24. fighting for life
WIEDZIAŁA, ŻE MUSI UCIEKAĆ.
Nie miała bladego pojęcia, gdzie się znajdywała, a ciemność spowijała całe otoczenie. Oczy nie potrafiły dostrzec nawet najmniejszego kamienia pod nogami i jedyne, co pozwalało jej na to, by zorientować się, co znajdywało się wokół niej, był cichy dźwięk wody. Jezioro albo rzeka poruszały się tak, jakby mocny wiatr wprawiał je w ruch za każdym razem, gdy tylko zawiał. Jednak ona sama nie potrafiła odczuć żadnego, nawet najdelikatniejszego podmuchu.
Ktoś lub coś ją śledziło. Tego była całkowicie pewna. Biegła ile sił w nogach, tylko by nie trafić w łapska swojego prześladowcy. Cokolwiek ją goniło, tak zdecydowanie nie miało przyjaznych zamiarów. Serce chciało się wyrwać z jej piersi, suchość w gardle była nie do zniesienia i ciągle potykała się o wystające kamienie na drodze. Mimo tego jej wola przetrwania była zbyt wielka, by cokolwiek spowodowało, by się poddała. Miała zamiar walczyć, aż do końca i była pewna, że prędzej, czy później w końcu uda jej się dotrzeć do jakiegoś miejsca, w którym będzie mogła się skryć i wymyślić jakiś plan działania. Podejrzewała, że bez niego nie da rady przeżyć w tym miejscu.
Przez cały ten czas czuła na sobie porażający wzrok. Ślepia, które ją obserwowały i goniły, chciały sprawić, by się poddała i ustąpiła. Nogi i ręce coraz bardziej ją bolały od biegu, ale również od ciągłego przewracania się na nierówną posadzkę. Była pewna, że jej dłonie są całe poranione, ale zacisnęła mocno palce i przyśpieszyła. Wtedy też zobaczyła minimalne światło, które dobiegało z końca korytarza. Stworzenie, które ją goniło, zawyło przerażająco, a ona miała wrażenie, że było coraz bliżej. Wyjrzała za ramię, ale wszechogarniająca ciemność nie pozwoliła jej nic zobaczyć. Czuła na plecach ciężkie oddechy i tylko to powodowało, że wiedziała, że postać ciągle ją goniła. Jednak później wnęka, z której dobiegało światło, zaczęła się powiększać. Coś, co wcześniej było tylko małym, jasnym punktem, nagle przybierało postać okrągłego przejścia.
Zarya biegła, tak szybko, jak tylko pozwalał jej na to organizm. Monstrum, które ją goniło, przejechało swoimi pazurami po jej plecach, ale nie odczuła żadnego bólu. Nie wiedziała, czy było to związane z adrenaliną, która w niej buzowała, czy to zasługa miejsca, w którym się znalazła. W końcu wnęka ze światłem znalazła się na wyciągnięcie ręki. Odbiła się od kamienia i skoczyła do przodu. Jęknęła z bólu, gdy wylądowała na płaskiej, twardej powierzchni, a później przeturlała się na plecy. Spojrzała w ciemną dziurą, w której jeszcze chwilę temu się znajdywała i od razu zauważyła, że stworzenie, które ją goniło, znalazło się na granicy ciemnej i jasnej strony. Mogła dostrzec jego zdeformowaną sylwetkę, ostre pazury i przeraźliwe, żółte oczy. Cokolwiek to było, tak zawyło żałośnie, spojrzało na nią ostatni raz i odwróciło się, zostawiając ją samą. Wtedy też zauważyła, że po obu stronach przejścia, znajdywały się dwie pochodnie, które musiały być źródłem światła, które dostrzegła.
Zarya padła wymęczona na posadzkę. Jej ręce dotykały podłoża, a kiedy zacisnęła na nim palce i uniosła do góry dłoń, zauważyła, że leżała na wyjątkowo czarnym piasku. Uniosła swoje spojrzenie na niebo, spodziewając się, że ujrzy tam niebieski firmament w otoczeniu chmur i słońca, ale zamiast tego była całkowita ciemność. Jakby ktoś nałożył czarną płachtę na cały sufit, jednak to nie był żaden materiał, a przynajmniej nie wyglądało to tak, by sztucznie przysłonięto niebo.
— Zajęło ci to stosunkowo mniej czasu niż innym.
Męski, szorstki głos sprawił, że natychmiast podniosła się na nogi. Przybrała pozycję bojową i zanim spojrzała na tajemniczego nieznajomego, dostrzegła, że nie ma na sobie ubrań, które pamiętała. Kostium podarowany od bogów został zastąpiony czarną, przylegającą sukienką z długimi rękawami i wysokim kołnierzem, a w miejscu jej wygodnych, sportowych butów, pojawiły się wysokie kozaki na płaskim obcasie.
— Co kurwa?
— Niewiastom nie przystoi przeklinać.
Uniosła swój wzrok na postać. Mężczyzna, do którego należał głos, był stary i pomarszczony. Długie, siwe włosy ginęły pod czarnym kapeluszem, a broda sięgała mu do połowy brzucha. Ubranie, które miał na sobie – w czarnym kolorze, bo jakby inaczej – było podziurawione, znoszone i wyglądało tak, jakby przy najmniejszym ruchu miało się rozlecieć. Starzec stał w drewnianej, zniszczonej łodzi i podpierał się o laskę, która była zakończona zwisającą latarenką, a w środku niej znajdywała się czarna świeca.
Czy w tym miejscu nie znają innego koloru jak czarny? Kogoś ewidentnie mocno pojebało.
— Pierdol się, Sarumanie — warknęła, a ten zamrugał oczami w szoku. Przez myśl przeszło jej, że może była zbyt ostra, bo wszystko wskazywało na to, że starzec mógł być jedyną osobą, która mogła jej wyjaśnić to, co się dzieje. Bo jedyne co pamiętała, to że w tym momencie powinna nie żyć. Harrow ranił ją jej własnym sztyletem – co ciągle uważała za cholernie ironiczne – a później Marc i Steven i... Och oni przeżyli i to nie był wymysł mojego umysłu. — Kim jesteś? Co to za miejsce?
— Trochę grzeczniej, laleczko — odpowiedział protekcjonalnym tonem, a w niej od razu coś zawrzało. Była przyzwyczajona do obelg skierowanych w jej stronę przez mężczyzn, którzy nie potrafili zrozumieć, że kobiety też były silne. Ilość razy, kiedy usłyszała, że była pewną siebie suką, albo głupią dziwką, wręcz była nie do zliczenia. Nauczyła się nie brać tego do siebie i nie pozwalać, by takie komentarze wyprowadzały ją z równowagi w trakcie walki. Jednak nigdy nie miała zamiaru ich tolerować.
— Nazwij mnie jeszcze raz w ten sposób, a złamię ci kark.
Mężczyzna zaśmiał się szyderczo i przerwał w połowie, posyłając jej złośliwy uśmiech.
— Twoje magiczne moce tutaj nie działają. Nie możesz nic mi zrobić.
— Tutaj? To znaczy gdzie? — Dopytała się, zakładając ręce na klatce piersiowej. Jednak słowa starca sprawiły, że zyskała jakąś minimalną informację. Zdolności podarowane jej przez bogów nie działały w tym miejscu, a to oznaczało, że mogła liczyć tylko na swoje waleczne umiejętności. — Poza tym ciągle umiem walczyć Panie Jestem Chamski Dla Każdego, A Zwłaszcza Dla Kobiet.
— Witaj na brzegu rzeki Aqueronte — zawołał sztucznie miło, ignorując jej komentarz. — Inaczej w zaświatach. To twój początek drogi, w trakcie której wyjdzie na jaw, czy zasługujesz, by trafić na Pola Elizejskie, czy twoja dusza, jest na tyle niewarta i zasługuje jedynie na wieczne męki w Tartarze.
Mimo wszystko poczuła ciarki na skórze. Do tej pory tylko wysyłała dusze do Tartaru i nie sądziła, że będzie tak blisko niego osobiście. Wiedziała jednak, że bliżej jej było do tego miejsca, niż do Pól Elizejskich.
— A ja jestem...
— Charon — przerwała mu szybko. — Przewoźnik dusz.
— Jednak może nie jesteś na tyle głupia.
Wywróciła oczami, ale pewna siebie i waleczna postawa, którą do tej pory przyjmowała, nagle znikła, gdy zdała sobie sprawę, że faktycznie umarła. Trafiła do zaświatów i nie mogła już liczyć na żaden ratunek. Przez wieczność będzie... Jak to mówił ten przeklęty dziad? Ach tak, będę cierpieć wieczne męki w Tartarze. Brzmi jak dobra zabawa.
— Czyli — zaczęła niepewnie — chcesz mi powiedzieć, że nie żyję, tak?
— Poniekąd.
Jej serce zabiło mocniej.
— Jak to poniekąd? — Zapytała ze zdenerwowaniem. Pokonała odległość, która dzieliła ją od zniszczonej łódki i chwyciła Charona za szmaty, ciągle stojąc na czarnym piasku. — Gadaj, co tutaj się dzieje?
— Radziłbym ci się trochę cofnąć, złotko — poklepał ją swoją pomarszczoną dłonią po ręce, a ona wzdrygnęła się na sam jego dotyk. Spojrzenie, które jej posłał, wcale nie było lepsze – złośliwe, chłodne i wręcz znudzone. Zarya puściła go i cofnęła się o krok. — Pamiętaj, że w tym miejscu, to ja tutaj rządzę.
— Dobrze — warknęła cicho i przybrała na twarz najbardziej wymuszony uśmiech. — Czy w takim wypadku możesz mi powiedzieć, dlaczego tylko poniekąd jestem martwa?
— Od razu lepiej — zauważył ironicznie, a ona powstrzymała się przed wywróceniem oczami. — Grzeczne i wychowane damy od razu, by od tego zaczęły.
Przemilczała jego słowa, domyślając się, że ta rozmowa nie doprowadzi ją do niczego, jeśli ciągle będzie się z nim wykłócać. Tęskniła za czyimś towarzystwem, bo może obecność drugiej osoby, pomogła poradzić jej sobie z Charonem. Jednak była skazana tylko na siebie.
— Żadnego komentarza? — Zdziwił się, a później westchnął ciężko, jakby zawiedziony. — Jesteś poniekąd martwa, bo po pierwsze ciągle o ciebie walczą. Po drugie masz dziewczyno problem, bo ja na pewno nie przewiozę cię za darmo, a nie sądzę, byś posiadała obola. I po trzecie, ciebie to w ogóle tutaj nie powinno być, biorąc pod uwagę twoje pochodzenie.
Chwila, co?
— Co moje pochodzenie ma wspólnego, z tym że tutaj jestem?
Charon zarechotał głośno, a po jej ciele przeszły ciarki na sam ten dźwięk.
— Och, zabawne. Nikt ci nic nie powiedział — oznajmił, ciągle chichocząc. Zmarszczyła brwi i poczuła się nieswojo na samą myśl, że Charon wiedział o niej coś, o czym ona sama nie zdawała sobie sprawy. — Cóż, ja też ci nic nie powiem.
Była pewna, że zaraz szlag jasny ją trafi z tym typem. Wielkie dzięki, Charonie za nic.
— To skoro ciągle o mnie walczą, to chyba jest szansa na to, bym jakoś wróciła do żywych?
— Możliwe — powiedział tajemniczo, drapiąc się po swojej brodzie. — Jednak do tej pory tylko dwóm osobom udało się dostać przed bramy Hadesu i wrócić cało do życia.
Okej, to nie brzmiało zachęcająco.
— Herakles i Orfeusz — wyszeptała cicho, ale przewoźnik doskonale ją usłyszał.
— Jak widzisz, sama elita. Jeden silny jak nikt inny, drugi uzdolniony grajek na lutni. Cokolwiek planujesz, to lepiej to porzuć. Poczekasz ze sto lat, to później cię wsadzę na łódkę i popłyniemy na twój osąd.
Miała wrażenie, że to był jeden chory i nieśmieszny żart. Sam fakt, że tutaj trafiła, był wielkim nieporozumieniem. Powinna po prostu umrzeć, stracić świadomość na zawsze, tak naprawdę cokolwiek, a nie przebywać w jakimś pokrętnym miejscu. Rozumiała jednak dlaczego wszystko tutaj było czarne. W końcu to były klimaty Hadesa i nawet wieki spędzone ze słodką Persefoną nie zmieniły jego charakteru, aż tak bardzo. Nie dawało jej spokoju również, to co Charon powiedział o jej pochodzeniu. Wszystko wskazywało na to, że wiedział o niej coś więcej, ale nawet nie miała zamiaru się go o to pytać, bo sam jej oznajmił, że nic nie powie. I w końcu ta cała podróż, by trafić albo na Pola Elizejskie, albo do Tartaru... Ale skoro ciągle o nią walczą, to może Posejdon ostatecznie zjawił się po nią i wziął na Olimp? I wszyscy mieli nadzieję, że wydobrzeje, bo przecież inaczej, odprawili, by jej odpowiedni pogrzeb i zostawili monetę, by zapłacić Charonowi. Nawet jak bardzo uważała go za dupka, tak rozumiała, że to była jego praca.
Jednak sto lat pałętania się bez sensu, by później trafić na wieczne męki, było ostatnim, co miała zamiar zrobić. Wiedziała, że jej szanse były niewielkie, ale skoro już komuś się udało wrócić z zaświatów, to równie dobrze ona sama może spróbować, to zrobić.
Gorzej już i tak być nie może.
— Nie — odezwała się stanowczo. — Nie będę czekać na twoją łaskę i nie łaskę. Chcę wrócić. Co mam zrobić?
Charon początkowo nie odpowiedział. Obserwował ją uważnie, prześwietlając na wylot, ale ona nie poddała się jego spojrzeniu. Dzielnie się wyprostowała, a pewność siebie wróciła do niej ze zdwojoną siłą. Przewoźnik mógł ją obrażać i być dla niej wredny, ale ona sama znała swoją wartość. I nigdy nie miała zamiaru pozwolić żadnemu mężczyźnie, by myślał, że się go boi albo że może jej uwłaczać. Czy to był bóg, zwykły człowiek, czy chamski staruszek, który od wieków robił to samo.
— Chcesz wrócić? — Zapytał dla pewności, a ona bez wahania skinęła głową. — To walcz ze swoimi demonami.
Wtedy poczuła, jak niewidzialna siła popchnęła ją do przodu. Straciła grunt pod nogami i w ostatniej chwili wyciągnęła ręce do przodu, by nie uderzyć twarzą o kant drewnianej łódki. Jednak nic takiego się nie stało, a ona upadła na płaskie podłoże. Piasek chrzęścił jej pod nogami, nieprzyjemnie wbijając się w kolana i dłonie. Słońce wręcz dusiło swoim gorącem, sprawiając, że jedyne, co miała ochotę zrobić, to wskoczyć do zimnej wody. Uniosła swoje spojrzenie do góry i zdała sobie sprawę, że po czarnej jaskini nie było śladu. Miejsce, w którym się znalazła, było jasne i piaszczyste. Okrągły plac został otoczony murowanymi siedzeniami. Na środku postawiono drewniany słup, a pod nim znalazła się wielka, ukryta klapa, zamknięta na gruby, metalowy łańcuch.
— Znajduję się na pieprzonej, starożytnej arenie — mruknęła do siebie w szoku.
Miała jeszcze większy mętlik w głowie, niż wcześniej. Jedyne, co rozumiała, to że miała walczyć, ale równie dobrze można to było traktować na dwa różne sposoby. Bezpośrednio – miała walczyć o swój powrót, zwłaszcza że znajdywała się na arenie – albo tylko symbolicznie – miała zmierzyć się ze swoimi największymi lękami. Z dwojga złego wolała pierwszą opcję, ale czuła, że to nie było, aż takie proste.
Cisza, która rozbrzmiewała na arenie, była niepokojąca. Nie wiedziała czego, tak naprawdę powinna się spodziewać i fakt, że była praktycznie bezbronna i wystawiona na cel, wcale jej nie pomagał. Rozglądnęła się w poszukiwaniu jakiejś broni, z której ewentualnie mogłaby skorzystać, ale w jej pobliżu nie było nic oprócz piasku. Szczerze słabo widziała swoją wygraną. Wyglądało to trochę tak, jakby miała odgrywać jakąś scenę z Gladiatora tylko, że tam i w czasach, gdy ci faktycznie walczyli na arenie, mieli zapewnioną przynajmniej jakąś broń. Zastanawiała się również nad tym, z czym miało przyjść jej się zmierzyć. Jeśli faktycznie chodziło o walkę z jej demonami, to pierwsze, co przychodziło do głowy, to wszystkie ofiary, którym odbierała życie. Miała ich na sumieniu, nawet jeśli byli najgorszymi zwyrodnialcami na świecie. Jednak nie walczyła tylko z ludźmi, ale również ze stworzeniami, które praktycznie nigdy nie były przyjaźnie nastawione.
Zacisnęła mocno palce u swoich dłoni i później spojrzała do góry w słońce, zdając sobie sprawę z tego, że Charon dokładnie wiedział, na co się pisała. I nie raczył jej nawet nic o tym powiedzieć.
— Jak tylko uda mi się wrócić, możesz być pewien, że na ciebie naskarżę dupku — mruknęła w przestrzeń.
Miała wrażenie, że usłyszała jego głośny rechot, ale szybko o tym zapomniała, gdy łańcuchy na środku areny się poruszyły. Klapa otworzyła się i z głośnym trzaskiem upadła na podłoże. Zarya obserwowała uważnie, co się działo i czekała na to, co wyjdzie z podziemi. Cokolwiek, by to nie było, tak wiedziała, że miała przesrane, nawet jeśli całą siłą woli chciała wygrać i wrócić. Podwinęła sukienkę do góry na wysokość ud, by chociaż w minimalnym stopniu zapewnić sobie lepszą możliwość ruchów, a później zobaczyła, jak z klapy ktoś się wydostał. Młoda dziewczyna była ostatnim, co spodziewała się ujrzeć. Nieznajoma miała na sobie podobny ubiór, co ona, a rozpuszczone włosy okalały jej poszarzałą twarz. Podkrążone oczy i zapadnięte policzki sprawiały, że wyglądała na wyjątkowo wymęczoną i niezdrową. Jednak nawet mimo tego wydawała się piękna na swój sposób. Jednocześnie była zdecydowanie młodsza. Nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat.
— Pamiętasz mnie? — Zapytała oschle, a Zarya nie odpowiedziała, ciągle będąc w zbyt głębokim szoku. Odwróciła swój wzrok od nieznajomej, bo jak bardzo chciała zaprzeczyć i powiedzieć, że nie wie z kim ma do czynienia, tak prawda była zupełnie inna. Nieznajoma, niemal jak zjawa pojawiła się tuż obok i zacisnęła swoje kościste palce na jej policzkach. Zarya nie walczyła i pozwoliła, by dziewczyna uniosła jej głowę tak, by mogła spoglądać jej prosto w oczy. — Pamiętasz mnie, Zaryo Prescott?
Szatynka wzięła głęboki oddech i wypowiedziała na głos imię, które ze wszystkich jej ofiar nawiedzało ją najczęściej.
— Jade — wyszeptała z obawą i niemal, jak na zawołanie wróciły do niej wspomnienia z dnia, w którym ją zabiła.
☾
Wypadek w Grecji ciągle był świeżym tematem wśród jej sąsiadów i wszystkich zainteresowanych. Ona sama czuła się jak wyrzutek, ból w sercu jeszcze nie zdołał zmaleć, a do tego musiała się zmierzyć z faktem, że zaledwie kilka dni wcześniej jakiś czubek wmawiał jej, że był greckim bogiem. Wszystko zwalało się jej na głowę, nie potrafiła poradzić sobie z niczym, a jednak co tydzień odwiedzała grób swojej najlepszej przyjaciółki. Jamilla była dla niej jak siostra od samego początku, wspólnie się wychowały, chodziły do tych samych szkół, a później studiowały. Razem miały być świadkami na swoich ślubach, obserwować, jak zakładają rodziny i wspólnie się zestarzeć. Jednak los był przewrotny, bo Jamilla zginęła w wypadku, a Zarya ciągle żyła. Uważała to za swoje przekleństwo, a już na pewno w momencie, gdy Jade – dziewczyna Jamilli – postanowiła ją śledzić. W ciągu tego czasu rozmawiały ze sobą tylko raz i gdy Zarya usłyszała, że Jamilla zginęła przez nią, w żaden sposób się z nią nie kontaktowała.
Tamtego dnia chciała jedynie wrócić spokojnie do domu. Było późno, ale uważała, że to była najlepsza pora na spacer. Nikt nie zawracał jej głowy ani wytykał palcami. Jade wykorzystała ten moment, gdy były same na środku ciemnej ulicy i złapała ją za rękę. To wyrwało ją z przemyśleń, a kiedy stanęła twarzą w twarz z młodszą dziewczyną, była ewidentnie zaniepokojona.
— Jade? Co się dzieje?
— Zabiłaś ją — warknęła dziewczyna, zaciskając mocniej palce na ręce Zaryi. — To ty powinnaś umrzeć, nie ona!
— Ja... To był wypadek — zaczęła niepewnie. — Ja też za nią tęsknię i wierz mi, gdybym mogła cofnąć czas, to zrobiłabym wszystko, by przeżyła.
— Ale ona nie żyje! — Krzyknęła głośno Jade. Jej głowa poruszała się nerwowo, oczy były podkrążone i Zarya po raz pierwszy widziała ją w takim stanie. Nie była tylko zrozpaczona, ale zdawała się również być szalona. I obawiała się, do czego mogła być zdolna. — Nie żyje, a ty tak. Przecież ty nawet nie umiesz pływać. A Jamilla? Ona była w tym wyśmienita! Więc jak, powiedz mi jak, to możliwe, że ona nie żyje?!
— Jade...
— Zabiłaś ich. To wszystko twoja wina! To ty wymyśliłaś te przeklęte wakacje w Grecji... To ty wszystko spowodowałaś! Wszyscy uważają, że zwariowałam, obwiniając ciebie za to, ale doskonale wiem, że to tylko twoja gra. Udajesz, jak to bardzo cię rusza, jak załamana jesteś, a prawda jest taka, że nie masz żadnych wyrzutów sumienia. Żadnych! A policja nawet nic ci nie zrobiła. Nic!
— Rozumiem, że jesteś zrozpaczona, ale wydaje mi się, że powinnaś wrócić do domu. Jeśli chcesz, mogę odprowadzić cię do domu i...
— NIE! — Przerwała jej, głośnym krzykiem. Jej palce zacisnęły się jeszcze mocniej na ramieniu Zaryi, a ona sama była pewna, że jutro w tym miejscu będzie mieć siniaki. Próbowała się wyrwać z uścisku, ale o dziwo młodsza dziewczyna była wyjątkowo silna i nie dawała za wygraną. — Nikt dzisiaj nie wróci do domu. Ani ty, ani ja. Musisz zapłacić za to, co zrobiłaś.
— Nic nie zrobiłam! — Zawołała w końcu, wyprowadzona z równowagi. Szarpnęła się mocniej, tak że udało jej się popchnąć Jade do tyłu, a ta upadła na kamienistą posadzkę. Spojrzała na nią z dołu, a Zarya schowała dłonie do kieszeni i wzięła głęboki oddech. — Wiem, że chciałabyś, by to Jamilla teraz tutaj była. I ja także! Nie mam bladego pojęcia, jak to się stało, że przeżyłam. Może ktoś mnie wyciągnął, albo stał się cud. Nie wiem, nie pamiętam nic od momentu, w którym wpadliśmy do tej przeklętej wody, a później obudziłam się na brzegu, gdy zabierała mnie karetka. Była moją najlepszą przyjaciółką i nigdy nie zrobiłabym jej krzywdy. Nigdy.
Jade nie odpowiedziała, ale spoglądała na nią z czystą nienawiścią w oczach. Zarya nie chciała dalej się kłócić. Utkwiła ostatni raz swój wzrok w dziewczynie, pokręciła głową i odwróciła się z zamiarem odejścia z tego miejsca, ale później... BANG! Odgłos wystrzeliwanej broni sprawił, że zamarła w miejscu. Pierwszy raz słyszała coś takiego na żywo. Dźwięk szumiał jej w uszach, a ona sama nie potrafiła zrobić, nawet najmniejszego kroku. Po raz pierwszy była tak przerażona w swoim życiu i miała wrażenie, że Jade faktycznie chciała ją zabić. Nie miała bladego pojęcia, skąd wzięła broń, ale to było najmniejsze zmartwienie. Największy problem był taki, że celowała w nią, a ona czuła na plecach, jak lufa broni nieprzyjemnie wbija się w jej kręgosłup.
— Odwróć się! NATYCHMIAST! — zażądała Jade i Zarya bez słowa się jej posłuchała. Uniosła do góry swoje ręce i bardzo powoli odwróciła się twarzą do drugiej dziewczyny. Przełknęła głośno ślinę, gdy jej wzrok zatrzymał się na broni. — Najpierw zabiję cię, a później siebie.
— Jade, proszę cię — zaczęła Zarya, ale szybko została uciszona, gdy dziewczyna uniosła pistolet nad głowę i strzeliła do góry. Później ponownie wycelowała nim w Prescott.
— Myślisz, że jesteś taką dobrą aktorką i oszukasz wszystkich? Przejrzałam cię, Prescott. Zawsze jej zazdrościłaś, zawsze. Była od ciebie lepsza we wszystkim, ładniejsza, rodzice kochali ją całym sercem, a nie tak jak ciebie. Nie była w niczym ograniczona, mogła się spełniać i miała przed sobą całą przyszłość. A ty? Jesteś nikim! Nie masz nic do zaoferowania. Skończysz tak jak twoja matka, niekochana przez nikogo i samotna.
Zarya nie powstrzymywała płynących po policzkach łez. Słowa, które słyszała, za bardzo ją raniły, a pokaleczone serce, które jeszcze się nie zagoiło po śmierci najlepszej przyjaciółki, zaczęło krwawić na nowo. Wiedziała, że Jade była wściekła i zrozpaczona, ale nic nie tłumaczyło, tak bezwzględnych słów, które nigdy nie były prawdą.
— To nie prawda — pokręciła głową. — Nigdy tak to nie wyglądało, nigdy. Zawsze kochałam ją jak siostrę. Tylko to się liczyło.
Jade zaśmiała się ironicznie.
— Nie ma to już żadnego znaczenia — odsunęła się w tył, nie przestając celować w Zaryę. Jej ręka poruszała się między różnymi partiami ciała, zastanawiając się na głos, gdzie powinna strzelić. — Myślisz, że serce będzie dobre? Chociaż to chyba za szybka śmierć dla ciebie. Może głowa? Twoja matka na pewno przejdzie traumę, jak zobaczy dziurę między twoimi oczami.
— Jade — wyszeptała cicho. — Jade, proszę cię. To niczego nie zmieni, nie przywróci jej do życia.
— Nie — zgodziła się. — Ale sprawi, że ty umrzesz i sprawiedliwości stanie się zadość.
Dziewczyna zatrzymała swoją dłoń na wysokości serca Zaryi i położyła palec na spuście. Wtedy też Prescott poczuła, jak instynkt do przetrwania bierze nad nią górę. Nie wiedziała, skąd posiadała wiedzę o tym, co powinna zrobić – może mimo wszystko ciągle chciała żyć i umieranie w ciemnym zaułku nie było dla niej, albo taka była jej reakcja na strach. Położyła swoje dłonie na lufie i odsunęła ją od swojego ciała. Jade była ewidentnie zaskoczona takim ruchem i nieświadomie nacisnęła na spust, wystrzeliwując kulę w boczną ścianę. Zaczęły się szarpać i napierać jedna na drugą. Broń ciągle znajdywała się niebezpiecznie między nimi i to była tylko kwestia czasu, aż któraś z nich niepostrzeżenie strzeli po raz kolejny. Zarya robiła wszystko, co mogła, by powstrzymać Jade. Nie życzyła jej źle, chciała ją jedynie w jakiś sposób obezwładnić, a później może porozmawiać i przekonać ją, że to, co chciała zrobić, nie miało żadnego sensu. Jamilla by tego nie chciała, a ich rodzice tylko dodatkowo, by cierpieli. Jednak druga nie odpuszczała. Z całą siłą i zawziętością walczyły ze sobą, próbując przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
W końcu udało jej się odsunąć od siebie broń, tak że lufa była skierowana w drugą stronę. Widząc, że sytuacja robi się coraz bardziej niebezpieczna, niemal natychmiast zaprzestała dalszej szamotaniny z Jade, jednak ta była zawzięta. Poruszyła się do przodu, zaciskając mocniej palce na pistolecie i to była chwila, kiedy ponownie rozległ się odgłos strzału. Zarya zamarła i mechanicznie dotknęła ręką swojego brzucha, by sprawdzić, czy może jednak nie miała pecha i nie została postrzelona. Jednak nic jej nie było, a kiedy spojrzała na Jade, zobaczyła jak ta zamarła w bezruchu. Z jej dłoni wypadła broni, a ona straciła równowagę i upadła na kamienną posadzkę.
— Hej, Jade, trzymaj się — powiedziała natychmiast Zarya, kucając przy niej. Spojrzała na ciało drugiej dziewczyny i niemal od razu zobaczyła czerwoną plamę na ubraniu w miejscu klatki piersiowej, która powiększała się z każdą sekundą. Przycisnęła dłonie do krwawiącej rany i czuła, jak ciepła ciecz przepływa przez jej palce. — Wszystko będzie dobrze, to nic takiego.
— To... twoja... wina — oznajmiła z trudem Jade. Z jej ust wypłynęła krew, a później jej ciało całkowicie zamarło.
☾
Zarya otworzyła oczy, nieświadoma nawet tego, że je zamknęła. Po jej policzkach spływały słone łzy i miała problem z poprawnym oddychaniem. Uścisk zjawy nie pomagał, ale nie mogła mieć żadnych pretensji. Ostatecznie, to ona była odpowiedzialna za jej śmierć. Jade była tylko zrozpaczona, a przede wszystkim całkowicie niewinna. I nie mogła znieść myśli, że pierwszą osobą, którą zabiła od momentu spotkania Posejdona i wyjawienia jej prawdy, była właśnie ona. Nie zrobiła nic złego, ciągle powinna żyć, a ona odebrała jej życie – zrobiła coś, wbrew temu, za co miała odpowiadać, coś, co nie było zgodne z jej wierzeniami.
Twarz Jade nawiedzała ja najczęściej w koszmarach. Bo jak bardzo mogła przyzwyczaić się do tego, co robiła i uważać, że taki był jej los, tak nigdy nie mogła pogodzić się z tym, co zrobiła. Nawet jeśli to nie ona sama pociągnęła za spust.
— Przepraszam — zapłakała głośno, opierając dłonie na ręce zjawy. — Nie chciałam tego. To był wypadek.
Nie była pewna, czy miała tylko na myśli tamten pamiętny wieczór, czy również, to co spotkało ją w Grecji. Oba wydarzenia były tragiczne i w pewien sposób, to właśnie one doprowadziły do tego, że później wypełniała wolę olimpijczyków. Wypadek sprawił, że Posejdon ją wybrał i uratował, a śmierć Jade spowodowała, że w jakiś sposób musiała odkupić to, co zrobiła. I jeśli chociaż w najmniejszym stopniu miała uciszyć swoje wyrzuty sumienia, poprzez zabijanie najgorszych kanalii na ziemi, miała zamiar to zrobić.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy sama przywołała Posejdona, a on od razu się zjawił. Nie komentował, nie oceniał, ani nie pytał, co się dokładnie stało. Po prostu był obok, wspierał ją, a przede wszystkim pomógł zatuszować całą sytuację.
— Wiem — odezwała się po jakimś czasie Jade.
Zjawa puściła jej szyję, a ona upadła na kolana z płaczem. Kręciła głową na boki i schowała twarz w swoje dłonie, ciągle szepcząc ciche „przepraszam" i „to był wypadek". Wiedziała, że tym razem próbowała samą siebie o tym przekonać, bo jak bardzo odpierała to od swojego umysłu, tak podświadomie wierzyła, że Jade miała rację. To była jej wina. To przez nią, to wszystko się wydarzyło.
— Nie płacz, Zarya — zjawa położyła rękę na jej głowie. — Tak się miało po prostu stać. Nikt nie mógł tego przewidzieć. To był tylko wypadek, a te zdarzają się każdego dnia.
Uniosła swoje załzawione spojrzenie do góry i kiedy miała się odezwać, poczuła po raz kolejny, jak napiera na nią niewidzialna siła. Tym razem zaczęła wciągać ją w dół. Ostatni raz zobaczyła Jade, która teraz wyglądała o wiele lepiej, niż wcześniej. Czarne ubranie zniknęło, zastąpione przepiękną białą, grecką sukienką. Na twarzy widniał szczęśliwy uśmiech, a włosy błyszczały pod wpływem promieni słonecznych. Później jasny, piaszczysty teren został zastąpiony wodą, która otaczała ją z każdej strony.
Z każdą sekundą spadała coraz niżej, ale o dziwo nie miała problemów z oddychaniem. Wiedziała jedynie, że była pod wodą – wielkim, głęboki zbiornikiem – które były jej największą słabością. Powoli zaczynała dochodzić do tego, co miał na myśli Charon, mówiąc jej, że ma walczyć ze swoimi demonami. To wcale nie chodziło o prawdziwą walkę, a o lęki i wydarzenia, które odbiły największe piętno na jej życiu. Dlatego w jednej chwili zrozumiała, gdzie się znajduje, a utwierdziła się w tym, gdy tylko zobaczyła znajomy samochód, który powoli się zanurzał. W środku znalazła się trójka przyjaciół, z którymi była w Grecji i ona sama. Każdy próbował w jakiś sposób się uwolnić, jednak żywioł był nieprzezwyciężony i w końcu stracili przytomność.
Zarya nie potrafiła oderwać wzroku od swojej nieprzytomnej, młodszej postaci, a kiedy spojrzała na pozostałą trójkę, przez chwilę miała wrażenie, jakby żaden czas nie minął od tego wydarzenia. Jakby nic złego się nie stało, a ona miała zaraz zobaczyć, jak wszyscy odzyskują przytomność i wspólnie spędzają czas. Ale to było tylko jej marzenie. Trójka jej najbliższych przyjaciół nie żyła od lat i w końcu powinna się z tym pogodzić. Jednak to nie było takie proste, gdy była jedyną osobą, która przeżyła i ciągle tak naprawdę nie rozumiała, dlaczego to ją wybrał Posejdon. Przez cały ten czas nie miała na tyle odwagi, by zapytać go o to wprost, ale czuła, że jeśli tylko uda jej się wrócić do żywych, tak w końcu to zrobi.
Woda wzburzyła się, ryby zaczęły nerwowo przepływać, aż kilka metrów dalej rozbłysło złote światło. Potrafiła wyczuć zwiększone działanie magii, a później pojawiła się znajoma sylwetka. Posejdon wyglądał dokładnie tak samo, jak go zapamiętała, chociaż miała wrażenie, że na jego twarzy dostrzegła wyjątkowe zaniepokojenie i... strach? Przez lata, gdy go znała, takie emocje u niego były czymś nowym. Przeważnie podchodził do wszystkiego z charakterystyczną dla siebie pewnością i zdecydowaniem, a jeśli już czymś się martwił, tak starał się to przykrywać swoimi ironicznymi komentarzami, a czasem nawet i żartami. Oczywiście nie raz udawało jej się dostrzec, że widocznie coś go przejmowało, ale nigdy nie przyznawał się do tego otwarcie i potrafił panować nad swoimi emocjami.
Posejdon bez żadnej chwili zastanowienia podpłyną do topiącego się samochodu, a później pociągnął za klamkę drzwiczek od strony, gdzie siedziała jej młodsza wersja i z łatwością je otworzył. Siła w jego działaniu sprawiła, że drzwiczki wyrwały się z zawiasów, a on odrzucił je dalej i po chwili zniknęły w całkowitej ciemności dna. Nawet nie spojrzał na pozostałą trójkę i nie sprawdził, czy jeszcze żyją. Od razu wyzwolił Zaryę z pasów bezpieczeństwa, chwycił w swoje ręce i odpłynął do góry.
W tym samym momencie niewidzialna siła pociągnęła ją tą samą drogą. Wynurzyła się z jeziora i ociekając wodą, stała na brzegu, gdzie znajdywał się już Posejdon i jej młodsza wersja. Bóg nerwowo sprawdzał wszystkie funkcje życiowe dziewczyny, aż zaklną głośno, gdy widać było, że nie oddychała. Przyłożył obie ręce do jej klatki piersiowej i po kilku, wypowiedzianych do siebie greckich słowach, spod jego dłoni wydobyły się złote iskry.
— No dalej, Zarya — odezwał się, dokładnie obserwując jej nieprzytomną sylwetkę.
Prawdziwa Zarya sama przyglądała się całej tej scenie i nagle naszła ją myśl, że nie bez powodu to właśnie ją uratował. Przejmował się tylko nią, ale to, co najbardziej ją zaskoczyło, to że już w tym momencie znał jej imię. Gdy spotkała go po raz pierwszy i spytała, skąd je znał, tak oznajmił, że miał swoje źródła. Dlaczego, więc wiedział je już w momencie wypadku?
Jednak później Posejdon ponownie się odezwał, a ona usłyszała go bardzo wyraźnie i nie było żadnej wątpliwości co do tego, by się przesłyszała.
— Twoja matka mnie zabije, jeśli coś ci się stanie, moja córko.
Sceneria znowu się zmieniła, zanim w ogóle zdążyła przeanalizować to, czego była światkiem. Grecja zmieniła się na wyjątkowo znajome ściany jej rodzinnego domu w Nottingham, ale wszystko wyglądało inaczej. Rozpoznawała to miejsce, mimo tego miała wrażenie jakby po raz pierwszy w nim była. Salon, w którym się znalazła, był pusty poza kilkunastoma kartonami. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś dopiero się wprowadzał, ale to oznaczałoby, że znalazła się w czasach, gdy jej samej jeszcze nie było na świecie. Nie jednokrotnie słyszała o tym od swojej matki, że wprowadzili się do tego domu, na krótko przed jej narodzinami.
— Co tutaj się dzieje? — Wymruczała do siebie w głębokim szoku, a później usłyszała wesołe głosy i śmiechy, dochodzące z pokoju obok.
Bez zastanowienia ruszyła, tak dobrze znanym korytarzem i zatrzymała się w przejściu, które prowadziło do jej sypialni. Przynajmniej, tak określała pokój, w którym się znalazła, bo to w nim się wychowywała, chowała przed własnym bratem i spędziła większość życia. Jednak teraz pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej. Było surowo urządzone, a tak naprawdę poza białą kołyską dla dziecka, drewnianą komodą i bujanym fotelem nie znajdywało się nic innego. W pokoju ciągle unosił się zapach farby po malowaniu, a na jednej ze ścian można było dostrzec malunki w kształcie zwierząt morskich – od najprostszych złotych rybek, przez orki, foki, żółwie i rozgwiazdy, aż w końcu po jej ulubione delfiny. Rysunki znajdujące się na ścianie od najmłodszych lat potrafiły ją uspokoić, do tego stopnia, że nigdy się ich nie pozbyła. Teraz były zdecydowanie postarzałe i mniej kolorowe, jak na początku, ale ciągle oddziaływały na nią tak samo.
Spojrzała na drugą stronę pokoju, a tam dostrzegła swoją matkę. Kobieta wyglądała praktycznie tak samo, jak ją zapamiętała. Jej ciemne włosy kaskadą opadały na plecy, brązowe oczy błyszczały, a swoje dłonie trzymała na widocznie, zaokrąglonym brzuchu. Jednak to, co najbardziej ją zaszokowało – i jednocześnie sprawiło, że powoli zaczynała rozumieć to, czego była świadkiem – była obecność Posejdona. Bóg obejmował ciężarną kobietę i spoglądał na nią z największą miłością wypisaną w jego oczach. Kobieta zarumieniła się pod intensywnością spojrzenia, ale na jej ustach widniał radosny uśmiech i Zarya wiedziała, że nigdy nie widziała swojej matki, aż tak szeroko uśmiechniętą i po prostu szczęśliwą.
— Powinniśmy pomyśleć nad imieniem — oznajmił z podekscytowaniem Posejdon, delikatnie głaszcząc kobietę po jej ciężarnym brzuchu. — Najlepiej i dla chłopca i dla dziewczynki, bo uparłaś się, by dowiedzieć się dopiero przy porodzie.
Jej matka zaśmiała się perliście, odchylając głowę do tyłu.
— Chcę, by to była niespodzianka — odpowiedziała wesoło. — Poza tym, mój drogi sam się na to zgodziłeś. Chociaż teraz obydwoje z Thomasem ciągle mi to wypominacie.
— Cóż, to tylko twój syn nie może się zdecydować, czy woli mieć brata, czy siostrę.
— Rozmawiałeś z nim o tym? — Zdziwiła się kobieta, marszcząc brwi.
— Tak — skinął głową, a później położył wolną dłoń na policzku kobiety. — Thomas może nie być moim biologicznym synem, ale wiesz, że kocham go tak, jakby nim był, zgadza się?
— Wiem — pocałowała go szybko. — Nie masz pojęcia, jaka jestem przy tobie szczęśliwa. Wreszcie mam wrażenie, że po tym wszystkim życie powoli zaczyna się układać i nie pragnę niczego innego, jak spędzić je u twojego boku, Posejdonie.
— Mario, moja ukochana. Sprawiasz, że chcę być lepszy dla ciebie i dla naszego dziecka.
— Jesteś — kobieta złapała jego twarz w swoje dłonie i uniosła do góry, tak że ich spojrzenia się spotkały. — Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Kocham cię i wiem, że wszystko się ułoży. Wiem, że będziemy szczęśliwi.
Bóg uśmiechnął się, ale jego uśmiech szybko zszedł z twarzy. Chwycił ręce swojej ukochanej we własne dłonie, a później złożył na każdej z nich delikatny pocałunek i zamknął w swoim uścisku. Pochylił się nad kobietą, aż w końcu ich czoła zetknęły się ze sobą.
— Jeśli Zeus się dowie, to...
— Co może nam zrobić? — Przerwała ostro Maria, a ton jej głosu wskazywał na to, że nie ma przychylnej opinii o najważniejszym z olimpijczyków. — Zniszczył życie mojej matki, zniszczył nasze życia Posejdonie i nie pozwolę, by zbliżył się do naszego dziecka, nawet na krok. Mógł odebrać mi wszystkie zdolności, które po nim odziedziczyłam, ale ciągle jestem w połowie boginią i jeśli będzie trzeba, to będę z nim walczyć.
Zarya nie wierzyła w to, co słyszy. Czuła jak zaczęło kręcić się jej w głowie i musiała złapać się ściany, by nie upaść. Decydując się na walkę o powrót do życia, nie sądziła, że będzie musiała się zmierzyć z tajemnicami, którymi owiane było całe jej życie. Teraz doskonale rozumiała słowa Charona, zresztą Khonshu też nie raz wspominał jej, że było w niej coś wyjątkowego. W tym momencie wiedziała, dlaczego obydwoje tak mówili. Wyczuwali w niej to, że nie była tylko człowiekiem, który walczył w imieniu greckich bogów.
Wyczuwali to, że była...boginią.
A przynajmniej w jakiejś części.
Jednak nie rozumiała powiązania jej matki z Zeusem. Była jego córką? Przecież nie raz słyszała od Ateny, że on sam wieki temu zakazał związków bogów z ludźmi. Dlaczego, więc sam złamał swoje słowa? I co oznaczało, że zniszczył życie jej matki i Posejdona? Przez cały ten czas wydawało jej się, że ta dwójka bogów była raczej w dobrych kontaktach. Wolała nawet nie myśleć o tym, że Zeus i Posejdon byli właściwie braćmi, a sam bóg mórz miał romans z córką swojego brata, chociaż jeśli spojrzałoby się na mitologię grecką, tak nie byłoby to żadnym zaskoczeniem. I poza tym, jak doszło do tego, że Maria i Posejdon byli razem, a przede wszystkim się zakochali w sobie? Bo jeśli w jej głowie istniało wiele pytań, na które nie potrafiła odpowiedzieć, tak tego jednego była pewna. Obydwoje się kochali szczerą i głęboką miłością.
— Obronię was — zapewnił Posejdon, a Zarya na nowo zwróciła swoją uwagę na to, co działo się przed jej oczami. — Nie pozwolę nikomu zrobić wam krzywdy. Mój nieszczęsny brat i twój przeklęty ojciec nie dotknie naszego dziecka w żaden sposób. Jeśli tak się stanie, to zabiję go osobiście. Obiecuję ci to. Ze mną zawsze będziecie bezpieczni.
— Dlatego, tak bardzo się od niego różnisz. Zależy ci na losie bliskich i tych, którzy sami nie potrafiliby się obronić.
Posejdon nie odpowiedział. Objął Marię w pasie, a później pocałował ją w czoło. Następnie jego wargi zsunęły się na jej skroń, policzek i nos, aż w końcu wylądowały na jej delikatnie rozwartych ustach. Maria wplotła palce w jego brązowe włosy, przyciągając go tak blisko, jak tylko była w stanie i całkowicie oddając się pocałunkowi. To było niespotykane wydarzenie i Zarya tylko utwierdzała się w tym, że oni naprawdę musieli się kochać. Może taki mały gest nie mógł świadczyć za wiele, ale ich postawa względem siebie, słowa, które wypowiadali, odzwierciedlały wszystko to, co do siebie czuli.
Ich moment nie trwał długo, gdy w pomieszczeniu niespodziewanie pojawiła się złota kula. Doskonale wiedziała, co to oznacza, bo tylko jeden olimpijczyk przemieszał się w ten sposób. Zarya wiedziała, że obecność Zeusa nie mogła być przypadkowa i nie zwiastowała niczego dobrego, ale zanim zdążyła go zobaczyć, jedyne co dostrzegła to jego złoty piorun, a później znajoma siła zaczęła ciągnąć ją do tyłu.
—NIE! — Krzyknęła głośno i wyciągnęła rękę do przodu, tak jakby to miało pozwolić jej zostać w tym miejscu.
Wtedy białe, nieskazitelne światło, całkowicie ją oślepiło.
\‥☾‥/
A/N:
plot twist, welcome!
a serio, ktoś podejrzewał?
do końca zostały tylko 3 rozdziały! 😱
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top