07. summon the the soup...or the suit?

WEJŚCIE NA DACH BYŁO NAJMNIEJSZYM PROBLEMEM.

Zarya jednak stwierdziła, że to był istny dom wariatów. I wystarczyło, że tylko raz wyjrzała przez dziurę w dachu. W środku budynku znajdywała się cała grupa ludzi i wyglądało na to, że to było jakieś ich główne miejsce spotkań. Po jednej stronie z projektora puszczono dokumentalny film o zwierzętach i prawie rozczuliła się na widok słodkiego, skaczącego delfina, do których miała słabość od momentu, w którym Posejdon uratował jej życie. Po drugiej stronie znajdywało się coś na zasadzie ogrodu z roślinami, przy których pracowało kilku ochotników i każdy z nich miał typowe, ogrodnicze ubrania, czy przyrządy w rękach. Na środku holu ułożono różnego rodzaju stoliki i krzesła, a zapach jakiejś warzywnej zupy dochodził nawet na samą górę, gdzie stała Zarya wraz z Laylą.

— Powinnyśmy poczekać na rozwój sytuacji — wyszeptała Layla, gdy obie kierowały się po kolejnych rusztowaniach, tym razem w środku budynku, tuż przy samym dachu.

— W tym momencie i tak nie damy sobie same rady — odpowiedziała Zarya.

— Marc w swoim kostiumie dałby radę.

Czyli, jednak wiedziała o jego umiejętnościach.

— Prawdopodobnie, ale jakoś nie widzę, by Steven miał pojęcie, że może coś takiego dokonać.

Layla westchnęła cicho, a później się zatrzymała. Rusztowanie niespodziewanie się urwało, a druga jego część znajdywała się dwa metry od nich. Nie było innej możliwości, by przedostać się na drugą stronę bez zwrócenia na siebie uwagi.

— Musimy tutaj poczekać — zadecydowała Zarya, chowając się za plastikową folią. Layla usiadła obok niej. Odsunęły nieznacznie pleksę, tak by dokładnie widzieć Stevena i na bieżąco obserwować to, co działo się na dole.

— Wiesz, że kompletnie nie kupuję tego zaburzenia? — Odezwała się krótko Layla, spoglądając przelotnie na Zaryę. — Może i to prawda, ale to cholernie surrealne. Jak w jednym ciele mogą żyć dwie osoby?

— Nie wiem, nie znam się na tym. Mogę ci dać namiary do mojej mamy, ona jest w tym specjalistą.

— Jest psychiatrą?

— Nie — szatynka pokręciła głową. — Pracuje w spożywczaku, ale ma fioła na punkcie psychologii i zachowań mózgu.

Layla nie odpowiedziała, a tymczasem na dole prowadzona była wyjątkowo ciekawa dyskusja. Przynajmniej na to wszystko wskazywało, chociaż trudno było sobie wyobrazić, o czym można było rozmawiać nad miską zupy. Zarya wiedziała, że muszą zniknąć stąd najszybciej, ale fakt, że Steven był w samym centrum wydarzeń, wcale nie pomagał. Najlepszym rozwiązaniem było to, by Marc odzyskał kontrolę nad ciałem, przywołał kostium i razem spieprzyliby, tak szybko jak to było tylko możliwe. Problem polegał jedynie na tym, że Steven zawzięcie nie chciał się poddać Marcowi, co zresztą sama dokładnie słyszała jeszcze kilka minut temu w samochodzie. I szczerze nie mogła go w żaden sposób za to winić. Gdyby w jej ciele żyła druga, irytująca osobowość, która okazałaby się profesjonalnym zabójcą, opętanym przez egipskie bóstwo, to sama zrobiłaby wszystko, by nie odzyskała ona kontroli.

Na całe szczęście, opętana to ja tutaj tylko jestem, a nie żadne moje wewnętrzna JA.

Wszystko wydawało się być w porządku do momentu, gdy pomieszczenie nagle ucichło od wszystkich głosów. Wszyscy zebrani zaczęli wstawać ze swoich dotychczasowych miejsc. Otoczyli stolik, przy którym siedział Steven, a Zarya zaklęła siarczyście w myślach. Nie zapowiadało to niczego dobrego.

Później po budynku rozniósł się głos Stevena, który dotarł nawet na górę, gdzie chowały się kobiety.

— Skoro Ammit sądzi ludzi, nim popełnią zbrodnię, czy to nie znaczy, że skazuje niewinnych? — Zapytał głośno i wyraźnie. — Przecież myśli nie są złe. Często myślę, żeby zabić szefową, ale nigdy bym tego nie zrobił. A dziecko? Zabiłaby dziecko, które zrobi coś złego za 30 lat?

Zarya nie potrafiła uwierzyć w to, co słyszy. Była pod cholernym wrażeniem odwagi Stevena, bo takie zachowania nie należały do łatwych. Postawić się choremu wyznawcy szalonej bogini, która chce wszystkich osądzać, nawet na podstawie tego, co jeszcze nie zrobili? Wiedząc, że w ewentualnym starciu nie ma się żadnych starć? Jej serce zabiło jakoś mocniej i nie potrafiła oderwać wzroku od Stevena. Duma ją rozpierała i cokolwiek miało się za chwilę stać, wierzyła, że będzie mieć jeszcze szansę na to, by powiedzieć mu, jak bardzo podobało jej się jego zachowanie.

Harrow odpowiedział, jednak na górze nie dało się dosłyszeć jego słów.

— Wy się na to godzicie? Na zabijanie dzieci i tak dalej? — Steven odezwał się ponownie, tym razem zwracając się bezpośrednio do reszty zebranych. Później odwrócił się z powrotem do Arthura. — Może jestem dziwny, ale morderstwo to nie dla mnie.

Jeśli wcześniej była pod całkowitym wrażeniem, tak teraz kompletnie zbierała szczękę z podłogi. Ciepło, które rozchodziło się po całym jej ciele, było niedopisania. Wiedziała jedynie, że nie doceniała Stevena. Może i nie posiadał takich umiejętności, jak Marc i nie miał magicznego kostiumu, tak wcale nie był od niego gorszy i potrafił walczyć na swój sposób.

Harrow wstał z miejsca, wziął laskę do ręki i wskazał nią bezpośrednio na Stevena. Zarya nie musiała widzieć, jak poszczególne fragmenty przedmiotu zaczęły się świecić na fioletowo, by wiedzieć, że to nie było normalne. Czuła magię bóstw unoszącą się w powietrzu o wiele mocniej, niż jeszcze chwilę wcześniej. Laska musiała mieć jakąś wyjątkowo niszczycielską moc, bo wszyscy zebrani zaczęli cofać się do tyłu, jakby w obawie przed tym, czego może ona dokonać.

— Muszę wiedzieć, gdzie jest skarabeusz — powiedział głośno Harrow, podpierając się o swoją laskę. Steven wcześniej wstał ze swojego miejsca i zaczął się cofać, ale nie miał żadnej możliwości ucieczki.

— Okej, mam teraz zamiar zrobić coś kompletnie szalonego i nieprzemyślanego — wyszeptała cicho Zarya, spoglądając na Laylę.

— Co...? — Zaczęła Layla, ale nie zdążyła skończyć, gdy szatynka wyciągnęła z kieszeni skarabeusza.

— Ja go mam! — Zawołała głośno, zwracając uwagę wszystkich na siebie. Harrow spojrzał do góry, a ona wysunęła się zza plastikowej foli i uniosła do góry rękę, w której trzymała błyskotkę. — Dasz mi chwilę, to zejdę i możemy omówić warunki naszej wymiany.

— Wymiany?

— Skarabeusz za Stevena. I schowasz tę swoją świecącą laskę.

— Nie jesteś w pozycji, by stawiać warunki, Zarya — oznajmił Arthur, a ona zaśmiała się krótko.

— Ostatni raz, jak sprawdzałam, to ja posiadam to, czego tak bardzo potrzebujesz. Nawet jeśli, to ty masz przewagę liczebną.

Zarya szybko odnalazła zejście z rusztowania. Wstała ze swojego miejsca, ale zanim zrobiła jakikolwiek krok, poczuła, jak Layla złapała ją za ramię.

— Na pewno wiesz, co robisz?

— Improwizuję — powiedziała szczerze. — Chociaż nie ukrywam, że mogłaby mi się przydać pomoc.

Layla westchnęła ciężko i skinęła głową. Jeśli myślała, że to była całkowicie samobójcza misja, tak Zarya zdecydowanie bez problemu, by mogła się z nią zgodzić. Uważała, że to był jej najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadła i wiedziała, że gdyby od tego nie zależało życie Stevena, to w ogóle nie podejmowałaby takich pochopnych decyzji.

Dlatego właśnie nigdy z nikim nie współpracuje.

Po chwili Zarya i Layla znalazły się obok Stevena, a Harrow obserwował ich bardzo uważnie.

— Nie masz pojęcia o jego wartości — oznajmił Arthur, wyciągając w jej stronę rękę. — Daj mi go, a będzie u mnie bezpieczny.

— To całkiem ładna błyskotka, muszę to powiedzieć — Zarya spojrzała na trzymany skarabeusz i zauważyła, jak Layla od drugiej strony podeszła do Stevena i szepnęła do niego, by wezwał strój. Prescott wątpiła, by Grant cokolwiek zrozumiał, zwłaszcza że usłyszała jego odpowiedź i 'summon the soup' na pewno nie brzmiało zbyt przekonująco. — Wiesz, co ci powiem? Nie jestem fanką szaleńców, którzy chcą zawładnąć nad całym światem. Śmieszne, że po tych wszystkich porażkach, zawsze znajdują się kolejni, którzy ciągle próbują.

— Zarya — Harrow wypowiedział jej imię ostrzegawczo. — Oddaj skarabeusza.

Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i podeszła do Stevena na tyle blisko, że mogła wsunąć skarabeusza do kieszeni w jego kurtce.

— Pilnuj naszej małej błyskotki — wyszeptała mu do ucha, a on spojrzał na nią niezrozumiale. Wymieniła szybkie spojrzenie z Laylą, a ta skinęła do niej głową, wskazując na najbliższe wyjście z pomieszczenia. Później odwróciła się do Arthura, który opuścił swoją rękę wzdłuż ciała. Najwidoczniej już dokładnie domyślał się, że nie dostanie skarabeusza bez walki. — Ostatecznie zmieniłam zdanie. Proponuję zmianę warunków umowy. Nie dostaniesz skarabeusza, a my wszyscy wyjdziemy stąd, jak gdyby nigdy nic, co?

— Skoro, tak to widzisz — westchnął Arthur, złączając dłonie na swojej lasce. Zebrani również, jakby zapomnieli o mocy magicznego przedmiotu i zaczęli się do nich niebezpiecznie zbliżać.

— I to jest dobry moment na ucieczkę — oznajmiła nerwowo Layla, a później całą trójką biegiem ruszyli w stronę wyjścia.

Zarya była na samym końcu, dlatego to ona poczuła, że ktoś próbuje ją zatrzymać. Jakiś mężczyzna złapał ją w pasie, ale ona szybko zgięła palce w pięść i uderzyła go z całej mocy w nos. Usłyszała cichy chrzęst i była pewna, że złamała mu kość, co zdecydowanie ją usatysfakcjonowało. Szybko wyswobodziła się z uścisku i wbiegła po schodach do góry, skręcając w jeden z korytarzy. Steven i Layla zniknęli jej na chwilę z oczu, a ona trafiła na dwójkę mężczyzn, którzy próbowali ją zatrzymać. Jeden z nich złapał ją za ramię, ale ona szybko chwyciła go za rękę, odwróciła się, naparła na niego plecami i przerzuciła do przodu. Mężczyzna upadł na drugiego z nich i razem wylecieli przez mały balkon, który znajdywał się obok.

— Zarya! — Krzyknął Steven, a ona zobaczyła, jak Layla ciągnęła go na wyższe kondygnacje. Szybko ruszyła za nimi i po chwili się zrównali. — To było super!

— Dzięki, ale teraz mamy większy problem na głowie. Harrow używa tej swojej magicznej laski. Czuję, jak magia staje się gęstsza w budynku.

Cała trójka wbiegła przez jedyne drzwi, które udało im się dostrzec. Steven zamknął je na metalowy zamek, a gdy weszli w głąb pomieszczenia, było jasne, że utknęli. Zarya próbowała wymyślić jakieś rozwiązanie, ale w pokoju jedyne co się znajdywało to kilkanaście martwych i przykrytych białymi płachtami ciał. Nie był to wyjątkowo uspokajający widok i fakt, że znajdywali się zbyt wysoko, by wyskoczyć przez okno, wcale nie pomagał.

Na domiar złego Steven dostał ataku paniki.

— Zginę w kanciapie złego czarnoksiężnika — powiedział z przerażeniem, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdyby sytuacja była zupełnie inna, Zarya na pewno by się zaśmiała. Jednak w momencie, gdy ich życie było na szali, trudno było zrozumieć nawet najlepszy żart.

— Musimy znaleźć jakieś wyjście.

— To, co musimy zrobić, to Marc, który przywoła swój strój — oznajmiła stanowczo Layla i podeszła do Stevena. — Posłuchaj mnie do cholery! Masz na imię Marc i masz strój! Widziałam, jak go używasz. Załóż go!

— Nie — Steven pokręcił głową, a drzwi zaczęły się chwiać pod wpływem nacisku z drugiej strony.

— Gdzie jesteś? Musisz go użyć! — Naciskała Layla, a Steven praktycznie zamarł w miejscu. Jego wzrok zatrzymał się na lustrze na podłodze i cofnął się do tyłu, tak jakby chciał uciec zarówno przed swoim odbiciem, jak i przed Laylą.

— Nie, nie, proszę, przestańcie! — Krzyknął głośno i spojrzał przelotnie na drzwi, które coraz mocniej zaczęły się chybotać. Zarya szybko wkroczyła do akcji. Wyminęła drugą kobietę, stanęła naprzeciwko Stevena i chwyciła jego twarz w swoje dłonie.

— Hej, hej, uspokój się — powiedziała, starając się złapać z nim kontakt wzrokowy. — Nie słuchaj nikogo, ani Marca, ani Layli.

— Zarya... — wtrąciła El-Faouly, ale szatynka ją zignorowała.

— Popatrz się na mnie — poprosiła Zarya, a Steven spojrzał na nią nie przytomnie. — Jeśli dasz radę przywołać strój, to cudownie. Jeśli nie, to poradzimy sobie inaczej.

— Nie mogę — wyznał w końcu, drżącym głosem. — Przykro mi, Zarya. Nie dam rady tego zrobić.

— Wszystko w porządku, Steven — zapewniła go i pocałowała go w czoło. — To nie jest jedyny kostium, który możemy przywołać.

Nie zdążyła nic więcej wytłumaczyć, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich ukazała się sylwetka podobnego stworzenia, z jakim mieli do czynienia jeszcze dzień wcześniej. Szakal ostrzył swoje pazury i gotował się do ataku, aż w końcu rzucił się na nich. Obydwoje wypadli przez okno i dziewczyna postanowiła, że i tak wystarczająco długo wstrzymywała się z korzystania ze swoich zdolności. Szybko odnalazła zawieszkę z delfinem, okręciła nią trzy razy i od razu poczuła moc, która ogarniała całe jej ciało.

Zarya wylądowała na ugiętych nogach, jedna z nich wysunęła się nieznacznie do przodu i podparła się dłońmi o posadzkę. Tuż obok niej znalazł się Steven, który opadł na jedno kolano, gdy drugie uniósł do góry. Prawą pięścią podpierał się o chodnik, a drugą rękę miał wyciągniętą do tyłu. Jednak nie utrzymał długo równowagi. Zaczął uroczo machać lewą dłonią, a później upadł na posadzkę, a Zarya od razu do niego podeszła, pomagając mu wstać.

Gdy obydwoje stali na nogach, nawzajem nie mogli oderwać od siebie wzroku. Dziewczyna od razu zauważyła, że strój, który przywołał Steven, był zupełnie inny od tego, z którego wczoraj korzystał Marc. Nie było żadnych bandaży ani peleryny, a biały garnitur, łącznie z koszulą, kamizelką, krawatem, rękawiczkami i butami w tym samym kolorze. Nawet chusteczka znalazła się w jego marynarce. To, co niezbyt się różniło to zakrycie głowy z wyżłobionym półksiężycem na czole i błyszczące, neonowe oczy.

— Jeśli wcześniej nie wierzyłem w to, że walczysz dla bogów greckich, tak twój strój praktycznie o tym krzyczy — odezwał się w końcu Steven. — Wyglądasz... Pięknie.

Dziewczyna poczuła, jak czerwieni się na jego komentarz, ale podświadomie zgadzała się z Grantem. Nigdy nie narzekała na to, jak wyglądała i może nie była najpiękniejszą kobietą na świecie, tak gdy zakładała ten kostium, to właśnie tak się czuła. Może miało to związek z tym, że sama Afrodyta pomagała go zaprojektować i to dodawało jej jeszcze większej pewności siebie. Prawda była taka, że Zarya po prostu wyglądała przepięknie. Jej jednolity kombinezon wykonano z lekkiego, granatowego materiału, który w niektórych miejscach ozdobiono złotymi wstawkami. Góra posiadała grube ramiączka, delikatny dekolt i idealnie dopasowywała się do jej sylwetki. Na ramionach miała dwie złote bransoletki, które kształtem przypominały liść laurowy i oplatały się wokół skóry od łokcia, aż do zgięcia ręki, gdzie łączyła się z tułowiem. Uzupełnieniem tego wszystkiego była granatowa przepaska na oczy, która tak jak kostium była ozdobiona złotymi elementami. Jej włosy ciągle pozostały spięte, ale zamiast luźnego koka, powstało misternie wykonane upięcie, które ozdobiono okrągłą spinką, gdzie po jednej stronie znalazł się grot od strzały, a po drugiej jego zakończenie. Spinka była prezentem od Artemidy, którą Zarya podziwiała równie mocno, co Posejdona.

— Ty też nieźle wyglądasz — powiedziała Zarya, wskazując na niego palcem. — Chociaż wczoraj miałeś zupełnie inny stroju. Znaczy, to Marc miał inny strój.

— Tak, już zaczął narzekać, że wyglądam jak psychiczna wersja pułkownika Sandersa.

Dziewczyna zachichotała cicho.

— W pewien sposób ma w tym jakąś rację.

— No nie wiem — Steven odwrócił się i przejrzał w najbliższej szybie. — Uważam, że wyglądamy całkiem spoko. Co? Aaa, skarabeusz — zaczął przeglądać swoje kieszenie, a gdy sięgnął do tyłu, wyciągnął dwie metalowe pałki, na które spojrzał z zaskoczeniem. — Co to jest? Po co są te pałki? — Zamilkł na chwilę, przyglądając się swojemu odbiciu. — Właściwie, to fajna sprawa. Podoba mi się.

Wtedy szakal znowu się pojawił. Spadł na Stevena, przewracając go na chodnik. Zarya również sięgnęła po swoją broń i zaraz w jej rękach znalazły się dwa sztylety – jeden przypominający trójząb, a drugi zwykły prosty, ale również przepięknie ozdobiony.

Później ruszyła do ataku. 



\‥☾‥/

A/N:

dzisiaj środa, więc nowy odcinek Moon Kn...

ach, shit, zapomniałam, że już nie ma więcej odcinków 😭

przynajmniej wrzucam nowy rozdział, 

jest to jakieś pocieszenie

i Zarya powoli będzie odsłaniać swoje zdolności

i mega się tym jaram

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top