiechy pocieszenia. Niższa Puchonka dobrze wiedziała, że każdym nieuważnym słowem może sprowokować Złotą Dziołszkę do wycieczki jej Złotej Stopy w Platynowy Tyłek Platynowego Ziomka.

Wtem Gal wydarła się, gdyż otrzymała dźgnięcie w szyję.

— Prawie zakrztusiłam się ziemniakiem, oszalałeś? — Opluła się obiadem, rzucając mordercze spojrzenie sprawcy — swojemu koledze, który właśnie dosiadał się obok.

— Luz, ziomek. Tylko chciałem powiedzieć, że Czarnuch był widziany w okolicach twojego miasta. Mam na myśli go, nie mnie. — Zamachał jej przed twarzą Prorokiem z wiadomą osobą na okładce.

— Cooooo.

Gal wyrwała swojemu czarnoskóremu przyjacielowi gazetę z rąk i rozpoczęła śledzenie artykułu. Tymczasem ów kolega podciągnął rękawy swej gryfońskiej szaty, aby nałożyć sobie kartofelki na talerzyk. Bree Broth Chickensoup (ang. rosół x 3), w skrócie BBC (jak ta mugolska stacja telewizyjna), był poważnym handlarzem memów. Poza zdobywaniem szacunku u każdego napotkanego ucznia, potrafił poruszać się po dormitoriach wszystkich domów nie zostając zidentyfikowanym jako intruz. Niestety nie działało to zawsze — obecny prefekt Hufflepuffu miał dość dobre oko i dostrzegł obce barwy.

— Przepraszam, ale właśnie zabrałeś ostatnie ziemniaki z naszego stołu — zwrócił uwagę chłopakowi, który posłał mu leniwe spojrzenie brązowych oczu znad ciemnych okularów. Oczywiście, noszone były tylko dla bajeru.

— Wiem — odrzekł z oczywistością BBC i złapał za widelec.

— Mogę wiedzieć, czemu to zrobiłeś?

— Bo chciałem kartofle, a u mnie już nie ma.

Między panami trwała zaciekła walka na spojrzenia.

— Po prostu wróć do swojego stołu.

— Ok, czyli nie chcesz żadnych memów dla Hufflepuffu. Nigdy.

— Nie o to mi chodziło... — zająknął się.

— Nie no, rozumiem, zero memów dla Puchonów, spoksik. — Bree ociężale zaczął się podnosić.

— Haha, no co ty, żartowałem, proszę, weź mój obiad, tylko nie zabieraj memów. — Prefekt zaśmiał się nerwowo i przesunąwszy swój talerz w stronę BBC, opuścił Wielką Salę.

— Jesteś geniuszem, Bree. — Gal pokiwała głową z uznaniem. — A teraz, weź mi wyjaśnij, jakim cudem Black był u mnie, skoro to wcale nie po drodze z Azkabanu do Hogwartu!

— Dziołcha, nie panikuj. Nie tylko tam widziano Czarnucha. Teraz każdy bladolicy z taką szopą jest za niego brany. Łap pyrkę.

✩✩✩

— Pięć punktów dla Hufflepuffu — mruknął grobowym tonem mroczny profesor od eliksirów. 

Snape nie musiał się długo wpatrywać w kociołek Gal Sue aby wiedzieć, że jej eliksir skurczający jest dobrze uwarzony. Posępne kroki skierował w stronę drugiego końca sali.

— To tylko dlatego, że nie ma okazji do rozdania punktasów Ślizgonom, a nas, Gryfonów nie lubi — szepnął Bree przyjaciółce, mieszając leniwie w swoim kociołku.

— Przepraszam bardzo! Rok temu miałam eliksiry ze Ślizgonami, i wciąż byłam najlepsza, i zgarniałam kupę punktów — odpowiedziała mu z wyższością. Pewnie pokazałaby mu język, gdyby nie odwracający się w ich stronę Snape.

— Czemu pan nie pracuje, panie Chickensoup? — Profesor wbił w chłopaka swoje chłodne spojrzenie.

— Gotuję, gotuję, psorze. Czekam aż woda zacznie wrzeć czy coś.

— Powinieneś był doprowadzić do wrzenia na samym początku. I przypominam po raz kolejny o słownictwie: „warzenie eliksirów", nie „gotowanie". Minus pięć punktów dla Gryffinforu.

— Eh, Gal, ty Złota Dziołcho ty. — BBC westchnął teatralnie posyłając Puchonce spojrzenie zbitego psa.

— Chciałby pan coś dodać, panie Chickensoup? — Snape niestety miał niesamowicie dobry słuch.

— Nie, psorze.

— Więc wzdychaj do panny Sue po zajęciach. Jestem przekonany, że przychodzi tu w celach naukowych, nie dla schadzki z panem.

— Nie chcę z nią schadzkować. Nie teraz. Na pierwszym roku chciałem. To dlatego się z nią zacząłem zadawać. Ale okazała się świruską, więc zmieniłem obiekt westchnień na książkę kucharską. — Na poparcie swego szczerego wyznania wziął w objęcia swój egzemplarz „Magicznych wzorów i napojów" Arseniusza Jiggera.

— Mogę więc zaoferować ci nadprogramową „randkę" z „książką kucharską" każdego wieczora do końca tego tygodnia, panie Chickensoup. W moim gabinecie.

— Dziękuję, psorze. Jest pan najlepszy.

Po zajęciach Bree z dziewczynami zmierzali na kolację do Wielkiej Sali.

— Ze Snejpa jest niesamowity kawalarz — stwierdził Bree i nalał sobie potężną porcję rosołu.

— Co nie? Za to go tak wielbię — odpowiedziała Gal z entuzjazmem. — Totalnie nie czaję, czemu wszyscy biorą go za nudziarskiego, przesadnie surowego nauczyciela. Jak dla mnie, McGonagall jest znacznie chłodniejsza od niego.

— Z tego, co wiem, to jeszcze bardziej wielbisz innego nauczyciela — wysiorbał BBC. Wzrok Gal mimowolnie odpłynął w stronę stołu pedagogów, na miejsce zajmowane przez Lupina. Na jej twarzy pojawił się uśmiech zakochanej nastolatki. Rose starała się stłumić rozbawienie. — Dokładnie o tym mówię — dodał Bree pomiędzy łykami gorącej zupki, po czym oberwał lepę na ryj.

— Nie mam pojęcia o jakim "tym". — Gal zamrugała kilka razy poprawiając grzywkę ręką, którą przed chwilą maltretowała kolegę. — A skoro mowa o kawalarzach, to nie możemy zapominać o naczelnym śmieszku Hogwartu, Bree Broth Chickensoupie — mruknęła sarkastycznie.

— Oczywiście, śmieszkowanie to moja specjalność, to rdzeń mojej różdżki. Sugerowanie, że można by z tobą randkować? Pff! Kto byłby na tyle szalony, żeby zdobyć się na taki czyn?

Gal roześmiała się głośno, ale w głębi serduszka wiedziała, że Bree miał rację. Nie była typem osoby, który angażuje się we własne sprawy sercowe i z całą pewnością skończy jako stara panna z kotami. Nawet jeśli wolała psy i borsuki.

✩✩✩

Nadchodziła kolejna pełnia. Gal była cały dzień poddenerwowana. Nawet myśl o piżama party po obiedzie nie poprawiało jej humoru. Rose starała się ją jakoś rozweselić, lecz nie wychodziło jej to najlepiej. Natomiast Bree nie wchodził Sue w drogę i nie drażnił niepotrzebnie, gdyż dostrzegał jakieś napięcie (przedmiesiączkowe) w jej zachowaniu. Gal natomiast odczuwała nadchodzącą śmierć podczas Historii Magii, a prowadzący przedmiot duch, profesor Binns, wcale nie poprawiał jej samopoczucia. Dopiero na eliksirach udało jej się wytchnąć i wymiksować jakiś super potion. Jednak zaraz po opuszczeniu sali wszystkie dolegliwości wróciły. Piżamowa impreza imprezą, ale stan, w jaki wprawiała ją perspektywa przemiany i działanie wywaru tojadowego, był dwa na dziesięć. Na obiedzie prawie zasnęła, ale udało jej się doczłapać do pokoju. Opuszczając sypialnię, na jej twarz przybłąkał się niepokojący uśmiech.

— Dobrej nocki, dziewczęta. Życzcie mi udanej imprezki z panią Pomfrey. — Pomachała współlokatorkom na dobranoc i wybyła z dormitorium. 

Rose szczerze współczuła przyjaciółce bolesnych bóli miesiączkowych, jednak zauważyła pewną zmianę. W tym roku, w Gal dawało się dostrzegać przebłyski czegoś pozytywnego w takie wieczory jak ten. Czyżby nie chciała, aby jej koleżanki się o nią martwiły za każdym razem, kiedy nadchodził wylew Nilu? Rose naprawdę nie chciała myśleć, że profesor Lupin ma coś z tym wspólnego, ale cóż — takie myśli same się nasuwały. A może była nieświadomym swych zdolności legilimentą?

— Remus, muszę o coś spytać — mruknęła Gal rzucając się do swojego kąta w Poduszkowym Pokoju.

— O co chodzi? — Remus kulturalnie przysiadł na jednej z większych poduszek i zaczął podciągać rękawy swojej koszuli, za dużej o kilka rozmiarów. Ostatnio dość często się zastanawiał, czy mugolskie dresy nie byłyby wygodniejszym strojem na czas przemiany, ale trochę wstyd mu było spytać Gal, gdzie można takie dostać.

— Słyszałam, że nie pozwalasz Potterowi ćwiczyć bogina. W co się przy nim zamienia?

— W dementora.

— Oh, no tak. Ale on wtedy nie jest dokładnie taki jak prawdziwy dementor, c'nie?

— Poradzenie sobie z dementorem, nawet jeśli to jest bogin, jest niezwykle trudne.

— Yyy... Czyli dajesz Potterowi korki z Riddikulusa?

Gal dobrze wiedziała, jak paskudni są dementorzy, ale nie podejrzewała Pottera o nieumiejętność opanowania prostego zaklęcia. Chociaż chwila. W końcu Riddikulus wymaga użycia WYOBRAŹNI. Może tu leży problem Krokieta. Gal naprawdę nie chciała oceniać czy coś, ale cóż — stało się.

— Nie, nie. Uczę go czegoś innego. Bardziej... uniwersalnego.

— Czego? — Gal wgapiła się w przyjaciela, rządna poznania czegoś nowego i wydającego się być czymś całkiem ekscytującym. W końcu, uczy tego Lupin, więc to musi być super.

— To tylko zaklęcie na dementorów, nic szczególnego.

— Jak "nic szczególnego"! Też chcę je poznać!

— Nie warto, naprawdę. Uczę Harrego, bo musi sobie jakoś radzić podczas meczów Quidditcha. Poza tym to dość trudne zaklęcie... — wymamrotał odwracając wzrok.

— Dość trudne? — Gal weszła mu w słowo. Remus nie znał jej jeszcze dość dobrze, więc przez swoje słowa właśnie wydał na siebie wyrok śmierci. — Myślisz, że nie dam rady się go nauczyć? Że tylko Wybraniec może? Też dam radę! Naucz mnie, no już!

Gal wyciągnęła różdżkę i zaczęła wymachiwać ją niczym dyrygent obsługujący orkiestrę Paganinich, zaś jad wychodzący z jej ust domagał się nauczenia wyjątkowego zaklęcia. Remus mógł być sobie słodkim misiaczkiem, ale Sue i tak nie odpuści, dopóki nie wprowadzi jej do grona posługujących się owym tajemnym czarem.

— Oh, Gal, proszę, głowa mnie boli — westchnął Lupin. W okresie pełni wyglądał gorzej niż Snape i Filch razem wzięci, ale panna Sue trajkotała w najlepsze. — No dobrze, pokażę ci, tylko się uspokój.

— Pokażesz? Chcę się NAUCZYĆ. Samo pokazywanie mi nie wystarczy! Jak możesz mi to robić? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi!

Dźwięki molestujące jego bębenki uszne nie pomagały w skupieniu się na szczęśliwym wspomnieniu. Na szczęście nie potrzebował wiele. Chciał wywołać tylko delikatną, jasną smugę Patronusa, aby sprawić wrażenie, że tajemne zaklęcie jest po prostu Lumosem na dementorów. Trafił w dziesiątkę — Gal całkowicie straciła zainteresowanie widząc słabą łunę światła. Nawet nie miał zamiaru jej wspominać o cielistej formie Patronusa. Skonałby z całą pewnością tej nocy, jak nie z wyczerpania podczas uczenia w kij trudnego czaru, to z rąk samej panny Sue. W takich chwilach zastanawiał się, czemu on w ogóle się z nią zadaje.

W końcu, oboje zasnęli przeżywając przemianę we śnie. Ich skóra pokryła się gęstą sierścią, kończyny wydłużyły się, tak samo jak paznokcie, które stały się niebezpieczną bronią. Twarze przekształciły się w wilcze pyski uzbrojone w potężne kły. Dla ich ciał przemiana była niesamowitym wysiłkiem i pomimo przespanej nocy musieli spędzić w łóżkach cały kolejny dzień. Opuszczając rano Pokój Poduszek, Remus był wdzięczny losowi za spotkanie Gal. Jaka by nie była, przynajmniej mógł z kimś dzielić swój największy ból.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top