19. thank god, you're alive

ZARYA MIAŁA WRAŻENIE, JAKBY SERCE MIAŁO ZARAZ WYRWAĆ SIĘ Z JEJ KLATKI PIERSIOWEJ.

Pochylając się nad nieprzytomnym Marciem i Stevenem, nie miała bladego pojęcia, co robić. Layla, która klęczała po drugiej stronie mężczyzny, była równie bezsilna i żadne nawoływania nie pomagały. Prescott miała łzy w oczach, a kiedy pojedyncze krople zaczęły spływać po jej policzkach, od razu otarła je wierzchem dłoni. Miała w nosie, co Layla mogłaby o niej pomyśleć, jedyne czego nie chciała, by łzy kompletnie zamazały jej pole widzenia.

— Zarya? ZARYA! — Layla zawołała, a dziewczyna spojrzała na nią, niemal mechanicznie. — Musimy sprawdzić ich tętno.

Wiedziała, że El-Faouly ma rację. Podziwiała ją jednak za to, że potrafiła zachować zimną krew w takiej sytuacji. Widać było, że się martwiła, ale mimo tego bez problemu mogła trzeźwo myśleć, gdy ona sama pozwalała na to, by emocje wzięły nad nią górę. Nigdy nie narzekała na to, że reagowała na wszystko wyjątkowo emocjonalnie, zawsze wtedy miała wrażenie, że to sprawiało, że była stuprocentowym człowiekiem. Czuła wszystko, co tylko mogła, czasami nawet miała wrażenie, że o wiele mocniej, niż inni. Jednak teraz oddałaby wszystko, by być całkowicie nie czułą, żeby nie kierować się sercem, a rozumem i postępować rozsądnie, tak jak powinna.

— Nie mogę... To się nie dzieje naprawdę.

Była jak sparaliżowana. Nie była w stanie się ruszyć, a co dopiero sprawdzić, czy Steven i Marc ciągle oddychają. Zwykłe sprawdzenie pulsu było dla niej niczym czekanie na wyrok. Wiedziała zbyt dobrze, co wiązało się ze stratą bliskich osób. Przeżywał to do tej pory, ciągle obwiniając siebie za to, że ona przeżyła. I chociaż nie znała na tyle dobrze, ani Marca, ani Stevena, tak zależało jej na nich. Nie chciała, by cokolwiek złego im się przytrafiło, dlatego nie potrafiła sprawdzić, czy ich serce ciągle bije. Gdyby przyłożyła rękę do ich szyi i okazałoby się, że ich puls, jest niewyczuwalny... Nie miała bladego pojęcia, co by zrobiła. Nie chciała przechodzić przez coś takiego drugi raz, nie mogła. Ich starta właśnie z tym, by się wiązała.

Bólem, wyrzutami sumienia i obwinianiem siebie do końca życia.

— Zarya! — Layla zawołała ponownie i chociaż nie potrafiła się skupić na tym, co się dzieje, w końcu udało jej się w jakiś sposób wrócić do rzeczywistości.

Zarya uniosła drżącą rękę do góry i niepewnie przyłożyła ją do szyi bruneta. Druga znajdywała się na jego klatce piersiowej, w miejscu, gdzie było serce, próbując wyczuć, czy ono bije. Minęła sekunda, dwie i kiedy miała wrażenie, że udało jej się coś wyczuć, usłyszała świergot silnika, który stawał się coraz głośniejszy. Layla również to zauważyła, a kiedy uniosła głowę do góry przeklęła głośno.

— Cholera, śledzili nas. Musimy się schować, teraz!

El-Faouly złapała młodszą dziewczynę za rękę, ale Zarya szybko się wyszarpała.

— Chcesz go tak zostawić? Nie możemy!

— W tym momencie nie jesteśmy w stanie im pomóc — powiedziała ze zdenerwowaniem. —Nie, gdy same zaraz będziemy martwe.

To był argument, z którym nie było jak dyskutować. Spojrzała ostatni raz na nieprzytomnego bruneta, a później uniosła swój wzrok do góry, gdzie zobaczyła, że wroga terenówka, znajdywała się coraz bliżej nich. Wtedy też zaczęto do nich strzelać i obie natychmiast skuliły się na piasku, by w minimalnym stopniu uchronić się przed kulami. Zarya chwyciła Stevena za ubranie, próbując go w jakiś sposób przetransportować dalej. Layla bez słowa jej pomogła, łapiąc go po drugiej stronie. Obie jednak miały ograniczone zdolności, bo mężczyzna, nawet dla nich dwóch był zbyt ciężki, a odgłos strzałów w ich stronę był kolejną przeciwnością.

W końcu jednak obie przewróciły się na piasek, tuż przy brzegu zejścia ze wzgórza i cała trójka przeturlała się na sam dół. Zarya poczuła, jak w trakcie spadania, piasek wpadł jej do oczu i teraz nieprzyjemnie ją szczypał. Nie miała jednak czasu, by cokolwiek z tym zrobić, kiedy Layla złapała ją za rękę i biegiem ruszyły do ich własnego samochodu. Bolało ją serce na samą myśl, że zostawiła Marca i Stevena nieprzytomnych, na środku pustyni, gdzie byli wystawieni niemal od razu na zagrożenie. Jednak wiedziała, że Layla miała rację. Nie były w stanie nic zrobić, tym bardziej im pomóc, jeśli same miały być martwe.

Ciężarówka, która ich śledziła, zjawiła się niemal natychmiast, oświetlając teren swoimi jasnymi światłami. Zarya po omacku odnalazła tylne wejście do samochodu, a później najciszej, jak umiała, otworzyła drzwi i razem z Laylą położyła się w środku, tak płasko, jak to tylko możliwe. Przyciągnęła nogi do siebie, a później spojrzała na kobietę, której twarz znajdywała się dosłownie kilka centymetrów od jej.

— Jaki mamy plan? — Zapytała cicho, w tym samym czasie słysząc, jak osoby w ciężarówce krzyczały coś do siebie po arabsku.

— Nie możesz powtórzyć tego, swojego magicznego działania, co u Mogarta, co nie?

Pokręciła głową.

— Tylko jeśli chcesz mieć dwa nieprzytomne ciała.

— Czyli czas na plan B.

— Plan B? Co masz na myśli plan B?

— Zauważyłaś, że ich terenówka, jest cała napakowana amunicją? — Zarya skinęła głową, chociaż nie była do końca pewna tego, co wcześniej widziała, zwłaszcza przez piasek w oczach. Ufała jednak Layli. — Trzeba tylko sprawić, by doszło do wybuchu. Flary masz obok siebie.

Spojrzała w bok i faktycznie tuż przy jej nogach znalazł się cały zestaw rac. Sięgnęła po futerał, starając się w żaden sposób nie podnieść i wykonywać tylko najmniejszą ilość ruchów. W końcu trzymała czerwone opakowanie w dłoniach, rozsunęła zamek i skierowała rakiety w stronę drugiej kobiety.

— Ja odwrócę ich uwagę, a ty ich załatwisz — zadecydowała El-Faouly, wyciągając racę z pokrowca.

— Och, nie zgadzam się — Zarya pokręciła głową. — Mogą cię trafić i zranić. Jak dostaniesz, to będziesz ranna, a mój kostium mnie ochroni. Nic mi nie grozi Layla i wiesz dobrze, że tak jest.

Kobieta westchnęła ciężko.

— Chyba nigdy nie zrozumiem tej waszej współpracy z bogami — mruknęła cicho. — Dobra, ale lepiej, żeby było, tak jak mówisz. Lubię cię i naprawdę nie chcę, by coś ci się stało.

— Cóż... To działa we dwie strony, bo też cię lubię.

Prescott nie czekała na żadną odpowiedź, ale zauważyła, jak na twarzy Layli pojawił się delikatny uśmiech. Przekręciła swój wisiorek, a już po chwili na jej ciele zmaterializował się strój. Wzięła jedną flarę do ręki, Layla drugą i obie z powrotem wyszły na ciemną pustynię. Zarya stanęła obok samochodu, gdy druga kobieta od razu schowała się z tyłu. Zacisnęła mocniej palce na flarze, a później odpaliła i uniosła do góry, wymachując nią na boki.

— Ej, dupki! — Zawołała głośno.

Osoby w samochodzie, znowu zaczęły do siebie krzyczeć po arabsku, a później odwrócili auto i z szybką prędkością, jechali w jej stronę. Stała tam, dopóki nie zaczęli do niej strzelać. Zarya przeturlała się pod terenówką na drugą stronę, gdzie Layla odpaliła swoją racę. Kobieta wyszła ze swojej kryjówki, a później rzuciła flarą, trafiając idealnie w skład amunicji na samochodzie. Pod wpływem ognia wszystko zaczęło się palić i wybuchać. Jedyne, co było przez chwilę słuchać to odgłos, niczym odpalane fajerwerki, głośne jęki mężczyzn, aż w końcu całkowita cisza.

Podniosła się szybko ze swojego miejsca i oparła o maskę samochodu z przodu, obserwując wszystko to, co się wydarzyło. Zniszczona terenówka stała kilka metrów dalej, ciągle się dopalając, a obok niej na piasku leżały dwa martwe ciała.

— O mój... — westchnęła ciężko i przyłożyła policzek do zimnego metalu. Wzięła kilka głębokich oddechów, gdy magia, którą był naładowany jej kostium, zaczęła mocniej działać. Wtedy też cała adrenalina się z niej ulotniła, a ona poczuła niespodziewany ból w swoim prawym ramieniu. Przyłożyła do niego dłoń, a później kiedy uniosła ją na wysokość swoich oczu, zobaczyła między palcami lepką, czerwoną krew. — Och. I wszystko jasne.

Długo jednak nie rozmyślała o swojej ranie, bo usłyszała zmęczony głos Layli.

— No co?

Zarya uniosła swoje spojrzenie do góry na kobietę, ale nie była ona jedyną osobą, którą dojrzała. Obok niej, w odstępie zaledwie kilku kroków stał Steven. Zdecydowanie zdezorientowany i rozczochrany, ale jak najbardziej żywy. Miała wrażenie, że nigdy wcześniej nie czuła się, aż tak szczęśliwa. Jej serce biło niezwykle szybko, krew pulsowała w żyłach i nagle wszystko straciło większy sens. Wydawało jej się, że jakiś ciężar spadł z niej, uwalniając ją od wszelkich, złych i negatywnych emocji. Nie mogła oderwać swojego wzroku od bruneta, tak jakby bała się, że jeśli to zrobi, to wszystko okaże się tylko zbyt pięknym snem. Jednak, gdy dokładnie go obserwowała – kiedy potrafiła dojrzeć ciemny kolor jego włosów, błyszczące oczy i nieśmiały uśmiech na twarzy – zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy w całym swoim życiu była, aż tak przerażona tym, że mogłaby kogoś stracić.

— Steven? Steven! — Zawołała roztrzęsionym głosem.

Odepchnęła się od samochodu i nie zważając na to, że jej ręka ciągle się nie wyleczyła, a na dłoni znajdywała się jej własna krew, pokonała dzielącą ich odległość w zaledwie kilka sekund. Wiedziała, że nigdy wcześniej nie biegła, aż tak szybko, jak w tym momencie. Niemal zderzyła się z nim z całej siły i objęła go swoimi ramionami, tak mocno, jak to było tylko możliwe. Wsunęła ręce pod jego ramiona i schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Steven wydał z siebie cichy, zaskoczony odgłos, ale od razu odwzajemnił jej uścisk. Położył niepewnie swoje dłonie na jej biodrach, a po chwili, gdy nabrał więcej pewności i zrozumienia do tego, co się właściwie działo, przesunął je na plecy i złączył ze sobą.

Zarya czuła się wyjątkowo spokojna. Dotyk Stevena, jego zapach i bliskość sprawiały, że po raz pierwszy od wielu lat miała wrażenie, że naprawdę jest bezpieczna. Było tak, jakby nie musiała się przejmować tym, co robi i wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie poza tym momentem, który mogła dzielić ze Stevenem. To było dla niej coś nowego i wydawało jej się, że już w tej jednej, krótkiej chwili mogła się uzależnić od tego uczucia. Nie chciała, by Steven, ani Marc – i była tego całkowicie pewna, nawet jeśli jej relacja ze Spectorem była o wiele bardziej skomplikowana niż z Grantem – kiedykolwiek wypuścili ją ze swoich ramion.

Miała ochotę się zaśmiać. Była młodą i niezależną kobietą. Sama dawała sobie radę przez wiele lat, uważając, że nikt nie zadba o nią lepiej, jak sama tego nie zrobi (nie licząc jej matki). Posiadała wiedzę i zdolności, które mogły uchronić ją niemal przed każdym niebezpieczeństwem. A jednak koniec końców, największe bezpieczeństwo – jak stereotypowo i romantycznie, by to nie brzmiało – odnajdywała w ramionach mężczyzny, na którym zależało jej o wiele mocniej, niż mogłaby przypuszczać.

— Myślałam, że coś ci się stało i że cię straciłam. Ciebie... i Marca — wyszeptała w jego szyję, tak cicho, że miała trudności, by usłyszeć samą siebie. Nie była też nawet pewna, czy on ją usłyszał, ale nie potrafiła powiedzieć tego drugi raz. Mogła być przerażona perspektywą utraty ich dwójki, ale ciągle nie umiała znaleźć w sobie na tyle odwagi, by oznajmić im to prosto w oczy.

— Hej, nic mi się nie stało, love — powiedział uspokajająco. Wyciągnął jedną rękę do góry i delikatnie, ale zarazem niepewnie ułożył ją na jej policzku. Przejechał kciukiem tuż pod jej dolną powieką, wycierając kilka pojedynczych łez, z których nawet nie zdawała sobie sprawy. — Widzisz? Nic mi nie jest, Zarya. Poza tym, jak bardzo mogę się nie zgadzać z Marciem w wielu kwestiach, tak żaden z nas nie ma w planach, by tak szybko odchodzić z tego świata.

— Po prostu się bałam i... — nie wiedziała, co miała powiedzieć dalej. Uważała nawet, że to nie był odpowiedni czas i moment, by mówić coś więcej. Dlatego jedyne, co zrobiła, to uśmiechnęła się delikatnie i przymknęła na krótką chwilę oczy, wtulając twarz w jego rękę na swoim policzku. — Nic ci nie jest i tylko to się liczy. To jest najważniejsze.

Steven przeniósł dłoń na jej odkryte ramię, a ona syknęła cicho, czując ból w ranie, która jeszcze się nie zagoiła. Spojrzał na nią zaniepokojony, a później uniósł rękę do góry i zobaczył na swojej skórze jej krew. Później również dostrzegł ranę na jej ramieniu.

— Jesteś rana! Och mój boże, dlaczego jesteś ranna? Co się stało? Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? Jak mogę ci pomóc?

Steven zaczął szybko mówić, dokładnie obserwując dziewczynę i szukając innych obrażeń na jej ciele. Zarya położyła dłonie na jego klatce piersiowej i wzięła głęboki oddech. Ciepło, które rozlało się po całym jej ciele na samą świadomość, że on ewidentnie się zaniepokoił jej stanem, było nie do opisania.

— Wszystko w porządku — zapewniła go. — Musiałam oberwać, jak odwracałam ich uwagę od Layli, ale mój kostium zaraz mnie wyleczy.

I niemal, jak na zawołanie, magia bogów sprawiła, że jej rana zniknęła. Na ramieniu ciągle pozostały ślady krwi, ale to był jedyny dowód na to, że kiedykolwiek została postrzelona.

— Widzisz? Tak, jakby nic się nie stało.

— Bolało cię to?

— Trochę — westchnęła cicho. — To, że kostium mnie potrafi wyleczyć, nie znaczy, że nie czuję bólu.

— A ja jeszcze...

— Steven, wszystko w porządku — przerwała mu szybko, domyślając się, co chciał jej powiedzieć. Wiedziała, że miał wyrzuty sumienia, że jeszcze chwilę wcześniej nieświadomie dołożył jej dodatkowego bólu w ranie. — Nie zrobiłeś nic specjalnie, więc proszę, nie przepraszaj mnie za to. Co najwyżej, to ja powinnam cię przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie.

— Co? — Wyjąkał w szoku.

— Wcześniej, tam na dachu budynku w Kairze, byłam dla ciebie niemiła i...

— To nie ma znaczenia — tym razem to on jej przerwał.

I zanim zdążyła mu odpowiedzieć, ponownie znalazła się w jego ramionach. Steven obejmował ją zdecydowanie pewniej, niż wcześniej, a ona miękła pod wpływem jego obecności i dotyku.

Nie wiedziała, ile czasu spędziła w jego ramionach, ale gdy usłyszała ciche chrząknięcie Layli, miała wrażenie, że wróciła do szarej rzeczywistości. Do tej pory znajdywała się w bezpiecznej bańce, w której nie liczyło się zupełnie nic, oprócz niej i Stevena. Jednak myśl, dlaczego w ogóle znajdywali się na pustyni, obecność Layli i wszystko to, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin oraz to, co miało się dopiero stać, przypomniało jej, co ważyło się na szali.

Szybko odsunęła się od Stevena, a później obydwoje spojrzeli na drugą kobietę, która spoglądała na nich uważnie. Zarya nie potrafiła nic wyczytać z jej twarzy, ale oczy – nawet jeśli przez ciemność trudno było je dokładnie dojrzeć – mówiły wszystko. Kobieta patrzyła się na nich ze swego rodzaju zrozumieniem i smutkiem i poczuła, że posunęła się o krok za daleko, gdy przytulała się do Granta.

— Jeśli chcemy dotrzeć do Ammit przed Harrowem, to musimy jechać — powiedziała Layla bez emocji.

Zarya i Steven skinęli głową, a później zajęli swoje miejsca w samochodzie. Dziewczyna przekręciła wisiorek z delfinem i jej kostium zniknął. Oparła się wygodniej o siedzenie i wysunęła nogi w wolną przestrzeń pod miejscem obok niej.

Gdy Layla odpaliła silnik i ruszyli przez wyboistą, piaszczystą przestrzeń, tylko na chwilę uniosła swój wzrok do góry i zobaczyła, jak jej spojrzenie spotkało się w lusterku z tym, które należało do Stevena. To była chwila, ale wystarczyło, by poczuła, jak jej policzki się czerwienią i jedyne, co mogła zrobić, to uśmiechnąć się najlepiej, jak tylko umiała.

Nie mogła wiedzieć, że w tamtym momencie Steven uznał, że nigdy wcześniej, nie widział piękniejszego uśmiechu. Nie wiedziała też, że Marc myślał  podobnie. 



\‥☾‥/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top