14. just breath

SYTUACJA BYŁA DOSYĆ NIEZRĘCZNA, GDY WE TRÓJKĘ WESZLI DO HOTELOWEGO POKOJU.

O wiele bardziej, niż w momencie, gdy zameldowała się w nim tylko z Marciem. Teraz kiedy towarzyszyła im jeszcze Layla, to wszystko było wręcz nie do zniesienia. Bądź co bądź ta dwójka ciągle była małżeństwem, nawet jeśli tylko na papierze.

— Amir nie miał więcej dostępnych pokojów — wyjaśnił Marc i Zarya wyczuła, że on też jest spięty. Dziwne, gdyby nie był, bo nie na co dzień znajdywało się w pokoju hotelowym, który dzieliło się tak naprawdę z obcą dziewczyną, a temu wszystkiemu towarzyszyła żona.

— I każdy spał osobno — dodała szybko Zarya, chociaż nie była pewna, czy cokolwiek to pomogło.

— Jeśli myślicie, że cokolwiek mnie w ten sposób urazi, to nie musicie się o to obawiać — powiedziała Layla z widocznym rozbawieniem. Założyła ręce i oparła się ramieniem o ścianę w pokoju. — Lepiej będzie, jak przebierzecie się w coś bardziej stosownego. Impreza u Mogarta nie wymaga konkretnego dress codu, ale cuchniecie na kilometr. Co wyście robili przez cały dzień?

— Ścigali nieprzyjemnych typków i z nimi walczyli — odpowiedziała Zarya, jakby to nie było nic szczególnego, a podobne rzeczy robiła niemal codziennie. I może trochę było w tym prawdy. — To był długi dzień.

— I jeszcze się nie skończył. Jak dobrze wszystko pójdzie, to Mogart pokaże nam sarkofag i wieczorem będziemy wiedzieć, gdzie znajduje się grób Ammit.

— Ile mamy czasy do tego spotkania? — Zapytał Marc, przeglądając rzeczy w swojej torbie.

— Jakieś trzy godziny — Layla uśmiechnęła się. — Akurat wystarczająco byście się przebrali. Serio, nie ściemniałam, jak mówiłam, że śmierdzicie.

Zarya parsknęła krótko. Normalnie pewnie by się obraziła, gdyby ktokolwiek powiedział jej, że śmierdzi, ale sama czuła się okropnie nieświeża. Nie miała bladego pojęcia, jakim cudem ludzie mogli codziennie przebywać w takich temperaturach. Ale to musiała być kwestia przyzwyczajenia, bo była niemal pewna, że to samo mogliby powiedzieć o niej i jej dostosowaniu się do pogody w Anglii.

Marc wziął najpotrzebniejsze rzeczy i zamknął się w łazience jako pierwszy. Obie kobiety patrzyły na siebie przez krótką chwilę, aż w końcu Zarya podeszła do małej komody, gdzie w środku znajdywały się butelki z alkoholem. Wyciągnęła dwie grube szklanki, a później nalała do nich bursztynowej brandy. Chwyciła naczynia w ręce i podała jedno Layli.

— Zdrowie — kobiety stuknęły się szkłem i po chwili każda raczyła się alkoholem. Skrzywiła się nieznacznie, gdy napój zaczął palić ją w gardło, a później ciepło zalało jej płuca. Opadła ciężko na krzesło i odchyliła głowę do tyłu. Zmęczenie po walce, a przede wszystkim jej efekty powoli zaczęły ją dopadać.

— To chyba musiał być ciężki dzień — stwierdziła Layla, a Zarya uniosła niechętnie na nią swój wzrok. — Mocno oberwałaś?

— Kilka razy w plecy, zderzyłam się z budynkiem, gdy pękła lina, na której wisiałam, próbowano mnie udusić — zaczęła wyliczać, a druga kobieta syknęła cicho. — Wymieniać dalej?

— Tylko jeśli chcesz jeszcze bardziej się dobić.

Parsknęła krótko na żart Layli. W jakiś sposób powoli się relaksowała, nawet jeśli jeszcze chwilę wcześniej uważała to wszystko za niezręczne. Ciągle takie było, ale potrafiła jakoś odeprzeć od siebie tę myśl. W tym momencie po prostu rozmawiała ze znajomą, a nie z żoną faceta, który...

No właśnie, Zarya. Który co? Podoba ci się? Pytanie tylko, kto bardziej. Steven? Marc? A może obydwoje?

— Dlaczego przyleciałaś do Egiptu? — Zapytała Prescott i zakręciła swoją szklaną, w której poruszył się alkohol.

— Możesz mi wierzyć lub nie, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co nam grozi, jeśli Harrow obudzi Ammit. Nie dawało, by mi to spokoju, gdybym wiedziała, że mogłam coś zrobić, a tego nie zrobiłam.

— To się nazywa wyrzuty sumienia — powiedziała gorzko Zarya.

— Brzmisz tak, jakbyś doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Szatynka uniosła kącik ust do góry, a później za jednym razem wypiła całą zawartość swojej szklanki. Z trudem przełknęła alkohol, ale teraz niemal z największym zadowoleniem przyjęła fakt, że brany paliło jej gardło. Kolejna rzecz, która udowadniała jej, że ciągle jeszcze żyła i potrafiła odczuwać.

— Aż za bardzo.

Jeśli Layla była zaskoczona tymi słowami, tak nie dała tego po sobie poznać. Nie drążyła również tematu, a nawet jeśli, by tak było, to Zarya nie miała bladego pojęcia, co mogłaby jej powiedzieć. Trudno było streścić wszystko to, czego dokonywała, zwłaszcza wtedy, gdy popełniała błędy. Tak jak dzisiaj, gdy widziała, jak ten młody dzieciak wolał sam się zabić, niż zdradzić im jakiekolwiek informacje. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna się tym przejmować, ale takie rzeczy były silniejsze od niej. Zawsze zastanawiała się, czy istniało jakieś inne rozwiązanie, które mogłoby zapobiec takim wydarzeniom.

Marc wyszedł z łazienki w świeżych ubraniach, a Zarya szybko zajęła jego miejsce. Gdy zamknęła za sobą drzwi, opadła na nie ciężko i zjechała plecami na dół, aż usiadła na podłodze i objęła ramionami swoje kolana. Była przytłoczona wszystkim, co się wydarzyło. Najchętniej wrzeszczałaby tak głośno i długo, dopóki nie straciłaby głosu. Zawsze to robiła, gdy pracowała sama, nawet jeśli Posejdon czasami był tego świadkiem. Jednak teraz nie mogła na to sobie pozwolić, zwłaszcza z dwójką za drzwiami.

Poza tym po jej głowie ciągle chodził fakt, że żeby dostać się na imprezę do Mogarta, trzeba było przepłynąć rzekę. Nie miała bladego pojęcia, jak miała tego dokonać. Sama myśl, że miała znaleźć się blisko głębokiego zbiornika z wodą, powodowała, że nie mogła się ruszyć ze swojego miejsca, a co dopiero, jeśli miała się znaleźć na łódce. Wiedziała, że już dawno powinno zmierzyć się ze swoimi demonami, które spowodował wypadek, ale nie umiała. Strach, który odczuwała, trwale się w niej zakorzenił i żadne rozmowy, ani próby zabicia fobii wcale nie pomagały.

Spojrzała na swoje drżące dłonie, a później przyłożyła je do swoich ust i załkała cicho. Zagryzła mocno swoje wargi, by nie wydać z siebie żadnego, głośnego dźwięku i niemal od razu poczuła metaliczny smak krwi na swoich ustach. Skurcz w żołądku był wyjątkowo bolesny.

— Oddychaj, Zarya, oddychaj — wyszeptała do siebie, biorąc głęboki oddech. Później wypuściła powietrze i niemal od razu poczuła, jak zaczyna się uspokajać. Chwila kryzysu powoli zaczynała mijać, a ona była w stanie podnieść się z podłogi.

Zimny prysznic trwał o wiele za krótko, niż by tego oczekiwała. Robiła wszystko niemal automatycznie i tak naprawdę nie zastanawiała się, jaki powinien być jej kolejny krok. Z jakiegoś powodu czuła się otępiała i wiedziała, że musiała pozbyć się tego okropnego uczucia, zanim z powrotem znajdzie się w pokoju. Nikt nie wiedział o tym, z czym po cichu sama musiała się zmagać i tak miało zostać.

Zarya wskoczyła w zielony, a przede wszystkim świeży kombinezon z krótkimi rękawami. Wzięła do ręki swój szal, który po całym dniu ciągle prezentował się niemal idealnie. W kilku miejscach był przykurzony po tym, jak ciągnęła go po ziemi, ale nie było na nim nawet najmniejszej kropli krwi, z czego najbardziej była zadowolona. Wiedziała, jak pozbywać się krwi z rąk, ale ta na ubraniach zawsze zostawała. Zarzuciła szal na szyję, skrzyżowała jego końce na swoim ciele i luźno związała na plecach. Przeczesała włosy dla lepszego efektu i gdy wyszła z łazienki, nikt nie był w stanie powiedzieć, że jeszcze kilka minut temu przechodziła początkowe fazy ataku paniki.

Wieczorne powietrze w Kairze było tylko odrobinę chłodniejsze, niż w ciągu dnia.

Zarya cieszyła się, że słońce już zaszło, a przebywanie na powietrzu było o niebo lepsze, niż jeszcze kilka godzin temu. Gdyby nie fakt, że na całym jej ciele znajdywały się różne oznaki walki i pościgu z rana, tak uznałaby, że jest zwykłą turystką, która zdecydowała się na przepłynięcie łódką.

I to było wyzwanie, z którym trudno było jej się zmierzyć. Przez całą drogę do portu, milczała, pozwalając Marcowi i Layli na chwilę rozmowy. Nie przysłuchiwała im się, ale kilka razy usłyszała poszczególne słowa, chociaż dla niej i tak nie miały sensu. Jedyne, co potrafiła robić, to mocno zaciskać palce na swoim szalu i powtarzać w myślach, że nie może się odwrócić i uciec. Nie tylko byłaby okropnym tchórzem, ale i sama nie wybaczyłaby sobie takiego zachowania.

Jednak, gdy stanęli przed niewielką łódką, na której znajdywało się już kilkoro pasażerów, zatrzymała się przed samym przejściem. Layla znajdywała się już na pokładzie i zajmowała miejsce na samym przodzie, a ona stała bez ruchu i przyglądała się, jak woda delikatnie kołysała łódkę, nawet jeśli ciągle była przymocowana do brzegu.

— Wskakuj, zaraz ruszamy — powiedział Marc, wyciągając w jej stronę dłoń. Zarya przełknęła z trudem ślinę, ale ostatecznie skorzystała z jego pomocy i weszła na pokład.

Gdy stanęła na łódce, niemal od razu poczuła, jak kręci jej się w głowie. Nie miała bladego pojęcia, jak udało jej się zająć miejsce obok Marca, ani tym bardziej nie wywołać tym zamieszania. Siedziała spięta, pochylając się nieznacznie do przodu, tak by jedyne, co mogła widzieć, to podłoże łódki. Zacisnęła mocno palce na poduszkach, którymi udekorowano siedzenia, tylko po to, by nie pozwolić, aby jej dłonie znowu zaczęły niekontrolowanie drzeć.

Skup się na czymś. Musisz się czymś rozkojarzyć, by zapomnieć, gdzie jesteś.

Jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Jedyne, co słyszała to szum wody, a później ktoś odcumował łódkę, a ta powoli zaczęła płynąć w stronę drugiego brzegu.

— To, jaki jest plan? — Zapytał Marc, a ona wykorzystała całą swoją silną wolę, by skupić się na tym, o czym rozmawiał z Laylą. Liczyła, że to pomoże jej przetrwać tę podróż.

— Niemiło tak nic nie wiedzieć, co? — Odpowiedziała ironicznie Layla, a Zarya pożałowała, że jednak tam się z nimi znajdywała. Ton głosu El-Faouly wskazywał na to, że miała zamiar wyrzucić Marcowi wszystko to, co sądziła o jego zachowaniu.

Marc odwrócił od niej na chwilę swój wzrok, przejechał językiem po dolnej i górnej wardze i westchnął ciężko.

— Okej. Jesteś niezadowolona, że tak nagle wyjechałem z Kairu. Rozumiem. Najpierw powinniśmy załatwić sprawę z rozwodem.

— Czekaj, to są przeprosiny? — Parsknęła Layla, pochylając się w jego stronę.

Zarya wzięła głęboki oddech, gdy łódka przechyliła się w jeden bok odrobinę mocniej, niż wcześniej, a jej palce zacisnęły się mocniej na poduszkach. Była pod wrażeniem, że jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na jej niepokojące zachowanie. Dla niej tak było lepiej.

— Jeśli mamy przetrwać ten wieczór, może odłóżmy nasze kłótnie na bok — odpowiedział Marc, poruszając dłonią w przestrzeń, która dzieliła jego i Laylę. — I opracujmy plan działania, zanim pójdziemy do Mogarta.

— Musisz wiedzieć, że nie pomagam tobie — Layla wskazała na niego palcem. — Tylko sobie, wszystkim ludziom, którzy zginął, jeśli Harrow wygra i Zaryi, bo zdążyłam ją polubić.

Layla spojrzała na dziewczynę, ale ona miała wrażenie, jakby usłyszała swoje imię z daleka. Wzrok powoli zachodził mgłą, nierównomierne bicie serce praktycznie dudniło jej w uszach, a ból w klatce piersiowej nasilał się z sekundy na sekundę, powodując u niej problemy z prawidłowym oddychaniem. Jej dłonie drżały niekontrolowanie, nawet jeśli przez cały ten czas, zaciskała je na puszystym materiale.

— Zarya?

Wiedziała, że ktoś ją zawołał, ale nie miała bladego pojęcia, czyj to był głos. Sylwetki Marca i Layli zlały się w jedną i nie potrafiła ich od siebie odróżnić. Chciała uciec z tego miejsca, ale wiedziała, że nie mogła. Odgłosy wody stawały się jeszcze bardziej słyszalne, a ona czuła, że powoli odpływa.

Przymknęła oczy i w tej samej chwili, zdała sobie sprawę, że to był zły pomysł.

— Nie, proszę, nie — wymruczała, nawet nie orientując się, że powiedziała to na głos. Marc i Layla spojrzeli na nią z niepokojem, a gdy brunet wyciągnął rękę, by ją dotknąć, ona pisnęła z przerażeniem i upadła na kolana.

Schowała twarz w swoje dłonie, a później wplotła je we włosy i poczuła, jak po policzkach spływają jej łzy, gdy znów miała wrażenie, że wcale nie znajdywała się w Kairze, a w Grecji w samochodzie, który zaraz miał wylądować w jeziorze.

☾ 

Muzyka leciała z radia, a ona opierała głowę o przedni fotel, próbując zapanować nad kolejną falą mdłości. Wiedziała, że picie ostatniego drinka na imprezie i to w dodatku w trakcie trzech minut był jej najgorszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadła. Jamila, która siedziała obok niej była w nieco lepszym stanie, ale nie dawała jej spokoju i wytykała to, jak wyglądała. Zarya miała jej dosyć i jedyne czego pragnęła, to jak najszybciej znaleźć się z powrotem w wynajętym domku i pójść spać.

Nie sądziła jednak, że to nie będzie takie proste. Głuchy trzask, tak jakby coś zderzyło się z maską, od razu sprawił, że wyprostowała się na siedzeniu. Samochodem zatrząsnęło, później ten okręcił się na ulicy i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wjechał w metalowe bramki i przez nie przeleciał.

Zarya najpierw zauważyła, że spadają, a dopiero później to poczuła. Wyrzuciło ją do przodu, a pasy bezpieczeństwa wbijały się w jej ciało, zatrzymując poprawny dopływ powietrza do jej płuc.

— Jamila! — Krzyknęła Zarya, a auto wpadło do jeziora. Woda zaczęła szybko wpływać do samochodu.

Nie wiedziała, co się dzieje. Krzyki, słowa i wydarzenia przelatywały jej przed oczami, ale nie potrafiła ich dokładnie zarejestrować. Próbowała odpiąć pasy, ale te nagle nie chciały puścić. Czuła, że woda coraz szybciej ją pochłania, a gdy była na wysokości jej klatki piersiowej wiedziała, że szanse na przetrwanie sięgały zero. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby jej się wydostać z samochodowej pułapki, tak nie mogłaby dotrzeć do brzegu, zwłaszcza że nie umiała pływać.

Woda całkowicie wypełniła samochód, a ona powoli zaczynała się dusić bez dopływu powietrza. Ciemna otchłań zabierała ostatnie chwile jej życia, wypełniając serce i umysł całkowitą pustką. Nie potrafiła o niczym myśleć, za wyjątkiem jednego. Wiedziała, że umiera i nie było już nic, co mogłoby to zmienić. Traciła siły i świadomość. Już nic nie miało żadnego sensu.

A później była już tylko ciemność.

☾ 

— Zarya? — Ktoś wypowiedział jej imię. Miała wrażenie, jakby powoli wracała do rzeczywistości, ale bała się, że jeśli otworzy oczy, to wszystko będzie jedynie jej wyobrażeniem, a ona ciągle będzie się znajdywać w tamtym przeklętym samochodzie. Jednak gdyby tak było, to czułaby na twarzy czyiś dotyk? Czy w takim wypadku czułaby, jak ktoś przejeżdża palcami po jej policzkach? — Zarya, spójrz na mnie. Wszystko z tobą w porządku. Musisz tylko oddychać.

Gdy w końcu odważyła się otworzyć oczy, zobaczyła przed sobą Marca. Spector klękał przed nią i trzymał jej twarz w swoich dłoniach. Nie opuszczał z niej swojego spojrzenia, a ona powoli zaczynała rozumieć, co się stało.

— Marc? — Wyjąkała z trudem. Czuła, jak suche gardło zaczyna ją piec.

— Oddychaj, Zarya — polecił spokojnie Marc, a ona miała wrażenie, że jego głos brzmiał łagodniej, niż zazwyczaj. — Wdech i wydech — instruował ją i Zarya wciągnęła głęboko powietrze, a po chwili powoli je wypuściła. — Świetnie ci idzie, zrób tak jeszcze raz.

Nie wiedziała, ile czasu wciągała, a później wypuszczała powietrze z płuc. Jednak za każdym razem słyszała Marca, który szeptał jej słowa pochwały i zachęty. Głaskał ją delikatnie po ramionach, przejeżdżając palcami w górę i w dół. Nie potrafiła przejrzyście myśleć, ciągle widząc przed oczami momenty, które tak bardzo chciała zapomnieć. Obecność i dotyk Marca z jednej strony pozwalała jej się bardziej uspokoić, ale z drugiej nie mogła wybaczyć sobie, że ktokolwiek widział ją w takim stanie. Nawet jej rodzina nigdy nie doświadczyła jej ataków paniki i o niczym nie mieli pojęcia. A teraz nie tylko miało to miejsce w miejscu publicznym, ale również świadkami były osoby, które nigdy nie powinny tego zobaczyć.

W końcu jednak poczuła, jak jej oddech się ustabilizował. Serce już nie chciało wyrwać się z jej piersi i jedynie dłonie ciągle nieznacznie drżały, przypominając jej o tej chwili słabości.

— Co to było? — Zapytała Layla ze słyszalną troską, a Zarya zorientowała się, że przez cały ten czas utrzymywała kontakt wzrokowym z Marciem i wręcz nie mogła go przerwać. Czuła się jak oczarowana, gdy spoglądała w jego brązowe oczy i uważała nawet, że to właśnie on pomógł jej szybciej zapanować nad atakiem.

— Atak paniki — wyjaśniła, z trudem przełykając ślinę. Spojrzała w bok na kobietę, odwracając wzrok od bruneta i niemal od razu poczuła zawód, którego nie umiała do końca zidentyfikować. Marc ciągle ją trzymał za ramiona, a ona była mu za to wdzięczna, bo nie sądziła, by od razu mogła stanąć o własnych nogach. — Przypomniał mi się mój wypadek i... Przepraszam, nie powinniście tego widzieć.

Marc od razu pokręcił głową. Złapał ją za podbródek i niemal zmusił do tego, by znów na niego spojrzała.

— Nie masz obowiązku za nic przepraszać, Zarya, a już na pewno nie za coś, czego nie jesteś w stanie kontrolować i nie zależy od ciebie. Rozumiesz?

Dziewczyna skinęła niepewnie głową. Marc przyglądał jej się przez chwilę, a później podniósł się do góry i pomógł jej zrobić to samo. Czuła jeszcze przez chwilę, jak kręci jej się w głowie, ale gdy usiadła była nieco lepiej. Poza tym Marc nie puszczał jej ramienia, a i Layla przesiadła się obok niej i złapała ją za rękę.

Zarya nie wiedziała, jak powinna zareagować. Nie oczekiwała takiego zachowania. Nie była przyzwyczajona do takiej troski ze strony innych.

— Dziękuję wam — uśmiechnęła się nieznacznie. — Już mi zdecydowanie lepiej.

— Może powinnaś trzymać się na uboczu? — Zaproponowała Layla. — Damy sobie z Marciem radę, a ty odpoczniesz.

— Nie — zaprzeczyła natychmiast. — Mogę to zrobić. Jak tylko dopłyniemy do lądu, tak wszystko będzie w porządku. Mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż moje samopoczucie.

Marc i Layla wymienili niepewne spojrzenie ponad jej głową. Jednak ostatecznie nic nie powiedzieli.

A później łódka zacumowała przy brzegu i Zarya wyskoczyła z niej jako pierwsza. 



\‥☾‥/

A/N:

jak ja kocham relację Zaryi i Layli, naprawdę

takie sis duo i tego będzie jeszcze więcej, 

oczywiście, w środę nowy rozdział! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top