11. cairo
KTOŚ CHRZĄKNĄŁ.
Zarya odwróciła się z zaskoczeniem i ujrzała przed sobą tego samego mężczyznę, z którym wcześniej witał się Marc. Szybko zrozumiała, że to on był właścicielem hotelu i podejrzewała, że apteczka w łazience znalazła się tam nie bez powodu.
Ciemnoskóry mężczyzna był od niej nieco niższy, na głowie nie miał żadnych włosów, a na twarzy widoczna była ciemna, czarna broda, związana w małego kucyka. Miał na sobie białą tunikę i jasne spodnie, ale niebieskie oczy spoglądały na nią przyjaźnie.
— Czyli jesteś jego nową dziewczyną? — Zapytał z rozbawieniem, a ona zmarszczyła brwi. — Trzeba przyznać, że Marc ma coś w sobie. Lecą na niego niemal wszystkie kobiety.
— Przepraszam — parsknęła wesoło. — Nie jestem jego dziewczyną. Co najwyżej partnerką. I to w pracy. Pracujemy razem. Poza tym Marc ma żonę, więc to wystarczający powód, by zachowywać się tylko i wyłącznie profesjonalnie.
— Czyli wiesz o Layli — cmoknął z zadowoleniem. — Swoją drogą, gdzie moje maniery. Jestem Amir, a ty musisz być Zarya.
Mężczyzna przedstawił się i wyciągnął do niej swoją dłoń. Dziewczyna ujęła ją z wahaniem i zaskoczeniem, że znał jej imię. Nie spodziewała się, by Marc postanowił wspominać o niej coś więcej poza tym, że mu towarzyszyła.
— Zgadza się — skinęła głową. — Długo znacie się z Marciem?
— Będzie już dobrych kilka lat — wyjawił bez oporów. — Byłaś już kiedyś w Kairze?
— Nie, to mój pierwszy raz. Jak bardzo chciałabym pozwiedzać miasto, tak nie to jest moim priorytetem.
— Na zwiedzanie Kairu każdy powinien znaleźć czas — Amir mrugnął do niej. — Marc zapewne leży już nieprzytomny, więc powinnaś wykorzystać ten czas. Jeśli chcesz, to z chęcią cię oprowadzę.
— Skąd wiesz, że Marc jest nieprzytomny?
Amir zaśmiał się wesoło, odchylając głowę do tyłu. Przyłożył rękę do swojej klatki piersiowej, a później spojrzał na nią z rozbawieniem.
— Zawsze tak jest — odpowiedział. — Cokolwiek musicie zrobić, powinnaś z tego skorzystać.
— Właściwie i tak miałam wybrać się na miasto, ale moim pierwotnym zamysłem było znalezienie kogoś, kto mógłby mi udzielić pewnych informacji.
— Kochana, nie mogłaś idealnie trafić. Jeśli poszukujesz informacji, to z chęcią ci pomogę. Miejscowi nie za bardzo lubią rozmawiać z przyjezdnymi. Więc, co powiesz na małą wycieczkę krajoznawczą połączoną z pracą?
Zarya dochodziła do wniosku, że i tak nie miała co do stracenia. Nie wiedziała nic o Kairze i podejrzewała, że prędzej by się zgubiła na prostej drodze, niż udało jej się zebrać jakiekolwiek, przydatne informacje. Poza tym wierzyła, że Amir mógł mieć rację, gdy mówił, że przyjezdni nie byli mile widziani, gdy zaczynali wypytywać o różne rzeczy. To zawsze wzbudzało niepokój i przyciągało zbyteczne zainteresowanie. Nie miała pojęcia, czy powinna mu ufać, ale uznała, że jeśli w jakiś sposób robił to Spector, tak i ona mogła to zrobić.
— A co tam — machnęła ręką i uśmiechnęła się do mężczyzny. — Zgadzam się, ale od razu mówię, że umiem się bronić.
— Waleczna — powiedział z rozbawieniem. — Wątpię, by Marc zostawiłby mnie w spokoju, gdyby coś ci się stało. Chodźmy, zaprowadzę cię w miejsce, w którym dokładnie musisz się znaleźć.
Kilka minut później obydwoje kroczyli uliczkami Kairu. Zarya słuchała uważnie tego, co opowiadał jej o mieście i nie mogła wyjść z wrażenia, gdy słyszała o niektórych faktach. Kilka razy udało jej się nawet zrobić zdjęcia, które wiedziała, że wydrukuje zaraz po swoim powrocie do Anglii, jak zakończy swoje zadanie. W pewnym momencie zrobiła nawet selfie z Amirem i żałowała, że nie mogła wysłać żadnego ze zdjęć do swojej mamy, by pokazać, jak świetnie się bawi. Bo prawda była taka, że to był dla niej naprawdę udany spacer.
Nie pamiętała, kiedy tak bardzo śmiała się z czyiś żartów, jak z tych, które opowiadał jej Amir. Miała wrażenie, że to był po prostu jego styl życia. Mało co brał na poważnie, co sprawiało, że potrafiła się przy nim nieźle zrelaksować. I na chwilę zapomnieć o tym, dlaczego tak naprawdę znajdywała się w Kairze.
— ... I on później zeskoczył z dachu. Oczywiście wszyscy dostali prawie zawału, a gdy nagle uniósł się w powietrzu, nikt kompletnie nie wiedział, co się działo. Okazało się, że na dole ustawił trampolinę, ale nikomu o tym nie powiedział. Stwierdził, że to będzie dobry pomysł na żart — skończył opowiadać jedną ze swoich historii, a Zarya aż musiała się na chwilę zatrzymać. Złapała się ręką za brzuch, a drugą podparła się o ramię mężczyzny.
— Nie mogę — wydusiła z trudem, ocierając policzki z łez. — Aż się popłakałam. To wszystko musiało wyglądać o wiele lepiej na żywo.
— Moi rodzice prawie zeszli, a ja nie mogłem przestać się śmiać, bo oczywiście mój brat powiedział mi o wszystkim. Sam zresztą pomagałem mu to wszystko zorganizować. Gdybym był takim akrobatą jak on, to sam bym coś takiego zrobił, bo to był bezcenny widok.
— Współczuję twoim rodzicom, musieli od razu posiwieć ze strachu.
Amir zaśmiał się, kręcąc głową.
— Aż tak źle na szczęście nie było — odpowiedział i poruszył zabawnie brwiami, co wprowadziło Zaryę w kolejny atak śmiechu.
— Proszę cię, przestań, naprawdę! Inaczej będziesz mnie zbierał z podłogi, a na moim nagrobku napiszą, że padłam ze śmiechu.
— Wtedy na pewno wpadnę na twój pogrzeb i wypiję twoje zdrowie.
Szturchnął ją ramieniem, a później spojrzeli na siebie wymownie i wspólnie się zaśmiali. Tym razem jednak dosyć szybko się uspokoili, a Amir wskazał głową na wejście do targu. Alejka, w której się znaleźli, była wąska i tłoczna. Po obu jej stronach znajdywały się stoiska z najróżniejszymi produktami. Było tam niemal wszystko od jedzenia i świeżo pachnących przypraw, po antyki i ubrania, wszelkiego rodzaju gadżety do domu, biżuteria, czy typowe pamiątki turystyczne.
Wysunął się do przodu, stanął dosłownie pod bramą wejściową i uniósł do góry ręce.
— Zarya, witaj w Khan el-Khalili — powiedział z szerokim uśmiechem. — Miejsce, w którym znajdziesz niemal wszystko, co tylko zapragnie twe serce. A co najważniejsze — przerwał i objął ją ramieniem w pasie, nachylając się jej do ucha. — Znajdziesz tutaj informacje.
Zarya spojrzała na niego z zadowoleniem. Była pod wrażeniem miejsca, w którym się znalazła, że nawet nie zwróciła uwagi, że Amir może odrobinę zbyt przyjaźnie się do niej zachowywał. Była też podekscytowana, bo czuła, że może dzięki temu miejscu uda jej się w jakiś sposób ruszyć do przodu. Może jednak nie była w tak beznadziejnej sytuacji, jak myślała jeszcze kilka godzin wcześniej.
— Jak to zrobimy?
— Tobie nikt nic nie powie, kochana. Tak jak wspomniałem ci wcześniej, miejscowi są dosyć nieufni, ale na całe szczęście masz mnie. Powiedz mi tylko kogo szukasz, albo czego i spróbuję się czegoś dowiedzieć.
— Arthur Harrow — wypowiedziała jego imię i nazwisko z widocznym wstrętem. — Muszę wiedzieć, gdzie jest.
— Mówisz i masz — puścił jej oczko, a później złapał za rękę i pociągnął w głąb targu.
Zarya na własne oczy przekonała się, że miał rację, gdy opowiadał, że nikt nie ufa przyjezdnym. Gdy tylko próbowała wtrącić się do rozmowy, tak sprzedawcy niemal natychmiast milkli i nawoływali kolejnych klientów, by kupowali ich produkty. Dlatego już za drugim razem uznała, że jednak zostawi to Amirowi. Kroczyła za nim, ale gdy przychodziło do rozmowy, udawała, że przygląda się wystawom na najbliższym, sąsiednim stoisku i próbowała podsłuchać to, o czym mówią. Ostatecznie nie wiedziała, czy faktycznie nie chciałby jej w żaden sposób okantować, ale nasłuchiwanie się jego rozmowom było trudniejsze, niż mogła podejrzewać, bo rozmawiali po arabsku i nie rozumiała z tego, ani słowa.
Postanowiła wykorzystać ten czas i zaopatrzyć się w małą pamiątkę. Co prawda trudno było to nazwać wycieczką, bo miała tyle rzeczy na swojej liście, które chciała zobaczyć w Kairze, a nie mogła. Uznała jednak, że nawet jeśli nie była tu dla własnej przyjemności, to musi mieć coś, co przypomni jej o tym, że tutaj była. Przeglądała różne pamiątki, ale nic ciekawego nie rzuciło się jej w oczy, dopóki nie zobaczyła stoiska z szalami. Tak kolorowych dodatków w jednym miejscu, chyba nigdy wcześniej nie widziała. Szale w najróżniejszych odcieniach i wzorach, wykonane z materiałów, które były tak miłe i przyjemne w dotyku, że same zachęcały do tego, by się w nie zaopatrzyć. Sięgnęła po jeden z nich w jasnym, beżowym odcieniu, gdy Amir pojawił się obok niej.
— Powinnaś go kupić — stwierdził beztrosko. — Będzie ci pasował i podkreśli kolor twoich niesamowicie barwnych brązowych oczu.
Prawie zakrztusiła się powietrzem, gdy to usłyszała, w tym samym czasie widocznie się rumieniąc.
— Słucham?
— Powinnaś go kupić — powtórzył z zadziornym uśmiechem. — Jeśli nie dlatego, że masz piękne oczy, to dlatego, że czegoś się dowiedziałem. Nie jest to dużo informacji, ale wydaje mi się, że mogą wam się przydać.
Oczy Zaryi niemal natychmiast się rozszerzyły. Wypuściła z rąk beżowy materiał i złapała go za przedramię, odciągając na bok.
— Powiedz mi natychmiast.
— Człowieka, którego poszukujecie, nie ma w Kairze — wyznał od razu, a później uniósł drugą rękę do góry, w której trzymał małą kartkę. — Jest na pustyni, ale mam imię i nazwisko osoby, która zna jego dokładne położenie. Swoją drogą mam wrażenie, że wpakowaliście się w niezłe bagno, bo praktycznie siłą wyciągnąłem te informacje. Nikt nie chciał gadać.
Zgarnęła kartkę i przeczytała kilka razy dane osoby, która wiedziała, gdzie przebywał Harrow. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, bo na początku nie była przekonana, czy cokolwiek uda jej się dzisiaj dowiedzieć. Była z siebie dumna i już nie mogła doczekać się tego, aż przekaże dobre wieści Marcowi.
— Jesteś genialny! — Zawołała wesoło, całując go w oba policzki. Mężczyzna zaśmiał się wesoło i odsunął od niej o krok. — Dziękuję bardzo za twoją pomoc, naprawdę.
— Zrób sobie tę przyjemność i kup ten szal, Zarya. Naprawdę będziesz w nim dobrze wyglądać.
Uśmiechnęła się szeroko, a później odwróciła się od niego i ruszyła z powrotem w stronę stoiska.
— Przydałaby mi się osoba do negocjacji ceny — powiedziała głośno i już po chwili Amir znów był obok niej, pomagając w zakupach.
☾
Gdy wróciła do pokoju, Marc już nie spał. Był całkowicie ubrany i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z Khonshu. Bóg siedział na stole w rogu pomieszczenia i pochylał głowę do przodu, by w jakiś sposób się zmieścić.
— Okej, gdybym nie wiedziała, że takie rzeczy mogą być normalne, to uznałabym, że są creepy — powiedziała radośnie, zamykając za sobą drzwi. Marc posłał jej chłodne spojrzenie i aż miała ochotę westchnąć.
I tyle z tej nici wcześniejszego porozumienia.
— Gdzieś ty była? — Zapytał z wyrzutem.
— Na mieście — odpowiedziała luźnie, wykładając się na łóżku. — Robiłam rozeznanie.
— Czyli Grecy ciągle wybierają rozsądne jednostki do spełniania ich woli — odezwał się po raz pierwszy Khnoshu. Zarya poczuła niespodziewane ciarki na ciele, chociaż nie do końca rozumiała z jakiego powodu. Już wcześniej widziała i słyszała egipskie bóstwo, ale teraz to wszystko wydawało się bardziej realne.
— Dziękuję! — uśmiechnęła się z zadowoleniem. — Posejdon wspominał cię w samych superlatywach. Przez chwilę nawet czułam się zazdrosna.
Bóstwo mruknęło, a ona doszła do wniosku, że może to było coś w rodzaju śmiechu. Trudno jej to było wszystko określić, bo już wcześniej zdążyła się zorientować, że egipscy bogowie zupełnie inaczej komunikowali się ze swoimi wysłannikami. Gdy Posejdon za każdym razem materializował się przed nią w całkowicie ludzkiej postaci, tak Khonshu ciągle zamiast głowy miał ptasią czaszkę i był o kilkanaście metrów wyższy niż zwykły człowiek.
— Nie sądziłem, że zainteresuje ich to, co mówiłem.
— Podobno Zeus się nieźle tym zaniepokoił — oznajmiła spokojnie. — Wiesz, jak kocha ludzi i nie chce, by stała im się niepotrzebna krzywda.
— Czy ja wam przeszkadzam? — Wtrącił się w rozmowę Marc, poruszając dłonią i wskazując przestrzeń, która dzieliła całą trójkę. — Możemy wrócić do tego, dlaczego gdziekolwiek poszłaś? I jakim cudem ty — tym razem spojrzał ewidentnie na nią — możesz rozmawiać z nim?
Marc wskazał palcem na Khonshu.
— Mówiłam już ci, że nie jestem awatarem, tak jak ty — przypomniała mu. — Olimpijczycy podarowali mi różne umiejętności, ale najważniejsze z nich są te, które sprawiają, że mogę wyczuć i zobaczyć wszystko to, co jest boskie lub nadprzyrodzone.
— To prawda — zgodził się Khonshu, ale Marc ciągle nie wyglądał na przekonanego. — Oni działają zdecydowanie inaczej, niż my. O wiele bardziej interesują się losem ludzi, niż Ennead.
— Poza tym, co miałam niby zrobić, jak trzeźwiałeś?
— Nie byłem pijany — wtrącił pewnie.
— Miałam czekać, aż jakiekolwiek informacje magicznie pojawią się przed oknem? — Spojrzała na Marca, ale nawet nie czekała na odpowiedź. Klasnęła w dłonie i sięgnęła do kieszeni swojego plecaka, z którego wyciągnęła małą kartkę. — Harrowa nie ma w mieście. Jest na pustyni i zakładam, że powoli zbliża się do grobu Ammit. Jednak tutaj jest imię i nazwisko osoby, która zna jego dokładne położenie. I adres, gdzie możemy znaleźć naszego informatora.
Wzrok Marca nic nie zdradzał, ale zmarszczył brwi i wyglądał na widocznie zaskoczonego. Zarya przez chwilę czuła się naprawdę dumna z tego, co osiągnęła. I chociaż nie miało to dla niej większego znaczenia, co uważał o niej Spector, to...
Dobra, nie ściemniajmy. Kogo ja oszukuję.
Marc wziął od niej kartkę i kilka razy ją przeczytał, zanim ponownie spojrzał na Zaryę.
— Jak ty to zdobyłaś?
— Amir mi pomógł — wyjaśniła prosto. — Swoją drogą masz świetnego kumpla. Dawno, tak się nie uśmiałam. I spokojnie, nic ważnego mu nie powiedziałam. Gdyby nie on, to nie udałoby mi się niczego dowiedzieć, bo miejscowi nie chcieli ze mną rozmawiać, chyba że chodziło o ewentualny zakup ich produktów.
— Posejdon dokonał dobrego wyboru — oznajmił niespodziewanie Khonshu, pochylając się do przodu w stronę Zaryi. — Czuję, że jest w tobie coś wyjątkowego, dziewczyno — później zwrócił się bezpośrednio do Marca. — Znajdźcie Harrowa, zanim dotrze do Ammit.
I zniknął. Po Khonshu nie było śladu i nawet aura w powietrzu wydawała się jak najbardziej normalna.
☾
Tej nocy Marc miał problemy ze snem.
Chociaż trudno było powiedzieć, że to było coś nadzwyczajnego. Koszmary nie ustępowały, przypominając o przykrych wydarzeniach i to tylko wtedy, gdy udało mu się zasnąć. W każdym innym razie wypełniał kolejne zadania od Khonshu tylko po to, by na drugi dzień nieświadomy Steven mógł wrócić do swojego życia. Wolał, by tak ciągle było. Wtedy nie musiałby wysłuchiwać narzekania Stevena i mógłby w spokoju wykonać swoją pracę. A teraz, to wszystko, tak po prostu legło, jak domek z kart.
Marc przewrócił się na bok, poprawił poduszkę na kanapie i założył ręce na klatce piersiowej. Nie była to najlepsza pozycja i miejsce do spania, ale nie narzekał. Osobiście w swoim życiu nocował w o wiele gorszych warunkach, a nie był bezlitosny, by skazywać Zaryę na spanie na kanapie.
Brunet spojrzał na ścianę z oknem, a jasne światło wpadało do pomieszczenia przez nieznacznie rozchylone zasłony, tworząc ścieżkę, aż do łóżka, na którym spokojnie spała Prescott. Gdy zwrócił na nią uwagę, zobaczył, jak blask księżyca oświetlał całą jej sylwetkę niemal idealnie, sprawiając, że miało się wrażenie, jakby to od niej samej biła jasność. Dziewczyna leżała na plecach, a zgięte nogi przewróciła na prawą stronę łóżka. Między kolanami znajdywała się cienka kołdra, która nie zakrywała nawet małego fragmentu jej ciała, a tylko uwydatniała odsłonięte nogi w krótkich spodenkach od piżamy. Koszulka podwinęła się nieznacznie do góry, a ona trzymała jedną rękę na swoim brzuchu, gdy druga leżała tuż przy jej głowie. Jej włosy były rozrzucone po całej poduszce, a ona sama była pogrążona w głębokim śnie. Klatka piersiowa unosiła się równomiernie w górę i w dół, a delikatny uśmiech, który był dostrzegalny na twarzy, świadczył o tym, że śniło jej się coś przyjemnego. Wyglądała...
— Wygląda pięknie — wyszeptał Steven, raczej nie do końca świadomy, że powiedział to na głos i Marc był w stanie go usłyszeć w swojej głowie.
Spector westchnął ciężko, nie spodziewając się, że jego alter ciągle było świadome. Gdy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, zobaczył, jak Steven przyglądał się śpiącej dziewczynie z fascynacją i niemal miłością w oczach. Miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie widział tak bezpośredniego i szczerego spojrzenia.
— Nie gap się — mruknął cicho Marc, zwracając się bezpośrednio do swojego odbicia w lustrze. — Zachowujesz się jak stalker.
— Przepraszam, ale to nie ja prześwietliłem całą jej przeszłość — wytknął Grant. — Mogłem być nieświadomy wtedy, gdy to robiłeś, ale dokładnie słyszałem waszą rozmowę w moim mieszkaniu. I jesteś hipokrytą, myśląc, że nie zauważyłem, jak sam się jej przyglądasz.
— A co zazdrosny? Zakochałeś się, czy jak?
— Cóż... Lubię ją, to prawda. Jest dla mnie miła.
Marc parsknął.
— Jest miła — przedrzeźniał go. — Stary, ona jest na każde zawołanie bogów. Nie pomyślałeś o tym, że może właśnie taki jest jej cel? Znajdzie ten swój magiczny sztylet i zniknie, tak szybko, jak się pojawiła. Tylko dlatego się tobą interesuje.
— To, że ty masz jakieś chore problemy z zaufaniem, to nie znaczy, że wszyscy je mają.
Steven nie odpuszczał i nie było to żadne zaskoczenie. W końcu sam obiecał Marcowi, że nie da mu spokoju, dopóki nie odda mu ciała. A to mogło jeszcze trochę potrwać. Jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, jak Marca dotknęły jego słowa, nawet jeśli ciągle zachował pokerową twarz i za nic nie dał tego po sobie pokazać.
— Nie rozmawiamy o mnie tylko o twoim szczenięcym zauroczeniu — powiedział Marc, ignorując wcześniejsze słowa Stevena. Grant wywrócił oczami w lustrze. — Poza tym dziewczyna ma ledwo dwadzieścia osiem lat. A my — zrobił ruch ręką, wskazując na siebie i swoje alter. — Trzydzieści siedem. Nie żebym przypominał, że jesteśmy starzy. Ale to ciągle prawie dziesięcioletnia różnica. Nawet jej brat jest od nas młodszy.
— Czekaj... Jej brat? — Wyjąkał w szoku Steven. — Cholera, Marc jej brata też sprawdziłeś? Zaraz mi jeszcze powiesz, że wiesz wszystko o całej jej rodzinie — Marc nie odpowiedział, a jego milczenie było wystarczającą odpowiedzią dla Stevena. Brunet zakrył oczy ręką, licząc, że w ten sposób będzie mógł tylko słyszeć Stevena w swojej głowie, a nie również go widzieć. — Zresztą wiesz, co? Lepiej nie odpowiadaj, jednak nie chcę wiedzieć. Poza tym powinieneś nauczyć się podstawowej matematyki, bo to jest dziewięć lat różnicy, a nie dziesięć...
— Cokolwiek. Prawie, to samo.
— ...I trochę szacunku mógłbyś jej okazać, bo ta dziewczyna — Steven uniósł ręce w lustrze i w powietrzu zrobił znak cudzysłowie — to ma imię. Zarya przez Y. Jak chcesz, mogę ci to przeliterować. To nic trudnego, nawet ty to szybko zrozumiesz.
— Jesteś irytujący, Steven. Idź spać.
— Tak, jak oddasz mi ciało.
— Mówiłem ci już coś — warknął cicho Marc, coraz bardziej zirytowany bezsensowną gadaniną swojego alter. — Zakończymy sprawę z Harrowem i Ammit, podpiszę papiery rozwodowe z Laylą i już nigdy więcej o mnie nie usłyszysz.
— Mam taką nadzieję — skomentował Steven, ale już się nie odezwał.
Cisza, która nastała okazała się być dla Marca jeszcze bardziej irytująca, niż paplanina Stevena. Ta w pewien sposób przynajmniej zapewniała mu rozrywkę i odganiała tysiące myśli. Zaklął pod nosem, a później podniósł się do pozycji siedzącej. Przetarł twarz obiema dłońmi, by następnie wpleść palce w swoje włosy. Podparł się łokciami o własne kolana i spojrzał ostatni raz na Zaryę. Ciągle spokojnie spała, kompletnie nieświadoma jego rozmowy, chociaż teraz leżała na swoim boku i przytulała się do poduszki.
Marc tylko przez sekundę pomyślał o tym, że może Steven miał rację.
\‥☾‥/
A/N:
to dobra pora, by wprowadzić
jakiś POV Marca/ Stevena
i Khonshu jakoś tak bardziej się udzielił
do niedzieli moi kochani ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top