10. moment of agreement
DUSZNE, PARNE POWIETRZE POWITAŁO JĄ, GDY TYLKO WYSZŁA Z SAMOLOTU.
Mimo wczesnej godziny słońce raziło niemiłosiernie, a ona żałowała, że zapomniała schować swoich okularów. Nie wzięła też żadnej czapki, ani kapelusza i w tym momencie cholernie zazdrościła Marcowi, że ten mógł schować swoją twarz pod daszkiem. Jakąkolwiek, najmniejszą ochronę mógł on dawać, tak zawsze to było lepsze niż nic.
Rozpięła swoją bluzę, a później przewiesiła ją przez rączkę walizki i otarła ręką spocone czoło. Krótki spacer po płycie lotniska, by przejść przez wszystkie kontrole, sprawił, że zaczynała żałować, że kiedykolwiek myślała, by odwiedzić Egipt.
Po co komu słońce i stopnie powyżej 30 stopni, jak ja się tutaj dosłownie rozpuszczam.
Co grosza nie mogła spokojnie patrzeć na Spectora, bo ten nawet nie poluzował swojej kurtki i wyglądał tak, jakby wysokie temperatury w ogóle mu nie przeszkadzały. Chciała poznać jego tajemnicę, jak tego dokonywał, ale i tak nie sądziła, by zdradził jej ten sekret.
— Mamy jakiś plan? — Zapytała Zarya, gdy obydwoje znajdywali się w taksówce. Kierowca nucił pod nosem jakąś arabską piosenkę, a ona stwierdziła, że całkiem nieźle mu to szło, chociaż nie miała bladego pojęcia, o czym śpiewa.
— Znaleźć grób Ammit przed Harrowem — wyszeptał Marc. — Zameldujemy się w hotelu. Znam właściciela, więc nikt nie będzie nam przeszkadzał. W Kairze jest pełno ludzi, którzy przy odpowiedniej zachęcie mogą nam pomóc.
— Odpowiedniej zachęcie, mówisz? — Brunet posłał jej znaczące spojrzenie, a ona wyczytała z niego wszystko to, co chciała. Dlatego postanowiła zmienić temat. — Jak dobrze znasz Kair?
— Wystarczająco dobrze. Tutaj poznałem Laylę.
Gdyby Marc o niej nie wspomniał, tak Zarya w ogóle nie pomyślałaby o El-Faouly. Fakt, że widziała ją ostatni raz zaledwie wczoraj, zbytnio jej nie pomagał. W tym wszystkim, co działo się w jej życiu, czuła się usprawiedliwiona, że ani razu nie pomyślała o kobiecie. Musiała jednak przyznać, że całkowicie rozumiała, dlaczego Marc wybrał akurat Laylę. Była nie tylko piękna, inteligentna, ale też nieźle potrafiła walczyć. Może nieco emocjonalnie podchodziła do pewnych spraw, ale ciągle była niesamowita. Uważała, że bez problemu mogłaby się z nią dogadać. A już na pewno nie obraziłaby się, gdyby miała starszą siostrę pokroju Layli. Tymczasem posiadała jedynie starszego brata, z którym miała dość skomplikowaną relację.
— Długo się znacie? — Zapytała z ciekawością. Uznała, że to było jedno z niewielu pytań, na które istniała szansa, że dostanie odpowiedź. — Jeśli chcesz wiedzieć, to wczoraj... Później, jak z nią rozmawiałam, to była cała. Nic jej się nie stało.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Ciągle jest twoją żoną, prawda? Uznałam, że taka informacja będzie cię interesować.
— W ogóle jej tam nie powinno być.
— Z tym się zgadzam — pstryknęła palcami i wskazała jednym na Marca. Później odwróciła głowę w bok i spojrzała na niego. — Ale równie dobrze, nikt z nas tam nie powinien być.
Marc skinął głową, a resztę drogi spędzili w ciszy. Taksówka zaparkowała przed kamienicą o ścianach w piaskowym odcieniu, przejazd został opłacony i po chwili obydwoje znajdywali się w środku budynku. O dziwo w holu było pusto. Po lewej stronie znajdywało się przejście, prawdopodobnie do windy i schodów, prowadzących do pokoi, a obok drzwi oznaczone jako wejście do jadalni. Po prawej utworzono coś w rodzaju małego lobby z fotelami i kanapami, które połączone było z małą biblioteczką. Wszystko wyglądało tak kolorowo i zachwycająco, że jedyne, co miała ochotę zrobić, to wziąć do ręki jedną z dostępnych książek i usiąść na miękkim fotelu. Wiedziała, że gdyby to wszystko było jej wakacjami, to na pewno, by tak zrobiła.
— Poczekaj chwilę — poinstruował ją Marc, ale nie czekał na jej odpowiedź.
Zarya obserwowała go, jak podszedł do recepcji i po kilku słowach z dziewczyną za ladą, ta wstała ze swojego miejsca i zniknęła w drzwiach tuż za swoim biurkiem. Po chwili wróciła, ale tym razem w towarzystwie niskiego, ciemnoskórego mężczyzny, który głośno zawołał imię Marca, gdy tylko go zobaczył. Rozłożył swoje ramiona i obaj mężczyźni wylądowali w krótkim, męskim uścisku. Dwójka zaczęła z ożywieniem rozmawiać, a Zarya zauważyła, jak raz czy dwa Marc spojrzał na nią przelotnie. Nie miała bladego pojęcia, czy po prostu sprawdzał, czy ciągle tam była, czy dawał znać swojemu kumplowi, że nie był sam.
Po całej podróży samolotem i minimalnym szoku termicznym, z którym musiała się zmierzyć od momentu wyjścia z samolotu, jedyne, o czym marzyła to szybki prysznic i możliwość przebrania się w letnie ciuchy. Nawet nie była śpiąca, bo sama atmosfera Egiptu na to jej nie pozwalała, poza tym krótka drzemka na pokładzie zdecydowanie jej wystarczała. Zresztą wiedziała zbyt dobrze, że nie mogłaby tak spokojnie zasnąć. Skradziony sztylet, świadomość wskrzeszenia Ammit, nieobecność Posejdona i ewentualna rebelia na Olimpie zdecydowanie jej na to nie pozwalały. Już nie jeden raz znajdywała się w sytuacjach, w których myślała, że nie ma żadnego wyjścia. Była bezsilna na wszystkie wydarzenia i panikowała, że nie może znaleźć rozwiązania, ale gdy przemyślała wszystko od samego początku do końca, okazywało się, że jakieś wyjście zawsze się znajdywało. Teraz nawet nie wiedziała, czego powinna się chwycić, by chociażby wziąć pod uwagę, że istnieje jakieś inne rozwiązanie. Działała po omacku i faktycznie czuła się, tak jak Marc jej wytknął. Udawała jakąś superbohaterkę, a tak naprawdę w ogóle nią nie była.
W takim wypadku kim była? Przypadkowo uratowaną osobą przez Posejdona, który stwierdził, że olimpijczycy potrzebują swojego wojownika? Dziewczyną, która wypełniała wszystkie rozkazy, bez mrugnięcia okiem? Jakimś chorym przykładem samozwańczego wymierzania sprawiedliwości?
Zarya im starsza się stawała, tym częściej o tym rozmyślała. Na początku uznawała to wszystko za niezłą przygodę, której praktycznie nikt nie miał szans przeżyć. Wierzyła, że w jakiś sposób musiała się wyróżnić, skoro to jej przypadło poznanie wiedzy, którą niemal wszyscy uważali za starożytne mity i legendy. Jednak im więcej ofiar znajdywało się na jej liście, im bardziej jej ręce ociekały krwią, tym lepiej rozumiała, że to wszystko było ceną za jej życie.
Gdy Marc do niej wrócił, wyglądał na nie do końca zadowolonego.
— Mam dobrą i złą wiadomość — odezwał się, wzdychając ciężko. — Dobra jest taka, że możemy tu zostać. Zła, że jest tylko jeden pokój wolny.
— Okej, zawsze to lepsze niż nic, co nie? — Powiedziała szybko Zarya, ale po chwili dokładnie dotarło do niej to, co usłyszała. — Jeden pokój? Ale... Och, jeden pokój.
— Możemy poszukać innego miejsca, ale to może graniczyć z cudem — wyjaśnił Marc, chowając ręce do kieszeni swoich spodni. — Musimy się gdzieś zatrzymać, tak czy siak, Zarya. Mnie to obojętne, dlatego ty decyduj.
— Chyba nie mamy innego wyjścia, zgadza się? Weźmy ten pokój i chodźmy w końcu stąd, bo przysięgam, że jak dalej tutaj będę tak stać, to wyjdę i zacznę zwiedzać to miasto.
Marc skinął głową i wrócił do swojego znajomego. Ten podał mu coś do ręki, a po chwili Spector odwrócił się do niej i pomachał kluczem. Zarya wzięła głęboki oddech i pokierowała się w stronę przejścia, w którym już zniknął brunet. Wspólnie weszli do windy i ruszyli w górę.
— Ciągle mamy czas — mruknął cicho Marc, ale Zarya dokładnie go zrozumiała. Spojrzała na niego, jednak on uniósł rękę do góry i stuknął palce w bok głowy. — Khonshu nie daje mi spokoju.
— To potrafi być wkurzające, co nie? Te głosy bóstw w głowie. Jakbym słyszała własne sumienie, ale jest jeszcze bardziej krytykujące.
Winda zatrzymała się na czwartym piętrze i oboje z niej weszli. Skierowali się na prawą stronę, gdzie znajdywały się pokoje od 400 do 420 i zatrzymali się przy tym na samym końcu korytarza. Marc wsadził klucz do zamka, przekręcił i w końcu nacisnął klamkę, otwierając drzwi. Przepuścił Zaryę, a ona pierwsze co zobaczyła zaraz po wejściu, to trzy piramidy zza drewnianym oknem, które ozdobione było żółtymi zasłonami. Dopiero później zwróciła uwagę na podwójne łóżko stojące pod ścianą zaraz przy drzwiach. Obok dużego, prostokątnego lustra dostrzegła niewielką, czerwoną kanapę i prawie odetchnęła z ulgą.
To wszystko było zdecydowanie niezręczne. Nie była zaznajomiona z takimi sytuacjami. Owszem, gdy była młodsza, jeszcze przed wypadkiem nie stanowiło dla niej problemu, by współdzielić pokój ze swoimi kumplami. Jednak wtedy sytuacja wyglądała zupełnie inaczej i trudno było ją porównywać. Poza tym od tamtego czasu nie miała praktycznie żadnego kontaktu z płcią przeciwną, o ile to nie było konieczne.
Teraz zaczynała wątpić, czy dzielenie pokoju było tak wspaniałym pomysłem, że postanowiła się na niego zgodzić.
— Muszę wziąć prysznic — oznajmiła i miała wrażenie, że jeszcze nigdy wcześniej nie wyciągała rzeczy z walizki tak szybko, jak wtedy.
Gdy znalazła się w łazience i spojrzała na swoje odbicie w lustrze, miała ochotę prychnąć na swoją głupotę. Po co w ogóle się tłumaczyła? Mogła wziąć jedynie swoje rzeczy i zniknąć i mieć wyjebane na wszystko, co działo się za drzwiami.
— Pieprzona idiotka — mruknęła do siebie, aż w końcu odwróciła się od lustra.
Chwyciła za telefon, który zgarnęła razem ze swoimi rzeczami i puściła cicho swoją składankę muzyczną. Wiedziała, że jeśli nie rozproszy czymś myśli, to jedyne, o czym będzie mogła myśleć, to fakt, że ona znajdywała się w łazience i brała prysznic, gdzie za drzwiami znajdywał się wyjątkowo przystojny mężczyzna. Pokręciła głową zrezygnowana, a później ściągnęła z siebie ubrania i weszła do kabiny.
Miała nadzieję, że zimna woda, pozwoli jej na chwilę relaksu. Zdecydowanie ochłodziła jej rozgrzane od słońca ciało i poczuła niesamowitą ulgę, ale nawet takie uczucie i ulubione piosenki w tle nie sprawiły, że wyparła z umysłu całą sytuację. Zastanawiała się, jak bardzo to wszystko było skomplikowane i dlaczego w ogóle, tak nad tym rozmyślała. Nie pamiętała, by miała takie rozterki, gdy nocowała u swoich kumpli w trakcie studiów. Może jednak chodziło o to, że wtedy z nimi miała typowo przyjacielską relację i nawet nie myślała, by z kimkolwiek z nich randkować, a gdy po raz pierwszy spotkała Stevena w bibliotece, już wtedy czuła, że wzbudził w niej dziwne, dotąd całkowicie nieznane odczucia. Gdy poznała Marca, pierwsze co czuła to irytacja i frustracja, ale i on okazywał się być bardziej skomplikowanym charakterem.
Zarya oparła się czołem o zimną ścianę, wsłuchując się w przytłumioną muzykę, która szła z jej telefonu. Cokolwiek się z nią działo, tak wiedziała, że to był jej najmniejszy problem. Zawsze uwielbiała się słuchać swoich emocji, ale tym razem zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że to mogłoby skończyć się zbyt tragicznie. Nie wspominając o tym, że to wszystko było pokręcone, a ona ostatnią rzeczą, w jakiej chciałaby utknąć, to miłosny trójkąt ze Stevenem, Marciem i Laylą.
Kurwa, to nawet czworokąt, by z tego wyszedł.
Zmarszczyła brwi, gdy w pewnym momencie oprócz muzyki, usłyszała również przytłumione krzyki. Później trzaski, jakby ktoś czymś rzucał. Po chwili wszystko ucichło i miała wrażenie, że to jej się tylko wyobraziło. Jej głowa płatała figle, których nie potrafiła całkowicie zrozumieć. Potem jednak odgłosy z pokoju się nasiliły i tym razem zdecydowanie się nie przesłyszała.
Zakręciła kurki z wodą i szybko wskoczyła w krótkie spodenki i bluzkę, nawet do końca nie wycierając się ręcznikiem. Związała mokre włosy w szybkiego kucyka i czuła, jak woda z nich skapywała jej na kark i plecy, ale w tym momencie nie przejmowała się tym, ani przez chwilę. Biorąc pod uwagę gorące powietrze, było to nawet przyjemne uczucie. Niemal wybiegła z łazienki, a gdy znalazła się w pokoju, miała wrażenie, że przeszło przez nie tornado. Lustro naprzeciwko było roztrzaskane i była pewna, że dostrzegła na nim kilka kropli krwi. Stolik do kawy, który stał wcześniej z boku, teraz był cały połamany, a krzesło i lampa leżały przewrócone na podłodze. Zasłony przy oknie były zasłonięte, co spowodowało, że w pokoju było o wiele ciemniej, niż wcześniej.
A na podłodze przy łóżku siedział Marc w samych bokserkach i prawie pustą butelką po alkoholu w lewej ręce.
Zarya miała wrażenie, że się zawiesiła na krótką chwilę. Spoglądała to na rozniesiony pokój, to na Marca i próbowała, to wszystko jakoś sobie ułożyć w głowie. Fakt, że brunet siedział praktycznie rozebrany w pokoju, dzięki czemu mogła podziwiać jego umięśnione ciało, wcale nie pomagał. Przełknęła z trudem ślinę i robiła wszystko, by nie patrzeć się na niego, jak zachwycona, głupia nastolatka.
— Co... Co tutaj się stało? — Wybełkotała w końcu, podpierając się jedną ręką o swoje biodro. — Marc? Jest jakiś powód, dlaczego ten pokój wygląda, jakby przeszło po nim tornado?
— Tak — odpowiedział, biorąc duży łyk alkoholu. Gdy przełknął, spojrzał na nią błyszczącymi oczami i zaczęła się zastanawiać, jak bardzo był już wstawiony. — Ma na imię Steven, siedzi w mojej głowie i nie daje mi spokoju — skrzywił się mocno, a później odwrócił wzrok na swoje odbicie w lustrze. — Zamknij się, stary.
— To nie powód, by wszystko rozwalać.
— Nie masz o niczym pojęcia, Zarya — mruknął w odpowiedzi.
— Wiesz, mogę być od ciebie młodsza, ale nie jestem dzieckiem — odparła szybko. Podeszła do niego i wyciągnęła w jego stronę rękę. — Wstawaj z tej podłogi. Jesteś ewidentnie pijany.
— Nieprawda — zaprzeczył od razu, wskazując na nią oskarżycielsko palcem. — Jestem całkiem trzeźwy.
Zarya miała ochotę się zaśmiać, ale powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili. Wiedziała jednak, że rozbawiony uśmiech czaił się na jej twarzy, ale nad tym nie mogła już zapanować.
— Niech ci będzie, ale i tak wstawaj — poruszyła dłonią, aż w końcu Marc skapitulował. Złapał ją za rękę, w drugiej ciągle trzymając butelkę z alkoholem. Podniósł się z jej pomocą do góry, a gdy zobaczyła, że nieznacznie się zachwiał, złapała go ręką w pasie. Starała się nie myśleć o tym, że znajdywała się wyjątkowo blisko niego, niemal słyszała szybkie bicie jego serca i czuła gorący oddech na swojej szyi. Gdy spojrzała do góry, zauważyła, że obserwował ją uważnie swoimi brązowymi tęczówkami. Jego wzrok był na tyle intensywny, że czuła jak robi się jej gorąco. Bynajmniej nie było to związane już tylko z wysoką temperaturą. — Co? Dlaczego mi się tak przyglądasz?
— Zamyśliłem się — odparł i po raz kolejny uniósł butelkę z alkoholem do góry i pociągnął z niej sporego łyka. Wtedy też dostrzegła jego pokaleczoną rękę.
— Marc! Ty krwawisz! — Zawołała z niepokojem.
Brunet mruknął coś w rodzaju, że to tylko draśnięcie, ale Zarya kompletnie tego nie kupiła. Posadziła go na łóżku, powiedziała, że zaraz wraca i wróciła do łazienki. Przeszukała wszystkie półki i tak jak jej się wydawało, w jednej z nich znalazła apteczkę. Kiedy miała wszystkie potrzebne rzeczy, weszła z powrotem do pokoju. Marc w tym czasie zdążył z powrotem rozsunąć zasłony i teraz siedział w tym samym miejscu, w którym go zostawiła, z pochyloną głową do przodu. Usiadła obok niego i dopiero wtedy, spojrzał na nią.
Zarya zastanawiała się, co chodziło mu po głowie i czy jego zachowanie na pewno świadczyło tylko o tym, że był wstawiony.
— Daj mi swoją rękę — poprosiła, wyciągając lewą dłoń, a Marc posłuchał się jej i podał swoją pokaleczoną dłoń. Dokładnie ją obejrzała, ale wyglądało na to, że rana nie była poważna. Wystarczyło tylko ją oczyścić i założyć opatrunek, na czym znała się doskonale.
— Serio, chcesz mnie opatrywać? — Zapytał w głębokim szoku.
— Czemu nie? Jak zaraz mi powiesz, że to niepotrzebne albo sam byś dał sobie radę, to lepiej nic nie mów. Każdy z nas czasem potrzebuje chwili, żeby ktoś inny się nami zaopiekował, nawet jeśli chodzi o zwykłe nałożenie opatrunku na ranę.
— Podobno jesteś niezależną kobietą — mruknął, a ona zachichotała cicho. — Opowiedz mi o czymś, Zarya — poprosił niespodziewanie.
— Co chcesz wiedzieć? — Zapytała, skupiając się na swoim zadaniu. Odkręciła zakrętkę od wody utlenionej, a w drugiej ręce trzymała świeżą gazę. — Będzie piec.
Kiedy wylała płyn na ranę, Marc praktycznie w żaden sposób nie pokazał, że czuje dyskomfort. Jedynie zacisnął palce w pięść, ale później szybko je wyprostował.
— Możesz mi powiedzieć o tym, jak zostałaś awatarem. I którego boga dokładnie, co będzie sprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że ty wiesz, komu ja służę. Chociaż to pewnie Posejdon skoro ciągle o nim wspominasz.
— W moim przypadku to trochę bardziej skomplikowane — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od jego dłoni. — Nie jestem awatarem tak jak ty. Olimpijczycy już dawno temu zrezygnowali z wybierania całej grupy ludzi, by działali w ich imieniu. Sama nie wiem, jak to do końca u nich wcześniej działało, ale ze mną jest tak, że odpowiadam przed całą dwunastką. Co prawda to Posejdon mnie wybrał i jest moim opiekunem, ale w większej mierze dostaję zadania po tym, jak oni wszyscy tak zdecydują. Gdy pierwszy raz ich spotkałam, jedna z nich – Artemida – nazwała mnie wojowniczką bogów. Posejdon to podłapał dosyć szybko i kazał wygrawerować te słowa na moim sztylecie.
— Co się dokładnie stało?
Zarya uśmiechnęła się nieznacznie, odkładając zakrwawione gazy na bok.
— Czytałeś moje akta. Tam wszystko było dokładnie opisane.
— Prawdopodobnie — stwierdził. — Albo i nie. Chcę usłyszeć to od ciebie.
Westchnęła ciężko. Wyciągnęła czysty opatrunek z apteczki, przyłożyła go do rany, a gdy zaczęła owijać bandaż wokół jego dłoni, wróciła do swojej opowieści.
— Byłam na wakacjach ze znajomymi w Grecji. Z początku wszystko było super, normalnie przygoda życia, na którą nikt mi nie dał, sama sobie zarobiłam od początku do końca, pracując do późnych wieczory w restauracjach, czy kawiarniach. Byłam taka dumna z siebie i szczęśliwa, że w końcu spełniam swoje marzenia i mogę odwiedzić miejsca, o których dawno marzyłam — przerwała na krótką chwilę, przypominając sobie tamten czas. — I Grecja była cudowna, naprawdę. Dopóki jeden z moich kumpli stwierdził, że nic się nie stanie, jak wypije jedno piwo, zanim odwiezie całą naszą czwórkę do domku. Później jedno piwo zamieniło się w dwa i trzy. Niby nie pił dużo, ale na tyle, żeby być wstawionym. Cała reszta też praktycznie nie kontaktowała, ja sama nie byłam od nich lepsza. Droga, którą wracaliśmy, wiodła przez most. W pewnym momencie mój kumpel stracił panowanie nad kierownicą i wpadliśmy do jeziora. Ani wtedy, ani teraz nie umiem pływać, a do tego... Cóż, kompletnie spanikowałam i wypity alkohol w ogóle nie pomagał. Nie wiem dokładnie, co tam się wydarzyło, bo jedyne co pamiętam, to że ocknęłam się na brzegu, a nade mną znajdywali się ratownicy. Później, gdy już wróciłam do domu, w moim otoczeniu zaczęły dziać się dziwne rzeczy, dostrzegałam o wiele więcej, niż inni. Wysłano mnie nawet do psychologa, bo uważano, że zwariowałam po wypadku. Dopóki, któregoś dnia przyszedł do mnie Posejdon i wszystko mi wytłumaczył.
Zarya uśmiechnęła się na wspomnienie. Dokładnie pamiętała dzień, w którym spotkała po raz pierwszy Posejdona. Pracowała wtedy w kawiarni, a on jak gdyby nigdy nic przyszedł do lokalu i zamówił kawę. Spędził tam cały dzień, uważnie ją obserwując, co zdecydowanie jej się nie podobało. Myślała, że pozbędzie się go w momencie, gdy podeszła do niego, informując o zamknięciu kawiarni, ale on czekał na nią, aż skończy pracować i kiedy tylko opuściła lokal, podszedł do niej ze swoim poważnym wyrazem twarzy i oznajmił, że ją zna i muszą porozmawiać. Tamtego dnia jej życie po raz kolejny się zmieniło.
Zawiązała węzę na bandażu, tak by się trzymał na jego ręce i spojrzała na Marca. Nie wiedziała czemu, tak łatwo potrafiła się przed nim otworzyć i opowiedzieć mu o wydarzeniach, o których chciała zapomnieć. Tamten wypadek dręczył ją od lat i chociaż nie miała żadnych powodów do tego, by czuć wyrzuty sumienia, tak ciągle zastanawiała się, czy gdyby tamtego wieczora coś zrobiła, to czy jej przyjaciele ciągle by żyli. Nie rozumiała tylko jednego, dlaczego Posejdon, to właśnie ją wybrał, a później wstrzymywał się przez kilka dobrych miesięcy, zanim uświadomił ją dokładnie w tym, co dla niej zrobił. Przez cały ten czas, tak naprawdę nigdy nie miała odwagi, by zadać mu to pytanie.
— Miałaś wtedy dwadzieścia jeden lat, zgadza się?
— Rocznikowo tak, ale byłam jeszcze przed swoimi urodzinami. Zresztą, to i tak nie ma większego znaczenia. Taki wypadek może zdarzyć się w każdym wieku.
Zarya wzruszyła ramionami, a jej wzrok zatrzymał się na przekrzywionej Gwieździe Dawida, która wisiała na jego szyi. Tego kompletnie się nie spodziewała i nie pasowało jej to do Marca, może bardziej do Stevena. Uznawała, że po wypełnianiu woli bogów, trudno było wierzyć w tego, o którym słyszała od samego dzieciństwa. Wtedy wiernie, co tydzień chodziła z matką i bratem do kościoła, ale im starsza się stawała, tym bardziej rozumiała, że bóg, w którego wiarę miała zakorzenioną, ani razu nie pomógł jej w życiu. Po swoim wypadku tylko jeszcze bardziej się w tym utwierdziła.
Zanim pomyślała o tym, co robi, uniosła swoją rękę do góry i wyprostowała zawieszkę, która opadła na jego klatkę piersiową. Gdy chciała zabrać swoją dłoń, Marc niespodziewanie za nią chwycił. Jednak nie był to mocny uścisk. Trzymał ją za nadgarstek, kreśląc kciukiem delikatne kółka na jej dłoni. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę i w tym właśnie momencie nawiązała się między nimi nić bezsłownego zrozumienia. Jej serce zabiło szybciej i miała wrażenie, że nawet Marc był w stanie je usłyszeć. Nie potrafiła oderwać swoich oczu od jego intensywnego wzroku i wydawało jej się, że po raz pierwszy w życiu ktoś tak na nią patrzył. Jakby chciał prześwietlić całą jej duszę, a przy tym doskonale ją dostrzegał jak człowieka. Spector patrzył na nią zupełnie inaczej niż Steven. W jego oczach widziała jakiś niebezpieczny błysk, tak jakby za sprawą jednego spojrzenia chciał odkryć wszystkie jej sekrety.
— Dziękuję, Zarya — odezwał się po jakimś czasie Marc. Puścił jej dłoń i położył ręce na swoich kolanach, a ona skinęła głową, z trudem odrywając swój wzrok od jego spojrzenia.
— Żaden problem — uśmiechnęła się, zbierając apteczkę i zakrwawione gazy. — Powinieneś na chwilę się położyć i odpocząć.
Zarya spodziewała się sprzeciwu z jego strony, ale o dziwo nic takiego się nie stało. Marc położył się plecami na łóżku i przyłożył ramię do twarzy, zakrywając swoje oczy.
— Możesz zasłonić te zasłony? — Poprosił półprzytomnie. — Nie mam kurwa pojęcia, po co je odsłaniałem.
Nie odpowiedziała, ale szybko spełniła jego prośbę. Kiedy odwróciła się, by na niego spojrzeć, zauważyła, że jego oddech był spokojniejszy i zdecydowanie równomierny. Leżał w tej samej pozycji i podejrzewała, że jak tylko się przebudzi, to będzie odczuwał tego bolesne skutki. Jednak nawet teraz gdy spał, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś go dręczy. Jego sylwetka ciągle była spięta, czoło mocno zmarszczone i mruczał do siebie bliżej niezrozumiałe rzeczy. Było jej go żal i zastanawiała się, co takiego mogło zakłócać jego spokój, nawet w trakcie snu, ale zbyt dobrze wiedziała, że każdy miał swoje własne demony, o których wolał nie rozmawiać.
Odłożyła apteczkę do łazienki i zdecydowała, że nie będzie siedzieć bezczynnie.
Nie do końca wiedziała, co chciała zrobić, ale coś musiała.
Dlatego zgarnęła swój plecak i wyszła z pokoju, licząc na to, że będzie miała nikłe szczęście i dowie się czegoś o położeniu Harrowa, czy nawet o swoim sztylecie.
\‥☾‥/
A/N:
mamy mały wgląd w historię Zaryi,
jezu uwielbiam tę dziewczynę, naprawdę
jedna z najlepszych bohaterek jakie stworzyłam,
kocham ją z całego serca,
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top