27. the new beginning
LAYLA WESZŁA DO ZNAJOMEGO MIESZKANIA.
Pierwsze, co od razu rzuciło jej się w oczy, to bałagan, jakiego nie widziała jeszcze nigdy wcześniej w życiu. Co było kompletnie niepodobne do Marca. Wystarczająco długo go znała, by wiedzieć, że sztywno się trzymał zasad jeszcze z wojska. Jednak nie do końca była pewna, jak to wyglądało w stosunku do Stevena. Chociaż w ciągu ostatnich tygodni udało jej się go bliżej poznać, tak te dni były wyjątkowo ciężkie dla nich wszystkich.
Później zwróciła uwagę na szczelnie zasłonięte zasłony, które sprawiały, że pomieszczenie wyglądało na mniejsze i ciemniejsze, niż w rzeczywistości. Aż w końcu do jej nozdrzy dotarł odór alkoholu, który sprawił, że na krótką chwilę zacisnęła palce na swoim nosie.
— Faceci — wymruczała cicho do siebie, a później weszła w głąb mieszkania. Zaklęła pod nosem, gdy potknęła się o pustą butelkę po alkoholu i nawet nie zastanawiała się nad tym, ile podobnych flaszek znajdywało się w pomieszczeniu. Znając Marca, to sporo. — Marc? Steven?
Wcale nie starała się o to, by być cichą, tak wszystko wskazywało na to, że w mieszkaniu znajdywała się tylko ona sama. Layla nie poddała się, bo wiedziała, że to była jedna, wielka ściema. Marc ani Steven nie wychodzili z budynku od momentu powrotu do Londynu, chyba że zmusiły ich do tego zakupy, a i tak częściej, to ona dbała o to, by w ich lodówce znajdywało się jakiekolwiek jedzenie. Marc uzupełniał tylko swoje zapasy alkoholu, które spożywał wyjątkowo szybko.
Przeszła obok akwarium, w którym tym razem pływały już dwie złote rybki i było ozdobione różnymi dodatkowymi gadżetami nawiązującymi do kultury egipskiej. Zatrzymała się dopiero w momencie, gdy zobaczyła, jak na łóżku śpi rozwalony Marc. Brunet leżał na boku z wyciągniętymi rękami do przodu, a obok niego leżała niedokończona butelka po alkoholu, który wylewał się na podłogę. Miał na sobie jedynie bokserki i szarą koszulkę, jego włosy były rozmierzwione, a z otwartych ust ciekła ślina, która kończyła na poduszce. Wyglądał jak siedem nieszczęść i El-Faouly naprawdę było go szkoda.
Wiele razy powtarzała mu, że alkohol nie rozwiąże jego problemów, jak bardzo, by tego chciał. Jednak nie oparła się pokusie, by obserwować go przez moment. Za każdym razem, gdy widziała go w takim stanie w ciągu ostatnich tygodni, myślała, że będzie zazdrosna. Że kilka dni w towarzystwie młodej dziewczyny znaczyło dla niego o wiele więcej, niż lata ich małżeństwa. Powinna być wściekła, że po takim czasie z ich uczucia nic nie zostało, a ona w pewien sposób została zastąpiona sporo młodszą kobietą. Ale jak mogła czuć jakiekolwiek negatywne uczucia, skoro od dawna wiedziała, że ona i Marc najlepiej sprawdzali się jako przyjaciele? Poza tym ciągle czasami czuła się przez niego zraniona faktem, że nie powiedział jej prawdy o ojcu. Samą Zaryę polubiła niemal od razu. Jednak to, co było najważniejsze, dokładnie widziała, jak Marc, czy Steven patrzyli na dziewczynę i jak ona patrzyła na nich. W tych spojrzeniach było coś, co pozwalało jej myśleć, że Prescott o wiele lepiej potrafiłaby przedrzeć się przez wysokie i grube mury, którymi otoczył się Marc, których ona sama nie była w stanie zburzyć. Miała też nadzieję na to, że prędzej, czy później Zarya się do nich odezwie. Naprawdę chciała, by Marc, chociaż spróbował być szczęśliwy, bo zasługiwał na to, jak każdy.
Westchnęła ciężko, a później podeszła do łóżka. Odstawiła butelkę po alkoholu na szafkę nocną, pochyliła się nad śpiącą sylwetką i delikatnie potrząsnęła go za ramię. Marc wymruczał coś niezrozumiałego i odwrócił głowę na drugą stronę. Layla wywróciła oczami, powoli irytując się pijackim zachowaniem byłego męża.
— Marc! — Mruknęła stanowczo, ponownie łapiąc go za ramię i ponownie nim potrząsnęła, tym razem zdecydowanie mocniej. — Wstawaj!
— Odpieprz się! — Warknął w końcu Marc, a ona mimo wszystko odetchnęła z ulgą. Przynajmniej ciągle wiedziała, że w jakiś sposób funkcjonował i aż tak bardzo się nie zmienił. — Nie potrzebuję twojej troski, Layla. Idź sobie i zostaw mnie samego, tak jak wszyscy powinni zrobić. Sprowadzam tylko na wszystkich nieszczęście i śmierć. Nie mam zamiaru mieć jeszcze ciebie na sumieniu.
— Zdajesz sobie sprawę, że nie możesz spędzić całego swojego życia, zamknięty w czterech ścianach i pijany?
— Mogę i zrobię to — wymruczał do poduszki. — Poza tym nie jestem pijany.
A kto przez ostatnie trzy dni jedyne, co robił, to pił rum? I nie pozwolił mi przejąć kontroli nawet na chwilę?
Marc jęknął cicho, słysząc w swojej głowie głos Stevena.
— Sam jej nie chciałeś.
Żebym, to ja musiał uporać się z twoim kacem? Dziękuję bardzo!
— Skąd wiesz, że to mój kac? — Zapytał Marc, nie zwracając nawet uwagi na to, że Layla ciągle znajdywała się w pomieszczeniu i przysłuchiwała temu, co mówił do Stevena. — Może to twój kac? Zwłaszcza że ostatnio znowu nie pamiętam, co się działo.
To co najmniej niepokojące, bo dzieje się coraz częściej, ale dobrze wiesz, że ja nie piję alkoholu.
Spector parsknął, ale szybko się skrzywił na zbyt głośny dźwięk swojego głosu.
— Wszyscy piją alkohol, stary.
Gdyby Marc spoglądał na jakiekolwiek odbicie, w którym byłby w stanie dostrzec swoje alter, zobaczyłby, jak Steven wywraca oczami. Jednak nawet bez tego potrafił to sobie bardzo dobrze wyobrazić.
Na pewno nie w takich ilość jak ty. Layla ma rację. Nie możemy zamknąć się w czterech ścianach. Posejdon mówił, że leczenie Zaryi może długo potrwać. Wiem, że o to przede wszystkim chodzi i przecież wiesz, że sam się o nią martwię, ale gdyby nie przeżyła, to już dawno byśmy o tym wiedzieli. Czuję, że udało ją się uleczyć.
— Czujesz to? — Prychnął Marc. — Oberwała sztyletem, który zabija wszystko, co żyje. Twój wielki optymizm w tym momencie jest nie na miejscu i czasami odnoszę wrażenie, że w ogóle cię nie rusza fakt, że Zarya po prostu może nie żyć od dawna, a my o niczym nie wiemy, bo wcale nikt nie miał obowiązku, by nas o tym informować.
Steven nie odpowiedział od razu, a milczenie z jego strony sprawiło, że Marc zorientował się, co tak naprawdę powiedział i jak jego słowa mogły urazić drugie alter. Niemal natychmiast otworzył oczy i ciężko podniósł się do pozycji siedzącej, spoglądając w małe lusterko, które znajdywało się na szafce nocnej. Nie potrzebowali już widzieć swojego odbicia, by się ze sobą kontaktować, tak jednak to zdecydowanie ciągle był ich ulubiony sposób na to. Samo lusterko pojawiło się obok łóżka jeszcze tego samego dnia, którego wrócili z Kairu i pomagało im lepiej zaobserwować emocje u siebie nawzajem.
— Cholera, Steven, nie to miałem na myśli.
— Cokolwiek Marc — Steven wzruszył ramionami w lusterku, a w jego oczach zalśniły łzy, za które Marc nienawidził siebie jeszcze bardziej. — Cierpisz, rozumiem to, ponieważ ja też się o nią martwię i chciałbym, byśmy cokolwiek coś wiedzieli, ale nie musisz wyżywać się, ani na mnie ani na Layli.
— Czekaj, to nie tak — zaczął się tłumaczyć, ale alter odwróciło się do niego plecami w lusterku. Marc stuknął kilka razy palcem w szkło, próbując zatrzymać Stevena, by kontynuować rozmowę. — Hej, nie rób mi tego. Steven?
Jednak Grant nie odpowiedział, a Marc zaklął głośno. Odłożył lusterko na bok i uderzył głową kilka razy o regał z książkami przy łóżku. Ból z powodu kaca tylko się nasilił, a on jedyne, na czym potrafił się skupić, to okropna suchość w gardle, która wyjątkowo nie dawała mu spokoju.
— Muszę się napić — stwierdził nagle. Pochylił się na drugą stronę łóżka, by sięgnąć po butelkę z resztkami alkoholu, ale Layla szybko uderzyła go dłonią, odrzucając jego rękę w bok. — Co ty robisz?
— Woda nie alkohol — oznajmiła prosto. — To, czego musisz się napić, to wody. Bo inaczej zachowujesz się jak dupek w stosunku do wszystkich. Szczerze? Zamiast siedzieć i użalać się nad sobą, mógłbyś wziąć sprawy w swoje ręce.
— A co niby według ciebie powinienem zrobić?
— Nie wiem — odpowiedziała ciężko. — Ale coś powinieneś. Mógłbyś zacząć od tego, by odwiedzić jej matkę, albo mogę zagadnąć do Taweret i może ona mogłaby zagadnąć do tego całego Posejdona, a przynajmniej spróbowała go namierzyć.
— I jak ty to sobie wyobrażasz, co? — Marc uniósł na nią swoje przekrwione spojrzenie. — Pomijam fakt, że cięgla masz jakieś relacje z panią hippo — wziął szybki oddech. — Nawet jeśli wiem, gdzie jest rodzinny dom Zaryi, to co pójdę tam, zapukam i powiem: dzień dobry, razem z pani córką walczyłem w Egipcie i w trakcie została ona raniona ostrzem, które jedyne, co może zrobić to zabić wszystkie żyjące stworzenia? O i przy okazji może wspomnę, że obydwoje wypełnialiśmy jakąś chorą wolę starożytnych bogów i to, że ciągle mam sztylet, który prawdopodobnie odebrał jej życie?
Layla wyprostowała się i wywróciła oczami. Marc dramatyzował o wiele bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej i już to samo było dla niej wyjątkowo niepokojące.
— Czemu ciągle masz ten sztylet? — Zapytała, mrużąc brwi.
Marc wzruszył ramionami, ale nie odpowiedział od razu. Prawda była taka, że sam nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Gdy odebrał Harrowi sztylet, a później znalazł Zaryę, tak tylko ona się liczyła. W nosie miał to, co się działo wokół niego, czy Khonshu ciągle zawracał mu głowę, a przede wszystkim, czy jakieś głupie ostrze było odpowiednio zabezpieczone. Później, gdy zjawił się Posejdon, bóg również wydawał się zwracać uwagę tylko na swoją podopieczną i zniknął, zanim ktokolwiek zainteresował się sztyletem. Czuł, że w jakiś sposób był odpowiedzialny za to, by nóż nie trafił w niepowołane ręce. Chociaż gdy każdego wieczoru spoglądał na niego z nienawiścią, miał wrażenie, że zabrał go ze sobą tylko po to, by jeszcze bardziej się dręczyć, co Steven wytknął mu niejednokrotnie.
Czasami miał wrażenie, że zachowywał się niesprawiedliwie w stosunku do swojego alter. Uważał, że to, co łączyło Stevena i Zaryę było czymś o wiele lepszym, niż to, co łączyło jego samego z dziewczyną, tak jednak nie potrafił pozbyć się jej ze swoich myśli, a przede wszystkim – jak bardzo nie chciał się do tego przyznać – również ze swojego serca. Wiedział, że gdyby miał okazję, to zrobiłby wszystko, by była szczęśliwa, nawet jeśli miałby dzielić się nią ze Stevenem, co czasami nie wypadało, aż tak źle, bo dokładnie widział, jak zbawienny wpływ miała na jego alter. Jednak z drugiej strony gorzkie myśli, niepewność i słowa matki z dzieciństwa, które wręcz wyryły się w jego świadomości, niezależnie od tego, ile razy słyszał zapewnienia od Stevena, że nie był niczemu winny, praktycznie sprawiały, że wierzył, że nie zasługuje na nic dobrego w swoim życiu. A cokolwiek Prescott mogła robić, ile ofiar miała na swoim sumieniu, tak ciągle uważał ją za łagodną, sprawiedliwą i wyjątkowo niewinną młodą kobietę, która w żaden sposób nie zasługiwała na to, by miała się męczyć z kimś takim jak on. Osobą, która przyciągała do siebie problemy niczym magnez i nie miała nic dobrego do zaoferowania.
Marc uważał, że jeśli miałby ich do czegoś porównać, to on byłby księżycem, idealnym odzwierciedleniem nocy, a Zarya byłaby słońcem, które świeciło najjaśniej w całej galaktyce. Mogli istnieć tylko osobno, bo ani księżyc, ani słońce nie miały prawa się ze sobą zderzyć.
— Ponieważ — odezwał się w końcu Marc, gdy zorientował się, że Layla ciągle czekała na odpowiedź. Cokolwiek robiła El-Faouly, tak był jej za to wdzięczny, bo wiedział, że był w totalnej rozsypce, chociaż nie potrafił zrozumieć jej zachowania. Po tym, co wydarzyło się w Egipcie i podpisanych papierach rozwodowych, była wolna i nie musiała się nim przejmować. — Dlaczego tutaj jesteś, Layla? Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.
Layla przetarła swoje oczy, ściągnęła kurtkę, rzucając ją na drewniany fotel obok, a później usiadła na łóżku. Podciągnęła jedną nogę pod drugą, podparła się dłonią o materac i spojrzała uważnie na bruneta.
— Marc — westchnęła i tylko w tym jednym słowie można było usłyszeć, to jak bardzo nie potrafiła uwierzyć, że w ogóle słyszy takie pytanie z jego strony. — Jesteś mądry, ale czasami po prostu głupi — pokręciła głową, wprawiając swoje loki w ruch, a Marc poczerwieniał na twarzy, nie do końca wiedząc, czy powinien odbierać to jako komplement, czy obelgę. — To, że wzięliśmy rozwód, nie znaczy, że się o ciebie nie martwię. Ciągle jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i chcę, żebyś był szczęśliwy. I jak pokrętnie to zabrzmi, tak uważam, że z Zaryą faktycznie możesz być. Ponieważ widziałam to, jak na nią patrzysz. Nigdy nie patrzyłeś na mnie w ten sam sposób, co na nią.
— W jaki sposób? — Zapytał cicho, jakby bał się usłyszeć jej odpowiedź.
— Jakby na świecie nie było żadnej, innej kobiety oprócz niej. Jakbyś w końcu był w domu — Layla nie czekała na to, by jej odpowiedział, wręcz nie spodziewała się tego. Marc usłyszał coś, co sprawiło, że musiał intensywnie przemyśleć kilka rzeczy, chociaż nie ukrywał tego, że słowa El-Faouly zdecydowanie go zaskoczyły. Kobieta jednak wyprostowała się i poklepała go po nodze, podejmując ostatnią próbę, by zwlekł się z łóżka i zaczął działać. — Posprzątam i zrobię ci coś do jedzenia, a ty weź prysznic. Później pomyślimy nad tym, co zrobić, by dowiedzieć się o stanie Zaryi.
Marc skinął głową, pokonany. Wiedział, że Layla miała rację. Czy cokolwiek udałoby im się wymyślić i dowiedzieć, tak wszystko było lepsze, niż niepewność i bezczynne czekanie, co robił przez ostatnie dni. Kobieta wstała z miejsca, zostawiając go samego i dając mu chwilę na odpowiednie ogarnięcie. Spector wziął głęboki, ciężki oddech, kilkakrotnie przejechał dłońmi po swojej twarzy, aż w końcu przeczesał palcami swoje czarne i tak już potargane loki.
Wtedy też po raz pierwszy od wielu dni odezwał się telefon Stevena, a na jego ekranie pojawiło się imię Zaryi.
☾
Zarya oparła się plecami o ścianę przy łóżku i spojrzała na poszarzałe malunki morskich zwierząt.
Do Nottingham wróciła zaledwie dwa dni wcześniej i za ten czas zdążyła poznać całkowitą historię swojej matki. Okazało się, że to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane, niż się spodziewała. Zwłaszcza że tak naprawdę po raz pierwszy słyszała dłuższe historie o rodzinie swojej matki. Nie spodziewała się usłyszeć, że jej pradziadkowie należeli do arystokrackiego rodu. Przede wszystkim należał do niego pradziadek, a jego rodzina miała greckie korzenie. Jeszcze przed II wojną światową dużo podróżował, aż wylądował w Polsce i poznał swoją ukochaną. Niedługo później urodziła im się jedyna córka – Izabela. W jakiś sposób udało im się przetrwać najgorszy, wojenny okres, a kiedy cały konflikt się skończył, przeprowadzili się do Grecji, wtedy z zaledwie roczną Izabelą. Dziewczynka rosła w szczęśliwej rodzinie, została wysłana nawet na studia i to właśnie w trakcie wakacji między pierwszym a drugim rokiem poznała Zeusa. Według historii oczarował ją już od samego początku i szybko nawiązał się między nimi romans. Izabela była zakochana i młoda, Zarya nie mogła mieć do niej o to żadnych pretensji. Sama zaczynała rozumieć, że gdy w grę wchodziły emocje, trudno czasami było nad nimi zapanować. Jednak wielka, romantyczna miłość skończyła się, gdy Zeus znudził się młodą dziewczyną, a ona dopiero później dowiedziała się, że jest w ciąży. Rodzice byli wściekli i wyrzucili ją z domu. Rodzina ze strony ojca również się na nią wypięła, ale swoją pomoc zaoferowała ciotka ciągle mieszkająca w Polsce. Izabela wróciła do swojego rodzinnego kraju, gdzie mimo wszystko była szczęśliwa z tego, że zostanie matką. Ten stan nie potrwał długo, bo zmarła przy porodzie, a mała Maria trafiła pod opiekę do ciotki. Miała zaledwie kilka lat, gdy Zeus dowiedział się, że ciągle żyje i chciał ją zabić. Wtedy też Posejdon ją odnalazł i od tamtej pory czuwał nad nią przez cały czas.
Maria miała osiemnaście lat, gdy jej ciotka zmarła, a następnie okazało się, że to samo stało się z jej dziadkami, którzy w trakcie tych lat zdążyli przenieść się do Nottingham i przepisać na swoją wnuczkę część majątku. Nie było tego dużo, ale pozwoliło to początkowo ułożyć Marii życie w Anglii, zwłaszcza że nie znała języka i pierwsze miesiące były dla niej wyjątkowo trudne. Wtedy też poznała swojego męża i później wszystko zaczęło się jakoś układać, aż ten zaczął popadać w kłopoty finansowe i wyżywać się na Marii i wtedy kilkuletnim Thomasie. Posejdon wspierał kobietę przez cały ten czas, a następnie wszystko szybko się potoczyło, bo obydwoje zrozumieli, że obdarzyli się wyjątkowo mocnym uczuciem, które nie miało nic wspólnego z przyjaźnią. Sama Zarya dostała nazwisko po pierwszym ukochanym Marii tylko dlatego, że to ułatwiało życie. Ze strony rodziny Prescott nikt się tym nie interesował, dlatego to nigdy nie stanowiło problemu. Jednak w tym momencie ona sama czuła się wyjątkowo nieswojo z myślą, że nosiła nazwisko po osobie, która maltretowała jej matkę i brata.
Cała ta historia pozostawiała wiele niewiadomych, ale uznała, że jeszcze nadejdzie czas, by zadać wszystkie pytania swojej matce. I tak cieszyła się, że opowiedziała jej o tym wszystkim, chociaż ciągle była na nią zirytowana, za to, że zataiła całą prawdę na tyle lat i nie wyjaśniła jej wcześniej niczego. Mimo tego potrafiła jej to wybaczyć, bo rozumiała, jaka była stawka i to, że gdy w grę wchodzili bogowie, nic nie można było łatwo wytłumaczyć.
Westchnęła ciężko, a później uniosła swój lewy nadgarstek i oparła o złączone razem kolana. Przejechała kciukiem po miejscu, w którym ukryty był złoty piorun.
— Ukaż się — wyszeptała cicho, a znamię, które było jedynym dowodem na jej przysięgę, pojawiło się na ręce. Posejdon jeszcze na Olimpie powiedział jej, że czekała ja nauka na to, by opanować nowe moce i możliwość rzucania zaklęć, jednocześnie obiecując, że we wszystkim jej pomoże, zwłaszcza teraz, kiedy mógł normalnie przebywać na Ziemi, w otoczeniu jej i Marii. Jednak od powrotu do domu nie była w stanie spokojnie spać. Bezsenne noce były wyjątkowo dokuczliwe, a to pozwoliło jej na odkrycie kilku aspektów swoich umiejętności.
Po pierwsze potrafiła sprawić, że znamię zostawione przez Zeusa mogło się pojawić, a później zniknąć. Piorun wyglądał trochę, jak tatuaż i gdyby nie fakt, co za tym się kryło, to zapewne tak by go traktowała. Jednak symbolizował o wiele więcej i mogła mieć tylko nadzieję, że nie odczuje tak szybko skutków swojej decyzji. Pocieszała ją tylko myśl, że na odległość Zeus nic nie mógł zrobić. Mógł wydać jej rozkaz tylko, gdy znajdywała się obok niego, a więc musiała wrócić na Olimp, a to nie wchodziło w grę. Po tym wszystkim obiecała sobie, że już nigdy nie wróci do tego miejsca, niezależnie od tego, jak bardzo tęskniłaby za Artemidą, Apollo, czy Afrodytą. Po drugie czuła wzmocnione działanie magii w swoim otoczeniu. Tym razem promieniowała ona przede wszystkim od niej samej i często, gdy odpowiednio mocno się skupiła, mogła słyszeć i wyczuć wodę przepływającą przez rury w domu. Raz, gdy brała prysznic, zauważyła również, że nagle woda zaczęła przybierać różne kształty i dokładnie wiedziała, dlaczego najczęściej zmieniały się one w formę półksiężyca.
Prawda była taka, że przez cały ten czas nie potrafiła przestać myśleć o Stevenie i Marcu. Ta dwójka tak mocno wyryła się w jej umyśle, a przede wszystkim sercu. Jednak zastanawiała się, czy ich ostatnia rozmowa nie wydawała się wyjątkowo dramatyczna i wywołana emocjami pod wpływem tragicznej chwili. Ile razy widziała coś takiego w filmach lub czytała w książkach? Tysiące tylko wtedy przeważnie jeden z bohaterów faktycznie umierał i para już nigdy nie mogła być ze sobą. Ona przeżyła i wiedziała, że czekała ich szczera rozmowa. Dlatego po poznaniu całkowitej historii o swojej przeszłości i gdy w jakiś sposób ją przetrawiła, wykonała telefon. Marc był osobą, która odebrała i po przywitaniu przez długą chwilę żadne z nich nie potrafiło się odezwać. Zarya czuła, jak serce chciało wyrwać się z jej piersi, a ręce drżały niekontrolowanie, aż w końcu udało jej się powiedzieć, że żyje i jest w Nottingham. Nie oczekiwała właściwie niczego, chciała jedynie im dać znać, że żyje, ale jeszcze nie wraca do Londynu. Najpierw chciała spędzić trochę czasu z najbliższą rodziną i nacieszyć się ich obecnością, zwłaszcza że jeszcze kilka tygodni wcześniej nie wierzyła w to, że ich zobaczy.
Jednak jej matka od razu dostrzegła, że było coś nie tak. Może to był ten tak zwany instynkt, albo fakt, że opowiadała jej o całej przygodzie w Egipcie, a co za tym szło o Marcu i Stevenie. Wtedy posadziła ją obok siebie i wprost zapytała się, czy jest zakochana. I Zarya cała zaczerwieniona, w końcu otwarcie się do tego przyznała. To wyznanie było zupełnie inne od tego w piramidzie, bo teraz była całkowicie świadoma, co mówiła. Nie wiedziała tylko, czy miałaby na tyle odwagi, by wyjawić coś takiego samym zainteresowanym. Rozmowa z matką ją nie zawiodła, bo wiedziała, że była wyjątkowo mądrą kobietą i potrafiła zrozumieć najbardziej skomplikowane sytuacje. Pozwoliła jej spojrzeć na to z nieco innej perspektywy, a przede wszystkim powiedziała coś, co zapadło wyjątkowo w pamięć.
To niespotykana sytuacja, ale gdy w grę wchodzą uczucia, nie możesz im powiedzieć, by się wyłączyły i przestały istnieć. Możesz z nimi walczyć lub całkowicie je zaakceptować. Poza tym zasługujesz na szczęście. Zbyt długo dbałaś o innych i teraz czas, byś zadbała przede wszystkim o swoje.
Ktoś zapukał do jej pokoju i drzwi się otworzyły, ukazując w przejściu jej uśmiechniętą matkę. Zarya szybko przejechała dłonią po nadgarstku, ukrywając z powrotem złoty tatuaż. Uniosła swoje spojrzenie na Marię i po raz kolejny nie mogła nadziwić się temu, jak szczęśliwa wydawała się jej matka. Nie musiała ukrywać przed nią prawdy, a co najważniejsze znowu mogła być z mężczyzną, którego kochała całym sercem.
— Kochanie? — Odezwała się kobieta, podpierając rękę na klamce od drzwi.
— Coś się stało?
— Nie — Maria pokręciła głową. — Może poza tym, że ktoś cię odwiedził. Bardzo przystojny mężczyzna czeka na ciebie w salonie, ale nie musisz się martwić, bo właśnie wychodzę i idę na spacer. Możecie robić, co tylko chcecie.
— Mamo! — Zarya zakrztusiła się, czerwieniąc mocno na policzkach. Jej matka zaśmiała się wesoło, a później mrugnęła do niej zadziornie i odeszła, zostawiając otwarte drzwi.
Wstała ze swojego łóżka, przeczesała włosy palcami i opuściła sypialnię. Uśmiech wręcz sam pojawił się na jej twarzy, bo zdawała sobie sprawę, że osobą, która na nią czekała, był Marc albo Steven, w zależności od tego kto tym razem kontrolował ciało. Wiedziała, że była podekscytowana samą myślą ponownego spotkania z nimi i nie była pewna, czy nie rzuci się im na szyję, jak tylko ich zobaczy.
Korytarz, który prowadził do salonu, wydawał się o wiele dłuższy niż zawsze, ale gdy w końcu znalazła się w pomieszczeniu, od razu go zobaczyła. Brunet stał do niej tyłem przy komodzie ze zdjęciami, które widocznie go zainteresowały. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, bo dokładnie wiedziała, że znajdywały się tam jej najróżniejsze fotografie z dzieciństwa, które nie koniecznie chciała, by w tym momencie widział. Jego czarne włosy były wyjątkowo rozmierzwione i od razu przypomniała sobie dzień, w którym walczyła z Marciem na dachu budynku i wtedy jego loki wyglądały bardzo podobnie. Z trudem przełknęła ślinę i miała wrażenie, że w pokoju zrobiło się wyjątkowo gorąco. Spięta i mocno wyprostowana sylwetka utwierdziła ją tylko w tym, że tym razem ciało kontrolował Marc.
Spector odwrócił się, zanim ona zdążyła cokolwiek powiedzieć.
— Zarya — powiedział cicho, jakby ciągle niedowierzając, że widzi ją żywą. Pod jego oczami dostrzegła ciemne sińce, tak samo podobne do tych, które widziała u Stevena, gdy spotkała go po raz pierwszy w bibliotece. Oznaczało to, że przez ostatnie dni mieli problemy ze snem, co zdecydowanie ją zaniepokoiło.
— Marc — wypowiedziała delikatnie jego imię, ale nie zdążyła zrobić nic więcej.
Marc odsunął się od komody i w kilku krokach znalazł się przy niej, obejmując i niemal miażdżąc w mocnym, niespodziewanym uścisku. Oparł dłonie po obu stronach jej głowy, całując kilkakrotnie w czoło i skronie. Zarya przez sekundę zamarła, całkowicie zaskoczona takim zachowaniem z jego strony. Jednak zaraz poczuła znajomy zapach i ciepło, które od niego biło i wtuliła się w niego równie mocno. Ułożyła ręce na jego plecach i przymknęła oczy, bojąc się, że to wszystko mogło być tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni. Im dłużej trzymał ją w swoich ramionach, im lepiej potrafiła rozpoznać zapach jego wody kolońskiej, czy poczuć na własnej skórze kilkudniowy zarost, tym bardziej rozumiała, że to działo się naprawdę. Marc był równie realny, tak jak go zapamiętała. I wiedziała, że ostatnie dni były dla niej wyjątkowo męczące, bo nie mogła mieć go przy swoim boku. Potrzebowała jego obecności, niemal jak powietrza.
— Myśleliśmy, że nie żyjesz — wyszeptał po chwili, odsuwając się od niej tylko na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy.
— My?
— Ja, Steven, Layla... Nie wybaczyłbym sobie, gdyby... — urwał i zamrugał powiekami, próbując odgonić zbliżające się łzy. Na ten widok Zarya poczuła wręcz, jak serce ponownie przyśpiesza, a myśl o tym, że mogła znaczyć dla nich wszystkich o wiele więcej, niż przypuszczała, nie potrafiła opuścić jej głowy. — Tam było tyle krwi i...
— Wszystko w porządku — uśmiechnęła się nieznacznie, kładąc dłoń na jego policzku. — Jestem tutaj. Apollo udało się mnie uratować, chociaż trochę to potrwało. I przy okazji odbyłam wyjątkową podróż po własnej przeszłości.
— Co? — Zmarszczył brwi.
— To długa historia — ucięła krótko. — Jednak okazuje się, że po części jestem boginią, bo Posejdon jest moim prawdziwym ojcem, a Zeus cóż dziadkiem. I wiem, to samo w sobie jest okro...
— Cholernie ekscytujące — zawołał brunet, przerywając jej. Po brytyjskim akcencie i euforii w głosie zrozumiała, że Steven przejął kontrolę nad ciałem. Pamiętała, że coś takiego miało miejsce wtedy w piramidzie i mogła tylko przypuszczać, że ta dwójka w końcu się dogadała. — Jesteś boginią, love. To znaczy, że twoje wszystkie super moce nie były tylko efektem twojego kostiumu. To jest niesamowite!
Pokręciła głową i poczuła, jak rumieńce pojawiły się na jej policzkach. Nie tylko ze względu na komplementy, które usłyszała, ale również na to jak Steven znów się do niej zwrócił.
Już zawsze mógłby mnie tak nazywać.
— Myślę, że ważniejsze jest to, jak wy wróciliście do życia, Steven? Widziałam, jak Harrow was postrzelił i to było straszne. Nie mogłam nic zrobić i miałam wrażenie, że... — zagryzła nerwowo dolną wargę, opuszczając swój wzrok na podłogę. — Ten widok złamał mi serce. Mam na myśli to, że...
Nie dokończyła, bo Steven pochylił się nad nią, złączając ich usta w delikatnym pocałunku. Niemal natychmiast przymknęła swoje oczy, poddając się tej chwili. Wszystko to, co czuła podczas ich pierwszego pocałunku do niej wróciło ze zdwojoną siłą. Przyjemne ciepło rozchodziło się po całym jej ciele i miała wrażenie, że ramiona Stevena i Marca były miejscem, w którym powinna się znaleźć. Zarost nieznacznie kuł ją w policzki, ale nawet wtedy nie oderwała się od uzależniających ust i zrobiła to dopiero wtedy, gdy poczuła, że brakuje jej powietrza.
Gdy spojrzała w znajome, brązowe tęczówki, widziała, jak te pięknie się błyszczą. Steven patrzył na nią tak, jakby co najmniej była najpiękniejszą konstelacją na niebie. Nie mogła się powstrzymać i zachichotała cicho, a Steven spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Co? Zrobiłem coś nie tak? — Zapytał ze słyszalnym niepokojem.
— Nie — pokręciła głową. — Wręcz przeciwnie. Chyba jedynie się tego nie spodziewałam, bo to wszystko jest skomplikowane i jakby to miało niby wyglądać? Po tym, co wydarzyło się w Egipcie, Marc i Layla zapewne się pogodzili i próbują naprawić swoje małżeństwo.
Zarya nerwowo bawiła się jednym z guzików na jego szarej kurtce. Wypowiedzenie na głos myśli, które ją dręczyły, nie było łatwe, ale wiedziała, że bez tego nie potrafiłaby ruszyć dalej. Ponieważ, jak bardzo chciała, by to wszystko było proste i jej uczucia skupiały się tylko na Stevenie – co uważała, że już samo w sobie było wystarczające, bo nigdy nie przypuszczałaby, że ktoś taki jak on w jakikolwiek sposób mógłby odwzajemniać to, co czuła – tak nie mogła zapomnieć o Marcu równie mocno. Nawet jeśli ich relacja była o wiele trudniejsza, tak ciągle pamiętała jego słowa, gdy prawie umierała i to w jakiś sposób sprawiało, że serce biło mocniej.
— To nie prawda — odpowiedział Steven, a ona spojrzała na niego w szoku. — Znaczy, pogodzili się, to prawda. Przez ostatnie tygodnie, gdy nie wiedzieliśmy, co się z tobą dzieje, to Layla sporo nam pomogła. I jest jeszcze bardziej badass niż wcześniej z tą całą zbroją Taweret — Zarya uśmiechnęła się, słysząc natłok słów, jakie wyrzucał z siebie Steven, nawet jeśli mało z tego rozumiała. — Ale nie są razem. Marc podpisał papiery rozwodowe.
— Wydaje mi się, że z tego wszystkiego najlepiej zrozumiałam tylko tę część, w której mówisz o Marcu i papierach rozwodowych.
Steven zaśmiał się wesoło, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce, które Zarya uważała za jeszcze bardziej urocze, niż zwykle.
— Cóż... Jakby, to była najważniejsza część z tego wszystkiego, prawda?
— Tak, ale o co chodzi z Laylą i zbroją Taweret? To jedna z egipskich bogini, prawda?
— To długa historia — odpowiedział, ale brytyjski akcent zniknął, ustępując miejscu niższemu, amerykańskiemu. Przez chwilę czuła się wyjątkowo zakłopotana i wiedziała, że minie trochę czasu, zanim przyzwyczai się do niespodziewanych i tak szybkich zmian między tą dwójką.
Marc uśmiechnął się zadziornie, a ona nadęła delikatnie policzki i spojrzała na niego z rozbawieniem. Jedną dłoń ułożyła na jego ramieniu, a palcem wskazującym drugiej stuknęła go w klatkę piersiową.
— Czyżby Marc Spector żartował?
— Nie wiem, o czym mówisz — zaprzeczył natychmiast, ale z jego twarzy nie schodził uśmiech. Nie mogła się na to napatrzeć, bo wydawało się, że po raz pierwszy dokładnie widzi, jak ten się uśmiechał i miała wrażenie, że zakochiwała się w nim jeszcze mocniej. Pragnęła, by już zawsze patrzył na nią z tak szczerym i uroczy uśmiechem.
— Myślę, że wiesz — zaśmiała się. Uniosła swoją dłoń do góry i kciukiem przejechała po jego wagach, a Marc przymknął oczy na ten czuły gest. — Powinieneś częściej się uśmiechać, bo wyglądasz przystojniej, niż zawsze.
Była zaskoczona własnymi słowami. W normalnej sytuacji nigdy nie zdobyłaby się na takie słowa. Wcześniej każdy bliski moment z płcią przeciwną wydawał jej się skrępowany, często wysilony i nigdy nie wiedziała, co powiedzieć. Dlatego nie narzekała przez ostatnie lata, że nie była z nikim związana, bo nie dość, że nie potrafiłaby się odnaleźć w takiej relacji, to jeszcze utrudniałoby to jej wykonywanie zadań. Jednak teraz czuła, że to była najbardziej właściwa rzecz na świecie. Od samego początku nie musiała się zastanawiać, co powinna powiedzieć, zarówno do Stevena i Marca. To przychodziło naturalnie i wiedziała, że cokolwiek by nie powiedziała, tak obydwoje ją słuchali. Czuła się tak, jakby przeznaczenie samo postawiło ich na jej drodze i to na nich właśnie czekała całe swoje życie.
— Wezmę to pod uwagę — odpowiedział radośnie, a później zamilkł i jego wzrok zatrzymał się na jej ustach. Zarya uśmiechnęła się i zaparło jej w dech piersiach, gdy zdała sobie sprawę, że w jakiś sposób znalazła się jeszcze bliżej niego. Całą sobą opierała się o jego sylwetkę, a pod własną dłonią, którą trzymała na jego klatce piersiowej, czuła szybko bijące serce. Była pewna, że jej własne bije w podobnym tętnie.
— Marc...
— Zarya...
Gdy odezwali się w tym samym momencie, spojrzeli na siebie i obydwoje zaśmiali się krótko.
— Powinnaś zacząć — zaproponował.
— Nie — stwierdziła prosto, a jej oczy zabłysnęły. — Starsi mają pierwszeństwo — stanęła na palcach i szepnęła mu prosto do ucha — staruszku.
— Czekaj, co? — Zapytał w szoku. Zachichotała wesoło i szybko wyswobodziła się z jego ramion, zanim zdążył zareagować. — Zarya! Chodź tutaj!
Szybko ruszył za nią w pogoń, chociaż i tak nie była w stanie daleko uciec. Brunet chwycił ją w pasie od tyłu i przyciągnął z powrotem do siebie. Zaśmiała się radośnie i miała wrażenie, że od dawna nie miała powodów do tego, by tak się śmiać. Marc natomiast uważał, że chociaż nie był to najbardziej elegancki dźwięk na świecie, tak dla niego brzmiał najpiękniej. Odwrócił ją do siebie, tak że znowu stali do siebie twarzami, a później popchnął ją delikatnie do tyłu i oparł o wolną ścianę między komodą a oknem. Oparł ręce po obu stronach jej głowy i uwięził między sobą a ścianą.
— Mam cię — powiedział obniżonym tonem.
— Masz mnie — powtórzyła za nim. — I co teraz zrobisz?
— Ciągle się zastanawiam — odparł, odgarniając włosy z jej szyi. Ich spojrzenia się spotkały i Zarya wiedziała, że żadne brązowe tęczówki nie potrafiły ją tak zahipnotyzować, jak te. Tonęła w nich i nie potrafiła oderwać swojego wzroku, a intensywność tego, jak na nią patrzył, sprawiała, że nie potrafiła w żaden sposób ukryć mocnych rumieńców na policzkach. — Co chciałaś mi powiedzieć wcześniej?
Tego nie była do końca pewna. Kiedy chwilę wcześniej stała w jego ramionach przez sekundę myślała o tym, by wyznać mu o złożonej przysiędze. Podświadomie wiedziała, że to od razu zniszczyłoby całą szczęśliwą atmosferę, którą udało się zbudować. Miała wrażenie, że w ten sposób chciała sabotażować samą siebie. Bo jak uważała, że zasługuje na coś dobrego w swoim życiu, tak nie chciała obarczać nikogo tym, co może przynieść jej wyjątkowo niepewna przyszłość. Bała się tego, że Zeus wykorzysta ją do swoich niecnych planów, a ona będzie zmuszona zrobić coś, co było niezgodne z jej zasadami, a co najważniejsze, że przy tym skrzywdzi swoich najbliższych.
Jednak przez krótką chwilę w końcu chciała być odrobinę samolubna i myśleć tylko o sobie. Na wyznanie całkowitej prawdy, opowiedzenie wszystkiego, co się wydarzyło i usłyszenia historii zmartwychwstania Marca i Stevena jeszcze przyjdzie czas.
— Tylko tyle, że cieszę się, że tutaj jesteś. Obydwoje tutaj jesteście — uśmiechnęła się, przejeżdżając dłonią po jego prawej piersi i obserwując, jak równomiernie unosi się jego klatka piersiowa. Później uniosła z powrotem na niego swoje spojrzenie. — A ty?
— Nie mogłem przestać o tobie myśleć — wyznał cicho. Ułożył dłoń na jej szyi i kciukiem przejechał po gardle. Zarya przypomniała sobie moment, kiedy po raz pierwszy znajdywali się w podobnej sytuacji. Wtedy obydwoje byli zirytowani, Marc nawet wkurzony i nie panował nad sobą. Jednak teraz ten gest był ostrożny, tak jakby starał się badać każdy fragment jej skóry. — Wiem, że to jest i będzie cholernie trudne. To kompletnie pokręcone, ale zaczynam wierzyć, że twoja obecność w naszym życiu nie jest przypadkowa. Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze odpowiednio cię traktowałem, zapewne to wszystko miałoby więcej sensu, gdyby istniał tylko Steven, ale po raz pierwszy nie chcę ukrywać tego, że obudziłaś we mnie uczuciach, których nigdy wcześniej nie czułem. Dlatego, chcę zadać ci jedno kluczowe pytanie.
Zarya poczuła, jak coś ścisnęło ją za gardło pod wpływem słyszanego wyznania. Łzy zebrały się pod jej powiekami, ale ona sama nie mogła czuć się szczęśliwsza, niż w tym momencie. To było jak spełnienie wszystkich marzeń i przez chwilę wydawało jej się, że żyła w najpiękniejszym śnie. Jednak jeśli to miał być sen, to nigdy nie chciała się z niego wybudzać.
— Zaryo Prescott, czy mogę cię pocałować?
Nie była w stanie nic powiedzieć, ale nie musiała, bo wystarczyło, że skinęła głową i uśmiechnęła się zachęcająco. Marc zbliżył do niej swoją twarz i otarł ich nosy o siebie. Złożył krótki pocałunek w jednym kąciku jej ust, później w drugim i ich spojrzenia ponownie się spotkały. Widziała, jak jego oczy pociemniały, aż w końcu złapał jej twarz w swoje ręce i ich wargi złączyły się w tak długo wyczekiwanym pocałunku. Jej dłonie niemal natychmiast znalazły się na jego szyi i wplotła palce w jego czarne włosy. Jęknęła cicho, gdy delikatnie ugryzł ją w dolną wargę, nie odrywając swoich ust.
Marc całował inaczej, niż Steven. Jego pocałunki były pewne i zdecydowane, tak jakby chciał, żeby całkowicie oddała mu jakąkolwiek kontrolę. A ona z największą przyjemnością to robiła. Poddawała się tej chwili, jakby wokół nich nie było nic innego. Dla niej cały świat przestał istnieć, nic nie miało żadnego znaczenia, liczyło się jedynie to, jak dobrze czuła się w jego ramionach i to, co powodowały jego usta. Czuła jak całe jej ciało drżało pod wpływem tak intymnego dotyku i gdyby nie trzymał jej mocno w swoich ramionach, była pewna, że nogi całkowicie odmówiłyby jej posłuszeństwa. Spector zjechał swoimi dłońmi na jej szyję, ramiona, aż jedną ręką objął ją w pasie, a drugą pokierował w stronę jej uda. Pozwoliła na to, by uniósł jej nogę do góry i oparł na swoim biodrze, napierając na nią jeszcze mocniej niż wcześniej, nie zostawiając między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Sama nie potrafiła oderwać od niego swoich rąk i jedną pokierowała pod jego koszulkę, potrzebując poczuć jego ciepłą skórę pod swoimi palcami. Delikatnie pociągnęła go za włosy, wywołując u niego cichy pomruk.
Kiedy się od siebie odsunęli, obydwoje byli zaczerwieni od emocji. Zarya czuła wyjątkowy gorąc na własnych policzkach i serce, które chciało wyrwać się z jej piersi. Marc oparł ich czoła o siebie i zaczerpnął głośno powietrze. Palcami jednej dłoni gładził ją po udzie, a kciukiem drugiej obrysowywał małe kółka na dole jej pleców. Ona sama złączyła swoje dłonie na jego karku, co sprawiało, że ciągle byli blisko siebie, a z ich twarzy nie schodziły zadowolone uśmiechy.
— Wydaje mi się, że mogłaś mieć rację — odezwał się po chwili zachrypniętym głosem, wprost przy jej ustach.
— Wiem — odpowiedziała arogancko, sama z trudem dobierając odpowiednie słowa, bo efekt, jaki wywołał u niej ten pocałunek, sprawiał, że nie potrafiła zebrać odpowiednio swoich myśli. — W jakiej sprawie?
— Myślę, że istnieje jeszcze jedno alter.
THE END
\‥☾‥/
A/N:
wybaczcie, że o takiej porze,
i jak to już koniec? przygoda Zaryi dobiegła końca?
powiem Wam, że Zarya stała się moją nową, ulubioną bohaterką,
to moje słoneczeko, które oczywiście musiało bardzo sporo wycierpieć
i jeszcze na pewno wycierpi, bo
ZARYA, CAŁY MOON KNIGHT SYSTEM I INNI POWRÓCĄ W DRUGIEJ CZĘŚCI ZATYTUŁOWANEJ:
SAVING GODS
będzie się działo! premiera już na jesień!
dziękuję za Wasze komentarze, gwiazdki i jest mi niezmiernie miło,
że udało mi się zaciekawić Was historią o córce Posejdona
laters, gators <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top